środa, 21 stycznia 2015

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Gdy dotarłem na miejsce dziewczyna leżała wygodnie pod drzewem.  Westchnąłem głęboko.
- Wstawaj! - krzyknąłem energicznie.
Dziewczyna otworzyła mozolnie oczy i przypatrywała mi się gdy wchodziłem do wody. Ja szybko wypluskałem się we wodzie,a  gdy moje ciało było już w pełni czyste podszedłem do dziewczyny, która czekała na moją skromną osobę. Ruszyłem pierwszy, a ona niczym cień podążała za mną. Coś czułem, że z nią nie tak i to nie przez to, że mimo zaspania nie potykała się jak to ma w zwyczaju. Gdy doszliśmy do jaskini moja zwierzynka była gotowa.
- No i zapolowałem w końcu na coś konkretnego, myślę, że ucieszy to twoje kubki smakowe. - podnieciłem się swoim daniem.
- Uhm. - odparła niewzruszona, no i naturalnie smutnawa.
Zasiedliśmy do jedzenia, widać było, ze jej smakowało. Jej oczy rozbłysły po pierwszym kawałku. Tak, tak, dawno tego nie jadła. Oczywiście ja też się zajadałem! Czasem poszaleć można!
Po sytym posiłku wstałem by znaleźć jeszcze jakieś gałęzie na opał.
- Heyou... - usłyszałam cichutki głos Paraldy.
- Taaa? - odwróciłem się do niej.
- Dziękuję za posiłek. - uśmiechnęła się jednym z uśmiechów "na prawdę dziękuję, ale to i tak za mało bym była na prawdę szczęśliwa".
~Jak tu się na nią czasem nie wkurzyć? Sylyf się stara, robi jedzenie, chroni, a ona... Ehhh szkoda myśleć.~
- Nie, no to normalne.- Odwzajemniłem uśmiech.
No i w końcu ruszyłem po gałązki, z nadzieją, że moja Pani pójdzie spać.

(Wataha Mroku) od Kuro

Westchnąłem. Initium chciała, żebym cokolwiek zrobił? Ja i praca? Nie... Nie sądzę, aby to było raczej możliwe, jak już pracowałem to jedynie dla własnej korzyści.
Oparłem się o ścianę ze znudzonym spojrzeniem, a pozostała dwójka samców zaszczyciła mnie oburzonym spojrzeniem, że zostawiam ich samych z zadaniem naprawienia tej ogromnej zniszczonej groty.
Niestety (dla nich), ale ja rączek przy tym brudzić sobie nie zamierzałem.
- Chyba nie chcecie zmuszać poszkodowanej osoby, która nie tak dawno oberwała od waszej dwójki? - spytałem. - Poza tym nie uśmiecha mi się sprzątanie waszego bałaganu...
"...tylko dlatego, że jesteście idiotami, którzy nie potrafią zapanować nad swoimi nerwami" skończyłem zdanie w myślach.
Rain wyglądał, jakby chciał to skomentować za to Ayato momentalnie humor się pogorszył (możliwe, że się domyślił co chciałem powiedzieć). Chyba ostatnio coś dużo działałem mu na nerwy, mimo, że w sumie był dość mało interesujący, jak dla mnie. Z pewnością można było znaleźć inne, o wiele ciekawsze obiekty.
Moja twarz wyglądała już, jakby żadne ciosy nigdy jej nie dosięgły, ale i tak nie zamierzałem im przy tym pomagać. Bądźmy szczerzy. Nie chciało mi się robić czegoś tylko dlatego, że ktoś mi to kazał. Nie byłem z tego typu posłusznie wykonujących polecenia innych... No chyba, że widziałem w tym jakąś korzyść dla siebie, ale tutaj nawet jeśli była to nie była ona tego warta.
No bo co? Initium da mi kolejną lekcję życiową za to? Tego akurat nie mogłem się doczekać. To mogło być całkiem interesujące. Byłem niezwykle ciekawy co mogłaby wymyślić i miałem wrażenie, że się na tym nie zawiodę.
Patrzyłem na pochmurną twarz Ayato, który miał wzrok, jakby mi groził. Zastanawiało mnie niby, jak mu zaszedłem za skórę skoro tak reaguje... Ej... On jest zbytnio nakręcony ze swoją złością (oho, chyba jest z tego drażliwego typu, jak Maya), a ja praktycznie jeszcze tutaj nic nie zrobiłem.
- Wyglądasz, jakbyś chciał coś powiedzieć - miałem znużony głos. - Wyduś to z siebie, Ayato - zaproponowałem.
 - Myślę, że wiesz co chcę już powiedzieć - odparł ostrym tonem.
Tym razem nad sobą panował... Może, jednak nie był taki beznadziejny, jak myślałem na początku.
- Skoro domyślasz się, że wiem co chcesz powiedzieć oznacza to, że zauważyłeś, jak bardzo jesteś przewidywalny? - W moim głosie było słychać wyraźne zaskoczenie. - Zdążyłem to już wcześniej zauważyć, ale wolałbym, abyś potwierdził moje przypuszczenia - uśmiechnąłem się. - Jakby to określić, chciałbym usłyszeć to z twoich ust. Tak będzie o wiele ciekawiej - uśmiechnąłem się.
- Lepiej nie pozwalaj sobie na zbyt wiele - warknął.
- Jedna bójka ci nie wystarczy? - Spytałem widząc jego zaciśnięte pięści. - Może powinieneś pójść do psychiatry, aby przypisał ci coś na uspokojenie to byłby całkiem dobry pomysł, nie sądzisz? - Zaproponowałem.
Teraz wyglądał, jakby zamierzał się na mnie rzucić.
- Radzę ci przestać - przerwał mi Rain.
- Radzisz jemu, czy mi? - Spytałem.
- I tobie, i jemu - ten ton brzmiał, jakby chciał nam coś wyperswadować.
- Jeśli o mnie chodzi to ja dopiero zaczynam - odparłem spokojnym tonem.
- Chyba się przejęzyczyłeś, bo usłyszałem że jednak skończyłeś - powiedział.
- Twierdzi, że jeśli zatrzymam się w tym momencie będzie to bardziej opłacalne? - Zastanowiłem się.
-Dla Ciebie na pewno, chyba, że chcesz sie też zatrudnić do sprzatania - oznajmił.
- Fakt... Na razie nie jest to "mój" bałagan, więc nie jestem zmuszony do sprzątania, ale gdyby jednak z dużą ilością szczęścia temu niebieskowłosemu idiocie udałoby się mnie zmusić swoimi działaniami do obrony, podczas której  ja zniszczyłbym fragment tej jaskini, to nie mógłbym powiedzieć, że nie brałem w tym udziału..O ile jest możliwe jeszcze większe zniszczenie, niż wy do tej pory zrobiliście - rozejrzałem się. - To prawdopodobnie byłbym poniekąd bezpośrednio odpowiedzialny za doprowadzenie jej do porządku - zamyśliłem się, a potem moją twarz rozjaśnił wesoły uśmiech. - To do zobaczenia - z tymi słowami wyszedłem z groty.
Wątpiłem, aby Ayato mi odpuścił po tym. Ewidentnie za mną nie będzie przepadał po tym incydencie, nie, żeby kiedykolwiek mnie szczególnie lubił.
Za to bardziej zastanawiało mnie jakie wrażenie zrobiłem na Rainie.
Ach... Nie wyjaśniłem w końcu Rainowi o co chodziło z "napastowaniem seksualnym". Zamierzałem to zrobić, ale jakoś o tym... Zapomniałem. Cóż, prawdopodobnie sam się prędzej czy później dowie.
Kiedy znalazłem się poza terenami watahy Ziemi i byłem w jakimś lesie ziewnąłem.
Prawdę mówiąc będąc u Initium nie zaznałem zbyt wiele snu.
Hmmm... Jakieś miejsce do spania... Jak zwykle wybrałbym, jakieś dobre drzewo... Może tym razem na granicy Mroku i Centrum? Tam chyba było jedno takie wygodne o ile dobrze kojarzę...

wtorek, 13 stycznia 2015

(Wataha Powietrza) Od Charlott

   No cóż... moja cierpliwość została podana zbyt dużej próbie. Zanim ktoś wszedł lub wyszedł z groty przed którą leżałam pod drzewem zdążyła mnie ogarnąć magia snu. No cóż, to silniejsze ode mnie, trudno. Ale z obserwacji wnioskuję że raczej mało mnie ominie - a co do osób.... to chyba nikt moją obecność nie odnotował.
   Obudziłam się o dość dziwnej jak dla mojej osoby porze. Nie jestem leniem który potrafi spać do południa, ale nie jestem też jakimś rannym ptaszkiem, a jednak obudziłam się wcześniej od słońca, chociaż tamto dawało już oznaki że "nadchodzi". Może akurat się dobrze składa? Przechadzka po terenach przed odwiedzinami u Dampa dobrze mi zrobi, będę miała czas aby poukładać sobie w głowie na jakie pytania mogę odpowiedzieć zgodnie z prawdą, a jeśli nie to jak odpowiedzieć? Bez odpowiedzi nie mogę zostawić bo to wzbudziłoby w nim jakieś podejrzenia.
   Nieco zrezygnowana i nadaj nie do końca przebudzona wyciągnęłam rękę w stronę nisko rosnącej gałęzi w celu podciągnięcia się i wstaniu na proste nogi. Zamarłam jednak w przy momencie "podciągnięcia się", z bólu. Konkretnie - sparaliżował mnie ból pleców, było to takie uczucie jakby mój kręgosłup zrobił się z kamienia. Zacisnęłam żeby i starając się nie zważać na ból wstałam. Westchnęłam cicho i w celu rozkruszenia nieco obolałych kości machnęłam energicznie kilkokrotnie skrzydłami.
- Niegdy więcej nie będę siedzieć pod TYM DRZEWEM. - Burknęłam sama do siebie, rzucając niezadowolone spojrzenie w stronę wejścia do gorty.
Nadal nie mam zamiaru tam wejść.
   Rozglądnęłam się dookoła. Albo mi się zdawało, albo pomiędzy drzewami widziałam wodę... dobrym pomysłem jest chyba odświeżenie się nieco z samego rana. Tak więc zamieniłam się w wilka i spokojnie na czterech łapach(jest łatwiej utrzymać równowagę, heh, z samego rana przydatne) ruszyłam w stronę gdzie, jak przypuszczałam było co najmniej jeziorko. Po kilkunastu metrach już wyraźnie było widać delikatnie falującą powierzchnię tafli wody. Przyśpieszyłam kroku, gdy nagle wbiegła we mnie jakaś "mięsna kula armatnia" przewracając mnie przy tym. Skrzydło nieco zatrzymało rozpęd tego kogoś, dobrze że tylko nieco moje żebra oberwały, a nie skrzydło. Jendakże, że był to zapewne wilk stąd zaświeciła mi się lampka i warknęłam ponuro:
- Co ty wyprawiasz!?
Nadal leżąc dostrzegłam przebiegającą sarnę w odali.
- Wita. Miło że na ciebie natrafiłam, inaczej bym miała twarde lądowanie... w sumie to w ogóle bym się nie wywróciła, ale mniejsza o to.
Dobra, czas wstać. Nie no... czy to słońce musiało mnie akurat teraz tak... oślepić blaskiem?
- Może zamiast mówić, przeprosiłabyś, w końcu to ty na mnie wpadłaś, nie na odwrót. - Znów warknęłam, niezdarnie wstając z ziemi i otrzepując się z runa leśnego.
- Ups... tak wyszło, ale z drugiej strony gdyby cię tu nie było, nie było by tej całej sprawy, a po za tym przeprosiny i tak nie zmienią faktu dokonanego. Jedynie mogą zaspokoić twoje ego... - Ale pyskata.
Spojrzałam na nią, lecz natychmiast cała "zła mina" znikła z mego pyska, albowiem to była Elizabeth. Ona chyba zawsze mnie znajdzie...
- O hej Charlott. - Powiedziała i zanim zdążyłam zareagować, objęła mnie łapami. - Witaj siostrzyczko. - Wtuliła we mnie jeszcze bardziej swój pysk.
- Cześć Elizabeth. - Okryłam ją delikatnie lewym skrzydłem.
Po chwili ciszy ona nagle się oderwała ode mnie z przenikliwie radosnym wrzaskiem:
- GONISZ! - Po czym odskoczyła do tyłu. - Albo nie, pójdziemy zapolować. - Zaczęła chodzić "po ósemce". - W końcu przepłoszyłaś mi sarnę. Dziwne że się spotkałyśmy tutaj, w końcu powinnaś była być u swojej cudownej rodzince i... - Zamarła w bezruchu. - Jesteś tu. - Podskoczyła, a wskoku obróciła się w moją stronę. - CO TY TUTAJ ROBISZ!? - Podbiegła do mnie. - Zgłupiałaś? - Walnęła mnie łapą w głowę, a ja w odpowiedzi podniosłam jedną brew pytająco.  - Jak nie, to czemu jesteś tu, a nie tam? - Zrobiła kilka kroków do tyłu po czym usiadał w końcu.
- Długa historia. - Mało skuteczny tekst na spławienie El...
- Nie musisz histeryzować, tylko powiedz dlaczego jesteś tu, a nie tam. Histeryzować, łapiesz? - Wybuchła śmiechem i przewróciła się na plecy a potem na bok i wstała patrząc na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Mam powiedzieć przyrodniemu bratu, który jest w tej krainie że jego rodzice nie żyją. - Westchnęłam.
- Takie życie. - Wybuchła śmiechem.
To akurat wykraczało już poza normę. Bezszelestnie podeszłam do niej, szybko chwyciłam za sierść na szyi i delikatni szarpnęłam po czym ją puściłam. Ta momentalnie przestała się śmiać i przewróciła oczyma.
- Em... nie jestem już szczeniakiem, jak zauważyłaś... - Powiedziała patrząc na mnie jak na zacofaną.
- Jak chcesz to mogę ci go przedstawić. Będzie zabawnie. Po za tym potrzebuje kogoś kto mógłby go odgruboskórnić.
- Taki zaszczyt przypada mnie? - Zaczęła obiegać mnie dookoła.
Teraz zapewne będzie seria pytań. Trochę to pewnie potrwa więc usiadłam i oczekiwałam co teraz powie, bo na pewno to nie koniec jej "przemowy".

niedziela, 11 stycznia 2015

(Wataha Mroku) od Elizabeth

Zacznijmy może od początku, samego początku...
Miałam siostrę, matkę, ojca, przyjaciół... należałam w końcu do watahy. Spokojnej watahy, w której nic się nie działo. Z północy i zachodu otaczał nas las... iglasty. Wśród młodych sosen nie można było baraszkować, gdyż gdy się tylko potknęło o jedną z szyszek od razu leciało się pyskiem prosto w niskie drzewka wyposażone w szpilki niczym u osy. A dalsza część lasu, w którym były stare wysokie drzewa po prostu mnie odstraszała swą ponurą aurą. Była też piękna polana, widok na nią roztaczał się z południa, a na niej rosło samotnie pare brzózek. Często właśnie tam razem bawiliśmy się wesołą gromadką. Niedaleko, od wschodu płynęła leniwie rzeka, płytka, w której choćby nie wiem jak się starał utonąć to się nie uda - zapewniam, czasami próbowałam tam złowić ryby. Za rzeką hen daleko były góry. Widać było je na horyzoncie jak przez mgłę. Zawsze patrząc na nie, marzyłam... To były czasy. Uważałam w tedy że to miejsce jest... nudne, monotonne. Nic mi się nie podobało prócz widoku za rzeką, resztą byłam znudzona. Sosny rosły tak jak zawsze, łąka była co roku równie piękna, że aż brzydka.
A najgłupsze było to że.. heh, byłam zaledwie szczeniakiem. Bądźmy szczerzy - głupim szczeniakiem. Jak zapewne każdy w moim wieku, jeśli w ogóle ktoś swoje szczenięce lata pamięta. Teraz jak wracam do tych wspomnień to oddałabym wszystko, aby wrócić do tego nudnego, przesiąkniętego zapachem igieł miejsca, ale czasu nie cofnę. Jedynie wspomnieniami mogę wrócić do tamtych słonecznych dni, które i tak są mgliste.
Później jednak stało się coś na co nie miałam wpływu, czemu nie mogłam zapobiec, czego nie można było powstrzymać. Przybyły, przynosząc tylko śmierć i spustoszenie, odeszły pozostawiając tylko popiół - smoki.
Pamiętam jak to było, takich rzeczy się nie zapomina. Kiedy to się wydarzyło, byłam wtedy już podrostkiem.
Wpierw dostrzegliśmy nad lasem dym. Wszyscy z zaciekawieniem spoglądali w korony drzew. Potem dotarł do naszych nosów swąd spalenizny i słychać był donośny dźwięk łamanych drzew oraz potężne ryki. Wtedy wszyscy już wiedzieli... Jednak było za późno. Wilki rozpierzchły się w panice. Pomiędzy drzewami było widać srebrne i miedziane łuski. Drzewa na skraju lasu przewaliły się przygniatając swą masą i rozmiarem wilki w pobliżu. Zza połamanych sosen dwoje par złotych oczu o pionowych źrenicach spojrzało na panujący wokół chaos. Jeden z nich był nieco mniejszy, ten miedziany. Od srebrnego biła aura mocy, władzy.
Ja stałam unieruchomiona strachem przyglądając się temu. W tedy podbiegła do mnie moja mama, a za nią podążała Charlott. Były roztrzęsione.
Z nozdrzy bestii zaczęły unosić się strużki dymu.
Mama szturchnęła mnie.
Złote oczy smoków zabłysły.
Znów mnie szturchnęła poganiając. Obok stanęła siostra. Mama mówiła coś abyśmy uciekały...
Potężne gadzie klatki lekko się uniosły, pomarańczowa smuga wewnątrz gardeł popełzła im w stronę pysków.
Mama gdzieś odbiegła...
Pyski im się rozchyliły.
Pobiegłyśmy z Charlott w stronę jednej z nor, które wykopałyśmy razem z innymi w jeden z upalnych dni za pobliskim głazem.
Ruszyły na swych potężnych, masywnych łapach w stronę wilków usiłujących w panice odnaleźć swoich bliskich.
Wpadłyśmy do prowizorycznego schronienia przed słońcem turlając się w dół. Ciemność... potem ujrzałyśmy jęzor ognia nad swymi głowami. Dało się słyszeć rozdzierające krzyki naszych pobratyńców, przyjaciół i zapewne także naszych rodziców... Co chwile blask ognia rozświetlał wnętrze norki.
Nie wiem ile czasu tam siedziałyśmy. Pare minut, godzin, dni? W końcu wyjrzałyśmy naszymi wielkimi, przerażonymi i pełnymi łez oczami rozejrzałyśmy się po pobojowisku... to co tam ujrzałyśmy odmieniło mnie i moją siostrę na zawsze.

***


Szłyśmy już tydzień wzdłuż rzeki razem z prądem. Jej koryto było już dość szerokie i nie takie płytkie. Płynęła leniwie i obfitowała w ryby. W ciągu dnia robiłyśmy dwa postoje na polowanie, zazwyczaj  na zające i gryzonie w trawie lub w rzece na przepływające ryby. W między czasie ćwiczyłyśmy samodzielnie panowanie na swoimi mocami. Po zachodzie słońca szukałyśmy schronienia w wysokiej trawie. Często w nocy budziłam się nękana przez koszmary.
Mięśnie miałam obolałe, nigdy wcześniej nie przemierzałam takiego dystansu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Kiedy zrównało się z horyzontem jak zawsze znalazłyśmy odpowiednie miejsce na przenocowanie, zaspokoiłam jeszcze pragnienie i zasnęłyśmy. Tej nocy nie zbudziłam się.
Otworzyłam oczy, gdy pierwsze promienie słońca padły na mój pysk. Byłam mokra od rosy. Wstałam, wytrzepałam się. Jednak coś było nie tak. Rozglądnęłam się. Nigdzie nie było mojej siostry. W panice pobiegłam nad brzeg rzeki. Tam też jej nie było. Było jasne, że odleciała. Już wcześniej o tym mi wspominała, ale nie sądziłam że mówiła poważnie... dalszą wędrówkę ku lepszemu życiu odbyłam sama...

***

Wiele się wydarzyło przez te ciągnące się w nieskończoność lata. Przewinęłam się przez wiele swór w których były wilki o nadprzyrodzonych zdolnościach, jednak nigdzie nie zagrzałam miejsca dłużej niż 3-4 lata. Czułam, że to nie jest miejsce dla mnie. Serce podpowiadało, abym szła dalej.
W czasie jednej z moich podróży odkryłam swoją ludzka postać. Od tamtej pory często szukałam schronienia wśród przedstawicieli tej właśnie rasy, ale nie bez powodu. Lasów było już wtedy coraz mniej. Ludzie palili je, aby mieć ziemię pod uprawę, karczowali połaty drzew, aby budować domy. Tylko szkoda że nie byłam... jak inni. Kiedy przechodziłam obok nich odprowadzali mnie wzrokiem, często ignorowali, otwarcie pogardzali. Jednak to miało się zmienić.
Lata mijały. Stare przemijało, młode przychodziło, to dotyczyło wszystkich oprócz mnie. Byłam jak kamień w rzece. Widziałam jak ludzie się starzeją, jak świat wokół mnie się zmienia, jak przez wiecznie nieugięte rzeki stawiają pierwsze mosty. Budują pierwsze statki, które pożerały do budowy całe lasy, ale i tak wcześniej czy później tonęły. Widziałam jak noszą skóry moich leśnych braci i sióstr, jak wyzyskują zasoby naturalne ziemi. Widziałam zbyt wiele, a ja mimo dni, miesięcy, lat, dekad byłam niezmiennie młoda, lecz moja dusza się zmieniała, charakter się kształtował. Tak jak kamień rzucony do rzeki będzie niezmiennie leżał, to i tak woda go z czasem oszlifuje.
Poznałam w późniejszych latach dobrych ludzi. Jeden zajął szczególne miejsce w moim sercu(ale to już inna historia i raczej wam jej nigdy nie opowiem). Był jednak człowiekiem, tak więc pewnego razu odeszłam bez pożegnania, do innego wymiaru.

***

Pewnego razu odnalazłam siostrę, moją ukochaną Charlott. Uwolniłam ją z kopuły czasowej. Jednak nasze wspólne szczęście nie trwało długo. Krótko po tym spotkałyśmy pewną rodzinę, zaproponowali nam schronienie. Ja odmówiłam. Wolałam być niezależna, wolna od obowiązków. Jednak moja siostra najwyraźniej nie podzielała moich przekonań tak więc została.
Nabijałam się, że została bo się jej spodobał syn tej poczciwej kobiety i zapewne już się tam liże do przybranego brata. Któż to wie? Może tak jest, a może nie... ale kto powiedział że tak nie jest.
Przez kolejne lata błąkałam się samotna, nie napotkałam na swojej drodze nikogo. Aż pewnego razu...
Już świtało, noc pomału ustępowała kolejnemu dniu. Moje zmysły powoli wracały do normy. Wyczułam zapach sarny... pobiegłam za nim, był coraz intensywniejszy, co oznaczało że się zbliżałam. Manewrowałam coraz szybciej w poszyciu lasu. Biegłam i biegłam, gdy nagle uderzyłam o coś dużego... obrośniętego w sierść... miłego w dotyku... ale nie żebym tego kogoś od razu molestowała... tylko dotykałam. Zresztą, myślcie co chcecie.
- Co ty wyprawiasz!? - zbulwersował się mój przyszły rozmówca.
- Witaj - powiedziałam z niewinnym uśmiechem. - Miło że na ciebie natrafiłam, inaczej bym miała twarde lądowanie... w sumie to w ogóle bym się nie wywróciła, ale mniejsza o to.
Pierwsze promienie słońca wpadły między konary, musnęły mój i nieznajomej wilczycy pysk i sierść.
- Może zamiast mówić, przeprosiłabyś, w końcu to ty na mnie wpadłaś, nie na odwrót. - powiedziała wściekle wstając z ziemi.
- Ups... tak wyszło, ale z drugiej strony gdyby cię tu nie było, nie było by tej całej sprawy, a po za tym przeprosiny i tak nie zmienią faktu dokonanego. Jedynie mogą zaspokoić twoje ego...
Wilczyca spojrzała na mnie. Poznałam w niej moją siostrę. Ona chyba też mnie poznała.
- O hej Charlott. - powiedziałam, podeszłam do niej szybko i uściskałam za wszystkie czasy. - Witaj siostrzyczko.

< Opowiadanie jest trochę niedopracowane, brakuje paru rzeczy, ale mam nadzieję że się spodobało >

sobota, 10 stycznia 2015

Elizabeth - Wataha Mroku


Postać wilka:

Postać ludzka:

Imię: Elizabeth(El, Ela, Eli, Elza, Beti), ale większość osób które przewinęło się przez jej życie znało ją jako Kasumi(Kas, Kaska, Kasu, Kami).
Płeć: Kobieta
Wiek: Hm... a na ile wygląda?
Stanowisko: Zwiadowca
Żywioł: Mrok
Moce: Mimo iż jej żywioł to mrok, Kas nie włada mrocznymi mocami(typu przyzywanie dusz zmarłych) ani czarną magią.
Włada nad ogniem(ogień, nad którym panuje jest odcieniu fioletowego). Jej telepatyczna moc pozwala jej słyszeć myśli innych, oraz rozmawiać mentalnie. Ma pewnego rodzaju blokadę umysłową która sprawia iż inni nie mogę dostać się do jej umysłu. Może komunikować się między wymiarami i teleportować się. Na dłuższe dystanse w miejsca, w których już kiedyś była, a na krótsze do miejsc w zasięgu wzroku(np. jak chciałaby teleportować się do zamkniętego pomieszczenia w którym nigdy wcześniej nie była, może wylądować w ścianie i umrzeć). Posługuje się telekinezą, elektrokinezą, a także telematerializacją(możliwość korzystania z telekinezy do teleportacji obiektów). Jedyna typowa moc dla mroku jaką posiada to zmienianie się w cień(może się zmienić się w cień kogokolwiek i czegokolwiek) poprzez cień może kontrolować daną osobę. W ciemności(nie koniecznie w nocy) jej złote oczy pobłyskują, a zmysły się wyostrzają i staje się silniejsza. Elza ma także pewien dar, słyszy jak gwiazdy szepczą miedzy sobą...
To się nie zalicza do mocy, ale mniejsza: El prowadzi raczej nocny tryb życia. 
Talizman: Em... zastanówmy się... brak
Charakter: Wilczoki(błąd celowy ;p), nie dajcie się zwieść pozorom, za tą drobną dziewczyną o bladofioletowej cerze i paru piegach kryje się stara jędza(dosłownie, ale w przenośni niekoniecznie). Jednym słowem? Em... komediantka? To chyba odpowiednie określenie jej charakteru. Ale nie oddaje to w całości jej osobowości, gdyż jest to osóbka o złożonym charakterze.
Zacznijmy może od jej niecodziennego podejścia do przeciwności losu, widoku przelewanej krwi, momentów bezsilności wobec zła... itp. Ona to, jakby to ująć... nie zachowuje się jak należy... nie że niekulturalnie... nie, nie płacze, nie, nie rzuca się na ziemię z krzykiem, klnie i rozpacza do bogów "dlaczego!", czyli nie popada w dołek. Nie, nie planuje od razu jakby tu jeszcze bardziej posprzeczać ludzi, nie, nie szczerzy się w tedy jak... czarny charakter, ani nic podobnego, czyli nie jest na wskroś wredna. Ale podchodzi do tego lekko, jakby mówiąc sobie w duszy: "nie ważne czy płaczesz, nie ważne czy krzyczysz, i tak nic ci to w życiu nie pomoże"(em... chyba przesadziłam, ale mniejsza o to).
Tajna broń? Uśmiech - nie ważne co usłyszy, nie ważne co zobaczy, pierwsza reakcja uśmiech. Uśmiech jak uśmiech, ale ona ma na swojej twarzy zawsze jeden i ten sam - uśmiech niewinnej 10-latki. Pod warunkiem że się uśmiecha rzecz jasna.
A no właśnie, El to też żywe stworzonko! Też ma uczucia. Potrafi je okazywać - gdy nikt nie patrzy. Czyli? Dla wszystkich poza nią samą jest wiecznie uśmiechniętą, sarkastyczną, lekko zbzikowaną osóbką, która zachowuje się jak opóźniona(w rozwoju) oraz dziwnie wygląda... jakby ktoś wylał na nią kubeł fioletowej farby, która nie całkiem chce zejść...
Rodzina: Korzystając z rady tego co tu pisało, napiszę szczerze: nie utrzymuję kontaktu, nie licząc Charlott...
Przeszłość: Pochodzi z małej wioski, sorka... nie z wioski tylko lasku, który już dawno pogrzebał ogień - smoczy ogień.(ogłoszenie parafialne *ding, dong* więcej na ten temat znajdziesz w 1 opowiadaniu od Elizabeth) Zresztą nie tylko las, ale także razem z nim jej rodziców i przyjaciół. Przeżyła razem z siostrą imieniem Charlott. Później siostra zniknęła z jej życia w tajemniczych okolicznościach. Podczas swej samotnej wędrówki odkryła swoją ludzką postać.
Przewinęła się przez wiele watach, poznała wielu ludzi, jednak życie ciągnęło ją dalej i dalej. Wiele się zmieniało przez te wlekące się lata, ale nie ona... tzn. deprecha.
Później odnalazła, uwolniła i pomogła swojej starszej i zresztą jedynej siostrze... no cóż, potem Charlott polazła sobie do pewnej rodzinki, żyła długo i szczęśliwe, wyszła za mąż za przybranego brata, żyli długo i szczęśliwie... etc. dobra dość tych fantazji.
Pani posiadająca formalnie imię Elizabeth, poszła dalej w świat. A wiadomo wszystkim iż świat jest mały, tak więc spotkała swoją siostrę szybciej niż mogła to przypuszczać.
Partner: Był, nie ma i nie będzie. Chwila, chwila wróć: "był"?
Właścicielka: JULKA2000 (howrse)
Etykieta: Fioletka

czwartek, 8 stycznia 2015

(Wataha Ziemi) od Initium

Cała sytuacja była dość zabawna. Ayato niczym dziecko które nie dostało lizaka od mamy usiadło przy ścianie patrząc na Raina jakby mu ciastko sprzed nosa zabrał. Komiczne ale zarazem smutne ponieważ dwaj mężczyźni którzy byli jakoś połączenie z Arwe się spotkało i miało zamiar stoczyć bój o rękę najukochańszej jakże Śnieżki, brauję tylko siedmiu krasnoludków chociaz mamy jednego. Kuro nadaje się na złośnika. Właśnie czy taki był krasnoludek? Wydaję mi się że cos takiego było.
Podeszłam bliżej łózka. Po mojej prawej stronie siedział Rain niczym piesek broniący swoją kość czyli Arwe a po drugiej naburmuszony Ayato. Uśmiechnełam się do "strażnika" i usiadłam na łóżku. Odezwałam się:
- Nie sądzisz, że i nowy gość zasługuje na to, by mógł sprawdzić co z Arwe? Bo przyszedł do niej…Prawda?- po czym spojrzałam na Ayato. Mężczyźni nie odpowiedzieli tylko dalej mierzyli się wzrokiem. Kuro rozbawiony tą sytuacją ominął łózko, próbowałam zatrzymać go wzrokiem, stanął za Rainem mówiac;
- Nie sadzisz, że to podejrzane, że Ayato nie zaprzeczył, kiedy użyłem określenia "napastowanie seksualne"? – Jeju, ten to miał wyczucie czasu. Spojrzałam się na chłopaka któremu zaczęły się świecić oczy ze złości i ujrzałam jak zacisnął rękę na dłoni Arwe.
- Jeśli ON się tu zbliży, to nie ręczę za siebie – Rainreth vel Ralith odparł zachrypniętym głosem.
- Westchnełam cicho by nikt tego nie usłyszał i położyłam swoją dłoń na ramieniu chłopaka z ziemi.
Czułam że coś się szykuję. Ayato podniósł głowę a jego źrenice zwężyły się do rozmiaru szpileczki.
- Ja za to ręczę, że jeśli jej nie wypuścisz, to twoja twarz będzie miała spotkanie ze ścianą – Odpowiadział dzieciak z wody. Czy ładnie nazywac alfy dzieciakami lub wilki które mają kilka tysięcy lat? Tak, dla mnie to stosowne nawet do tej sytuacji. Niby mają tyle czasu za soba a ich umysły zatrzymały się kiedy nauczyli sie mówić.
No ładnie groźby posyłać w mojej obecności na dodatek. Rainreth vel Ralith uśmiechnął się pokazując rząd białych zębów. To takie... Nawet określić tego nie potrafię w tej chwili.
- Próbuj. - Powiedział. I skoczyli na siebie. Ziemia i woda. A mrok? Mrok się patrzy i uśmiecha. Cały Kuro.
- Jesteś z siebie dumny? - Zapytałam do niego.
 - Taak - Odparł bardzo zadowolony. - Brakuje mi jeszcze tylko popcornu i miałbym wszystko do pełni szczęścia.
Kuro, skarbie, czeka Cię kara.
 - Możesz też na to spojrzeć z innej strony - oznajmił - Nie sądzisz, że to będzie dla nich dobra życiowa lekcja? Może na przyszłość nauczą się bardziej panować nad gniewem i nie osądzać pochopnie innych? W końcu nie zawsze będziesz, aby ich rozdzielić... - Wskazał na walczących, och Kuro masz rację skarbie, Ty też będziesz miec lekcję życia.
- Na pewno się nauczą... Jeśli ciebie nie będzie w pobliżu. - Odpowiedziałam za spokojem.
- Mogę to odebrać, jako komplement? - Posłał mi uśmiech niczym pijawka zadowolona z krwi "dawcy".
- Nie uważasz, że najpierw należy coś z tym zrobić? - Posłałam mu spojrzenie.
- Chcesz, abym JA coś zrobił? - Zdziwił się, och jaki on to niej.
 - Myślę, że odpowiedzialność za tą sytuację powinna wziąć osoba, która do niej doprowadziła, czyli niewątpliwie TY- Odparł po czym dodał. - Lubię swoje życie i twarz, więc wolałbym spasować - powiedział a po chwili  - Nie sądzę, aby mądre byłoby rzucenie się między dwójkę wściekłych wilków, których umiejętności z pewnością wiele do życzenia nie zostawiają.
- Nie sądzę, aby mądre było doprowadzenie ich do tej walki, więc skoro jesteś taki "genialny" za jakiego się uważasz to zrób coś z tym - Zażądałam. Jaki on to nie jest, to pokaże co umie bynajmniej.
- Nawet "geniusz" taki, jak ja musi mieć swoje granice - Odparł.
- TERAZ - powiedziałam stanowczo i katem oka spojrzałam na dwójkę mężczyzn - jeszcze mają twarze.
- Dobrze, dobrze - Uniósł ręce w poddańczym geście. Widział, ze dyskusja do niczego nie doprowadzi. Rozsiadłam sie wygodniej na kanapie i ukradkiem spojrzałam na Arwe. Co to byłaby za mina gdyby ujrzała dwóch "bachorków" tańczących w swoim śmiertelnym tańcu. Spojrzałam z satysfakcją na Kuro który miał wzrok owieczki która zgubiła się w nocy w lesie.
Kuro dostał dwie "plomby". Jak śmiesznie widzieć jego twarz i zadziwia mnie fakt że ja tak myslę, takim językiem w ogóle. Teraz kiedy tamci się odsunęli Kuro jak zbity psiak stał a jego rana się zasklepiała.
Ayato zadowolony z siebie, oho dostał swojego wymarzonego lizaka z lady tuż obok sprzedawczyni a Rain?
Spojrzał na Arwe z taką miłością, troszke się zmieszałam ale dawało mi powód do rozbawienia jaki stan przede mną prawił Kuro.
Klasnęłam w dłonie. Wszystkie oczy zwróciły na mnie uwagę, cóż oprócz Arwe.
- No no, a teraz ja Wam zrobie taki dzień dziecka za to że zdemowoliście mi pokój. - Uśmiechnęłam się promiennie do wszystkich trzech.
Moja grota była cała... zniszczona.
- Nikt nie wyjdzie z tego pomieszczenia jak nie dojdzie ta grota do ładu. - Posłałam kolejny uśmiech. Po chwili dodałam. - A jeśli nie, mogę Wam obiecać że czeka Was milutka niespodzianka kochani. - Po za tym - Spojrzałam na Mrok- Kuro, kochanie, Ty masz dodatkową lekcje życia ale to innym razem.
Pozostali spojrzeli się na Kuro a jego miny wyrażali jakby mieli powiedzieć" Uuuu " rozbawiło mnie to.
Czekałam na ich reakcje.



*Pozwoliłam sobie na trochę humoru bo taki gujowy dzień miałam dzisiaj.

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Poszedlem do jaskini, bo uwazalem, ze Paralda powinna zostac jak na razie sama. Ja tez, musialem chwile przemyslec pare spraw. Musialem powoli wyjsc ze swojego 200 letniego odpoczynku od walk. Trening sie przyda, a tu jest w koncu mozliwosc, pojedynki mnie nie urzekaja, ale bieganie i nawalanie w drzewa, czy plywanie juz i tak doda mi formy. Tylko nie jestem pewny co do tego czy powinienem skupic sie na treningu, czy moze na Paraldzie. Dzisiaj jak dowiedziala sie co Akki zrobil zesmutniala, a sie zaczela otwierac troche na innych.
Czyzby on cos spieprzyl, co zbudowal z innymi? Hmmmm, nie, pewnie to nie do konca to. Jednak nie ma co sie mieszac, jak bedzie chciala to powie o co chodzi, zawsze tak przynajmniej bylo.
Westchnalem ciezko i ruszylem pobiegac po lesie. Bieglem wolno i mozolnie, myslac nad tym co jest dobre dla Paraldy. Do poki nie przyszedl nowy wontek.
Pogoda nieco wariuje, nie wiem co to ma oznaczac, a co najgorsze, kto by sie spodziewal, ze to cos tak wznego, ze nawet cholerna pogoda sie przylacza!?
Bogowie na pewno cos planuja, jak zwykle, bo to cholerne cwaniaczki, ktorym sie wydaje, ze wszystko moga. Ciekawe kiedy karma do nich powroci.
Nagle uslyszalem szelest i przystanalem. Chyba jedzonko na mnie czeka. Bardzo dobrze, bo dlugo nie jedlismy nic obfitego. Za krzakami stala sobie bezbronna sarenka mlucaca cos w swojej jamie gebowej.
Czas na gadke z discovery, albo animal planet.
Kiedy zwierze nieswiadome drapieznika w krzakach swawolnie zajadalo sie trawa, jej obserwator szykowal sie do ataku. Przyczail sie i czekal, az ofiara straci czujnosc. Zaskakujace jest to, ze zwierze nie jest w stadzie w tak niebezpiecznym miejscu. Drapieznik przyczail sie w koncu z zamiarem ataku, gdy zwierze pochylilo leb, oprawca zaatakowal. Zwierze rzucilo sie do ucieczki, ale za nim biegl wyglodnialy zwierz! Gdy stworzenie poczulo bol w swych odnuzach spostrzeglo, ze krwawi!
Dobra, starczy tego dobrego, zwierze szybko pozegnalo sie z zyciem i wzialem go na barki.
Teraz czas na trening z martwym zwierzem na pleckach. Krew splywala po mnie i byla jeszcze cieplutka, czulem krople splywajace po moim karku. Uwielbialem to uczucie. Jeszcze to bezwladne ulozenie ciala niczym kobieta w lozu, kiedy sie nia zabawiam. Czyz to nie swietne porownanie?! Wrecz poetyckie. Jedyne co bylo nieciekawe to zapach, ciezar i to, ze trzeba bylo sie umyc. Jednak to i tak bylo warte tego.
Gdy dotarlem do jaskini slonce zachodzilo, ideaknie na kolacyjke bedzie. Rzucilem worem miesa, krwii i kosci, po czym ruszylem sie wymyc. Jeziorko niedaleko, takze nie ma problemu. Przystanalem w polowie kroku. Ludzie lepiej najpierw sie ubabrac do konca!
Wrocilem do zwierza i zaczalem oprawiac, pozniej ognisko i pieczenie. Noc byla chlodna, a w sumie Paralda dlugo nie wracala, a co z jedzeniem?
Zostawilem moje arcydzielo dnia w obstawie polapek i ruszylem po moja Pania.

wtorek, 6 stycznia 2015

(Wataha Mroku) od Kuro

Initium najwyraźniej idealnie domyśliła się moich zamiarów. Rain też zdawał się zauważać, że mnie to dolewanie oliwy do ognia rozbawia, ale nie skomentował tego głośno, podobnie Ayato. Chociaż zachowywali się, jakby mnie ignorowali to niewątpliwie i tak moje słowa wpływały na tą dwójkę, zapewne nawet bardziej niż myślałem.
- Już uspokójcie się, wątpię aby Arwe się obudziła i zobaczyła dwóch mężczyzn niczym goryli, którzy zaraz się rzucą na siebie. Niezbyt przyjemny widok 'z rana'.
Rain zdawał się uspokoić. No... Muszę przyznać, że słowo "uspokoić" niekoniecznie pasowało do tego, "opanowaniem" również bym tego nie nazwał. Najlepsze było określenie "utrzymał swoje mordercze zapędy do Ayato siłą woli przed ujawnieniem ich tu i teraz" co niekoniecznie oznaczało, że one zniknęły.
Do tego sposób w jaki Rain zareagował na określenie "napastował ją seksualnie" było naprawdę bezcenne. Oczywiście nie zamierzałem na tym skończyć. To byłoby głupie. Miałem jeszcze trochę do powiedzenia, żeby całkowicie zniszczyć jego spokój tak, że nie pozostanie po nim śladu.
Szykuje się naprawdę świetna zabawa. Nawet nie raczyłem się wysilić, żeby zamaskować rozbawiony uśmiech. Nie miało to najmniejszego sensu skoro i tak z góry wiadome było, że to się na tym nie skończy. Osiągnąłem już swój cel, a nieprzyjemne spojrzenia zdolne przewiercić ścianę i wszystkich w tej jaskini na wylot wymieniane raz po raz między Ayato, a Rainem doskonale to potwierdzały. Nie wspominając już o zaciśniętych pięściach i milczenia w którym było zawarte więcej morderczych zamiarów niż w jakichkolwiek słowach... Można to było porównać do wisienki na torcie.
Initium starała się ich uspokoić swoim promiennym uśmiechem, ale to jej opanowanie raczej zbyt wiele nie mogło dać, nie przy mojej obecności. W końcu przykładowego osobnika takiego, jak Ayato zawsze o wiele łatwiej zdenerwować niż uspokoić. Podobnie było z resztą społeczności na tym wielkim świecie zarówno wilczej, jak i ludzkiej albo zapewne i każdej innej.
Patrzyłem, jak zbliżyła się do Raina i usiadła obok niego. Co prawda wyglądał, jakby jej obecność bardziej mu przeszkadzała niż pomagała, ale i tak wolałem nie ryzykować, że zepsuje moje zamiary.
- Nie sądzisz, że i nowy gość zasługuje na to, by mógł sprawdzić co z Arwe? Bo przyszedł do niej…Prawda? – Odwróciła się w stronę Ayato.
Rain jeszcze mocniej zacisnął usta, a milczenie stało się bardziej wyczuwalne. Zdawało się niemalże wisieć w powietrzu. Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale to by pewnie zepsuło nieco dotychczasową atmosferę, więc się powstrzymałem.
Dobra, a teraz pora na...
Spokojnym krokiem podszedłem w stronę Raina wymijając Initium, która wyglądała, jakby chciała mnie zatrzymać wzrokiem, ale nie zamierzałem być "grzeczną potulną owieczką, która zawsze będzie się jej słuchać" i tym bardziej nie zamierzałem dawać nade mną władzy. Wolność była jednym z przywilejów, których nie zamierzałem dać sobie odebrać, a co za tym szło. Nie zamierzałem dawać jej na siebie wpływać.
- Nie sadzisz, że to podejrzane, że Ayato nie zaprzeczył, kiedy użyłem określenia "napastowanie seksualne"? - Jego oczy, które i tak niemalże zdawały się świecić rozbłysły, jakby zostały podsycone nowymi zasobami złości.
Ach te wilki. Dawały się jeszcze bardziej manipulować sobą niż ludzie, przynajmniej jeśli chodzi o gniew. Były bardziej impulsywne i... Chociaż zdawały się bardziej panować nad nerwami to kiedy się irytowały to widać jest, że wcale tak nie jest.
Zacisnął swoją dłoń na dłoni Arve i odwrócił się w stronę drugiego samca.
- Jeśli ON się tu zbliży, to nie ręczę za siebie - zapowiedział lekko zachrypłym głosem, któremu naprawdę nie było daleko do warkotu.
Oczywiście Ayato nie zamierzał mnie rozczarować i podjął wyzwanie unosząc wyżej głowę. Nieważne, jak bardzo by się nie starał wyglądać na opanowanego i tak ostatecznie zdradziłyby go nienaturalnie zwężone źrenice odzwierciedlające jego wewnętrzną furię.
Uwielbiam takie sytuacje i naprawdę zrobiłbym wszystko, aby doprowadzić do takiej kolejnej. Mógłbym nawet nie jeść albo nie pić przez cały tydzień, aby obejrzeć to raz jeszcze.
- Ja za to ręczę, że jeśli jej nie wypuścisz, to twoja twarz będzie miała spotkanie ze ścianą - wypowiedział groźbę.
Hmm... Widać było, że miał w tym praktykę i że nie było to pierwsza groźba, którą wypowiedział. Pomijając burzę emocji w tonie ten wypowiedzi było coś jeszcze... Dawało to wrażenie, że on naprawdę ją wypełni tak, jakby zawsze robił to wcześniej. Z pewnością robiła przytłaczające wrażenie.
Tymczasem Rain odsłonił zęby w złowieszczym uśmiechu. Zdawał się wiedzieć, że Ayato nie jest przeciwnikiem, którego mógłby lekceważyć. Co to oznaczało? To, iż był pewny swoich umiejętności? Pewnie tak, chociaż bardziej zwróciłem uwagę na coś innego... W końcu czyż nie oznaczało to, że moja manipulacja odniosła zamierzony skutek?
- Próbuj.
Tyle wystarczyło, aby doprowadzić do nieuniknionego starcia na które czekałem cały ten czas, podczas którego delektowałem się ich wzajemną wrogością.
Pomyśleć, że jedno słowo jest w stanie tak wiele zdziałać... Z pewnością nigdy nie przestanie mnie to zaskakiwać.
Uśmiechnięty patrzyłem się, jak ta dwójka skoczyła sobie do gardeł.
- Jesteś z siebie dumny? - Initium spojrzała na mnie, jakby żądała skruchy z mojej strony.
- Taak - odparłem bardzo zadowolony z siebie. - Brakuje mi jeszcze tylko popcornu i miałbym wszystko do pełni szczęścia - dodałem widząc jej reakcję na moją odpowiedź.
Miała minę, jakby nie miało mi to ujść na sucho.
- Możesz też na to spojrzeć z innej strony - oznajmiłem. - Nie sądzisz, że to będzie dla nich dobra życiowa lekcja? Może na przyszłość nauczą się bardziej panować nad gniewem i nie osądzać pochopnie innych? W końcu nie zawsze będziesz, aby ich rozdzielić... - Wskazałem na dwójkę za jej plecami, która jeszcze nie zdążyła sobie przerobić ich przecudownych twarzyczek na mielonkę tylko ze względu na to, że obaj mieli dosyć dobre umiejętności. Chociaż nawet jeśli... Była to tylko kwestia czasu nim ktoś oberwie.
- Na pewno się nauczą... Jeśli ciebie nie będzie w pobliżu.
- Mogę to odebrać, jako komplement? - Posłałem jej standardowy uśmiech aniołka.
- Nie uważasz, że najpierw należy coś z tym zrobić? - Spojrzała na mnie.
- Chcesz, abym JA coś zrobił? - Zdziwiłem się.
- Myślę, że odpowiedzialność za tą sytuację powinna wziąć osoba, która do niej doprowadziła, czyli niewątpliwie TY - miała wyczekujące spojrzenie.
- Lubię swoje życie i twarz, więc wolałbym spasować - powiedziałem. - Nie sądzę, aby mądre byłoby rzucenie się między dwójkę wściekłych wilków, których umiejętności z pewnością wiele do życzenia nie zostawiają.
- Nie sądzę, aby mądre było doprowadzenie ich do tej walki, więc skoro jesteś taki "genialny" za jakiego się uważasz to zrób coś z tym - zażądała.
- Nawet "geniusz" taki, jak ja musi mieć swoje granice - odparłem mając nadzieję, że jednak sama się tym zajmie.
Oczywiście domyślałem się co zamierzała zrobić. Dać mi nauczkę, żebym nie wyszedł z tej sytuacji bez szwanku. Zapewne uważała, że jeśli tego nie zrobi to dalej bezkarnie będę doprowadzać innych do szewskiej pasji przeciwko sobie oraz czerpać z tego radość. Nie mogę powiedzieć, że była bez racji.
- TERAZ - powiedziała.
- Dobrze, dobrze - uniosłem ręce w bezbronnym geście mając wrażenie, że ta dyskusja do niczego nie doprowadzi. Pewnie pilnowała, aby nie zrobili sobie za bardzo krzywdy (chodzi mi o walczących idiotów co stracili głowę przez Arve), ale mi również nie zamierzała odpuścić.
Initium najwyraźniej nie zamierzała mi pomóc, więc utrzymanie jednego i tak, by nic nie pomogło, gdyż w międzyczasie drugi dorwałby tego pierwszego, a i mnie pewnie przy okazji.
Musiałem ich zatrzymać naraz...
Nawet, jeśli się na to zgodziłem i tak nie uśmiechało mi się zabieranie za coś tak... Nierozsądnego? Głupiego? Czy po prostu zwyczajnie szalonego?
Zrobiłem naprawdę, ale to naprawdę głupią rzecz, która nawet mnie zaskoczyła, ale skoro mnie zaskoczyła to pewnie to samo będzie z nimi...? Mam taką nadzieję.
Po prostu skoczyłem między ich z zamiarem powstrzymania ataków z dwóch stron, które gdzie były celowane? Oczywiście, że w twarz.
Cichy głosik, który wyraził moje uwielbienie do twarzy zaczął błagać, abym wyszła ona z tego bez szwanku. Niestety... Nadzieja matką głupców.
Chociaż zdawali się być oprzytomnieni i wrócili jako tako do zmysłów to oczywiście ANI JEDEN nie raczył powstrzymać tego ciosu. Och... Sprawiło to, że poczuli się lepiej? Na pewno z pewnością lepiej ja się poczuję, kiedy im za to oddam... Gdyby nie moje zdolności błyskawicznej regeneracji oraz to, iż częściowo wyhamowałem impet ich ciosów, które na szczęście do tej pory nie zawiodły mnie ani razu to zapewne mógłbym się pożegnać z moją urodą.
Z wrażenia zabrakło mi powietrza... To tak, jakby ktoś gniótł twoją twarz z dwóch stron czołgiem i to najcięższym modelem, jaki istniał na tym świecie. Oczywiście trzeba uwzględnić, aby oddać to wrażenie, że podłoże nie mogło być z piasku... Jeśli już z betonu, a i tak jestem pewny, że nie oddałoby to w pełni tego co właśnie czułem.
Oczywiście moja rana zaczęła się leczyć, jeszcze w chwili w której obrywałem, ale i tak...
Dlaczego to ja byłem jedynym, który tutaj cierpi? I to jeszcze w twarz...
I jeszcze dlaczego Ayato nie zdawał się przejmować tym faktem w najmniejszym stopniu. Wprost przeciwnie, gdzieś w głębi jego oczy było widać swego rodzaju satysfakcję, chociaż i niezadowolenie, ponieważ pewnie wolał dorwać tego drugiego.
Drugi tymczasem był wpatrzony gdzieś indziej (super, jeszcze ten mnie kompletnie ignoruje... Zaraz nie ręczę za siebie i..). Mój wzrok podążył za jego spojrzeniem i dotarł do Arve o której chyba wszyscy (och, przepraszam Pani Idealna, czyli Initium nie mogła o niczym zapomnieć - pomyślałem z ironią) na chwilę zapomnieli.
Wpatrywała się w to wszystko zmieszana, ale i odrobinę rozbawiona na mój widok, jakby myślała, że to wszystko jest sen.
Ayato też zdawał się tego nie zauważać. Przynajmniej tak długo, jak był odwrócony do niej plecami.
Korzystając z tej chwili rzuciłem mu spojrzenie, które oznajmiło tylko tyle, że po tym, jak "wspaniałomyślnie" z jego strony wykorzystał okazję, aby mi przyłożyć z pewnością zamierzałem mu dłużny.
Temu drugiemu nawiasem mówiąc też nie zamierzałem odpuścić...

(Wataha Ziemi) od Rain'a

Wstrzymywałem się by nie rzucić się na nieznajomego. Mięśnie drgały, gotowe do ataku w każdej chwili. Cholera, „napastował seksualnie”?! Podły drań…niedoczekanie, żeby się do Arwe zbliżył. Nawet jeśli w jego spojrzeniu dostrzegłem przez maleńką chwilę coś na kształt troski? Nie ma. Nie zbliżysz się tu padalcu, więc niemal warknąłem jak wilk, kiedy postąpił krok do przodu.
W całej sytuacji ledwie dostrzegałem, że wcześniej poznany Kuro, ma minę, która sugerowała przynajmniej rozbawienie. Kolejny, którego niezbyt dobrze oceniłem. Przez całą sytuację moja czujność widocznie spadła, a jasnawy zwyczajnie wykorzystał to dla własnej...rozrywki?
Jedyna chyba Initium była świadoma powagi sytuacji. Zwróciła się do Kuro, niemal jak do niesfornego dzieciaka, któremu należy się reprymenda za złośliwości. I coś w tym było. Złośliwiec o twarzy aniołka chyba jako jedyny czerpał z tej sytuacji masę radości. I znowu głos jasnowłosej Pani zabrzmiał, tym razem w próbie zażegnania rosnącego konfliktu.
- Już uspokójcie się, wątpię aby Arwe się obudziła i zobaczyła dwóch mężczyzn niczym goryli, którzy zaraz się rzucą na siebie. Niezbyt przyjemny widok 'z rana'.
Nie byłem idiotą, więc przytomnie uspokoiłem mordercze zapędy. Mimo wszystko byłem za to wdzięczny, a jej głos choć pobrzmiewała w nich irytacja, miał w sobie dziwnie kojący ton. Najpierw musiałem rozeznać się w sytuacji, dowiedzieć się kim był niebieskowłosy cholernik i co do piekielnych czeluści miało znaczyć, że „napastował ją seksualnie”, które brzmiało w moich uszach jak złośliwa mantra jednego z wielu dręczących mnie demonów.
Tym jednak razem nie miałem zamiaru tracić czujności. Siedziałem tuż przy dziewczynie, niemal jak dziki strażnik, który nie pozwala się zbliżyć nikomu niepożądanemu. Dla każdego jasne były teraz moje intencje, ale miałem to gdzieś. Zaciskałem pięści, usta tworzyły cienką linię złości. Jednak milczałem jak zaklęty, obserwując tylko nieznajomego, jak siada pod ścianą, jak sam świdruje mnie wzrokiem, godnym przewiercić ściany na wylot. Odwzajemniałem się w równie nieprzyjemny sposób.
Dopiero po chwili zauważyłem, że zbliżyła się do mnie Initium, z tym samym promiennym uśmiechem co wcześniej. W innych wypadkach uległbym temu spokojowi, ale nie teraz. Coś we mnie buzowało, szarpało i prowokowało. Usiadła obok, a ja nawet teraz powstrzymałem się, by na nią nie warknąć, szczególnie, gdy spokojnym głosem powiedziała coś, co doprowadzało mnie znowu na skraj złości.
- Nie sądzisz, że i nowy gość zasługuje na to, by mógł sprawdzić co z Arwe? Bo przyszedł do niej…Prawda? – tu odwróciła się w stronę nieznajomego.
Ostatecznie zacisnąłem tylko bardziej usta. Nie odpowiedziałem ani ja, ani Ayato. Zbliżył się za to Kuro, którego ominąłem spojrzeniem marszcząc brwi. O co mu chodziło? Jaki miał w tym wszystkim cel. Parszywy pseudo-aniołek. Tak pasowało to do niego. Stanął za mną i niby od niechcenia rzucił zdanie, które wcale nie polepszało mojego stanu. Nawet jeśli nie mogłem mu ufać, po prostu działało to na mnie jak rzucanie kamieniami w i tak już rozjuszonego lwa.
- Nie sadzisz, że to podejrzane, że Ayato nie zaprzeczył, kiedy użyłem określenia "napastowanie seksualne"? – i znowu ta choleryczna mantra. Oczy prawdopodobnie mi się już świeciły ze złości. Zacisnąłem dłoń na nadal chłodnej dłoni siostry. Odwróciłem się w stronę wspomnianego, którego przynajmniej imię już znałem.
- Jeśli ON się tu zbliży, to nie ręczę za siebie – rzuciłem nadal zachrypłym głosem, który niemal mieszał się z wilczym warkotem. Nawet dłoń Initium na moim ramieniu teraz mało mogła zmienić. Niebieskooki nie należał przecie jednak do byle chłystków. Uniósł wyżej głowę, źrenice zwęziły się w hamowanej furii.
- Ja za to ręczę, że jeśli jej nie wypuścisz, to twoja twarz będzie miała spotkanie ze ścianą – groźba wypowiedziana, nie była nawet wypowiedziana głośno, ale mieściła w sobie taką burzę emocji, że zwykłej osobie mogłoby zrobić się słabo. A ja? Odsłoniłem zęby w złowieszczym uśmiechu.
Wyczuwałem w nim skrywaną, ogromna moc. Kimkolwiek był, musiał być potężny, ale dla mnie mógłby być i samym bogiem, nie dam mu nawet dotknąć Arwe. Niedoczekanie. Powiedziałem tylko jedno słowo, które niosło w sobie wyzwanie. Wiedziałem, że wystarczy.
- Próbuj.
I właściwie w tym samym momencie skoczyliśmy do siebie. Minąłem uśmiechniętą gębę parszywego pseudo-aniołka, wyrywając się jednocześnie z uścisku Initium. To było nieuniknione. I za cholerę nie potrafiłem powiedzieć, jak się to wszystko ma skończyć.

(Wataha Wody) Od Ayato.

Zrezygnowany nudą leżałem na wielkim łóżku z padem w dłoniach. Jakaś wyścigówka wystarczyła na chwilę obecną. Oczywiście jak grać to tylko z odpowiednim nagłośnieniem. Głośna muzyka koiła moje myśli.
Jakżeby inaczej, ktoś musiał mi przeszkodzić. W dodatku wyjątkowo irytująca osoba.
- Co tutaj robisz.? - Warknąłem nie odrywając oczu od wielkiego ekranu.
- Co za chłodne powitanie.- Udał zranionego.
- Zaraz Cię stąd wyrzucę. - Rzuciłem. - Przeszkadzasz.
- Myślę, że jak to zrobisz to będziesz tego bardzo żałować. - Powiedział zagadkowo.
- Nie sądzę. - Przerwałem na chwilę. - Raczej poczuję się lepiej, jak się Ciebie stąd pozbędę.
- Nawet jeśli nie dowiesz się co z Arwe.? - Okej. Zwrócił moją uwagę.
Odłożyłem joystick koło siebie i usiadłem prosto.
- Z Arwe.? - Przez moment zawahałem się.
Co mogło stać się takiego z dziewczyną, żeby akurat on przychodził mi to powiedzieć.? Raczej nic dobrego.
- Na przykład to, jak krwawiła, była nieprzytomna i nawet początkowe leczenie Initium nie odniosło skutku.
Zakląłem pod nosem.
- Uważam, że powinieneś tam pójść. - Spojrzał na ekran gry. - Ale to moja osobista opinia. Dla mnie to nie ma różnicy czy tam będziesz czy nie, chociaż dla niej już pewnie tak. Nie byłoby Ci trochę głupio, że wolałeś sobie pograć w jakąś grę na xboxie. - Prychnął. - Mi by na twoim miejscu było.
Uniósł brwi. Podły drań.
- Nie interesuje mnie Twoje zdanie. - Mruknąłem.
- tak samo, jak mnie nie interesuje co Ty zrobisz. - Uśmiechnął się szeroko. - Czy zdecydujesz się wbić na kolejny level w tej grze czy pomóc Arwe... Twój wybór.
Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Po raz kolejny zakląłem.
Szybko wyłączyłem konsolę i niczym cień podążyłem śladem Kuro.
- Powiedz mi dokładnie o co chodzi. - Zażądałem.
- Sam nie wiem. - Zamyślił się na chwilę. - Kiedy ją znalazłem była cała w krwi. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy była taka, aby zanieść ją Initium.
- Kiedy to było.?
- Wczoraj. - Powiedział spokojnie.
- Dlaczego nie przyszedłeś wcześniej.? - Mruknąłem z irytacją.
- Uznałem, że Twoja irytacja nic nie pomoże. Poza tym nie mogłem tego zrobić, nie żeby miało to znaczenie w ostatecznym rozrachunku.
Na tym rozmowa się skończyła. Zapewne chciał wykorzystać obecną sytuację do swoich celów, inaczej w ogóle by tutaj nie przychodził. Ale szczerze.? Nie obchodziło mnie to w tym momencie zbytnio.
Narzuciłem szybkie tępo. W mgnieniu oka przeszliśmy przez Watahę Powietrza i dotarliśmy do Ziemi.
Zniknąłem w jaskini, podążając zapachem Arwe. Bestialsko wparowałem do odległej groty. Mój wzrok przesunął się po pomieszczeniu.
Chorobliwie blada dziewczyna pokryta krwią i jakiś mężczyzna. Wyglądał na wycieńczonego a jego wzrok był nieco szalony. Zacisnąłem pięści. Całe ciało momentalnie się spięło.
Dosłownie wryło mnie w ziemię. Dlaczego on tu jest.? Kim on jest.? Otworzyłem usta chcąc coś powiedzieć, ale nie szło w tym momencie opisać tego co czułem.
Chłopak wstał i przesunął się bliżej Arwe. Ocenialiśmy się przez chwilę wzrokiem.
Kuro wyszedł zza moich pleców i spojrzał zaskoczony na sytuację.
- Ooo. Naprawdę niezłe połączenie. Ten, który doprowadził Arwe do takiego stanu i ten, który napastował ją seksualnie.
Dopiero teraz zauważyłem Initium stojącą w rogu pomieszczenia. Wyglądała na poirytowaną.
- Ups... - Wilk z Mroku ściszył głos. - Chyba nie powinienem tego mówić.
- Nie nie powinieneś. Naucz się w końcu że Twoje docinki nie są śmieszne więc odpuść sobie i naucz się czym jest dystans do pewnym sytuacji, samo zachowawczość i trzymanie języka za zębami jeśli naprawdę trzeba bo na nikomu Twojego docinki nie robią większego wrażenia ale jednak mogą sprowadzić kłopoty. - Dziewczyna wstała i zrobiła mu wykład.
- Już uspokójcie się, wątpię aby Arwe się obudziła i zobaczyła dwóch mężczyzn niczym goryli, którzy zaraz się rzucą na siebie. Niezbyt przyjemny widok 'z rana'. - Posłała nam promienny uśmiech.
Po raz kolejny zaniemówiłem. Zrobiłem krok w stronę posłania nieprzytomnej dziewczyny, a długowłosy warknął.
Spojrzałem na niego złowieszczo. Niby mam być spokojny przy kimś, kto ją tak urządził.? Nie w tym życiu.
Usiadłem oparty o ścianę wbijając świdrujące, niebieskie spojrzenie w nieznajomego.

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

Uslyszalam jakas rozmowe, ktora mnie zbudzila. Nademna stal moj towarzysz, a jego mina wydawala sie nie byc zbyt szczesliwa.
- Heyou? Co sie stalo? - Zdziwilam sie obecna sytuacja.
- Ehhh, nic takiego.- Westchnal ciezko i podrapal po czuprynie.
Weszlam w jego pamiec, no i to co zobaczylam niewiarygodnie mnie zdziwilo. Co tu sie dzialo?!
- Jestes zla, ze zalatwilem to sila? - Spogladal na mnie nieco zaciekawiony.
- Nie. - Wstalam z lozka, wiedzialam juz gdzie chce isc.
Sylyf ruszyl za mna, szlismy do Watahy. Czy bylam na kogos zla? Nie, a nawet jesli to bez znaczenia.
Szlismy w ciszy w strone jeziorka, prawdopodobnie wygladalam na zla i to dlatego. Kiedy doszlismy moj towarzysz bez chwili na myslu poszedl dalej, pewnie do jaskini. To bylo mi potrzebne, zostac sama z myslami. W koncu taka sytuacja...
Zdjelam mozlonie ciuchy i zalozylam na siebie nazutke do plywania.
Skad ja mialam? No coz zawsze zostawiam ja pod jednym z drzew. Tam sie nie zgubi, no i wyschnie. Slonce tam sobie zaglada, wiec nie musze bac sie, ze wloze na siebie mokra rzecz. No, ale mozna by sie sprzeczac, bo trawa, wilgoc, ale tam jest troche "skalnej" czesci podloza. Takze moje odzienie wodne zawsze jest suche.
Przykucnelam na brzegu i dotknelam opuszkami palcow wody, byla letnia, a jej tagla niespokojna. Zwykle tu nie wialo takie ostre powietrze, co mnie zaniepokoilo. Przyroda wyczowa zawsze cos... Spogladalam na wode i zastanawialam sie o co chodzi. Moze ktos do nas przyjdzie, moze Bogowie cos szykuja, a moze to cos zupelnie mi nieznanego? Coz nie ma co sie rozczulac.
Weszlam do wody, na poczatku do kostek, potem do kolan, no i tak coraz glebiej i glebiej. W koncu ruszylam ku srodkowi, gdzie polozylam sie na plecach i patrzylam na niebo, ono tez bylo niespokojne. Nagle moje mysli zaszczycil smutek, tak przenikliwy, ze z oka poplynela mi lza. Lezalam tak chwile, poczym wyciagnelam reke do nieba.
O czym myslalam, co mnie trapilo, czemu bylam bezbronna w stosunku do tego? Chodzilo o niebo, to byl moj dom, a tu ziemia... Sprawila mi wiele bolu, chociaz Akki kiedys powiedzial... Z reszta, to nie ma juz takiego znaczenia. Chcialam do nieba, poczuc sie w koncu bezpieczna, zdala od nowych osob, ktorych nie rozumiem. To jednak ucieczka od problemu, a tak nie wolno. Trzeba byc dojrzalym i odpowiedzialnym, ale jak przy czyms takim?!
Mialam zostac, ale... Nie wiem czy tak powinno byc, czy zmienianue trybu zycia jest dobre. Lepiej uciekac, czy moze stawic czola emocjom? Nie wiem... Heyou bedzie mi wypominac jesli mu powiem, to przeciez oczywiste, a jednak chce mu powiedziec.
W koncu przewrocilam sie i zanuzylam pod woda, nic to nie dalo. Glupie uczucie, ale od kiedy glupoty sa skomplikowane?!
Zaczekam plynac do brzegu, bo wiatr narastal nad jeziorem.
Wyszlam z wody i poszlam pod drzewo i ulozylam sie wygodnie. Nie wiem ile tam siedzialam, ale chyba dlugo, bo slonce zdarzylo mnie wysuszyc. W koncu oparlam glowe o pien i ogladalam zachod slonca. Zazwyczaj widywalam go z gory, a teraz o dziwo widze go z ziemi, wyglada to troche inaczej. Z dziwnymi myslami zasnelam, ponownie.
W snie znajdowalam sie w prozni i slyszalam rozne glosy, co bylo dziwne, bo nie rozumialam o co chodzi. Rozmawiali setkami, rozmowy byly rozne, kazdy glos zagluszal drugi, to bylo dziwne, meczace. W pewnym momencie pojawilo sie swiatelko, ktore do mnie mowilo i przebijalo sie przez wszelkie glosy.
*Jestes tu pierwszy raz?* - Zapytalo.
*Tu?* - Zdziwilam sie.
*Tak, tu. Jest to takie dziwaczne miejsce, widze, ze jestes tu pierwszy raz. Nie wiem jednak czemu, skoro ONI nie reaguja na Ciebie. Pewnie sie kloca o to jak zwykle.* - Moiwlo nie do konca zrozumiale dla mnie.
*A tak, co by sie dzialo? No i co to za miejsce?* - Pytalam dalej z nadzieja, ze dostane odpowiedz.
*Co by sie stalo? To co zwykle, zazwyczaj Ci co tu trafaiaja poddaje sie cieprieniu, spokojnie jednak. Tylko cierpienie psychiczne. Co do miejsca, w ktorym sie znajdujesz, to niestety nie moge Ci wyjawic. I tak powinnas sie cieszyc, ze z Toba rozmawiam. Jestes jedna z nielicznych, ktore w miare moga zrozumiec o co tu chodzi. Reszta od razu doznaje bolu.*
*Zadziwiajace.* - Odparlam.



(Przperaszam za nrak znakow interpunkcyjnyych, ale obecnie nie mam dostepu do komputera.)

poniedziałek, 5 stycznia 2015

(Wataha Powietrza) Od Charlotty

Dziwna sytuacja... ja mam się tłumaczyć z sytuacji, której tak naprawdę powodem jest pewna osoba - Damp. No ale... w sumie to ja jestem tym "nowym czynnikiem", który nagle się pojawił nie wiadomo skąd, dlaczego i po co.
Jestem, jak to ujmuje moja wspaniałomyślna siostra "dwulicową, naiwną dziewczynką z talentem aktorskim". Tak... to chyba oddaje mnie. Imię jak imię, bez żadnych podtekstów, a jeśli jakieś są, to ja nie mam z tym nic wspólnego, np.: szarlotka. Kilka osób zażartowało z mojego imienia nazywając mnie szarlotką. Z całym szacunkiem, szarlotka to smaczne ciasto, ale nic poza tym, więc prosiłabym odpuścić sobie takie docięcia i poprawnie wymawiać moje imię.
Skąd jestem? Gdybym pamiętała to bym powiedziała, ale obawiam się że to miejsce nie posiadało nazwy, nie wiem jak jest teraz. Mieszkańcy nazywali te miejsce  po prostu "domem" i może na tym to zakończmy.
Dlaczego tu jestem? Gdyby patrzeć na to obiektywnie to po to aby uświadomić osobie nazywanej Dampem, o śmierci jego rodziców(moich niezbyt 'prawdziwych' rodziców...), a przy okazji nagiąć  nieco jego spojrzenie na świat, w sumie... sama przez to przechodzę więc mu jakoś pomogę. Tak, wiem... miałam już pierwsze podejście, niestety zakończyło się klęską, gdyż nie miałam serca mówić mu o takim smutnym wydarzeniu, gdy ten na mnie naskakiwał chcąc mnie spławić. Mówiąc już bardziej z życiowych doświadczeń, to czuję że droga do niego będzie się strasznie dłużyć, więc muszę się pofatygować w znalezieniu odpowiedniej alfy i zamieszkaniu tu... może na stałe, może nie. W ostatniej watasze nie zagrzałam miejsca na tyle długo aby tam wrócić. Tak, jest tam moje przyszy... przyrodnie rodzeństwo, ale ten uparciuch też nim jest, prawda?
A.. po co tu jestem to chyba już wypaplałam.
Może mylę pojęcia typy "dlaczego" i "po co" ale to synonimy... litości.
To byłoby na tyle. O mojej przeszłości nie będę raczej opowiadać, to jest... bardzo delikatna dla mojej psychiki sprawa. Z drugiej strony co mi szkodzi... już chyba wiem... jest zbyt... nudna, przewidywalna i możliwe że długawa. No ale to jednak moja historia, lecz i tak zdradzę od momentu gdy...
... był to kolejny dzień. Te samo uczucie znużenia, kolejny dzień, czułam to. Mimo iż czas opływał mnie, omijał jak wiatr drzewa, czułam pustkę. Brakowało mi przemijania, czasu i wszystkiego co z nim związanie - zmienność. Życie jest zmienne - to fakt - lecz bez czasu po prostu jest. Jak się czułam? Tak jak w dniu w którym się zamknęłam na świat, w którym odepchnęłam jak niechciany prezent - czas. Nic się we mnie nie zmieniało, więc nie potrafiłam dostrzec zmian wokół mnie. Można rzec że byłam ślepa, nieczuła, oraz głucha na wołanie wiatru. Gdzie byłam? Gdzieś wysoko, w chmurach. Pamiętam, leciałam... gdy roztrząśnięta zatrzasnęłam się w czymś na rodzaj próżni, bo tam nić nie było, prócz mnie w tym momencie. Można to nazwać jakkolwiek się chce, ja to nazywam Próżnią Czasową.
Znalazła mnie wtedy moja młodsza siostra - Elizabeth. Ta sarkastyczna Elizabeth, mnie znalazła, obudziła i pomogła. Wow... trzy rzeczy dla mnie pozytywnych zrobiła, aż zaczęłam wierzyć w cuda. No dobra... może przesadzam, ale przecież muszę na coś narzekać, bo jeślibym tego nie robiła to by wyszło że ona jest idealna - a nie jest, uwierzcie mi na słowo.
Potem życie ruszyło bardzo szybko. Włóczenie się, nowy dom, wojna, śmierć. Przez to ostatnie przyrodnie rodzeństwo raczyło mnie oświecić że mam jeszcze jednego brata. Miło, prawda? Więc poprosili mnie o odnalezienie go i przekazanie w jak najbardziej delikatny sposób że jego rodzice nie żyją. Dlaczego oni nie mogli tego zrobić? Bardziej przydaliby się na miejscu, przy pomaganiu rannym. W tedy... jakby to delikatnie ująć... zobaczyłam Ducha. klasyczny tekst, lecz dla mnie nie ma logiki. Jak można zobaczyć Ducha? Duchy są... ale ich nie da się zobaczyć. A mimo to ja go widziałam, mimo że był zwyczajny, wyróżniał się tym dziwnym czymś. Przyznam że jednak słownictwem obszernym nie grzeszył... przykład? Ledwo opuściłam teren watahy, szukałam dogodnego miejsca do startu(wszędzie drzewa i drzewa, wolałam się na jakieś nie nadziać).
- Stój!
Gdy to usłyszałam natychmiast się odwróciłam i zmierzyłam wysokiego blondyna wzrokiem.
- Widzisz mnie, co nie? - Obrócił się wokół własnej osi, a potem radosnym a zarazem nieco zestresowanym głosem mówił. - Tak widzisz mnie, świetnie, tak jestem duchem, ale nie bez powodu się ci pokazałem, gdyż chcę ci pomóc w tym co chcesz zrobić. - Wydukał jednych tchnieniem.
Podniosłam brew w zdziwieniu, pierwsze wrażenie jest najważniejsze, tak? Jakie na mnie zrobił wrażenie? Zachowywał się jak dziecko błądzące we mgle, które się niezmiernie cieszy z wszystkiego co pozytywne i negatywne, ale ma świadomość tego że tak nie powinno być, dlatego czułam tą niepewność w jego głosie. Inaczej tego określić nie potrafię.
- Znam Dampa, tego którego szukasz, ale jakby co to nie ja do niego cię zaprowadziłem, tylko sama znalazłaś drogę, bo jak się dowie o tym że ci pomogłem to było by niesympatycznie, a on jest wrażliwy tak jak ty więc i tak się obrazi, tak, jest dużym dzieckiem którego praktycznie nikt nie potrafi oskarżać i się na nim wyżywać. - Miałam wrażenie że się urwał z choinki.
- Czyli sugerujesz że mi pomożesz i że jestem wrażliwa? - Podsumowałam.
- Tak, w końcu nie bez powodu się dogadywałaś z jego rodzicami, jesteś pod kilkoma względami podobna do niego.
- Prześladujesz mnie? - Nie mogłam się powstrzymać od podniesionego tonu.
- E... - No masz... wcześniej nawijał jak postrzelony a teraz nie potrafi nic powiedzieć.
- A W MORDE CHCESZ?! - To nie byłam ta prawdziwa "ja", to była ta moja "skorupa". Zrobiłam w jego stronę kilka kroków.
- Wiem też, że nie jesteś sobą, i że swój prawdziwy charakter ukrywasz. - Cofnął się utrzymując odległość.
- A może to jest moje prawdziwe oblicze? - Sykłam.
Znów zamilkł. Jednak widząc że chcę coś powiedzieć, jak oparzony rzucił:
- Doki Deshi Delbin Du.
- A może Doki Delbin Deshi Du? - Prychnęła ze śmiechem. - O co ci chodzi?
- Tak się nazywam. - Oznajmił.
- O... dziwacznie.
- A niby twoje jest lepsze? - Nie powstrzymał śmiechu.
Czyli jednak mnie prześladuje...
- Czego chcesz od mojego imienia? Jest zwyczajne, proste do wymówienia i do zapisania. - Mruknęłam odwróciwszy się i powróciwszy do poszukiwania jakiejś polany.
- Idź na północ. Cały czas na północ. - Powiedział, a dziwne było że jego głos nie słabł z każdym metrem.
Co było potem? Niechętnie go posłuchałam, gdyż to była jedyna opcja.
Tak oto dotarłam do jaskini tego gostka. Starałam się tak tam dojść aby nikt mnie nie zobaczył. Pod koniec rozmowy z Dampem, wyszło że jednak się przeliczyłam co do jego... kultury. No cóż, ja nie odpuszczam. Rozpuściłam się w powietrze i przecisnęłam przez szparę pod drzwiami.
Jako delikatny podmuch wiatru znalazłam jakiś teren. Czułam od niego taką aurę jakby tu zamieszkiwały postacie władające powietrzem. Idealnie. Zmaterializowałam się przed jakąś jaskinią. Nie miałam ochoty tam wchodzić, poczekam na odpowiednią osobą, której powinnam zadeklarować że tu zostaję, na zewnątrz. usiadłam pod drzewem, opierając się o nie. Cierpliwość jest raczej jednym z moich lepszych atutów, więc poczekam, tyle ile będę musiała.


_______________________________________
Przepraszam że tyle to trwało, ale neta nie miałam. ;___;

niedziela, 4 stycznia 2015

(Wataha Ognia) od Maji

Nigel... Tajemnicza postać. Kim był? Kim jest? Co tu robi? Po co tu przyszedł? Czemu właśnie teraz? Te i inne pytania męczyły moją głowę, nawiedzały mnie w snach zwanych koszmarami. Chociaż jakaś cząstka mnie wcale nie uważała tego za koszmar, jakaś cząstka mnie czuła dziwną bliskość i powiązanie z Nigelem, chciała być z nim i bliżej niego. Nie, nie byłam w nim zakochana, to inne pragnienie. Nieznane, dziwne, silne. Jakby nic nie mogło go pokonać ani przezwyciężyć. Wiedziałam, że był zły, taki prawdziwy czarny charakter, a jednak nie mogłam go nienawidzić. Nie czułam do niego wstrętu, choć niby czemu miałabym go czuć. Był przystojny, bystry i błyskotliwy. Wyluzowany i opanowany. Niemal całkowite przeciwieństwo w stosunku do mnie, a jednak całe życie pragnęłam być taka jak on. Można by powiedzieć, że łączyła nas tylko uroda. I nagle zrozumiałam. Patrzyłam na zbliżającą się sylwetkę Nigela i znałam już prawdę, prawdę, ale nadal nie miałam odpowiedzi. "Prawda cię wyzwoli"? Nie sądzę, poznanie prawdy wywołało tylko wielki szok i uwolniło lawinę nienawiści do niego. Chociaż nie tak wyobrażałam sobie prawdziwą nienawiść. Nie tak miałam czuć w stosunku do osoby, która skazała mnie na takie życie, na ciągłą walkę z ciemnością, która jest we mnie.
- Ty draniu- wykrzyknęłam
- Maja, chyba nie bardzo rozumiem o co chodzi- odpowiedział, jak zwykle spokojnie. Ale mnie już nie mógł nabrać, wyraźnie słyszałam fałszywy ton w jego wypowiedzi. Kłamał, to wszystko było dla niego grą.
- Doskonale wiesz. W co ty pogrywasz?- zapytałam z wyraźną złością
- Nie rozumiem o co ci chodzi- nadal utrzymywał swoją wersję
- Wiem kim jesteś, wiem co zrobiłeś. Mnie i mojej mamie- powiedziałam - I nie chcę cię znać
- Mam w nosie czego ty chcesz- powiedział. Czyżby postanowił odkryć prawdziwe oblicze- A tak w ogóle to co słychać u twojej mamy, dawno jej nie widziałem- dodał, a w mojej głowie się zagotowało, coś zawrzało i coś mnie parzyło. Nieopanowany gniew, palił mi mózg, nogi, ręce, oczy, usta, nos. Rozlewał się po całym ciele, czułam Follow przenikającą mnie od stóp po głowę. Czułam jak przejmuje nade mną władzę, jak próbuje przejąć mój mózg i jak jej to się udaje. Nie miałam siły by z nią walczyć, nie teraz ale nagle...
- Maja, tan nowy... Nigel... on jest...- usłyszałam głos Shy
- Wiem- odpowiedziałam, a wyżej wymieniona osoba wyłoniła się zza moich pleców. Po twarzy Shy przemknął wyraz szoku i zdziwienia, potem był strach, a na końcu dobrze znane mi opanowanie. I poczułam, że nasze umysły łączą się w jeden. Jej tarcza teraz mnie chroniła. Byłyśmy razem, ale nie byłyśmy bezpieczne.
- To ja lepiej pójdę- odezwał się Nigel i oddalił się. Poczekałam aż odejdzie wystarczająco daleko by nie mógł nas słyszeć.
- Śmieć- powiedziałam do Shy
- Masz całkowitą rację, on chce cię zabić
- On mnie zabije i ciebie- poprawiłam ją
- Musisz uciekać- ponagliła mnie Shy
- Nie, nie mogę całe życie się ukrywać, całe życie uciekać. Prędzej czy później mnie znajdzie, albo ja popełnię błąd, a on znajdzie sposób na obejście twojej tarczy. - zaprotestowałam
- Może już go znalazł.
- Wtedy byłabym już martwa.- powiedziałam
- Powinnyśmy coś wymyślić, jakiś plan, sposób, cokolwiek
- Wiesz co łączy wszystkie plany?- zapytałam
- co?
- To, że na końcu umieramy- odpowiedziałam
- Nie możesz się tak po prostu poddać- zaprotestowała Shy
- Jakie mam wyjście?- zapytałam
- A gdyby tak wprowadzić dodatkowy element do tej gry? - zastanowiła się Shy
- Nie! Zapomnij o tym! Nie narażę nikogo na takie niebezpieczeństwo!- krzyknęłam na nią.

sobota, 3 stycznia 2015

(Wataha Ognia) od Shy

Nie mogłam w to uwierzyć! To nie mogła być prawda! Czułam się jak w jakimś koszmarze, jak w jakimś tanim horrorze. Wszystko było tak nieprawdopodobne, ale jednocześnie tak oczywiste i realne, że już sama pogubiłam się w moich uczuciach. Tak, ja dziewczyna, której nic nie jest w stanie wytrącić z równowagi, właśnie zostałam wytrącona z równowagi i już sama nie wiedziałam, czy w to wszystko wierzę czy nie wierzę i jestem przekonana, że jestem w samym środku snu. Potrzebowałam czasu, niewiele ale jednak, musiałam się uspokoić i uciec stamtąd jak najszybciej. Bąknęłam coś do dziewczyny, która tutaj ze mną przyszła, ale już nawet nie pamiętałam jak się nazywa i pobiegłam w ciemny las. Nie wiedziałam gdzie biegnę i gdzie chcę się teraz znaleźć. Część mnie pragnęła biec prosto do watahy ognia i pilnować Majki, bo przecież groziło jej tak wielkie niebezpieczeństwo, które teraz wyczuwałam z promienia wielu kilometrów i to bardzo silnie je czułam. Może dlatego, że je rozpoznałam. Sama nie wiem jak to działa. Z drugiej jednak strony chciałam się znaleźć jak najdalej Maji i dać sobie czas na opanowanie się. Jeśli ona wyczułaby co dzieje się teraz w mojej głowie to sama nawet nie chcę myśleć co by się stało. Bo przecież ona sama jest wystarczająco wybuchowa, nie potrzebuje jeszcze do tego podjudzania przeze mnie. Chciałabym powiedzieć, że podjęłam logiczną decyzję, ale tak nie było. Po prostu biegłam i sama nie wiedząc czemu oddalałam się od terenów ognia. Chyba nadal pragnęłam by to wszystko okazało się snem. Ale to nie był sen i wiedziałam o tym. Nie potrzebowałam na uspokojenie się wiele czasu. Pogodziłam się z tragiczną rzeczywistością i pobiegłam w kierunku watahy ognia. Ostatni raz widziałam Maję w naszej jaskini, więc to nic dziwnego, że to było pierwsze miejsce do którego pobiegłam. Nie myliłam się, Maja nawet się stamtąd nie ruszyła, co prawda wyszła przed jaskinię, ale uznajmy że się nie ruszyła od mojego odejścia. Była bezpieczna i tylko to się dla mnie liczyło.
- Maja, tan nowy... Nigel... on jest...- zaczęłam mówić, ale trochę się zmęczyłam tym biegiem, więc ciężko było mi skończyć.
- Wiem- odpowiedziała i po chwili zza jej pleców wyłoniła się dobrze mi zanana postać Nigela.

Ranking

No i pierwszy ranking w tym roku, czyli takie podsumowanie tamtego roku+dwóch i poranka tego roku^^
Piszę tutaj jakieś głupoty, bo zapewne i tak nikogo (co ciekawe włącznie ze mną) nie obchodzi to w najmniejszym stopniu, ale cóż... Zapełnić miejsce jakoś tutaj muszę xD

No i muszę powiedzieć, że zarówno Arve, jak i Damp, a także Paralda zasługują na specjalne wyróżnienie, bo przekroczyli liczbę 20 opowiadań (od kiedy ta liczba jest taka wyjątkowa to nie wiem, ale niech będzie tak).
No... Mam nadzieję, że do następnego rankingu będzie więcej opek, ale pamiętajcie, że najważniejsza jest jakość, a nie ilość. W końcu ten ranking nie pokazuje wkładu, jaki włożyliście w treść xD

Chociaż moglibyśmy kiedyś zrobić ankietę na temat kto pisze najciekawsze opka... Hmmm... To może być całkiem ciekawy pomysł O.o
Jeśli ktoś jest tym zainteresowany to niech zostawi jakiś komentarz pod postem.



(Wataha Mroku) od Akatsukiego

Błaganie Sory do mnie dotarło... Momentalnie zrozumiałem w jakiej jest sytuacji. Krew we mnie zawrzała, kiedy zobaczyłem niemalże to moimi oczami. Rzuciłem z rozpędu książkę na półkę. Kompletnie zapomniałem o istnieniu Paraldy, chociaż to może i lepiej, że mnie nie próbowała zatrzymać. To nie mogłoby się dobrze skończyć, nawet dla niej.
Liczyło się dla mnie tylko jedno. Pozbawić tego bydlaka życia. Sprawić, by nie ujrzał już więcej światła dziennego i aby rodzona matka go nie poznała.
Pobiegłem w stronę miejsca, gdzie była Sora. Niestety było ono dokładnie w przeciwnym końcu jaskini.
Nie próbowałem nawet otworzyć drzwi. Po prostu rozwaliłem je kopniakiem i wparowałam do środka.
- Akki? - Usłyszałem jej głos pełen nadziei.
- A oto i rycerz starający się uratować księżniczkę - zaśmiał się. - Trochę się spóźniłeś - dodał.
Widząc tył jej szyi o mało się nie skrzywiłem, ale to tylko ostatecznie dolało oliwy do ognia.
Jak ten sukinsyn śmiał zrobić komukolwiek coś takiego... W dodatku jej ze wszystkich osób...
- Akki? - Czułem na sobie jej przerażone spojrzenie, ale tylko utkwiłem mordercze spojrzenie w Treyu.
Przez wiele lat, dziesiątki lat powstrzymywałem się, aby nie wybuchnąć. Nie zawsze to się udawało, ale ostatnio Kuro z jakiegoś powodu zdawał się mi odpuścić staranie się doprowadzenia mnie do prawdziwej szewskiej pasji, więc ostatnio mi się to udało, a teraz...
- Zabiję... Cię... - Warknąłem.
Widok jego roześmianej twarzy napawał mnie obrzydzeniem, jak w ogóle mogłem dopuścić do tego, aby ktoś taki robił co mu się żywnie podoba.
Ziemia się wokół mnie zatrzęsła, czułem, że moc zaczyna niemalże sama ożywać, nie musiałem nawet nią kierować - robiła to co chciała kierując się moim pragnieniem mordu, ale zdusiłem przyszły atak w zarodku. Wolałem to zrobić tradycyjną metodą. Bardziej bolesną... I trwałą w skutkach.
Złamać każdą z 206 kości w jego organizmie. Zniszczyć wszystkie organy po kolei. Zmiażdżyć ręce i nogi. Wgnieść jego czaszkę w ścianę w jaskini, zedrzeć z niego skórę, wyciąć mu gałki oczne i nabić na tysiące sztyletów - przez moje myśli przebiegło wiele różnych propozycji, jak by pozbawić życia tego śmiecia w wilczej skórze.
Zdjąłem z siebie bluzę i rzuciłem Sorze.
- Lepiej stąd idź zanim się poleje krew - ostrzegłem ją. - Nie obiecuję, że nad sobą zapanuję.
- To ty? - Wydusiła. - To ty, Akki?
- Idź - warknąłem, a ona skamieniała.
- Starasz się być dzielny, ale nie tak dawno nie byłeś od niej lepszy - przypomniał mi Trey.
Nie był przerażony. Irytujące, jednak... Zobaczenie jego twarzy, kiedy w agonii zda sobie sprawę, że to nie gra, że nie udaje... Będzie satysfakcjonujące.
- Zaraz zobaczysz na własnej skórze, jaki jestem dzielny - zacisnąłem pięści do tego stopnia, że przeskoczyły mi wszystkie kości u palców idealnie w tym samym ułamku sekundy.
Powstrzymałem moje moce raz jeszcze. Nie zamierzałem skrócić  jego cierpień nawet o sekundę. Zero litości. Zabiję go.
Powinienem zacząć od połamania mu wszystkich kości, następnie bym wykręcił ręce i je zmiażdżył...
Rzuciłem się na niego. On ominął cios.
- Musisz być trochę szybszy - roześmiał się próbując mnie bardziej zirytować.
- Według życzenia będę szybszy - wyjąłem moją pięć ze skalistej ściany po tym, jak wbiła się w nią na głębokość pięciu centymetrów. - I brutalniejszy - dodałem ze złowieszczym uśmiechem.
Kolejny cios. Szybszy. Silniejszy. Nie do uniknięcia. Musiał go zablokować.
- Nie żartujesz... - Spojrzał na zdartą skórę u ręki oceniając. - Mógłbyś kogoś tym zabić, jeśli ten cios dosięgnąłby celu... - Przyjrzał się miejscom, gdzie zaczęły się pojawiać drobinki krwi z tysiąca malutkich ranek.
- Mój błąd - przyznałem. - Najpierw zapewnię ci cierpienie. Dopiero potem zabiję.
- Brzmi kusząco, ale spasuję - odparł.
- Nalegam - odparłem wyprowadzając kopniaka, który posłał go na ścianę jaskini.
- Kim ty jesteś...? - Usłyszałem za sobą przerażony głos Sory. - Akki... Uspokój się... Przesadzasz...
- Jeszcze tutaj jesteś? - Rzuciłem za siebie ostrym tonem. - Kazałem ci stąd iść póki jeszcze nad sobą odrobinę panuję! - Warknąłem. - Potem równie dobrze mogę roznieść tą jaskinię i całe Immortal Wolves w pył, byle go dopaść - rzuciłem się w jego kierunku wyprowadzać mu cios w twarz.
Miałem zamiar złamać mu nos tak, aby nigdy nie odzyskał swojej dawnej urody, ale bydlak zdążył się w ostatniej chwili odrobinę uchylić, więc moja ręka zaciśnięta w pięść dosięgła jedynie jego ust.
Jego wargę pokryła krew, którą starł dłonią. Z uśmiechem. Nie brał tego na poważnie? Skoro tak..
- Za słabo - oceniłem niezadowolony. - Za wolno. Jesteś całkiem żywotny. Silny.
Tym przyjemniej będzie ciebie złamać i zabić. Ktoś tak obrzydliwy i zepsuty nie powinien chodzić na tej ziemi.
Rzuciłem się w jego kierunku z zamiarem przerobienia mu jego facjaty na mielonkę. Cios był mocniejszy. Był też szybszy.
Nagle twarz Treya się zmieniła. Wybiło mnie to z nastroju... Był zaskoczony.
Coś mnie złapało od tyłu za atakującą rękę.
Byłem zbyt zajęty tym śmieciem, żebym przygotował się na atak z tyłu od zupełnie innej osoby.
Sekundę później byłem na ziemi.
Miałem ochotę prychnąć. To było nic wobec mojej złości i morderczych chęci. Nie miało to szansy mnie zatrzymać. Zrobię wszystko, aby dopaść tego skurwiela, nawet jeśli przypłacę to życiem innych lub swoich.
- Radziłbym się uspokoić, chyba, że mam Ci przypomnieć że nie tylko ty masz siłę - warknął. - Poza tym chyba nie chcesz, by wszystko się tu zawaliło i zgniotło tą twoją smoczycę i moją Paraldę.
To zdanie przedarło się przez moją świadomość. Powinienem tutaj być, aby uratować Sorę, a nie zabić tego palanta.
- Ale i tak szkoda, że nie przestawiłem mu tej facjaty tak, że go rodzona matka nie poznała - mruknąłem niemalże bezgłośnie jeszcze, wciąż jeszcze czując w całej okazałości moje mordercze chęci, choć już nad mniej lub więcej panowałem zamiast dać się im ponieść.
Wraz z tym uszły ze mnie resztki tego porywczego gniewu. Oczy mi się rozszerzyły, kiedy spojrzałem na swoją rękę. Naprawdę jeszcze kilka sekund temu byłem gotowy go zabić... Gorzej. Sprawić, aby cierpiał tak, żeby stracił resztki zdrowego rozsądku, a dopiero potem pozbawić go życia.
- A ty... - Z tymi słowami do niego podszedł. - Nie masz za grosz poczucia smaku? - Przywalił mu z rozpędu w twarz.
Odruchowo się skrzywiłem, ale jednocześnie odczułem ulgę. Wracały moje normalne reakcje, wracał normalny i codzienny ja.
- Mogliście UŁOMY rozwalić jaskinie, narażacie nie tylko siebie! - Wydarł się.
Chwilę później Trey mu oddał prawym sierpowym.
Teraz zaczęło mnie zastanawiać... Dlaczego się wtedy tylko patrzył i starał bronić, a nie zaatakował? Żadna normalna osoba (nawet nienormalna w granicach normalności) nie stałaby patrząc się zafascynowana na osobę, która zamierza ciebie zabić.
- A ty sobie nie pozwalaj. - Sapnął Trey ostrzegawczym tonem.
- Ciesz się, ze na powietrzu nie byliście, ja bym wtedy się wami nie przejmował. - Prychnął Heyou.
Widocznie uznał, że nie zasługuje na więcej uwagi, ponieważ podszedł już do Sory, która miała na sobie moją bluzę.
- Wszystko w  porządku? - Przyjrzał się jej.
Spojrzała na niego wystraszonym spojrzeniem i się odsunęła. Ostatecznie tylko kiwnęła głową, że niby jest w porządku, jednak ją znałem... Gdyby wszystko było w porządku na pewno, by tak nie reagowała, chociaż teraz powinienem był to przemilczeć, ponieważ ja zbytnio nie pomogłem w uspokojeniu jej, a co najwyżej pogorszyłem sytuację.
Zacisnąłem zirytowany na siebie pięści. Nawalić w takiej sytuacji. Dać się ponieść emocjom. Zacząłem wstawać. Miałem ochotę wyjść stąd, jak najszybciej.
- Dobra chodźmy - powiedział.
- Moja książka... - Przypomniała cicho.
- Było spojrzeć na Paraldę, wszystko trzymała w rękach - mruknął.
Rzuciłem ukradkiem spojrzenie w stronę Treya, który zdawał sobie nic nie robić z tej sytuacji i tego co było. Na pewno nie miał tak złego humoru, jak ja.
Rzucił tylko mi zagadkowy uśmiech widząc, jak odwróciłem głowę w jego stronę.
Jeszcze raz zacząłem żałować, że nie przestawiłem mu facjaty, chociaż już nie w takim stopniu, jak wtedy.
Szliśmy w milczeniu. Sora nic nie mówiła, ja też nie miałem ochoty na rozmowę. Nie powiem, że było tak, że nie mogłem uwierzyć, że to zrobiłem. Bardzo łatwo było mi w to uwierzyć, że byłbym do tego zdolny - i właśnie to było w tym przerażające. Martwiło mnie też nastawienie tamtego. Ten uśmiech potrafiłby przyprawić mnie o dreszcze...
- Ehhh... Heyou - powiedziałem cicho.
Nie miałem ochoty się odzywać, ale wolałem poruszyć tą kwestię teraz niż wcale jej nie poruszać.
- Ta? - Zapytał.
- Byłbym na prawdę wdzięczny gdybyś puścił w zapomnienie to wszystko. - Poprosiłem.
- Jasne, ale nie gwarantuję, że moja Pa...ralda się nie dowie. - Odparł.
Trochę mnie zainteresowało, ponieważ przy "Pa" brzmiał, jakby chciał powiedzieć coś innego niż "Pa...ralda", ale nie byłem w humorze, aby do tego wnikać.
- Czemuż to? - Zapytałem, a mój głos brzmiał już w miarę normalnie.
Były to jednak tylko pozornie. Wewnątrz wcale nie czułem się normalnie, ani tym bardziej dobrze.
- Ty wiesz co ta mała czuje i znasz ją,a  aj mam to samo z Paraldą. - Odparł.
Hmm... My z Sorą potrafiliśmy utrzymać przeciwko sobie sekrety, ale cóż... Pewnie u każdego wyglądało to inaczej. Postanowiłem zmienić temat:
- Mam jeszcze jedno pytanie, bo ona zareagowała dziwnie na jedną książkę. Ona jest o Sylyfach.
- Dziwisz się jej? Jeśli znasz ich historię to powinno być oczywiste, że jest jej smutno. W końcu była krwawa, a ja jestem Sylyfem - odparł.
Milcząco przyjąłem tą informację do wiadomości. Nie... Jednak nie byłem w stanie dalej ciągnąć normalnie rozmowy.
Kiedy Sora bez słowa skręciła w inną jaskinię zamknąłem oczy.
Powinienem być na siebie wściekły czy raczej załamany? Sam nie wiedziałem.
Jeśli Trey był śmieciem w wilczej skórze, to ja czułem się niczym potwór w wilczej skórze, który był głęboko gdzieś zakopany wewnątrz mnie.
- Tak właściwie to powinniśmy iść do Paraldy - przerwał milczenie.
- Została w moim pokoju - skojarzyłem sobie.
Tym razem poszedłem przodem i zaprowadziłem go do wspomnianego przeze mnie pomieszczenia.
- Przecież to biblioteka - zaprotestował. - A nie pokój mieszkalny.
- To nie jest biblioteka - powiedziałem zrezygnowany. - To jest mój pokój.
Spojrzał na Paraldę, która leżała zwinięta w kłębek na moim łóżku i wtulona w poduszkę.
- Nie budź jej - powiedziałem, kiedy do niej podszedł. - Niech tutaj zostanie. Ja mogę się przespać gdzieś indziej. Nie sprawia mi to zbytnio różnicy czy śpię tu czy tam.
Wziąłem z biurka losową księgę i wyszedłem z jaskini zanim miał szansę cokolwiek powiedzieć. Ruszyłem jeszcze głębiej jaskini. Chciałem znaleźć jakieś miejsce w którym nikt mnie nie znajdzie i gdzie będę miał spokój, aż w końcu dotarłem do jakieś zacienionej groty z wewnętrznym jeziorkiem.
Z pewnością była ona od dawna nieodwiedzana.
Wszedłem do środka i pstryknięciem zapaliłem jakąś pochodnię, która tutaj została, aby rozjaśnić nieużywane pomieszczenie.
Nawet od takiego prostego ruchu ręki wzbiły się całe obłoki kurzu, jednak dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia.
Nie miałem najmniejszej ochoty czytać książki, którą wziąłem. Zabrałem ją tylko dlatego, aby wyglądało na to, że mam zajęcie i że się tym tak nie przejmuję. Rzeczywistość była inna.
Teraz leżała już w jakimś kącie kilka metrów ode mnie na podłodze, a ja nawet nie rzuciłem na nią jednego spojrzenia. Nie znałem nawet jej tytułu. Zresztą jakie miało to znaczenie? Żadnego.
Zirytowany walnąłem pięścią w ścianę.
Jak mogłem w ogóle pozwolić sobie na taką reakcję?!
Byłem już niemalże pewien, że wyciszyłem wszystkie wewnętrzne instynkty, które miałem w sobie, że się ich pozbyłem...
Oparty o ścianę zjechałem na podłogę.
Jak mogłem zrobić coś takiego...?
Zakryłem dłonią w twarz i roześmiałem się załamany.
Na szczęście nie śmiałem się, bo zaczynałem wariować. Po prostu nie miałem siły już narzekać lub się rzucać.
Ta sytuacja była tak beznadziejna, że nie potrafiłem zrobić niczego innego niż śmianie.
Nie sądziłem, że agresja, którą dusiłem w sobie przez kilkaset lat da takie efekty. To było takie... głupie. Kiedy myślałem, że się wszystko uspokoiło okazuje się, że wszystkie działania i starania w jednej chwili okazały się bez znaczenia.
Zwłaszcza, że wątpiłem nawet przez chwilę, że był koniec. To był dopiero początek. Nie zdziwiłbym się, gdyby to co się stało zostało wykorzystane przeciwko mnie.

(Wataha Mroku) Od Trey'a.

- Czemu nie przestaniesz tego robić.? - Spytała cicho dziewczyna. - Czemu to robisz.? Co właściwie Ty robisz.?
Drżał jej głos i była śmiertelnie blada, mimo to wciąż urocza w taki niedoświadczony sposób.
- Ty nie wiesz.? - Roześmiałem się i zsunąłem dłoń na jej szyję. - Nie rozumiesz w jakiej sytuacji się znajdujesz.?
Dlaczego to robię.? Bo mogę. Bo sprawia mi to przyjemność, daje trochę rozrywki. Może i to wyjątkowo egoistyczne myśli, ale cóż.
Zaprzeczyła ruchem głowy skrępowana moimi rękami. Żadne słowo nie padło z jej ust, jedynie przesuwała spłoszonym wzrokiem po mojej sylwetce. Oczywistym było, że chciała znaleźć słaby punkt. Znów uśmiechnąłem się drapieżnie.
- Może byś już przestał.? - Poprosiła.
- A co jeśli odmówię.? - Odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
- Przecież to do niczego nie prowadzi. - Powiedziała cicho.
Pochyliłem się w stronę jej twarzy z zamiarem postraszenia. Wystarczyło kilka centymetrów, aby moje usta wylądowały na jej.
- Nie radzę. - Odezwała się, pewnie patrząc mi w oczy. - Chyba, że chcesz się zarazić moją chorobą. - Próbowała uśmiechnąć się złośliwie.
Doprawdy przecudownie. Mój uśmiech tylko się poszerzył.
- Zaryzykuję.
Przez chwilę oboje milczeliśmy patrząc się na siebie. Ja z rozbawieniem, ona ze strachem  przemieszanym ze złością.
- Naprawdę nie radzę. - Powtórzyła swoją groźbę. - To się źle skończy.
- Tak, jakbyś Ty była w stanie coś zrobić.
- Owszem, mogę coś zrobić. - Rzuciła. - Sam stwierdziłeś, że jestem smokiem, a smoki nie są wcale takie słabe.
Jeśli miałaby wykorzystać to przeciwko mnie zrobiłaby to na początku, a nie dopiero teraz. Zwyczajnie nie mogła przybrać smoczej postaci.
- Jesteś też kobietą, a one są słabsze od mężczyzn, kiedy przychodzi co do czego. - Stwierdziłem. - Spójrz tylko na siebie, wciąż trzęsiesz się ze strachu. - Złapałem ją za nadgarstek.
- Męski szowinista. - Warknęła. - Tylko dlatego, że jesteś wyższy myślisz, że jesteś lepszy.
O nie. Wzrost tylko dodaje efektu. To wszystko pochodzi tylko i wyłącznie z mojej głowy.
- Po protu stwierdzam fakt. Jakby nie patrzeć jesteś ode mnie nieporównywalnie słabsza.
- Jesteś szalony, jeśli myślisz, że ujdzie Ci to na sucho. - Znów powrócił jej drżący głos.
- Właśnie dlatego, że nie ujdzie mi to na sucho jest to jeszcze zabawniejsze. - Zaśmiałem się ochryple.
- Uważasz to za zabawę.? Zniszczenie komuś życia uważasz za zabawę.? - Wzdrygnęła się przy tych słowach.
- To jest bardzo zabawne. - Wymruczałem blisko jej szyi. - Sprawię, że nie zapomnisz mnie do końca życia... - Obiecałem.
- Tylko spróbuj. - Warknęła. Jednak momentami potrafiła to zrobić. Ciekawe. - A pożałujesz.!
Oplotłem palce wokół jej gardła i minimalnie uniosłem.
- Chcę zobaczyć, jak sprawiasz, że pożałuję tego co zamierzam za chwilę zrobić. - Spojrzałem jej z uśmiechem w oczy.
Pochyliłem głowę jeszcze bardziej w stronę jej ciała.
- Ostatecznie i tak jesteś za słaba, aby mnie powstrzymać. - Oblizałem wargi.
Wyczułem aurę wilka w korytarzach obok. Tylko Akki mógł tu iść z racji tego, że sam ją tu wysłał. Oj. Chyba jednak niepotrzebnie.
- Myślisz, że Akki Cię uratuje... - Roześmiałem się w głos.- Nie zastanawiało Ciebie, czemu był tak zdruzgotany...? - Szepnąłem do jej ucha.
- Co masz na myśli.?
- A jak myślisz.?
Hmm. On zaraz tu będzie. Trzeba jeszcze wykorzystać tą sytuację. Nieświadoma moich zamiarów dziewczyna stała spokojnie. Polizałem jej skórę, by po chwili delikatnie ją possać. Na jej szyi pojawiła się śliczna, czerwona malinka. Jęknęła.
Mruknąłem niezadowolony i puściłem smoczycę i odwróciłem się w stronę drzwi, które w tym samym momencie przestały istnieć.
- Akki.? - Spytała cicho a po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.
O. A co my tutaj mamy. Oczy przybysza były inne niż przy naszym pierwszym spotkaniu. Skrzyły się jasno, emanowały wściekłością i nienawiścią. Ukryta moc.? Chwilowy brak opanowania.? To nie był on, aczkolwiek podobało mi się to. Zastanawiało mnie, do czego jest zdolny.
- Akki.? - Dziewczyna powtórzyła szeptem.
- A oto i rycerz starający się uratować księżniczkę. - Po raz kolejny dzisiejszego dnia zaśmiałem się.- Trochę się spóźniłeś.
Doprawdy przezabawnie tutaj.
- Zabiję... Cię... - Warknął tylko ostrzegawczym tonem.
Jego wzrok błądził od dziewczyny, do mnie i z powrotem. Ręce miał zaciśnięte w pięści, oczy zupełnie dzikie. Złość zupełnie przysłoniła możliwość racjonalnego myślenia. Na ten widok moje usta wygięły się w szyderczym uśmiechu.
Ziemia wokół niego minimalnie się zatrzęsła, czułem moc w\go wypełniającą. Mimo to, jakoś mnie to nie ruszało. Nie miałem zamiaru walczyć, o nie. Ocenić, do czego jest w stanie się posunąć - to było moim planem. Niewątpliwie myślał jakby mnie tu wykończyć.
Zdjął bluzę i rzucił przerażonej dziewczynie.
- Lepiej stąd idź, zanim się poleje krew. - Ostrzegł ją. - Nie obiecuję, że nad sobą zapanuję.
- To Ty.? - Wydusiła. - To Ty Akki.?
- Idź. - Warknął a ta skamieniała. Nie spodziewała się po nim takiej reakcji.
Tym ciekawsze to dla mnie.
- Starasz się być dzielny, ale nie tak dawno nie byłeś od niej lepszy. - Przypomniałem mu.
Stałem zrelaksowany czekając na jego ruchy. Nawet jeśli oberwę to nie będzie to nowość. W zespołach, jakich byłem członkami było to na porządku dziennym.
- Zaraz zobaczysz na własnej skórze, jaki jestem dzielny. - Ponownie zacisnął pięści a jego wszystkie kostki przeskoczyły w tym samym momencie.
Rzucił się na mnie a ja tylko się przesunąłem w bok. Niestety dla niego, nie trafił.
- Musisz byś trochę szybszy. - Rzuciłem ze śmiechem.
- Według życzenia będę szybszy. - Wyjął pięść ze ściany. - I brutalniejszy.
Nadszedł kolejny cios. Tym razem szybszy. Zablokowałem go rękami bez większego problemu.
- Nie żartujesz... - Spojrzałem na otartą rękę. - Mógłbyś kogoś tym zabić, jeśli ten cios dosięgnąłby celu...
Z otarcia popłynęło trochę krwi.
- Mój błąd. - Przyznał. - Najpierw zapewnię Ci cierpienie. Dopiero potem zabiję.
- Brzmi kusząco, ale spasuję. - Odparłem.
No dalej. Atakuj. Muszę to zobaczyć.
- Nalegam. - Mówiąc te słowa wyprowadził kopniaka. Znów przyblokowałem cios, lecz poleciałem na ścianę.
Wreszcie. Rozkręca się. O to chodziło.
- Kim Ty jesteś...? - Dziewczyna teraz była już zupełnie przerażona. - Akki... Uspokój się... Przesadzasz...
- Jeszcze tutaj jesteś.? - Krzyknął do niej. - Kazałem Ci stąd iść póki jeszcze nad sobą odrobinę panuję.!
Spojrzał na nią.
- Potem równie dobrze mogę roznieść tą jaskinię i całe Immortal Wolves w pył, byle go dopaść.
Znów rzucił się w moim kierunku. W ostatniej chwili uchyliłem się minimalnie, więc jego ręka dosięgnęła tylko ust.
Poczułem na niej ciepło krwi. Starłem ją wierzchem dłoni i uśmiechnąłem się triumfalnie.
- Za słabo. - Stwierdził niezadowolony. - Za wolno. Jesteś całkiem żywotny. Silny. Tym przyjemniej będzie Ciebie złamać i zabić. Ktoś tak obrzydliwy i zepsuty nie powinien chodzić na tej ziemi.
Chciał zadać kolejny cios, lecz za jego plecami pojawił się Heyou. Zaskoczyło mnie to. Co on tu robił.?
Złapał od tyłu za rękę Akatsukiego i rzucił nim o podłogę. Zupełnie nie był na to przygotowany.
- Radziłbym się uspokoić, chyba, że mam Ci przypomnieć, że nie tylko ty masz siłę. - Warknął. - Poza tym chyba nie chcesz, by wszystko się tu zawaliło i zgniotło tą Twoją smoczycę i moją Paraldę.
Jego oczy się rozszerzyły. Mruknął coś pod nosem już opanowany.
- A Ty... - Obserwowałem go uważnie jak do mnie podchodził. - Nie masz za grosz poczucia smaku.? - Przywalił mi z rozpędu.
Wkurzyło mnie to porządnie. Nikt go o interwencję nie prosił. Zmarnował mi tak doskonałą okazję. Zadrżałem z gniewu.
- Mogliście UŁOMY rozwalić jaskinię, narażacie nie tylko siebie.! - Wydarł się.
Oddałem mu z prawego sierpowego. Porządnie. Nie będę pozwalał, aby taka osoba mi przeszkadzała a tym bardziej krytykowała moje zachowania.
- A Ty sobie nie pozwalaj. - Sapnąłem ostrzegawczo w stronę sylyfa.
- Ciesz się, że na powietrzy nie byliście, ja bym wtedy się wami nie przejmował. - Prychnął i podszedł do skulonej dziewczyny.
- Wszystko w porządku.? - Przyjrzał się jej.
Odsunęła się szybko, po chwili kiwnęła głową.
Akki zaczął wstawać w ponurym humorze.
- Dobra chodźmy. - Rzucił towarzysz.
- Moja książka...
- Było spojrzeć na Paraldę, wszystko trzymała w rękach. - Mruknął.
Akki spojrzał jeszcze na mnie przelotnie. Posłałem mu uśmiech sfinksa.
Skrzywił się i wszyscy wyszli z groty. Cóż. Miałem nadzieję na więcej atrakcji. Westchnąłem ciężko i przeczesałem ręką włosy. Wyciągnąłem ze spodni komórkę i napisałem do Seda, aby wpadł. Potrzebowałem relaksu jaki daje tworzenie tatuaży.