sobota, 20 września 2014

(Wataha Ognia) od Mayi

Dobra ten Kuro był trochę dziwny, ale zabrał swoją moc i gdzieś zwiał, nie zamierzałam się nim zbytnio zajmować. Miałam teraz nieco inne problemy na głowie, a jednym z nich była...
- Shy!- krzyknęłam, a ona... cóż spojrzała na mnie potulnie. Ale takie spojrzenia jej teraz nie uratują. - Co z tobą?!
- Nie wiem- odpowiedziała
- Co to było?! - nadal na nią krzyczałam
-  Nie kazałaś mi za sobą iść- powiedziała
- Nigdy czegoś takiego nie oczekiwałaś!
- Przepraszam- wymamrotała i wiedziałam, że nic więcej nie powie. Denerwowała mnie tym swoim spokojem i opanowaniem.
- Ty i Akki... Co to było? - pytałam, ale raczej samą siebie. Shy jak zwykle milczała, ale czułam jej obecność.
- Nie wiem.
- To jakieś dziwne. Nic nie wiem o tarczach. Nie wiem co się stało, wkurza mnie to.- zaczęłam się żalić, ale nagle Shy złapała mnie mocniej za ramię, coś się działo, a Shy była sobą... no w miarę. Zachowywała się normalnie.
- Co jest?- zapytałam, a Shy tylko wskazała kierunek. I miała rację, tam coś było. Cokolwiek to było to miało zapewniony atak mojej wściekłości i rozdrażnienia. Potrafiłam być wredna, nawet nie będąc Follow.
- Wiem, że tam jesteś. Wyjdź.- starałam się to powiedzieć swoim najbardziej władczym tonem i przyznam, że mi to wyszło... cóż mając Shy u boku wszystko było prostsze. Ale to coś nie odezwało się, ani nie pokazało, więc może jednak nie był aż tak władczy.
- Długo mam czekać? Wiem, że tam jesteś…a chyba nie chcesz, by Cię siłą wyciągać?- tym razem chciałam się bardziej postarać, ale Shy mi przeszkodziła.
- Może wróćmy na nasze tereny. Nie szukaj kłopotów i tak już je masz- odezwała się. "Co z nią jest!" byłam wściekła.
- Shy, zamknij się, dobra?- powiedziałam cicho i groźnie. Wiedziałam, że Shy się mnie nie przestraszy, ale jakoś samo się tak powiedziało. Nie panuje nad sobą.... okej?
- Wolałabym nie…jeszcze musiałabym kogoś potraktować nieprzyzwoicie…-  "Powodzenia" chciałam odpowiedzieć, ale się powstrzymałam. Cóż... nie będę wszczynać nowych bójek. Mam już dość po spotkaniu z Kuro. I znowu myślę o głupim Kuro, wściekłam się. Ale on znał mój sekret. "Jaką miałam pewność, że go nie zdradzi?" "Żadnej".
Ale moje "coś" postanowiło wyjść z kryjówki, więc musiałam odłożyć rozmyślania na później, a najlepiej o nich zapomnieć. Przecież i tak nic nie mogę zrobić... czasu nie cofnę. "Ohh... zamknij się" warknęłam na siebie.
I nagle WOW. Zatkało mnie i Shy chyba też... nie chyba... na pewno. Jeśli na świecie była gdzieś osoba, która bardziej irytowała Maję niż Kuro to była to właśnie ONA.... cóż ona bardziej starała się sprowokować Shy, a to jeszcze bardziej drażniło Maję. W tej dwójce to zawsze ona dominowała i była w "centrum".... dobra lubiła to i nie znosiła gdy ktoś tego nie dostrzegał. Ale Shy jest jej przyjaciółką i zrobiłaby dla niej wszystko i to też wpływało na ocenę sytuacji i poziom rozdrażnienia. To była ostatnia osoba, którą Maja chciała tu spotkać i ostatnia, którą się spodziewała tu spotkać. No bo serio? Ostatni raz widziały się tysiące kilometrów stąd. Wędrowniczy tryb życia sprawił, że straciła poczucie kilometrów.
- Woooooooow….Maya…że też się tu spotykamy…o...i  któż by inny był z Tobą jak nie Twój ..wierny piesek…- "jak zwykle" pomyślałam i wściekłam się jeszcze bardziej. Gdyby nie Shy już dawno byłabym Follow i... cóż ktoś by stracił życie. Ale była Shy, w jakiś dziwny sposób pomagała Maji się uspokoić i jakby tłamsiła Follow. Może te legendy były prawdziwe, może tarcza nie tylko chroniła, ale niejako stawała się częścią. Może to opanowanie Shy stawało się częścią Maji i nie pozwalało jej wybuchnąć. "Skąd mam wiedzieć?" pomyślała. "Ale to by wyjaśniało to jak łatwo dała się rozdrażnić Kuro. Ohhh.... niech ten facet wyjdzie już z mojej głowy!"
- Prosiłam Cię, byś jej tak nie nazywała- powiedziałam, ale nie była to łagodna prośba. Miała w sobie coś w rodzaju rozkazu, ale nie używałam swojego władczego tonu. Po prostu w tej chwili dwa wielkie uczucia walczyły we mnie. Z jednej strony była wielka wściekłość, a z drugiej tęsknota za domem, a ona mi o nim przypominała.
- Ta, ta…a ja Ci mówiła, że skoro sama się nie broni, to będę uznawała, że jej się podoba- i znowu posłała mi ten swój uśmiech, niby wesoły, ale miałam wrażenie jakby ze mnie szydziła, a raczej z Shy, ale to jeszcze gorzej. Zignorowałam tą zaczepkę, nie miałam ochoty na walkę, a wściekłość powoli zaczęła mnie opuszczać... I to wcale nie była dobra wiadomość, oznaczało to że tęsknota zaczyny wygrywać, więc musiałam się spieszyć. Nie mogłam się przyznać do chwili słabości. Nie przy niej.
- Możesz mi wyjaśnić, co robisz w tym miejscu?...to znaczy, - zapytałam... cóż nie miałam czasu na kolejne irytujące wypowiedzi. – co robisz OGÓLNIE w tych okolicach. Nie pytam czemu zbijałaś ze sobą dwa żywioły, irytując pewnie większość wokoło.
- Goniłam królika.- odpowiedziała. "Kolejna ironia" pomyślałam. Cóż... ona na pewno nie ułatwi mi szybkiej ewakuacji. Ale jej słowa nieco mnie zszokowały... choć to nie był mój szok, bardziej szok Shy, a ta siedziała w mojej głowie, więc... sami rozumiecie.
- Że co?- zapytałam i dodałam do głosu trochę uczuć. Cóż... mówienie sztywno i twardo... tak bez uczuć doskonale zdradzało, że coś jest nie tak. Przełączyłam swoją głowę na kanał Shy.
- Po prostu tu jestem. Wystarczy?- chyba zaczęła sobie zdawać sprawę, że "Goniłam królika" to trochę głupie wytłumaczenie, no bo sorry ale miała więcej królików i to bliżej.
- Po prostu tu jestem. Wystarczy?- musiało wystarczyć. Nie miałam ochoty teraz się z nią kłócić.
- Wystarczy. A teraz chodź…- powiedziałam i ruszyłam w stronę watahy, tym razem sprawdzając czy Shy idzie za mną, ale rozdrażnienie malujące się na twarzy mojej towarzyszki mówiło samo za siebie. Shy szła za mną. - Zaprowadzę cię na teren mojej watahy, możesz tam zostać, jeśli chcesz. - powiedziałam. Cóż... nie wiem czemu to robiłam.
- Nie martw się... wierny piesek...idzie za tobą- powiedziała. Nie no... serio... dzisiaj los nie miał dla mnie litości.
- Możesz przestać?!- warknęłam na nią i cóż... poniosłam klęskę. Wiedziałam, że chce mnie wkurzyć, a teraz zdobywała pewność, że jej się to udało. Nawet jeśli to była zasługa Kuro...
- Spadaj z mojej głowy, Kuro- wrzasnęłam... cóż myślałam, że robię to tylko w myślach... słysząc swój głos nadal miałam nadzieję, że to w niej pozostało, ale to rozwiało ją
- Kuro? Kto to?- zapytała
- Nie ważne.- powiedziałam, siląc się na spokojny ton głosu, ale wiedziałam że nie pójdzie mi tak łatwo
- Może to twój kolejny piesek? Chociaż wtedy byłby tu z tobą... kochanek?- świetnie grała "zastanawianie się". Miałam ochotę ją walnąć... nawet Kuro mnie tak nie wkurzał, a całkiem nieźle dostał.
- Daj sobie spokój- starałam się ją zignorować.
- Nie ty nie miewasz kochanków, jesteś za grzeczna...- kontynuowała. A ja chyba wręcz poczerwieniałam z wściekłości, choć z innej strony pomagała mi. Wściekanie tamowało moją tęsknotę.
- To nikt ważny, ale dostał dzisiaj ode mnie niezłe lanie- powiedziałam. No co? Wkurzyła mnie tą grzecznością. Ale ona tylko zaśmiała się szyderczo. A Shy musiała wyczuć moje rosnące zdenerwowanie (?)... mój szał.
- Uspokój się- szepnęła, ale tamta była wystarczająco blisko by usłyszeć najcichszy szept.
- Ooo... wierny psiak musi cię uspokajać? Ale chyba coś zawodzi skoro zrobiłaś komuś "lanie"- z każdym słowem moja wściekłość rosła, a już dostawałam szału.
- Tobie serio życie nie miłe, ale na mnie nie licz.- powiedziałam i przyspieszyłam kroku. Miałam w nosie to, że ją zostawiam. Była już na terenie ognia, więc niech sobie radzi sama. Shy biegła za mną, ale w tej chwili wolałabym zostać sama i w lesie i w mojej głowie, ale cóż... taki już mój los. A świat niedawno taki piękny i kolorowy stał się czarny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz