Tylko przez chwilę irytowała mnie sytuacja. Mogłem przecież zwyczajnie zignorować słowa Shy i wędrować tam, gdzie kazał mi instynkt. A kazał iść dalej. Arwe zdecydowanie zlekceważyłby jej słowa, albo świadomie zrobiła na złość, ale przecież nie byłem nią… Krążyłem czekając na rozwój wydarzeń, choć powoli moja cierpliwość się kończyła.
W momencie, gdy akurat zdecydowałem jednak ruszać, obie pojawiły się w zasięgu moich zmysłów. Obie…hm…odprężone? Weselsze? Chyba nigdy nie zrozumiem tych „kobiecych” zagrywek, ale w głębi siebie zdawałem sobie sprawę, że kryje się za tym jakaś większa tajemnica…albo dwie. Nie lubiłem tajemnic, choć przecież sam kryłem niejedną…
Nadal milcząc podążyłem za nimi, które tylko gestem wskazały mi, bym ruszył z nimi. Dziewczęta coś tam między sobą „rozmawiały”, nie próbowałem jednak nawet wnikać. Ktoś może nazwałby to uprzejmością, ale dla mnie to była oczywistość. Bez pozwolenia nie wtrącałem się w cudze sprawy…no może czasem, kiedy wymagały od tego ekstremalne sytuacje i wydarzenia…jak te wczorajsze.
Ciekawe też w co tym razem pakowała się Arwe. Miała wybitną zdolność do takich działań, więc nie zdziwiłbym się, gdyby znowu coś nabałaganiła…ale tym zajmę się później, jeśli w ogóle. Standardowo sama sobie radziła z własnymi problemami. Ja służyłem tylko czasem za katalizator…do ich zorganizowania.
Tymczasem docieraliśmy do terenów Ognia i powoli też domyślałem się, że zmierzamy do siedliska – „ognistej dziury”, jak ją pieszczotliwie określiła Arwe. Z jej tendencją do wymyślania nazw, mogła się postarać o coś bardziej…finezyjnego.
Zatrzymałem się u wejścia, nie wchodząc dalej. Czekałem, aż któraś wyjdzie. Po krótkiej chwili pojawiła się Maya. W cieniu dostrzegałem krzątającą się przy półkach drugą dziewczynę.
- Rozumiem, że nie będziesz wchodził? – miała miły głos…jeśli się nie gniewała.
- Nie. Muszę już iść. – zakomunikowałem.
- A…wrócisz tu jeszcze? – zapytała z dziwnym dla siebie wahaniem.
- To jest oczywiście. Tu jest też moje miejsce – dodałem, choć nie byłem pewien czy rozumiała moją intencję. Po prostu tutaj była Arwe. I choć łączyła nas dziwna relacja. Zawsze pójdę gdzie ona, nawet jeśli będę szedł drogę obok.
I chyba w tym momencie moją rozmówczynię olśniło.
- Arwetha? Znasz Arwe? – jej spojrzenie wyrażało jednocześnie rozdrażnienie, smutek, tęsknotę i śmiech. Ciekawe połączenie, choć niezrozumiałe dla mnie.
- Mało powiedziane. Tak znam. I pozwól, że już będę ruszał – wycofałem się i pobiegłem w stronę lasu. Musiałem odpocząć. I pozbyć się narastającego poczucia winy. Szczególnie, że na odchodne, znowu usłyszałem to ciche „dziękuję”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz