piątek, 31 października 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

- A więc zanim zaczniecie pracę... - Tu szatynka pstrykła palcami. Pojawiliśmy się w pomieszczeniu z bardzo starodawnym wnętrzem.
- My pracujemy okrągłą dobę przez cały rok. - Spostrzegłem.
- Zamknij się. - Syknęła głosem nie znoszącym sprzeciwu wymachując mi palcem przed nosem. - Dobrze wiem jak się obijacie w ostatnim czasie.
- Nie nasza wina że nie ma tam ani jednej martwej osoby? Mamy coś zainicjować? - Spytał jakiś dziwny głos.. znajomy, lecz dawny.. teraz jakby się odnowił w mojej głowie. To był Doki. Wciąż unikałem spojrzenia w jego stronę.
- O tak, z chęcią zobaczyłabym was obydwu w akcji. Przy mordowaniu... nie tknęlibyście muchy, aby przypadkiem nie spowodować "nad aktywności" w pracy. - Rzuciła z ironią w stronę Ducha.
- Nie doceniasz nas. - Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Rzeczywiście... jakbyście mogli to byście ciągle biegali po wymiarach bawiąc się kosztem zabłąkanych dusz. Rapid. - Drgnąłem, na co dzień Doshi mnie tak nazywa, no ale tu to norma.
- Słucham.
- Przypomnisz mi co robiłeś między duszami które już nie są na ziemi, to znaczy... jakby ci I.Q. opadło... - Posłałem jej wymuszony uśmiech, zrobiłem to tak umiejętnie aby bez problemu zgadła że nie darzę jej osobę sympatią. - tymi duszami których ciała umarły? - Odwdzięczyła się ironicznym uśmiechem.
- Zrobiłem to w ramach pracy. - Tłumaczyłem.
- Raczej w ramach czystej rozrywki, dla zaspokojenia własnego ego i dla zabicia czasu. - Mój uśmiech już całkiem mi odpadł od twarzy. Było na niej teraz tylko przygnębienie. - A jak dobrze wiemy, "Wszyscy wiedzą jak..."
- "... zabić czas ale nikt nie wie jak go wskrzesić." - Dokończyliśmy, ja i Dekiel razem.
- Pysznie. - Wyciągnęła w moją stronę rękę, w geście chęci odebrania mi czegoś(tak jak mama wyciąga rękę po to abyś tam włożył/a swój telefon w ramach kary np. za jedynkę...). Poczułem się jeszcze bardziej urażony. Nie dość że obniża moją samoocenę to jeszcze obniża, a raczej podważa moją dojrzałość fizyczną jak i psychiczną. Spojrzałem na nią niechętnie. -  Oddawaj gówniarzu talizman. Ile razy mam to powtarzać? - Warknęła.
GÓWNIARZU? Z całym szacunkiem... osoba towarzysząca mi jest Gówniarzem(chodzi o tą akcję z papierem... i podeszwą.. i jej zawartością xd). Przewróciłem oczy sięgając do kieszeni po piórko. Ostatnie spojrzenie na nie, a po chwili już było w rękach mojej Szefowej.
- Nie użalaj się tak, zwrócę ci je jak skończycie pracę. - Wskazała palcem na nas dwóch. - A teraz kategoria waszych "podopiecznych". - Nie powstrzymywała ogromnego szczęścia... pewnie da nam jakiś niedorozwojów do odsyłania na druga stronę. - Mogą być duchy które podczas śmierci nie były... i nie są dojrzałe psychicznie? - A nie mówiłem? Oto jest żmija. Podobno kiedyś była miła... ale jakiś idiota ją zmienił. Może dlatego warto nieco ostrożniej dobierać partnerki? Aby potem nie okazało się że podczas związku źle na siebie działacie na dłuższą metę i żeby ona się nie zmieniła w istną chodzącą wredotę? W drugą stronę to też działa... ekchem. - No to ustalone. - Stwierdziła.
Ja i nie mówiący teraz dużo Duch nie mieliśmy zamiaru się sprzeciwiać, bo z doświadczenia wiemy już iż to by nic nie wskórało.
- Nie zapominajcie o regulaminie... no to było by na tyle. Powodzenia. - Pościła w naszą stronę oczko i wyszła z pomieszczenia trzaskając za sobą drzwi.
- Trzym się ramy i kiecki mamy*. - Rzucił piskliwym głosem Doki.
Nie ma co. On to jednak ma łeb do rymów. Nie dało się tego powstrzymać od skomentowania nagłym wybuchem śmiechu. Usiadłem przy staroświeckim biurku, na staroświeckim krześle które stało na staroświeckim dywanie. Tsa... to pomieszczenie strasznie mnie od środka postarza... a raczej odmładza. W końcu... jak się na nie patrzy to się jakby cofa w czasie. Czyli powinienem czuć się młodziej... w teorii. Praktyka temu przeczy.
Wciąż unikałem wzrokiem Dekla. Wcześniej... to znaczy zanim tu się przenieśliśmy jego wygląd był raczej standardowy. Blondyn z włosami nieco krótszymi od moich(a może nie?), z 'czystą'(skromną) twarzą nie licząc nosa na którym były piegi, z soczysto zielonymi oczyma które przykuwały uwagę, ogólnie miał... duże oczy które wręcz cały czas przemawiały i którym najdrobniejszy szczegół nie umknął. Miał... kwadratową głowę, a może owalną? A nie przypadkiem nieco szerszą? E tam... mniejsza o to. Można rzec że jego twarz, bez względu na jego mimikę cały czas była uśmiechnięta. Cera jego była... no, taka przeciętna norma. Wysoki dryblas(wyższy ode mnie... ja jestem niższy NIECO nawet od mojej Alfy) w którym drzema nie mało siły.
A miejsce gdzie jestem nazywa się miejscem Neutralnym. Można rzec że każdy z szamanów 'pracuje' tu nawet jeśli nie wie o istnieniu takiego miejsca... 'pracuje'(trudno to nazwać pracą) tak jakby nieoficjalnie. Ja jestem tu tak jakby oficjalnie. jest to trochę zawiłe, ale zrozumienie tego raczej nie dałoby wam jakiejś satysfakcji. W pracy(w miejscu Neutralnym) są zasady... jak się ich nie przestrzega to automatycznie zostajesz zwalniany(to też wymaga nieco większego wytłumaczenia, ale mniejsza). Nie ma zmiłuj, jest wielu takich jak ja i Belli nie szkoda żadnego. W regulaminie jest kilka punktów które są pod pewnym względem nieco dziwne. No ale cóż... na przykład:
W miejscu Neutralnym(czyli tam gdzie jestem teraz) zwracamy się do siebie po przypisanych pseudonimach.
Nie chcę się rozdrabniać jeśli chodzi o te które mnie dotyczą... te które dotyczą Dashiego moim zdaniem są bardziej... wygórowane. 
(któryś tam punkt) Bezcieleśni(t.z.w. Duchy)
1. W miejscu Neutralnym Istoty bezcielesne które są skazane na wieczny pobyt Po Środku(Na Dole to odpowiednik piekła, Na Górze to odpowiednik nieba, Po Środku to odpowiednik... tak jakby czyścica, a raczej coś w tą deseń) mogą tu przebywać tylko na odpowiedzialność jednego z cielesnych który jest uprawniony do przebywania tu. Bezcielesny musi się stosować również do poniższych punktów.
1.1. Musi posiadać pseudonim który jednocześnie będzie odpowiednikiem poprawnej nazwy jego wcielenia.
1.2. Musi zaakceptować wcielenie w miejscu Neutralnym.
1.2.1. Wcielenie nie może być tak po prostu wymyślone. Musi chodź trochę pasować do osobowości bezcielesnego.
1.2.2. Wcielenie nie może być wzięte z powietrza. Musi być zaczerpnięte z opisu zewnętrznego postaci z jakiejś opowieści, przekazu, książki.
Więcej wam nie jest potrzebne do zrozumienia, czemu nie mam najmniejszej ochoty spojrzeć na mojego kumpla. Po prostu nie przywykłem do jego postaci tutaj... "Wysoki, szczupły; chuda twarz, wysokie czoło, czarne włosy, ciemne i krzaczaste brwi; wąski, orli nos; wąskie, pełne usta; oczy szare, przeszywający wzrok". Coś wam to mówi?
- Aż tak bardzo przeszkadza ci że teraz wyglądam jak Scherloc Holmes? Bez przesady... aż taki brzydki nie jestem abyś nie chciał na mnie spojrzeć. Chyba... - Usłyszałem ostry głos.
Tsa... to się nazywa "ironią losu". Jakby to ten pisarz zobaczył to by chyba padł trupem po raz drugi. Spojrzałem na niego... przynajmniej wygląda wiekowo tak jak wcześniej...
- Przypomniało mi się coś... ten facet od taksówki nazwał mnie Doki Delbin Doshi Du, a ja jestem przecież Doki Dashi Delbin Du. To jakaś kpina. - Stwierdził siadając na krześle obok mnie.
I wciąż to jest ten sam Dekiel...
- Wiesz czego ci jeszcze brakuje? - Spytałem z drwiną.
- Fiolki z kokainą? - Udawał iż jest przekonany że o to mam na myśli.
- Nie. - Uciąłem. - Fajki.
- Wiem że martwisz się o moją jak najbardziej realistyczną postawę i wiarygodność, lecz bez obaw, Ja w przeciwieństwie do ciebie przeczytałem wszystkie powieście z jego udziałem.
Skrzywiłem się ze zdziwienia. Jakoś nie mogę sobie go wyobrazić zatopionego w książce...
- Na prawdę?
- Tak na prawdę, to prawdą jest, że to nie jest prawda. - I po co te "łamigłówki", nie lepiej odpowiedzieć "Nie"?
Zaraz po jego słowach pojawił się pierwszy osobnik który, jak sam opowiadał, czekał kilka lat aby dano mu szansę na szansę.
Przy każdym duchu jako tako, ja i w obecnej chwili nie godny dla swego wcielenia Scherloc(xddd), staraliśmy każdego jakoś przepchnąć do dalszych działów segregacji, mówiąc przy tym że widzimy iż jego stan psychiczny się poprawił... w sensie że stał się pod tym względem dojrzalszy... mimo iż przy niektórych wręcz się cofnął iloraz inteligencji. Nie ma to jak Halloween.. z najdalszych zakątków zapomnianych przez wszystkich przychodzą duchy które czekały nawet ponad sto lat aby tu dojść, i co? Mielibyśmy je tak od razu skreślić? Wątpię. Szefowa nie preferuje takich gestów miłosierdzia, ale nie ujęła z tego w regulaminie i część z tego korzysta, na przykład ja i jakże pomocny mój pomocnik... tak, to był sarkazm.

- Czyli umarł pan przez uduszenie, tak? - Upewniałem się, gdyż nie do końca zrozumiałem sens wypowiedzi zjawy.
- Nie. Zabiła mnie moja siostra którą potem ja zabiłem. - Jęczał trzydziestolatek.
- Rozumiem... - Domyślałem się że jeśli zadam kolejne pytania to raczej się z nimi nie upora i zostanie odesłany z powrotem.
- Nie rozumiem twojego rozumowania Rapid. - Wtrącił się pomocnik...
Gdy to usłyszałem wiedziałem do jakich skutków to dąży więc od razu skreśliłem jego nazwisko z jakże długiej listy 'pacjentów' dwoma liniami, czyli że odpadł(jedna linia, przechodzisz dalej). Odłożyłem ołówek, oparłem łokcie na biurku po czym twarz schowałem w dłonie.
- <CENZURA>. - Rzucił zdenerwowany do granic możliwości duch.
- Widzi pan panie... Swojska Kiełbasa... - Mówi powoli i nieco zdziwiony Dekiel, chyba specjalnie przekręcił jego słowa.
- Nie, moja siostra udusiła mnie w rzeźni swojską kiełbasą. - Tłumaczy drżącym głosem.
- A potem pan ją zabił... nie widzę motywu?
Może dlatego tępa dzido że nie podał motywu? Z kim ja żyję... wiem że z tępą dzidą, ale chciałbym to usłyszeć od niego.
- Bo ja zamordowałem jej syna, bo ciągle odjadał mój sklep, z czego połowę tego co ukradł dawał psu.
- Motyw... - Syknął.
- Dlaczego akurat udusiła mnie kiełbasą? - Pyta rozproszony.
- Nie! - Wrzeszczy uderzając pięścią o stół. - Dlaczego kradł?
- Bo był głodny! - Zaczyna chyba buczeć... nie, nie, NIE! Niech nie płacze.... błagam. To będzie szczyt kretyństwa.
- Motyw... - Ten sam ton co wcześniej.
- Raczej powód! Bo był głodny...
- Motyw...
Gratulacje Scherlocu... osiągnęłaś swój cel. Przy okazji trochę się pobestwiłeś nad przypadkową ofiarą.
- JUŻ DOSYĆ, BŁAGAM! WIEM, TO WSZYSTKO MOJA WINA, WSZYSTKO ZMYŚLIŁEM NIE ZASŁUGUJĘ NA SZANSĘ! - Ostatni ryk... i cisza.
Odsłaniam oczy, już go nie ma... ale idiota jest. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem.
- No co, kupiłeś tą gadkę o uduszeniu kiełbasą swojską? W tamtych czasach każda drobina jedzenia była na wagę złota. - Tłumaczy jakby nigdy nic.
- On nie był z średniowiecza ciumroku. - Mruknąłem od niechcenia.
- A, przepraszam. Pomyliłem go z tym który opowiadał jak go gęsi zatłukły. No ale w obecnych czasach... ogólnie nigdy nie jest za wcześnie aby zacząć oszczędzać. - Mówił.
Uderzyłem czołem o biurko.
- Ty tępa dzido! - Wyrzuciłem to z siebie wrzaskiem.
- Po za tym, musi być jakiś kozioł ofiarny, aby Niedorobiona Blondynka nie posądziła nas znów o miłosierdzie.
Spokojna twoja głowa... ciebie na pewno nie posądzi o to...
- Niedorobiona Blondynka? - Wciąż moja głowa leżała na blacie.
- Tak... przecież ona nie jest szatynką, ani blondynką, jest czymś pośrodku. Chociaż wszyscy mówią że ma szatynowe włosy. Moim skromnym lecz treściwym zdaniem jest Niedorobioną Blondynką, dużymi literami pisane.
Podniosłem głowę, tylko po to aby znów nią uderzyć o mebel.
- Normalnie by mnie to śmieszyło, ale jakoś mnie w obecnej chwili nie rozbawiłeś.
- Dziękuję. Po za tym, szanuj nieco bardziej głowę. Mimo faktu iż jej za bardzo nie używasz może ci się jeszcze przydać. - Uderzył mnie z całej siły miedzy łopatki. Wyprostowałem się błyskawicznie, po czym z trudem pohamowałem chęć oddania mu.

Przez nasz pokoik przewinęło się jeszcze wiele duchów, które zawsze miały postać ludzką, lecz nie wszystkie za życia były ludźmi. Jak to możliwe że od dwudziestej odprawiłem(Holmes się nie liczy... on jedyne co robił to raczej pogrążał nas...) jak na razie ponad setkę zjaw? O północy zatrzymał się tak jakby czas, czy tam płynął wolniej... w sensie nikt tego nie odczuwał, prócz my. Trudno zapamiętać wszystkie historię.. ale dzięki Deklowi kilka na pewno wryło mi się na zawsze w pamięć.
O godzinie 00 skończyła się też nam lista duchów do 'odprawienia', więc gdy tylko skreśliłem ostatnie imię i nazwisko, obraz całej sali zamazał się, a po chwili powstał nowy. Dokładniej to znów była ta deszczowa i opuszczona ulica... a dokładniej skrzyżowanie... te przejście.
- Weź już się lepiej zmień w swoją prawdziwą postać. Zbiera mi się na wymioty jak ciebie takiego widzę. - Burknąłem.
- Jaka szczerość. - Zaśmiał się, po czym już był tym samym blondynem którego dobrze znałem. - Lepiej? - Jak miło słyszeć ten sympatyczny głos.
- O wiele. - Odpowiedziałem z uśmiechem.
Podeszliśmy do taksówki. Nie zdążyliśmy nawet nic powiedzieć gdy kierowca powiedział:
- Przepraszam cię Doki Dashi Delbin Du za złą wymowę twojego imienia... - Zaśmiał się nagle po czym gwałtownie otworzył drzwi.
Znów nam się film urwał po czym ocknęliśmy się mokrzy na jakiejś ulicy, po której chodziły poprzebierane dzieci za upiory i inne stwory. Rzuciłem mu pytające spojrzenie.
- Te wszystkie zjawy które dziś zepsuły nasz harmonogram dnia zryły mi psychikę. Muszę się zregenerować. - Tłumaczył.
Dobrze, dobrze... tylko szkoda że mnie te rozwydrzone bachory widzą... a jestem przemoczony do ostatniej nitki. Włożyłem rękę do kieszeni gdzie znalazłem piórko... pomiędzy garścią słodyczy. Nagle podeszły do mnie trzy dzieci(przebrane za wiedźmę, wampira i ducha) i mówią chórem:
- Trick or treat.
Byłem nieco zszokowany...
- Dziecięcy zwyczaj zbierania słodyczy pod groźbą psikusów w święto Halloween... ZACHŁANNY EGOISTO! - Stara mnie "obudzić". - Nic nie umiesz wydukać po angielsku? Ty zacofańcu. - Jakoś jego ironia mi nie pomogła... - Inna strefa czasowa... taka że nie ma jeszcze północy... BONBON! Wiesz co to jest bonbon? One chcą bonbony, pomogłem?
Wyciągnąłem garść słodyczy, potem kolejną i kolejną dając im. Starałem się nie zważać na fakt iż jestem cały mokry.
- Mam pytanie... jakim cudem teleportowałem się do przejścia skoro umiem się teleportować tylko gdy dotykam wody? - Spytałem wykręcając z rękawa ciecz. Nie lubię nadużywać swoich mocy.
- W twoim pokoju była kałuża, a w przejściu pada deszcz. - Odpowiedział.
- Nie było żadnej kałuży. - Upierałem się.
Raczej bym zapamiętał że np.: dach przecieka, lub coś.
- Myłem buty. - Objaśnił.
Podniosłem jedną brew ku zdumieniu... mył buty... przepełnia mnie ogromna  duma z tego że nauczyłem go pod presją wykonywać nową czynność.
- Spadajmy stąd zanim dopadnie cię kolejna fala dzieciaków. - Oznajmił wykonując tył zwrot i idąc w stronę lasu.
Zrobiłem to samo. Przez pół godziny szliśmy w ciszy i spokoju. Przed siebie. Donikąd... a raczej nie wiedzieliśmy po prostu gdzie idziemy.
- Cukierka? - Spytałem, gdyż na dnie kieszeni znalazłem jeszcze dwa.
- Tak, ale bonbona. Jak nie masz bonbona to się możesz nimi podetrzeć. - Stwierdził naśladując dziecięcy głos.
- Albo zjeść. - Stwierdziłem odpakowując jednego i zjadając, lecz drugiego dałem mu.
- Na pewno czekoladowy nadziewany? - Spytał odpakowując go i oglądając z każdej strony. - Na anty czekoladę mam alergię. - Oznajmił żartobliwie i zaczął delektować się cukierkiem.
Ta Bella nie jest taka zła... skoro powypychała mi kieszenie słodkościami, czyż nie? Taki gest... może komuś na chwilę osłodzić życie. Każdy powinien otrzymać drugą szansę... tylko że... za co ja otrzymałem tą szanse? A raczej na co... jeszcze tego nie wiem.

______________
* orginalna wersja brzmi "Trzym się ramy i majtek mamy", ale stwierdziłam że Doki Dashi Delbin Du ma raczej nieco bardziej kulturalne podejście do żartów. XDD

No cóż... to koniec. xd
Te dwa opka były główne przeznaczone na przybliżenie nieco postaci Dokiego... były o wszystkim i o niczym zarazem. ^^  No i oczywiście przesłodzone zakończenie...

(Wataha Mroku) od Kuro

Opuściłem tereny mojej watahy natychmiastowo, zanim jeszcze Nairen to zrobił. Każda myśląca osoba, która miała choć odrobinę instynktu samozachowawczego w razie sytuacji niebezpiecznej (a to wyjątkowo mordercze, jak na Akkiego spojrzenie z pewnością taką sytuację zwiastowało). Oczywiście moim celem była Wataha Powietrza (szybka ala teleportacja i wędrowałem sobie spokojnie terenami), ponieważ to tam udały się dwie dziewczyny, a mój tajemniczy zmysł, którego istnienie nigdy nie zostało potwierdzone mówił mi, że tam może być ciekawie.
Nietrudno było domyślić się, gdzie miały dziać się te nietypowe wydarzenia, ponieważ widok widok bilarda, grupy nieznanych osobników zarówno płci męskiej (którym alkohol zdawał się uderzyć do głowy), jak i żeńskiej, do tego widok alkoholu oraz obecność Arve z Paraldą. Obok tego NIE dało się przejść obojętnie.
Pierwsza z nich była zdziwiona oraz rozbawiona, druga - zmieszana.
Nie usłyszałem początku rozmowy (szkoda, że się nie wyrobiłem na sam początek) i korzystałem z chwili, że mnie nikt z tego towarzystwa nie zauważył, aby zorientować się w sytuacji.
- Heyou, nie chciałam byś był zły. - Powiedziała spokojnie Paralda.
- Dlatego spierdoliłaś ? - Usłyszałem kpinę z ust Heyou.
Zastanawiało mnie czy ta zmiana nastawienia w stosunku do niej wynikała z wpływu trunków, czy wydarzeń, które zaszły między nimi.
- Ty, a może tak odpuścisz? Więzisz ją tu... - Wtrąciła się Arve.
- Możecie się przymknąć?! Próbuję tu coś zrobić, a wasze krzyki mnie irytują. - Teraz przerwał im osobnik trzeci, który jednak został kompletnie zignorowany.
Eeechhh... Chyba koniec czasu na obserwację. O co dokładnie im poszło zorientuję się w trakcie, ale nie musiałem już patrzeć na te wydarzenia z perspektywy osoby trzeciej, a raczej nawet nie chciałem... W moim przypadku ciekawość zawsze zwycięża.
Podszedłem bliżej zwracając na siebie ich uwagę, która teraz w całości została skierowana na mnie.
- Od kiedy to się tak zachowujesz? - Zapytałem rozbawiony i nieco zaciekawiony.
Nie musiałem dodawać, że chodzi mi o Paraldę. W końcu z całego Immortal Wolves to ja znałem tą dwójkę najdłużej i miałem już trochę okazji, aby przeanalizować wzorzec ich zachowań i to stanowczo nie mieściło się w normie.
 - Od kiedy ty bajerujesz innych dla własnych korzyści - burknął odpychając dziewczynę, która niewątpliwie nie była dla niego niczym więcej niż zabawką.
Od kiedy bajeruję innych... Czyli od zawsze. Obrzuciłem go spokojnym spojrzeniem. Większość osób zadziwiało, jak rozluźnionym potrafię być w takich różnych sytuacjach. Ta również nie była wyjątkiem od reguły.
- Paralda, nie zareagujesz? - Ciche pytanie ze strony Arve.
- Nie może - oznajmił Heyou.
Czy tylko mi się wydawało, czy to pytanie nie było przypadkiem nieprzeznaczone dla jego uszu?
- Niby czemu? - Oczywiście, jak zwykle moim zainteresowaniem trafiałem w najbardziej wrażliwe punkty innych i powiem szczerze, że nawet nie zawsze robiłem to tak z premedytacją.
- Masz problem? - Uroczy głosik.
Moim zdaniem do niego uroczy głosik nie pasował w najmniejszym stopniu, a przynajmniej daleko było mu do efektu, który byłem w stanie osiągnąć w połączeniu z moim wyglądem niewinnego dziecka.
Na to pytanie istniała tylko jedna prawidłowa odpowiedź xD
- Mam. - Powiedziałem.
- To siadaj z dupą i napij się ze mną. Potem rozjaśnię twoje myśli. - Widać, że jeszcze nie zamierzał kończyć picia.
Spojrzałem się na alkohol. Nie, żebym miał do niego opory, po prostu za większością tanich badziewi nie przepadałem. Do zestawu było jeszcze pół tuzina uwalonych gości. Powiem szczerze, że nie znałem go od tej strony. Zastanawiało mnie, jak pociągnąć go za język, jednak z ilości wypitych trunków trunków domyślałem się, że należy raczej do wytrzymalszej części towarzystwa spożywającego alkohol, więc ten sposób mógł nie przejść, chociaż... Większość ludzi potrafi się rozluźnić i zacząć gadać w takich sytuacjach. Hmmmm...
Nagle poczułem lekki ból głowy, którego nie dałem po sobie poznać, aczkolwiek wiedziałem, że coś zaczynało być nie tak. Chwilowo jednak mogłem jeszcze to zignorować. Spojrzałem w stronę tamtej dwójki, walcząc wciąż z ciekawością poznania go od drugiej strony. Można powiedzieć, że trochę zmieniłem mu status z "idealnej ofiary" na odrobinę wyższy, czyli "ewentualnej ofiary".
- Dobra ja zabieram stąd Paraldę, nie wiem co ty zrobisz - powiedziała Arve.
Odeszły, a kiedy się już dosyć oddaliły usiadłem naprzeciwko jego. Zastanawiało mnie, jak go nakłonić go gadania.
- Dobra, no to co proponujesz do picia? - Zapytałem.
- Precious Vodka, oczywiście czysta - wyłożył butelkę na stół.
Nie dało się nie zauważyć, ze była zachowana specjalnie na później, aby nie zmarnowała się na pozostałych.
- Widzę, nie oszczędzasz - stwierdziłem.
Idealnie. Oznacza to, że będzie bardziej skłonny do gadania. Chociaż wątpiłem, aby mnie lubił... Powiedziałbym wprost, że byłem dla niego, niczym wróg.
- Na alkohol nie ma co oszczędzać - powiedział nalewając.
Jedna kolejka, druga, kolejka... czwarta kolejka. Nigdy nie musiałem się zbytnio przejmować alkoholem, bo jakimś cudem na mnie kompletnie nie działał, chociaż powodu dla którego tak było nigdy nie poznałem. W każdym razie już niejeden raz to wykorzystałem.
- Zastanawiasz się pewnie czemu tak się zachowuję, mimo Paraldy w moim pobliżu. - Powiedział odpalając papierosa.
- Dokładnie. - Odparłem.
To było nawet lepsze niż sytuacja, której oczekiwałem. Cały czas zastanawiałem się, jak nakłonić go do gadania, a on sam zaczął wszystko mówić...
Wyciągnął paczkę papierosów moim kierunku. Obrzuciłem paczuszkę obojętnych wzrokiem. Nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem za paleniem, owszem, mogłem to zrobić, ale i tak tego unikałem. No i podobnie, jak z alkoholem, gdybym go chciał tłumaczenie w każdym sklepie, że jestem pełnoletni, mimo mojego wyglądu byłoby dosyć uciążliwe.
- Nie dziękuję, nie marnuj. - Zrobił zdziwioną minę słysząc moją odpowiedź.
- Dobra to teraz tłumaczę. Jeśli ona chce się przeciwstawiać, to nie ma problemu, ale wtedy mamy "wymiankę" ona jest nieposłuszna, czyli ja też. Różnica jest taka, że jeśli ona np.: zwieje na cały dzień to ja jestem taki jak dzisiaj przez dwa dni. Nie może nic powiedzieć złego, albo, że mam przestać. Mogę robić co mi się żywnie podoba. Niby fajnie, ale z nią nie często mi się to zdarza. Teraz prawdopodobnie dogadałbym się z wieloma wilkami przy takim charakterze.- Powiedział.
Oczywiście nie potrafiłem tego nie skomentować, chociaż powstrzymałem się przed głośnym wyrażaniem moich myśli.
Chyba każdej osobie, która by to usłyszał pomyślałaby, że Heyou ma o wiele większą władzę nad Paraldą, niż początkowo mogłoby się wydawać. W dodatku jego charakter okazał się zupełną przeciwnością, niż to co pokazywał na co dzień przy Paraldzie i innych.
- Hmm... Ciekawe - mruknąłem zamyślony.
- A ty? - Jego pytanie mnie zaskoczyło.
Liczyłem na to, że jeszcze coś powie, ale...
- Może teraz ty coś o sobie opowiesz, zamiast tylko mnie słuchać i zastanawiać,się, jak wykorzystać to co mówię przeciwko mnie - sprecyzował.
- Wykorzystać przeciwko ciebie? - Udałem zdziwienie. - Nigdy bym o tym nie pomyślał. Poza tym moje życie jest nudne, jak flaki z olejem. Nie ma nawet zbytnio o czym opowiadać.
- Jesteś ostatnią osobą, która powinna to mówić - jego zachowanie było o wiele bardziej aroganckie.
- Możecie sobie wierzyć lub nie wierzyć w co chcecie - wzruszyłem ramionami. - Ale, jak powiem ci ostatnie wydarzenia z mojego życia to i tak nie uwierzy mi większość osób, więc co to za różnica.
- A we wciskanie kitu z nudnym życiem w twoim wykonaniu na pewno ktoś uwierzy? - ironia. Znowu ironia. Czy mówienie ironicznie nagle stało się modne, wśród ludzi, a raczej hm... Nie ludzi - wilków.
- Jedyna różnica między mną, a wami jest taka różnica, że ja korzystam z życia zamiast wmawiać sobie, że nie mogę, jak ty to robisz z Paraldą.
- Ach tak? Może po prostu my nie jesteśmy niczym nieodpowiedzialne szczeniaki, które myślą, że mogą sobie robić wszystko i nie dosięgną ich konsekwencje.
- Nie dosięgną konsekwencje? - Zdziwiłem się. - Myślisz, że ja tak myślę - omal się nie roześmiałem. - Liczę się z konsekwencjami o wiele lepiej niż wasza dwójka - zapewniłem go, chociaż wątpiłem, aby w to uwierzył. Właśnie część tych rzeczy robię ze względu na konsekwencje, jakie po tym nastąpią. W końcu to może być dosyć ciekawe.
- Szczeniacka gadka - stwierdził. Czekałem, aż powie coś w tym stylu.
- Której na pewno nie masz ochoty słuchać - powiedziałem. - Więc nie muszę ci o niczym opowiadać - uśmiechnąłem się. - Prawda?
Jego uważne spojrzenie miało w sobie coś w stylu "on to zaplanował, żeby o niczym nie opowiadać"? Ja? Zaplanować? Nie... Wcale, przecież takie zagrywki, żeby innych podpuszczać nie są w moim stylu, wcale...
Jedno było pewne. Z jego nastawieniem do mnie wątpliwe było, żebyśmy się dogadali. Na pewno byłem na jego liście wrogów, a jak dla mnie to on wciąż był na liście potencjalnych ofiar.

czwartek, 30 października 2014

(Wataha Wody) od Dampa

- Możesz mi powiedzieć co tu się stało? - Spytał.
- Nic, czym musiałbyś się przejmować? - Mruknąłem.
- Żądam jakichś... Konkretów? - Ta rozmowa przypomina coraz bardziej.. kłótnię?
- A ja żądam prywatności. - Omal nie wybuchłem... znów.
- Sugerujesz, że to jest związane z Twoimi sprawami, tak?
- Tak jakby. Tak. - Nie zastanawiałem się nad sensem
- Więc z łaski swojej bądź z tymi Twoimi sprawami ciszej to mnie nie będzie to interesować, jasne? - Syknął.
- A więc to tak. - Oświeciło mnie. - Ja od Ciebie nic nie chcę, żadnych informacji, danych i innych... A nie mogę mieć nawet nieco prywatności. Tak dużo wymagam? - Spytałem.
- Możliwe. A teraz Ty odpowiedz na moje pytanie. Dobra.? - Warknąłem poirytowany.
- Dobra. -  Syknąłem... my to teraz będziemy syczeć? Jak węże?
- DOBRA. - Powtórzył, chyba nie dotarło... - Co knujecie?
Oparł się o ścianę.
- My? - Zdziwiłem się, nie miałem pojęcia o co mu chodzi.
- Ty i Arwe. - Wytłumaczył.
- O nie... Zaczyna się. - Mruknąłem.
Postanowiłem się wycofać z linii frontu to mojego pokoju.
- Może trochę szacunku? - Złapał mnie mocno za ramię. Lewe bolało od "dźwigania" Dekla, prawe nie wyzdrowiało całkiem.
- Zapewniam Cię, nie masz być o co zazdrosny. - Spokojnie... nie daj się wyprowadzić z równowagi. Damp, OPANUJ SIĘ!
- Tą całą historyjkę... To Twoje urojenia. - Starałem się mu to delikatnie przybliżyć, miałem też tiki nerwowe...
- Posądzasz mnie o coś? - Źle to przyjął.. och.
Uspokoiłem się. W końcu.. jak wciąż żyjemy to znaczy że nie jest tak źle, co nie?
- Może. - Rzuciłem.
stwierdziłem iż to koniec, odwrót i marszem do pokoju zanim się rzuci jak opętany.
- Sądzisz, że to Ci pomoże? - Spytał zdziwiony.
- Daje złudne poczucie bezpieczeństwa. - Oznajmiłem wchodząc do pokoju i zamykając drzwi.
- Tak. Szczególnie w obecności maga. Sądzisz, że masz jakiekolwiek pojęcie o mnie? O moich umiejętnościach i doświadczeniu? Że niczego nie zobaczę, tak? - Wiem.. gdybym nie wiedział to bym nie uciekał w popłochu do pokoju, co nie? To jest tak jakby odpowiednik jakiegoś bezpiecznego miejsca... no ale nim nie jest, niestety... - Przy mnie jesteś zaledwie szczeniakiem, rozumiesz?
Ktoś musi być tym gorszym pod pewnym względem... heh.
Podczas całej wymiany zdań z Ayato byłem zdekoncentrowany. Szukając wytchnienia, usiadłem na łóżku patrząc w podłogę. Zaniepokoił mnie fakt iż Ayato miał rozszerzone źrenice... dziwne.
- To co? - Spytał Dekiel, jakby nigdy nic siedzący pod ścianą, tam gdzie wcześniej było biurko.
Jakby nie było żadnego incydentu, jakbym się na niego nie rzucił i nim nie poniewierał jak kukiełką. Jakby nie przygotował żadnego wykładu, nawet nie chciał improwizować... chociaż uwielbia to robić. Nic.. totalnie zero reakcji na to co się stało raptem pięć minut temu.
- Co, co? - Moja częsta odpowiedź na pytanie z strony Ducha typu "To co?".
- Idziemy już? - Sprecyzował... ale nie precyzyjnie.
- Gdzie? - Zdziwiłem się i spojrzałem na niego pytająco.
- Buty mam czyste, bez obaw. - Zażartował, po czym dodał. - Halloween? - Uśmiechnął się głupkowato.
Podniosłem jedną brew w geście niezrozumienia.
- Kojarzysz zdanie wypowiedziane kiedyś, gdzieś, przez kogoś "Jedynym waszym parszywym obowiązkiem jest zgłaszanie się tu 31 października... każdego roku"? - Starał się mnie oświecić.
Żeby nie było że ja i on umiemy formułować tylko pytania... a raczej uwielbiamy zadawać pytania, powstrzymałem się od pytań "Który dziś?", "Którędy idziemy?", "Już, nie za wcześnie?" i innych.
- Już wiem. - Stwierdziłem poważnym tonem wstając z łóżka.
- Do błyskotliwych to ty nie należysz. - Oznajmił z ironią.
Przeszyłem go wzorkiem. Ten tylko w odpowiedzi również wstał, ustawiając tak rękę jakby chciał żebym go chwycił pod ramię. Patrzył przed siebie - w drzwi - z powagą wymalowaną na twarzy. Widząc to przewróciłem tylko oczyma i chwyciłem go pod ramię...
- W zeszłym roku ty prowadziłeś, więc teraz ja. - Stwierdził Doki.
- Nie, ty w zeszłym roku prowadziłeś. - Zaprzeczyłem.
- Poprzyj argumentami. - Oznajmił szybko.
- Pamiętasz jak przesz przypadek zabraliśmy ze sobą takiego gostka, który za mną nie przepadał..
- Kojarzę skurw... - Przerwał mi i nie dokończył ostatniego słowa opanowując się w czas. - Przepraszam. - Rzucił od niechcenia.
- ...I musieliśmy go ukrywać przed szefową. - Tłumaczyłem.
- Trudno to nazwać argumentacją, no ale już sobie przypomniałem. Prowadź więc przez...
- "Tęczę". - Dokończyłem z bladym uśmiechem.
- Dobrze wiesz że ja chciałem powiedzieć przez "Ulicę 007". - Udał oburzenie.
- Dobrze wiesz że ja nie lubię tego miejsca.. jest przesiąknięte... - Nie umiałem tego określić.
- Mną. - Podpowiedział mi z dumą.
Nieco zdziwiłem się propozycją... no ale rzeczywiście. Było przesiąknięte nim. Może dlatego że jest oparte na miejscu w którym popełnił samobójstwo? Nie wiem.
- Tak. A więc na "Tęczę". - Powiedziałem na głos zamykając oczy.
Jednak... gdy miałem się już teleportować usłyszałem:
- Ja na serio mam na ciebie zły wpływ. - "Przypadkiem" mu się wymcknęło.
Odruchowo do mojej głowy napłynęło wspomnienie jak patrzy na mnie z wyrzutami sumienia... kilka minut temu. To wspomnienie sprawiło iż znaleźliśmy się na przejściu które nazywaliśmy "Ulicą 007". Stworzył je Dekiel, na podstawie ostatnich wspomnień za życia.
Przez chwilę staliśmy w deszczu. Wpatrywaliśmy się wysokie bloki, ulicę, skrzyżowanie i światła na nim, na latarnie, drzewa posadzone rządkiem. To wszystko było widać w półmroku. Dopiero teraz zorientowałem się że to jest miejsce z mojego snu. Tylko że w pogodny słoneczny dzień, z ruchliwymi ulicami, z mnóstwem ludzi pędzących gdzieś wyglądało zupełnie inaczej.
- Tak, zrobiłem to umyślnie. - Oznajmił Duch.
- Wiem to. - Stwierdziłem śmiejąc się cicho. To była norma. Tylko raz ja postawiłem na swoim i poszedłem innym przejściem.
Potem ruszyliśmy bez słowa, zmoknięci już do suchej nitki. Szliśmy w stronę samochodu, a dokładniej taksówki... jedynej w tym miejscu. Stała na skrzyżowaniu. Kierowca wpatrywał się z uporem w zielone światło. Tak oto kończą ci którzy przeprowadzali duchy. Mało który umiera śmiercią naturalną. Jak umierają(często tragicznie) tworzą właśnie takie przejścia, tylko że Doki zmienił otoczenie, ale samochód i światło pozostawił tak jak były. Podeszliśmy do niego. Schyliliśmy się i przez całkowicie otworzone przednie okno powiedziałem:
- My do pracy, podwiezie nas pan? - Tego wymagał regulamin na tym przejściu... w sensie takiego pytania, ale nigdy jeszcze nie otrzymaliśmy od niego odpowiedzi.
- Zielone światło... mogłem spokojnie ruszyć, zrobiłem inaczej... zjechał mi drogę... teraz zrobię inaczej... wystarczy poczekać. - Mówił jak w transie.
- WAĆPAN! OGARNIJ SIĘ! Nam się śpieszy! - Ryknął Debil... teraz był debilem. Podskoczyłem zdumiony jego nowym sposobem na nawiązanie rozmowy z facetem z auta.
- Nie jestem w pracy! - Odpowiada wrzaskiem wpatrując się teraz w nas.
- Ale my musimy być! - Drze się dalej.
Ja, widząc że doskonale sobie radzi sam, wyprostowałem się i oparłem się plecami o bok taksówki
- Trochę więcej kultury! JA TU CZEKAM NA KOLEJNĄ SZANSĘ!- Tsa... ten taksówkarz i Dekiel pasują do siebie idealnie... pewnie dlatego on uwielbia z nim gadać...
- NAM BELLA NIE DA KOLEJNEJ SZANSY JEŚLI SIĘ SPÓŹNIMY! - a raczej uwielbiają się przekrzykiwać. - Tym razem! Tym razem!
- Pańska godność. - Burknął kierowca.
- Przyzwoita! Nie interesuj się pan. - Jak słucham... słyszę że z tego D.D.D.D czerpie ogromną przyjemność, aż nie chce mi się wtrącać.
- A! Ty to ten Doki Delbin Doshi Du? - Czyżby nas już sobie wrył w pamięć?
- Jestem sławny. - Oznajmia z dumą.
- Chciałbyś. - Zakpiłem.
- Dla pana, proszę pana... Scherloc. - O nie.. zaczyna się.
- Pamiętam, pamiętam... Panna Bella, strasznie pana nie lubi. Twierdzi że raczej powinna ci dać pseudonim Aslan. - Zaśmiał się.
- ZA ŻYCIA TO MNIE TAK MOGLI NAZYWAĆ! A po za tym... niech pan mnie nie porównuje do tego idioty. - Mówi Doshi.
- Dobrze, dobrze. Pan przynajmniej jako tako odpowiada, a on? Wszystko wyolbrzymia. - Wciąż się śmieje.
- Pogadacie sobie podczas przerwy. możemy już iść? - Wtrąciłem się wpychając się w okienko, starając się aby Doki się przemieścił nieco w bok.
- A ty to... - Wskazał na mnie drżącym palcem wytężając wzrok.
Nie trudno zgadnąć że mój osoba stojąca obok mnie podpowiadała mu ruchem warg.
- RAPID! - Wrzasnął wreszcie.
- Mi też miło pana widzieć.
On w odpowiedzi uśmiecha się serdecznie i gwałtownie otwiera drzwi.
Po chwili jesteśmy już w wielkiej sali. Nie widać po nas że jeszcze kilka sekund wcześniej byliśmy przemoczeni. Idziemy przed siebie żwawym krokiem w stronę drzwi. Nie mam odwagi spojrzeć na Dekla, wiem bowiem jakie zaszły w nim zmiany. Gdy mieliśmy już otwierać drzwi, ktoś inny to zrobił...
- No jesteście, już się obawiałam że będę miała powód dzięki któremu mogłabym was u-d-u-p-i-ć. - Przeliterowała ostatni wyraz.
... nasza szefowa, Bella.

________
Jutro Ciąg Dalszy. XD Mam nadzieję że rozbudziłam w was choć trochę ciekawość co do wyglądu zewnętrznego przyjaciela Dampa i innych rzeczy które będę wytłumaczone jutro. :>

(Wataha Wody.) Od Ayato.

Wyszedłem z pokoju słysząc dziwne krzyki i odgłosy jakby... Szarpaniny.? Byłem tu tylko ja i Damp.
- Damp.? - Zapytałem.
Odpowiedziała mi głucha cisza. Ruszyłem do jego pokoju.
W momencie, kiedy moja noga ustała w głównej jaskini, stanąłem jak wryty. Damp stał opierając się o zniszczone biurko przed swoją grotą. Koło niego rozpłynęła się wątła postać. Zmarszczyłem brwi.
- Eee... Damp, co to ma znaczyć.?
- CZEGO.? - Krzyknął odwracając się w moją stronę.
Zmrużyłem oczy. Czas zagrać w grę.
- Coś się stało.? - Spytałem spokojnie.?
Ten tylko zasłonił twarz rękami i wziął kilka głębokich wdechów.
- Nie wnikaj. - Powiedział szybko.
Obejrzałem raz jeszcze zniszczone biurko. Z bliska było widać wyraźne ślady butów oaz zdewastowaną kartkę. Przeniosłem spojrzenie na chłopaka.
- Możesz mi powiedzieć co tu się stało.?
- Nic, czym musiałbyś się przejmować.? - Wymijająca odpowiedź.
- Żądam jakichś... Konkretów.? - Spojrzałem na niego chłodno.
- A ja żądam prywatności. - Szaman praktycznie krzyczał.
Hola hola. Co to ma być.?
- Sugerujesz, że to jest związane z Twoimi sprawami, tak.? - Drążyłem dalej w temat.
- Tak jakby. Tak. - Odparł bez namysłu.
- Więc z łaski swojej bądź z tymi Twoimi sprawami ciszej to mnie nie będzie to interesować, jasne.? - Syknąłem przez zęby.
Obustronny zamiar 'spokojnej' wymiany zdać zaczynał mnie drażnić. W dodatku nie mam zielonego pojęcia co się dzieje między nim a Arwe. Mogę spekulować, że miało to coś wspólnego z tą mglistą postacią.
- A więc to tak. - Otworzył szerzej oczy jakby wpadł na jakąś oczywistą rzecz. - Ja od Ciebie nic nie chcę, żadnych informacji, danych i innych... A nie mogę mieć nawet nieco prywatności. Tak dużo wymagam.?
- Możliwe. A teraz Ty odpowiedz na moje pytanie. Dobra.? - Warknąłem coraz bardziej zirytowany.
- Dobra. - Syknął.
- DOBRA. - Prychnąłem powtarzając za nim. - Co knujecie.?
Przed moimi oczami pojawiły się ciemne plamki i  zachwiałem się. Szybko podparłem się o ścianę, żeby wyglądało na jak najbardziej naturalny ruch.
- My.? - Udał zdziwienie.
- Ty i Arwe. - Zmrużyłem oczy.
- O nie... Zaczyna się. - Rzucił niechętnie pod nosem.
Odwrócił się i ruszył w stronę swojego pokoju.
- Może trochę szacunku.? - Rzuciłem i złapałem go za prawe ramię, aby się zatrzymał.
Przez jego twarz mignął wyraz bólu. kolejna część układanki wskoczyła na swoje miejsce.
- Zapewniam Cię, nie masz być o co zazdrosny. - Zacisnął pięści. Wyglądał, jakby miał ochotę się na mnie rzucić z pięściami. Wygiąłem wargi w uśmiechu, który nie dotarł do oczu.
- Tą całą historyjkę... To Twoje urojenia. - Dodał po chwili gestykulując przy tym rękoma.
Uniosłem brwi.
- Posądzasz mnie o coś.?
Zeszło z niego całe napięcie, opuścił ramiona i  przyjął bardziej bierną postawę.
- Może.
Znów zaczął wycofywać się do pokoju.
- Sądzisz, że to Ci pomoże.?
- Daje złudne poczucie bezpieczeństwa. - Powiedział.
- Tak. Szczególnie w obecności maga. Sądzisz, że masz jakiekolwiek pojęcie o mnie.? O moich umiejętnościach i doświadczeniu.? Że niczego nie zobaczę, tak.? - Przymknąłem oczy, aby zachować  resztki wewnętrznego opanowania oraz aby uniknąć kolejnych zawrotów głowy.
Tutaj udało mi się go zaskoczyć.
- Przy mnie jesteś zaledwie szczeniakiem, rozumiesz.? - Syknąłem i szybko odwróciłem się w stronę mojej komnaty. Musiało to wywołać tajemniczy efekt ze względu na powiewającą za mną pelerynę. *

________
* Wiecie. Chodzi mi o coś w rodzaju jak bleach'u ichigo w formie bankai. 

(Wataha Ognia) od Shy

- SHY! CHODŹ TUTAJ!- Maja chyba nie umiała inaczej się wyrażać, ale i tak pobiła rekord nie krzyczenia. O cokolwiek by nie chodziło poszłam do niej, choć nie mogę powiedzieć by jakoś bardzo mi się śpieszyło. Przyspieszyłam dopiero jak zobaczyłam obcego wilka w jaskini.
- Kim jesteś i co tu robisz?- zapytała Maja w sposób tylko sobie właściwy, ale jej ton wyraźnie sugerował, że nie zadowoli się byle czym i nie da się zbyć i że to ona tu rządzi. A ja? Robiłam to co do mnie należało, choć już niemal w pierwszej chwili poczułam, że on nie jest zagrożeniem. Zresztą on wydawał się jakiś nieobecny, patrzył się na nas jak na jakieś zjawy i wyraźnie zauważyłam, że przez jego twarz przemknął grymas bólu gdy wstawał. No i te połamane pazury, wyglądał jakby stoczył z kimś walkę na śmierć i życie, ale przeciwnik nie był zbyt silny inaczej dużo gorzej by skończył. W czasie gdy ja czyniłam właściwe sobie obserwacje Maja rozmawiała z nim. Albo raczej domagała się odpowiedzi na swoje pytania.
- Proszę pozwólcie mi tutaj zostać- właściwie tylko tyle zdołałam wychwycić z ich rozmowy i to tylko dlatego, że Maja wyraźnie zwróciła moją uwagę na te słowa. "Bezpieczny" pomyślałam, chcąc ułatwić Maji sprawdzanie moich myśli. To była doskonała metoda, przeszukiwanie czyichś myśli trochę trwa, a Maja przecież nie chciała zdradzać naszego związku nikomu.
- Zostań- powiedziała, a on wyglądał na nieco zaskoczonego. Cóż... na pewno żadna z nas nie będzie mu wyjaśniała czemu Maja tak szybko się zgodziła.  - Nazywam się Maja, a to jest Shy- Maja chyba postanowiła mu się pokazać od tej lepszej strony. - Chcesz zobaczyć tereny watahy czy może wolisz dalej spać?- albo nawet od tej najlepszej, chociaż w pytaniu nie zabrakło odrobiny sarkazmu zwłaszcza przy tej wzmiance o śnie, ale dla kogoś innego byłaby o wiele mniej uprzejma. Pamiętam początki znajomości z Kuro i pojawienie się Arwe .
- SHY!!- Znowu krzyczała
- Przepraszam- odpowiedziałam, bo chociaż nie dopowiedziała o co jej chodziło to ja dokładnie wiedziałam. Mamy jedną głowę.
- Idziemy?- zwróciła się do chłopaka
- Jasne- odpowiedział, choć nadal miałam wrażenie, że on nadal śni, ale posłusznie ruszył za Mają i wyraźnie było widać grymas bólu na jego twarzy, kiedy tylko ruszył z miejsca. Nawet Maja to zauważyła, ej ona zwykle olewa takie rzeczy i radź sobie sam.
- Shy może ci z tym pomóc- powiedziała, a ja już drugi raz tego dnia użyłam mojego pierścienia. Maja mogłaby się wreszcie nauczyć używać własnego amuletu.
- Lepiej?- zapytała, co z nią.
- Tak, dzięki- chłopak chyba po raz pierwszy zwrócił się do mnie. A ja nie wiedząc czemu roześmiałam się, ale tylko w duchu. Widziałam miny tych osób, które zwracały się do mnie i chyba miały wrażenie że mówią do żywego posągu, który się nie odezwie ani nie ukaże swoich uczuć, bawiło mnie to tak jak bycie "pieskiem" Maji czego próbująca mnie rozzłościć Arwe nie mogła wiedzieć.
- SHY! RUSZ SIĘ- zawołała mnie Maja, żeby nie mówić że znowu na mnie krzyczy. No i dołączyłam do nich. Właściwie nie słuchałam co oni do siebie mówią. Po prostu biegłam za Mają i jej pilnowałam. Może wam się wydawać, że Maja jest na tyle silna by sama sobie radzić, ale prawda jest taka, że to ja jestem potężniejsza od niej, tylko z lenistwa nigdy nie nauczyłam się atakować. Zresztą to mi zupełnie niepotrzebne, bo nikt nie był w stanie mnie zaatakować.
- Zaczekajcie tu chwile- odezwała się Maja i zniknęła między zaroślami, zwróciłam uwagę na te słowa, bo w tym samym czasie coś wyczułam, a teraz starałam się podążać za myślami Maji. Wymagało to dość dużego skupienia, więc nie słuchałam towarzyszącego nam chłopca. To było tak jakbym była w dwóch miejscach na raz. Znaczy ciałem byłam w jednym, ale nie widziałam okolicy i nie słyszałam dźwięków. Moje zmysły odbierały to samo co Maji jakbym była tam z nią. Po chwili Maja wróciła
- Wydawało mi się tylko- powiedziała beztroskim głosem, uśmiechając się do nas. Maja i beztroska?
"Nie wydawało ci się, też poczułam zagrożenie" zwróciłam się do niej w myślach
"Wiem, ale chyba nie chcemy mieszać jego do tego" odpowiedziała
"Nie"
- Wracamy do watahy- to nie było pytanie, to było stwierdzenie wypowiedziane głosem nieznoszącym sprzeciwu.
-Okej- odpowiedział jej Nathaniel i razem ruszyli w kierunku watahy, a ja zostałam. Wiedziałam, że Maja tu wróci jak tylko odprowadzi go do jaskini, więc postanowiłam tu na nią poczekać. Musiałyśmy przecież sprawdzić to coś. Czymkolwiek to było, było niebezpieczne. Mój pierścień nie kłamał.

(Wataha Wody) Od Dampa

- Nienawidzę Halloweenu. - Burknął Dekiel siedzący na lewej krawędzi biurka(odwrócony do mnie plecami).
- Dlaczego? - Spytałem bazgrząc na kartce papieru, starając sobie przypomnieć dokładniej postać z wizji która mnie zaatakowała.
- Mam wymieniać? - Zdziwił się.
- Tak. - Stwierdziłem targając rysunek i wyrzucając do kosza. - Ale nie opieraj się o ręce, bo bełkoczesz. - Mruknąłem sięgając po kolejną kartkę z szuflady.
- Spójrz na siebie... - Oznajmił leniwie.
Wstał na krawędzi blatu biurka(kiedyś w końcu to pęknie... chyba.), odwrócił się na pięcie i NADEPNĄŁ SWYM WIELKIM, KOŚLAWYM, ŚMIERDZĄCYM, PRZEPOCONYM, DZIURAWYM, Z PRZYKLEJONYM JAKIMŚ GÓWNEM NA PODESZWIE BUTEM! Prosto.. prostusienko... prościutko w kartkę na której już prawie skończyłem wstępny zarys twarzy postaci której tożsamości nie mogłem rozszyfrować. Oczy i usta automatycznie otworzyły się mi maksymalnie. Ołówek mi z osłupienia wypadł z ręki, przy czym słyszałem ciche mruknięcie(ten kot wciąż tu jest?). Wpatrywałem się uporczywie w ohydny czarny but. Uwierzcie - to było takie spojrzenie, że praktycznie(praktyka czyni mistrza XD) każdego by zmusiło do refleksji względem siebie i swego jakże plugawego czynu. Niestety przedmiot obcy... który był w nieodpowiednim miejscu i czasie, nie miał najmniejszego zamiaru wycofać się z linii ataku. Właściciel obuwia stanął na palcach i powoli przekręcił się zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara(jakby ktoś nie pamiętał, lub nie posiadał zegarka xd...: w prawo). Powoli i płynnie podniosłem głowę z morderczym spojrzeniem do góry. Ten... dobrze o tym wiedział ale nic sobie z tego nie robił. Kontynuował swój zabieg "produkcji zmarszczek wraz z okładem z błota(w najlepszym przypadku z błota.. ekchem.), dla ich pielęgnacji". Ciśnienie mi automatycznie skoczyło. Gotowałem się w środku. Ręce aż wołały "PODAJ DALEJ! ON UKRĘCIŁ ŁEB POSTACI Z KARTKI, TO TY TERAZ MU UKRĘĆ ŁEB!". Jednak, cierpliwe czekałem aż skończy swój 'atak'. Ale... podczas kręcenia się, jego lewy but(prawym miażdżył papier) omal mi nie złamał nosa. Wstałem z krzesła. Spiorunowałem go wzrokiem. Ten niczym baletnica wciąż się obracał, a jego pokerowa twarz dzięki wielu lat w teatrze(to było jego hobby... za życia) nie wyrażała niczego, prócz kpiny dla mej osoby i szczypty wyzwania... wezwania na "pole bitwy". Z ogromną chęcią przyjąłem jego "wezwanie na rozprawę"... być może sądową... gdyż teraz każdy mój i jego ruch przesądzą o tym kto pierwszy wykona "Mat". On już wykonał "Szach"... ale jeszcze wszystko może się zdarzyć. Stanąłem na krześle. Wciąż byłem od niego nieco niżej, no ale to tylko szczegół(w szczegółach kwi diabeł.. ale mniejsza.). Po jego trzeciej rundzie na orbicie, chyba stwierdził iż czas wrócić na ziemię. Zatrzymał się na przeciwko mnie. Spojrzał na mnie beznamiętnie. Mocno tupnął lewą nogą o biurko. Opuściłem wzrok na jego buty. Lewa noga trzymała jeden bok kartki...a ta prawa... ta zapewne z odchodami zaczęła... WYCIERAĆ ZAWARTOŚĆ SWEJ PODESZWY o... kartkę. Po chwili ujrzałem brązową maź, an miejscu gdzie wcześniej była biel i szkic ołówkiem. Mój wzrok(wciąż pełen chęci do mordu) powrócił na twarz Ducha. Ten zaś w odpowiedzi... uśmiechnął się... i to nie byle jak.
Może chciał abym stracił kontrolę nad sobą... chciał mi coś w ten sposób udowodnić. Oficjalnie ogłaszam iż mam to w obecnej chwili głęboko... tam gdzie słońce nie dociera... w czterech literach(momentalnie przypomniało mi się o gównie które z każdym momentem dobijało zwłoki mej kartki, co również miało znaczny wpływ, a wręcz motywację do następnych wydarzeń).
Jeśli to zrobił... to znaczy iż się materializował... więc przejdźmy do rozładowywania negatywnych emocji.. i energii. Zadałem mu cios z pięści prawej w brzuch. Nie maił prawa się tego spodziewać - po raz pierwszy go uderzyłem. Doki zgiął się w pół jak scyzoryk. Moja pozycja względem niego była idealna do tego aby go przerzucić(a raczej przycisnąć, gdyż już był nad moim ramieniem) przez ramię, tak też zrobiłem. On coś chyba darł się w stylu "RAPID! OPANUJ SIĘ!", ale zignorowałem to. Odwróciłem się o 180 stopni i z impetem plecami uderzyłem w biurko(nie zapomnijmy o ołówkach... długopisach... kartce i tej substancji. Nie plecami... raczej Deklem, który wydał z siebie przeraźliwy jęk(ducha nie zabijesz... no ale jak się zmaterializował to czuje ból).
- TY GÓWNIARZU! - Nie miało to obrażać jego wiek.. raczej przypomnieć mu w jaki sposób, wręcz pogwałcił(nie przesadziłam? ;-;) zasady moralne.
Puściłem go. Zwisał głową w dół i z nogami opartymi o ścianę... ON NADAL MA NA SOBIE TEN BUT?! Szybkim ruchem sięgnąłem po jego prawą nogą i przygiąłem ja ku sobie(Doki jest wysportowany więc... obyło się bez zwiększenia jęków) i brutalnie ściągnąłem czarny przedmiot z jego stopy, po czym z cała siłą rzuciłem go w brzuch mej ofiary. Ta tylko zgięła się jeszcze bardziej i sturlała się z mebla na podłogę. Ja natomiast zabrałem się natychmiast do się do wypchania biurka z pomieszczenia. Szło gładko. Po minucie z nienawidzonym przedmiotem byłem przed moim pokojem. Sponiewierany Duch oparł się jedną ręką o biurko rzucając na podłogę buta, przez którego się zaczęła ta całą afera, i ubrał go. Potem drugą ręką sięgnął do tyłu(plecy) i po chwili kartkę z tej bardziej kleistej strony cisnął, tam gdzie powinna być, a następnie tą samą ręką chwycił się za brzuch. Rzucił spojrzenie pełne wyrzutów sumienia(rzuciłbym się zapewne na niego jeszcze raz, gdyby nie fakt iż się już 'odmateralizował', wyczułem to po jego spojrzeniu).
- Eeee... Damp, co to ma znaczyć? - Usłyszałem zszokowany głos zza pleców. To był Ayato
- CZEGO?! - Wrzasnąłem odwracając się, wciąż nie mogąc się opanować.
- Coś się stało? - Spytał. Albo się łudziłem... albo ogarnął go strach, że żyje pod jednym dachem z psycholem.
Zasłoniłem rękami twarz. Po kilku wdechach i wydechach uspokoiłem się w wystarczającym stopniu aby odpowiedzieć. Oparłem się rękoma o blat.
- Nie wnikaj. - Uciąłem szybko.
Jego wzrok który powoli przemieszczał się po biurku(które zapewne było na kancie uszkodzone)... po zniszczonej kartce... aż do mnie.

środa, 29 października 2014

(wataha Ognia) od Nathaniela

Ten sen był dziwny. Inny niż wszystkie. Niecodzienny...
Biegłem, biegłem szybko, ale nie byłem zmęczony. Spod moich łap rozbryzgiwało się błoto, trochę się ślizgałem. Jakby coś mnie goniło. Miałem serce w gardle, kołatało jak oszalałe. Starałem się przebierać łapami szybciej, niż ono biło, ścigałem się sam ze sobą. Spod moich łap błyskały płomienie, ale mnie nie parzyły. Były przyjemne. Jakby dodawały mi sił. Płomieni było coraz więcej, ognia... Jakbym cały zamienił się w ogromną kulę ognia... już nie biegłem, ja leciałem...
Przede mną przeleciała czarna wrona, po drodze zadrapała mnie po pysku. Wyszczerzyłem za nią kły, lecz zaraz obejrzałem się za siebie, skąd nadleciała. Stado czarnych ptaków leciało prosto na mnie, nie krakały. Były czarne i milczące jak śmierć. Zacząłem uciekać.
To nieprawda, że w snach nie można zginąć. Wiedziałem, że można. Ale z czasem nauczyłem się, że to ja muszę nimi rządzić, nie one mną. Z czasem nauczyłem się to robić.
Zamknąłem oczy, kuląc pysk pod brzuch, między łapy. Stado czarnych ptaków przeleciało nad moją głową i poleciało dalej. Patrzyłem za nimi jeszcze chwilę, wcale nie bałem się mniej. A moje serce teraz biło jeszcze szybciej.
Coś dzisiaj było nie tak.
Mój cień rósł, nie przypominał już wilka. Był cieniem czegoś, co płonęło. Był płomieniem. Zacząłem uciekać, ale jaki jest sens uciekać przed własnym cieniem? Był za mną. Pode mną. Obok. Czerwieniał...
A ja patrzyłem na niego, zamiast przed siebie. Patrzyłem, czy się oddala. Nie zauważyłem, tej przepaści. Próbowałem się zatrzymać, wbić pazury w ziemię, ale na błocie mogłem się tylko ślizgać. Osunęły się moje przednie łapy, nie miałem szans złapać równowagi.
Spadłem, skamląc.

I znowu od nowa. Jestem w jaskini, ciemnej jaskini. Słyszę krzyk. Czy mam uciekać?
Ucieczka do niczego mnie poprzednio nie doprowadziła, może powinienem stawić temu czoła, jak ptakom. Może przejdzie samo. Może ucieknie, kiedy się odwrócę? Po prostu zniknie. Spróbowałem zamknąć oczy, ale to zaczęło mówić.
„Kim ty jesteś i co tu robisz”...
Otworzyłem oczy. U progu jaskini stały dwie kobiety, jedna wyraźnie z bojowym nastawieniem. Spróbowałem wstać, naprawdę byłem już zmęczony. Czas na przebudzenie, pomyślałem, zaciskając ślepia jeszcze raz, czas wyjść ze świata snów. Dłużej nie dałbym już rady, musiałem wrócić do siebie. Musiałem, ale nie potrafiłem... Gdy stanąłem na czterech łapach, wyraźnie poczułem, jak boli mnie grzbiet, którym uderzyłem się o skałę, spadając. Kilka moich pazurów w przedniej łapie było połamanych.
Otworzyłem oczy, znowu kierując spojrzenie na dwie kobiety, wyglądały na zdziwione, a przy tym niezadowolone, ale co najgorsze – wcale nie zniknęły. Byłem pewien, że czekała mnie kolejna walka,  być może trudniejsza, niż wcześniejsze. Dało się wyczuć silną aurę od tych istot, przynajmniej jedna z nich była bardzo potężna. Czy potężniejsza od ptaków i cienia? Nie wiem, być może.
Przyjąłem pozycję obronną, lekko wyszczerzyłem kły. Czekaj, durniu, ona chciała rozmawiać...
- Mam na imię Nathaniel – odpowiedziałem, cofając się o pół kroku. Wodziłem spojrzeniem po twarzy tej, która się odezwała, następnie po twarzy jej bojowej przyjaciółki. Zmarszczyłem nos, bardzo wyraźnie czułem tutaj zapach wilków. Chyba niemądrze było cofać się w głąb jaskini. Powoli wpadałem w popłoch, moje serce znowu biło bardzo szybko, ale teraz nie miałem już dokąd uciekać.
- Pytałam, kim jesteś i co tu robisz – powtórzyła nieznajoma mi osoba. Wiedziałem, że nie odpowiedziałem. Zdradziłem tylko swoje imię, ale nie byłem w stanie jej powiedzieć, kim jestem. Tym bardziej nie wiedziałem, co robiłem. Właściwiej byłoby powiedzieć, co się ze mną działo. Przecież nie przyszedłem tutaj sam, po prostu się pojawiłem. Położyłem uszy po sobie. Czy to była jakaś chrzaniona zagadka?
- Śnię – odpowiedziałem. To wszystko, co wiedziałem. Że śnię i że zaraz się obudzę, wracając do siebie. Nie było trudno wyczytać z ich min, że nie takiej odpowiedzi się spodziewały. Musiały być jakimiś zjawami, duchami, może koszmarami, okrutnie sobie ze mnie żartowały. Patrzyły z pogardą, jakby miały mnie za świra. Sny męczyły mnie fizycznie. Teraz chciały zmęczyć mój umysł. A ja nad niczym nie potrafiłem zapanować...
- Nietrudno zauważyć – mruknęła sarkastycznie jedna ze zjaw. - Ale skąd się tutaj wziąłeś? - Niecierpliwość w jej głosie cały czas narastała. Zmrużyłem oczy, wyglądało na to, że one naprawdę nic nie rozumiały. Jej przyjaciółka podchodziła do mnie nieufnie, ale już bez agresji. Cofnąłem się jeszcze pół kroku, powoli opuściłem ogon, odchodząc od postawy obronnej. Nie chciałem z nimi zwady, jeśli tylko naprawdę dało się jej uniknąć. Zachowywały się, jakby tutaj mieszkały, tutaj, w tych jaskiniach. Musiały więc być czymś podobnym do niego. Wilkiem.
- Nie wiem – odpowiedział już spokojniej, patrząc Mayi prosto w oczy; nie było to wyzywające spojrzenie. - Naprawdę nie pamiętam. Ja... - zawahałem się, co właściwie chcę powiedzieć. Byłem pewien, że to zdarzenie było częścią mojego snu, że zaraz te dwie postaci zamienią się w mgłę i znikną, że lada chwila cała ta jaskinia zawali mi się na głowę, a ja, ja pójdę dalej, pobiegnę, uciekając przed kolejnym snem. Nie chciałem im tego mówić. Były tylko częścią snu, którego tak jak ja nie rozumiały. Nie wiedziałem, czego chciały. Nie znałem roli, jaką miały tutaj spełnić. One chyba też nie.
-  Przebudziłyście mnie przed chwilą. Widok tej jaskini jest dla mnie równie dużym zaskoczeniem, co mój widok dla was – zaczął mówić ostrożnie, ale głośno i wyraźnie. - Ja... nie mam pojęcia, co się wydarzyło i dlaczego tu jestem, ale jeśli dacie mi chwilę czasu, na pewno dojdę do siebie. Jestem jednym z was – mówiłem dalej, mając na myśli istotę pół człowieka, pół wilka. - Proszę, pozwólcie mi tutaj zostać.
Nie znałem tych kobiet. Nie wiedziałem, jakie będą miały w stosunku do mnie nastawienie. Jakie w ogóle miały nastawienie w stosunku do obcych. Ale nic innego mi nie pozostało. Wszystko wskazywało na to, że los zgotował mi niespodziankę; musiałem tutaj zostać. Chciałem poznać ten świat, tylko tak mogłem się dowiedzieć, po co zostałem tutaj wysłany. Bo przecież po coś... musiałem.
Kobieta przez jakiś czas na mnie patrzyła w milczeniu, po czym skinęła głową.
- Zostań – powiedziała. Nie rozumiałem, dlaczego zgodziła się tak szybko i tak łatwo. Nie poznałem w życiu takiej ufności. Sam bym sobie nie zaufał, gdybym był na jej miejscu; po tych wszystkich koszmarach, które przebiegłem... Już wiem, że nawet najmniejszy szelest może być zwiastunem śmierci. Nawet najlichszy cień. Nawet mój własny cień.
- Nazywam się Maya – dodała. - To jest Shy.
Skinąłem głową. Shy musiała być tutaj mniej ważna, nie odzywała się prawie wcale. Pewnie zajmie mi trochę nauczenie się, jaka panuje w tym stadzie hierarchia, jakie stosunki, a jakie zwyczaje. Jeśli tylko rzeczywiście dane mi tu będzie zostać na dłużej...

(Wataha Mroku) od Kuro

To było coraz bardziej komiczne. Sora była kompletnie czerwona ze wstydu. Ciekawe czy stanie się jeszcze bardziej czerwona, kiedy powiem jej, jak wyglądało jej budzenie... Nie wiedziałem, czy można być jeszcze czerwonym.
- Właśnie... Źle się poczułam... I... - Próbowała nerwowo potwierdzić wymówkę Nairen'a.
Nie zamierzałem jej tak łatwo się dać wybronić. Oderwałem się od ściany, a następnie do niej podszedłem, aby publicznie przed Paraldą i Arve udowodnić, że ona wcale nie ma żadnej gorączki. Przyłożyłem jej rękę do czoła.
Było gorące. Niemalże od razu ją oderwałem.
- Ale serio? - Wyrwało mi się z zaskoczenia. - Ty masz gorączkę?
Zaczęła powoli wstawać stąd z zamiarem ewakuacji z tego miejsca. Tylko, że niby gdzie ona zamierzała iść z taką temperaturą. Na pewno była wprost w doskonałej formie na przechadzki.
Już po chwili osunęła się w stronę podłogi. Zamierzałem ją złapać, lecz chwilę wcześniej wilk podsunął się pod nią z zamiarem powstrzymania zbliżającego się spotkania trzeciego stopnia z ziemią.
- Ale siłę, aby się tak go trzymać to już miała - stwierdziłem przypominając sobie, jak mocno trzymała się tego wilka, a teraz mdlała.
Spojrzałem na nią cicho wzdychając - to nie pierwszy raz kiedy musiałem jej służyć za transport (zdarzało jej usypiać w różnych dziwnych miejscach) i potem to ja lub Akki musieliśmy ją przenosić.
Zdjąłem ją z niego i wsadziłem sobie na barana.
- Wygląda na to, że muszę już iść - stwierdziłem rozczarowany.
Jeszcze mógłbym się trochę z tej dwójki pośmiać.
Przerzuciłem sobie jej ręce przez ramię, a ona zdawała się już układać. Wszystko nie wyglądało nawet tak źle... Do momentu, kiedy postanowiła się chyba przez sen przytulić. W jej wykonaniu z nadludzką, a nawet nad-wilczą siłą to było wprost zabójcze, zwłaszcza, że kiedy była nieprzytomna/spała to zdawała się nad swoją siłą nie panować.
Spróbowałem oderwać jej palce od mojej szyi, zanim zacisnęły się na niej z całej siły, lecz jedyne co uzyskałem to to, że miażdżyła mi kości u palców, wraz z moją tchawicą.
Ooochh... Jak słodko, chyba zaraz zostanę uduszony. Jak to będzie wyglądało na grobie.
"Zmarł w wieku 970 lat uduszony przez chorą dziewczynę z temperaturą 40 stopni Celsjusza, którą naszło na przytulanie pierwszej lepszej ofiary" czy coś w tym stylu.
 - ..A...A...Arve... Bła...ga... pom...zz - wydusiłem z siebie.
Wiedziałem, że z jej siłą nie ma żartów. To była taka kumulacja siły z wielkiego smoka w takim małym ciałku - dodajmy, bardzo zabójcza kumulacja.
- Ar... zab.ij.. ci... ee... J...aak... ne... pomo..zes - zacząłem jej wygrażać marnując moje resztki drogocennego powietrza.
I co było ciekawe? Arve też się dusiła. Płakała i prawie, że zwijała na podłodze ze śmiechu. Nawet ten wilk przestał być taki poważny.
Jedynie Paralda była na tyle miła, aby pomogła mi w sytuacji życia i śmierci. Niby mogłem użyć mocy, tak? No to wyobraźcie sobie minę Akkiego, jakbym ją śmiertelnie zranił lub coś (wątpiłem, aby mniejsze rany w ogóle ją wzruszyły). Stanęła przede mną, ale tak, jak się spodziewałem - nie mogła mnie dotknąć.
To nie czas na takie problemy - pomyślałem.
Tymczasem małe i drobne coś wzmocniło swój uścisk. I szczerze mówiąc. Powietrze skończyło się mi już chwilę temu. Teraz jechałem tylko na swojej wytrzymałości, a na jej skraju zamierzałem użyć mocy. Przed tym, jednak próbowałem rzucić Arve dwa rodzaje spojrzeń "zabiję cię" i "błagam cię, ratuj mnie".
Ona podeszła do mnie powoli, wciąż nieco zataczała się ze śmiechu. Starała się pohamować (niech robi to z łaski swojej trochę szybciej, bo ja jestem tutaj już w 1/7 martwy?). Widziałem, jak ocierała łzy, wciąż się chichocząc.
Stanęła na palcach obok mnie i wyszeptała do ucha dziewczyny.
- Puść wreszcie to F-U-T-R-O – -ostatnie słowo przeliterowała.
Nie zamierzałem tego nigdy przyznać na głos przy Arve, ale w tamtym momencie pomyślałem, że jest geniuszem. Sora rzeczywiście puściła mnie i po chwili się zsunęła.
Upadłem na kolana łapiąc powietrze. Kaszlałem, ale to nic dziwnego. Co było dziwne? Znowu zacząłem krztusić się śmiechem (trochę za wcześnie, bo jeszcze nie odreagowałem skutków niedotlenienia).
Sora była na kolanach Arve, Paralda cicho się śmiała, Arve płakała jednocześnie się śmiejąc, a Nairen patrzył się na nas, jak na bandę wariatów. Naprawdę ciekawa grupka^^.
Kiedy w końcu byłem pewny, że minęły już wszystkie skutki niedotlenienia wstałem i usłyszałem w sumie dosyć istotne pytanie:
- Jak w takim razie przenieść Sorę? - Osobą, która je zadała była Paralda.

Odwróciłem się jednocześnie z Arve w stronę naszej wcześniejszej "ofiary", która wciąż była nieprzytomna nie zdając sobie z tego sprawy, że nie zamierzam zakończyć tej zabawy tak szybko.
A co do pytania Paraldy to byłem pewien, że nie zamierzałem drugi raz próbować tego samego sposobu jej przeniesienia - nie byłem samobójcą.
Wymieniłem ukradkiem spojrzenia z Arve. Obydwoje myśleliśmy o tym samym (zauważyłem, że coraz częściej myśli o tym co ja i przypomniało mi się, że Akki kiedyś twierdził, że w jakiś sposób demoralizuję innych i że moja złośliwość potrafi być zaraźliwa).
Spojrzałem długo i uważnie w stronę Nairen'a. Nie wątpiłem w to, że to było dla niego zachowanie niecodzienne i że stanowczo nie był przystosowany do dotyku płci przeciwnej, chociaż w tym przypadku był dosyć chętny, aby jej pomagać. Taki "rycerz ratujący damę w opałach"?
Wilk odpowiedział mi nieprzyjemnym spojrzeniem. Oho. Chyba domyślał się, że czegoś planuję, ale od tego nie było ucieczki. Zachowałem niewzruszoną uwagę i wyprostowałem się na nogach podnosząc Sorę.
Podszedłem do niego z niewinnym uśmiechem, którego Arve nie mogła zobaczyć. Za to Nairen doskonale zdawał sobie sprawę, że coś zaraz się może wydarzyć. Tylko nie był do końca pewny co. Jedno było pewne: nie miał dobrych przeczuć.
Oczywiście nie było się bez "wtulania" (przypomnę, że ma nadzwyczajną siłę i talent do duszenia innych) się w niego. Przybrałem poważną minę. Nie. Wcale nie miałem ochoty, aby on, jako następny padł ofiarą. Ostatecznie był zbyt duży, aby mogła go zacząć dusić. Nie. Wcale nie byłem tym zawiedziony, tylko... Po prostu miałem ochotę to zobaczyć.
Podszedłem do Paraldy. Zastanawiało mnie, jak zareaguje na chęć pomocy przy wstaniu z mojej strony, ale ona szybko się podniosła. Arve zdawała się obserwować mnie kątem oka (najwyraźniej jej uważne spojrzenie nie zamierzało przegapić czegoś interesujacego).
Zastanawiało mnie, jak mogła wykorzystać fakt, że jestem dla Paraldy łagodniejszy niż dla reszty. Cóż... Ja miałem kilka pomysłów, więc nie wątpiłem, że ona też.
Wszyscy wyruszyliśmy z jaskini.
"Nasza wesoła (nie do końca zdrowa umysłowo) gromadka wyruszyła w poszukiwaniu kolejnych przygód i beki" - przemknęła mi taka myśl przez głowę.
Ja ruszyłem za nimi, jako ostatni, aby zobaczyć, jak będzie rozkład "naszego szyku". Na szczęście Paralda poszła trochę przed Arve, a Nairen zdawał się nie zwracać zbytnio już uwagi na to co się dzieje. Idealnie.
Dogoniłem Arve i szepnąłem cicho:
- No popatrz…nasz Rycerzyk zmienił się w wierzchowca Rycerza…- Pokazałem jej szeroki uśmiech, którego nie musiałem już ukrywać, jak wtedy i obydwoje parsknęliśmy śmiechem.
Miałem ochotę jej powiedzieć
"Witaj w moim codziennym świecie. Tutaj nigdy nie będziesz nudzić, bo rozrywka jest z górnej półki" ale sobie to darowałem widząc, że nadchodzi u niej kolejny spazm śmiechu. Tymczasem Nairen wyforsował się do przodu, więc nie musiała się już hamować.
Nagle Paralda się zatrzymała.
- Coś się stało? - Spytałem.
Pokręciła głową.
- Chyba po prostu... Powinnam już wracać - spojrzała się na Arve.
Dziewczyna zachichotała. Owszem nietrudno było wydedukować co się mogło stać dla każdej innej przeciętnej osoby w tym wypadku, ale w mojej głowie w przypadku tej dwójki nie byłem niczego do końca pewien. To dosyć dziwne połączenie.
- O czymś nie wiem? - Zainteresowałem się z nieco zmieszaną miną. "Przecież, ja nie miałem nawyku wtykania nosa w nieswoje sprawy". - Zapewne o wielu rzeczach - stwierdziłem. - Ale czuję, że ominie mnie coś ciekawego.
- Po prostu…towarzysz Paraldy…nie WIEDZIAŁ, że ukradłam mu ją na jakiś czas – nie wątpiłem w to, że nacisk na słowo "wiedział" nie było przypadkowe.
 – Ty Kuro…chyba jednak póki co musisz pomóc doprowadzić Sorę do jej pokoju…czy coś.- Mrugnęła.
- Czyli idziesz ze mną? – głos Paraldy był lekko zaniepokojony – nie wiem do końca, czy to dobry pomysł.
Cóż. Nie wątpiłem, że Nairen trafi do jaskini Mroku bez problemu, ale i tak go odprowadziłem
- Będzie dobrze – rzuciła radośnie.
Szybko odprowadziłem Nairen'a, a przy jaskini stał Akki ze wzrokiem.
"Zabiję ciebie później, jak będziemy sami".

__________________________________________________________________________
Reszta opowiadania i alkohole w następnej części, chociaż rozczaruję was, że obaj panowie co bd pili mają mocne głowy do trunków.
Za to Kuro ma swoją słabość pod wpływem czegoś innego... Wyjdzie to na światło dzienne już dosyć niedługo :D

(Wataha Ognia )od Shy

Gdy dwie działają jak jedna.
W pewnej wiosce, położonej bardzo daleko od terenów naszej watahy pewnej niezwykle gorącej nocy upalnego lata na śwrzyszły dwie dziewczyny. Ich matki były przyjaciółkami na śmierć i życie. Można by powiedzieć, że tej nocy dla tej wioski przyszedł na świat ogień, któremu pisane było zniszczenie jej na zawsze, ale o tym potem. Faktem jest, że nikt nie potrafił przewidzieć co się stanie i za czyją przyczyną. Trudno jest mówić "Co by było gdyby wiedziano?"" Podejrzewam, że dziewcznkom nie dane by było dożyć świtu, ale przewrotny los zadecydował inaczej i  dziewczynki żyły i rozwijały się.
Ich matki były przyjaciółkami, ale Maja i Shyine nigdy za sobą nie przepadały, można nawet powiedzieć, że Maja nienawidziła Shyine, a ta druga po prostu miała to gdzieś i w sumie nie żywiła do Maji żadnych uczuć, jak do każdego innego mieszkańca tej wioski. Jeszcze nie dane jej było poznać co to są emocje.
Ojcowie dziewczynek nie żyli, przynajmniej tak twierdziły ich matki. I co do szczerości mamy Shyine nie mam żadnych zastrzeżeń, jednak co do drugiej matce miałabym wiele do zarzucenia, ale prawdą jest że obie wychowywały się bez ojców.
Już od pierwszych dni życia dziewczynek wszyscy w wiosce wiedzieli, że nie są to zwykłe magiczne istoty jak wszyscy w tej krainie. Było w nich coś wyjątkowego. Tak samo nikt nie przejmował się tym, że nie pałają do siebie miłością, każdy wiedział że w końcu będą musiały się polubić, w końcu Shyine miała zostać tarczą Maji, tak jak jej matka była tarczą dla matki Maji. Tak, w tej wiosce pozycje były dziedziczone, tyle że nikt nie wiedział jak wielką rolę odegra Shyine w życiu Maji i że wypadałoby już zacząć je do tego przygotowywać. Matka Maji skrywała w sobie wielki sekret, wiedziała o nim tylko matka Shyine, bo żadna z nich nie mogła przed drugą nic ukryć. W końcu miały wspólną głowę.
Nie jestem pewna ile miały wtedy lat, ale musiały być dość małe by nie do końca rozumieć co się dzieje i dość duże by umieć przeżyć same w świecie samotnych wilków. Był to jeden z najgorszych dni w ich życiu. I teraz chyba obie czują się winne za to co się stało. Cóż... patrząc obiektywnie obie są winne, choć to głównie wina Maji. Tego dnia Maja wybrała się z wizytą do Shyine, władała nowymi mocami i nie do końca nad nimi nie panowała... dobra, wcale nie panowała, ale wraz z rozwojem zdolności Maji rozwijały się moce Shyine. Dziewczynki razem bawiły się, a ich matki siedziały w kuchni i rozmawiały. I nagle nie zdając sobie sprawy z tego co robi Shyine weszła do głowy Maji, znaczy połączyła ich głowy na stałe. Maja nie od razu się zorientowała co się dzieje, ale była zbyt mądra i bystra by tego nie zauważyć.
-MAMO!!!- rozległ się krzyk Maji. Podejrzewam, że było go słychać w całej wiosce.
- Tak kotku?- zapytała
- KIM ONA JEST?- Maja nadal krzyczała wskazując na Shyine. Tak, nadal często krzyczy i to chyba już się nigdy nie zmieni.
- Kotku przecież wiesz kim jest Shyine- odpowiedziała
-TAK MYŚLAŁAM, ALE ONA WŁAŚNIE WESZŁA DO MOJEJ GŁOWY!!
- Kotku, porozmawiajmy spokojnie- zaproponowała
- NIE. POWIEDZ MI!!!
- Dobrze, a więc Shyine jest... twoją tarczą.
- CO?!- Maja nie mogła w to uwierzyć
- Tak jak jej mama jest moją tarczą, wiesz że pozycje są dziedziczne- tłumaczyła mama Maji i wtedy stało się coś czego nikt nie przewidział. Moce Maji zwariowały, albo zwariowały jej emocje nad którymi nie panowała a to utrudniało opanowanie jej mocy, nad którymi przecież też nie panowała. I stało się, nagle cały dom zapłonął. Wszyscy przebywający w nim zostali uwięzieni, tylko Maji udało się uciec, a raczej wyteleportować siebie i Shyine, bo wtedy jeszcze nie umiały zrywać kontaktu mentalnego, nadal nie umieją,  ale teraz Maja umie używać na sobie swoich mocy bez używania ich również na Shyine. Więc obie przeniosły się na zewnątrz domu i wtedy zauważyły że cała reszta wioski też stała w płomieniach. W całej wiosce wybuchnęła panika i mogło by się wydawać, że emocje Maji uspokoiły się, ale nie. Nie do końca świadomie przeniosła siebie i Shyine do lasu i wybuchnęła płaczem.

Gdy przychodzi mrok...
Nie długo po tych zdarzeniach z Mają stało się coś dziwnego. Oczywiście gdy tylko się uspokoiła okazywała Shyine swoją nienawiść. Odrzucała ją za każdym razem, jakby chciała się jej pozbyć ale nie mogła. Żadna z nich nie mogła odłączyć się od drugiej i chyba za to Maja coraz bardziej nienawidziła Shyine. 
- Odczep się ode mnie- warknęła
- Przecież wiesz, że nie mogę- odpowiedziała Shyine bez emocji
- A skąd mam niby wiedzieć? Nikt mi nic nie powiedział?- krzyczała na Shyine
- Posłuchaj, jesteśmy na siebie skazane i tego nie unikniesz- powiedziała Shyine i może Maja nawet by posłuchała, ale Shyine mówiła to głosem bez emocji. 
- Zostaw mnie- odpowiedziała Maja, ale Shyine poszła za nią. To nie była ich pierwsza tego typu rozmowa, właściwie żadnych innych dotychczas nie miały. I nigdy się nie dowiem co by się stało gdyby to się nie stało. 
I tutaj właśnie przechodzę do właściwych wydarzeń, a właściwie jednego wydarzenia. Nie wiadomo skąd, ale nagle w lesie pojawił się...hmm... trudno powiedzieć co to było, ale wyglądało jak linia kilku milionów małych, czarnych robaczków. Leciały w stronę Maji i po chwili wniknęły do jej wnętrza przez jej oczy, nos i usta. Żadna z dziewcząt nie wiedziała teraz co się stało. Pójźniej przez pewien czas oczy Maji właśnie tak wyglądały. Jakby były pełne tych czarnych robaczków. Nieoficjalnie mogę powiedzieć, że właśnie wtedy była cały czas pod władzą Follow. Dopiero po kilku bardzo długich dni Maja z wielką pomocą Shyine zapanowała nad nią. I chyba to wydarzenie miało kluczowe znaczenie dla relacji Maji i Shyine, bo chcąc czy nie chcąc... głównie nie chcąc zmusiło Maję do zaakceptowania obecności Shyine, potem do przyzwyczajenia się do niej i na końcu do polubienia.

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Chciałem isć po Paraldę, jednak gdy byłem w połowie drogi myknęła przede mną Arve i Paralda. Przystanąłem w szoku,a  potem napłynęła do mnie wściekłość. Moja Pani miała się nigdzie nie ruszać, a co zrobiła? Postanowiła sobie zwiać. Nie zamierzałem jej gonić, ale poczekać w miłym towarzystwie na nią. Zaprosiłem starych znajomych,z  którymi grałem niegdyś w bilarda, a oni przyprowadzili parę interesujących "zdobyczy"*. Bilard wziął mój ulubieniec Kris. Przywitaliśmy się serdecznie, po czym polaliśmy sobie po drinku, podkasaliśmy rękawy i zaczęła się gra. Po jakiejś godzinie w większości byliśmy pijani, tylko ja i Kris jak zwykle mieliśmy najtwardsze głowy. Paralda nadal nie wracała, więc uznałem, ze skoro ona się tak świetnie bawi to ja też.  Jedna ze zdobyczy ujęła moje ciało, a dokładniej przyrodzenie.  Upiłem ją jeszcze bardziej i zacząłem flirtować. Ona reagowała pozytywnie i sama się zbliżała coraz bardziej, za to reszta albo już zaczynała zasypiać na ziemi, a Kris również znalazł sobie rozrywkę. Nagle usłyszałam odchrząkniecie. Zobaczyłem znajome mi uciekinierki. Spojrzałem lekko upitym wzrokiem na dziewczyny. Paralda była najwyraźniej zmieszana, a Arwe rozbawiona, ale i zdziwiona.
- Dziwisz mi się? - Zapytałem ironicznie.
- Nie... - Powiedziała moja Pani.
- To też możesz iść się jeszcze  po uganiać za przygodami, bo ja jeszcze nie skończyłem. - Miałem na myśli odbycie stosunku.
- Powiedziałabym, że to wszystko mnie brzydzi, ale bardziej śmieszy twoje zachowanie? - Prychnęła dziewczyna obok mojej Pani.
- Mi zwracasz uwagę? Spójrz na swoje zachowanie. - nagle poczułem jak dłoń płci przeciwnej drżąc posuwa się wzdłuż mojego brzucha.
- Heyou, nie chciałam byś był zły. - Powiedziała spokojnie Paralda.
- Dlatego spi*rdoliłaś ? - Zakpiłem.
- Ty, a może tak odpuścisz? Więzisz ją tu... - Mówiła wadera.
- Możecie się przymknąć?! Próbuję tu coś zrobić, a wasze krzyki mnie irytują. - Warknął Kris.
Ja nawet nie prychnąłem w  pogardzie do Krisa, choć w normalnym przypadku prawdopodobnie rozwaliłbym mu nos za takie gadanie. Nagle usłyszałem kroki. Któż to nas odwiedził? Szanowny Pan Kuro.
- Od kiedy to się tak zachowujesz? - Rozbrzmiał donośny głos rozbawionego basiora.
- Od kiedy ty bajerujesz innych dla własnych korzyści. - Burknąłem i odepchnąłem moją zabawkę, tak, że przewróciła się na twarz.
- Paralda, nie zareagujesz? - Usłyszałem cichutki głos wadery.
- Nie może. - Odpowiedziałem na jej pytanie.
- Niby czemu? - Zapytał zaciekawiony Kuro, który jak zwykle interesował się tym czym nie powinien.
- Masz problem? - Zapytałem uroczo.
- Mam. - Odparł Kuro.
- To siadaj z dupą i napij się ze mną. Potem rozjaśnię twoje myśli. - Odparłem, gdyż miałem ochotę dalej pić.
Chłopak zaczął się zastanawiać i wpatrywać na reakcję dziewczyn. Arwe raczej przejmowała się moją Panią, za to Paralda była okropnie smutna, co oznaczało, ze czuje się winna. Ja usiadłem wygodnie na krześle obok, którego był uwalony jeden z gości. Czekałem na odpowiedź.
- Dobra ja zabieram stąd Paraldę, nie wiem co ty zrobisz. - Zwróciła się do bruneta.
Po chwili odeszły oby dwie i nie wiem o czym tam jeszcze babuliły.
- Dobra no to co proponujesz do picia? - Usiadł na przeciwko mnie.
- Precious Vodka., oczywiście czysta. - Powiedziałem, wykładając to cudeńko na stół.
- Widzę nie oszczędzasz. - Uśmiechnął sięe uszczęśliwiony wróg nr. 1 na mojej liście.
- Na alkohol nie ma co oszczędzać. - Odezwałem się i nam polałem..
Szybko wypiliśmy i tak zaczęliśmy jechać kolejka po kolejce, a gdy już czułem się zaspokojony, bo skończyła nam się cudowna ciecz postanowiłem zagadać o co chodzi ze mną.
- Zastanawiasz się pewnie czemu tak się zachowuję, mimo Paraldy w moim pobliżu. - Powiedziałem odpalając Black Devile Special Flavour.
- Dokładnie. - Odparł.
Wyciągnąłem paczkę w jego kierunku proponując mu papierosa.
- Nie dziękuję, nie marnuj. - Odparł,a  ja tylko zrobiłem zdziwioną minę.
- Dobra to teraz tłumaczę. Jeśli ona chce się przeciwstawiać, to nie ma problemu, ale wtedy mamy "wymiankę" ona jest nieposłuszna, czyli ja też. Różnica jest taka, że jeśli ona np.: zwieje na cały dzień to ja jestem taki jak dzisiaj przez dwa dni. Nie może nic powiedzieć złego, albo, że mam przestać. Mogę robić co mi się żywnie podoba. Niby fajnie, ale z nią nie często mi się to zdarza. Teraz prawdopodobnie dogadałbym się z wieloma wilkami przy takim charakterze.- Mówiłem an spokojnie.


*tak Heyou nazywa żeńska płeć z jego gatunku.

(Wataha Ognia) od Arwe

Całość sytuacji po prostu mnie przerastała…miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę…z tego śmiechu. Autentycznie na początku próbowałam okazać spokój, ale wszystko wyglądało tak komicznie, że nie dałam rady dłużej kontrolować śmiechu. Opierałam się o ścianę próbując łapać jednocześnie oddech i nie przewrócić się na ziemię.
Wiedziałam, że Nairen mi tego nie daruje, ale nie pamiętam żebym ostatnio trafiła na tak porażająco zabawną scenkę. Bo wybaczcie…Nairen? TEN Nairen, samotnik, często mruk z dziwnym poczuciem humoru, TEN Nairen, co to unikał towarzystwa obcych? Tym bardziej płci pięknej? A tu…patrzcie. Siedzi sobie z wtuloną w niego dziewczyną… Nie widziałam jej jeszcze, ale sądząc po zachowaniu Kuro, on doskonale wiedział kim jest „śpiąca królewna”. I jak tu być poważnym? Już sama scenka doprowadzała mnie do ciągłego ataku śmiechu, ale próba oderwania dziewczyny (z tego co słyszałam miała na imię Sora) wywołała u mnie kolejna lawinę śmiechu. Nie wiedziałam, że można tak się śmiać. Zresztą, nie była w tym sama. Kuro sam ledwie trzymał się na nogach ze śmiechu i nawet Paralda, mimo całej jej aury subtelności, pozwoliła sobie na cichy śmiech. Byłam pewna, że nikt, widząc coś takiego nie przeszedłby obojętnie. Ja nie mogłam…i wiedziałam, że jeszcze dłuuuuuugo nie będę potrafiła normalanie rozmawiać z Nairenem. Sam  teraz jego widok sprawiał, że usta wyginały mi się w uśmiechu.
Kiedy w końcu Sora przebudziła się, jej wyraźne zawstydzenie przy wtórowaniu zakłopotania Nairena było powodem kolejnej fali. Próbowali oboje wybrnąć z sytuacji mówiąc coś o złym samopoczuciu dziewczyny, ale było już mi niemal wszystko jedno. Uspokoiłam się nieco dopiero w momencie, gdy dziewczyna osunęła się zemdlona. Reakcja Nairena była natychmiastowa. E? On tak serio? Kiedy w nim obudziły się takie rycerskie zapędy? Znając go podejrzewałabym, że gdybym to ja sobie straciła przytomność to pozwoliłby mi najpierw paść na ziemię. Oczywiście rzucał mi coraz bardziej nieprzyjemne spojrzenia, ale tylko szczerzyłam się do niego wesoło. Oh bogowie…dzięki wam za tak cudowny przerywnik. Dawno się tak nie uśmiałam.
Kuro w końcu tez się uspokoił. Paralda wróciła do tego swojego dziwnego spojrzenia i powoli podeszła do dziewczyny, którą „Diabełek” zarzucił sobie na plecy.  Sprawdziła chyba czy na pewno nic złego nie działo się z nieprzytomną. Nairen siedział z naburmuszoną miną, całkowicie izolując swoje myśli ode mnie, ale spojrzenie kierował lekko zatroskane w kierunku Sory. Ej, serio mu się na Rycerza zebrało?
- Wygląda na to, że muszę już iść – mina Kuro wyraźnie zmarkotniała. Zapewne miał nadzieję, na jeszcze więcej rozrywki. Ruszył powoli, a nieprzytomna poruszyła się nieco…i prawdopodobnie chcąc „ułożyć” się wygodniej, zacisnęła ramiona na szyi Kuro. O nie…tego było znowu za wiele dla mojej nadszarpniętej głupawki. Twarz Diablika coraz mocniej stawała się czerwona i wyraźnie brakowało mu powietrza. Próbował coś mówić (niemożliwe, wołał mnie do pomocy?), ale ledwie słyszałam, nie mówiąc o fakcie, że się zsunęłam na ziemie. Prawie dusiłam się ze śmiechu, szczególnie mocno w momencie, gdy (prawdopodobnie) Kuro próbował mi wygrażać. Nie mogłam, po prostu nie mogłam wytrzymać. Dusiłam się, śmiałam i płakałam jednocześnie. Wydawało mi się nawet, że Nairen przełamał lekko swoje naburmuszenie i sam dostrzegł we wszystkim komizm sytuacyjny.
Tylko Paralda była na tyle przytomna i skora do pomocy, bo po chwili dołączyła do Kuro.  Jednak stanęła tylko przed nim, nie dotykając go. Dziwne.
Widać, że Sora miała bardzo silny ucisk, bo jasnowłosy złośliwiec powoli już siniał na twarzy. Zebrałam się w sobie i pohamowałam odrobinę…szczególnie, że wpadł mi do głowy pomysł, jak „zmusić” śpiącą królewnę do puszczenia Kuro.
Nadal się śmiejąc, ocierając po drodze łzy, podeszłam do „poszkodowanego”, który rzucał mi (w przerwach na próby złapania oddechu) na zmianę złowrogie i „błagalne” spojrzenia. Stanęłam na palcach (Kuro należał też do tych wysokich, przystojnych panów), by szepnąć wprost do ucha Sory:
- Puść wreszcie to F-U-T-R-O – niemal przeliterowałam ostatnią frazę. Wiedziałam, że Kuro też usłyszał co powiedziałam W chwili, gdy Sora, niemal natychmiast rozluźniła uchwyt, zsunęła się z ramion swego „tragarza’, a Kuro padł na ziemię. Jednocześnie kaszlał łapiąc gwałtownie powietrze i krztusił się śmiechem. Ja i Paralda siedziałyśmy teraz na ziemi, a na moich kolanach leżała nadal nieprzytomna Sora. I znowu nie mogłam się powstrzymać. Śmiałam się i płakałam. Wtórował mi nadal Kuro, wtórowała cicho Paralda (choć prawdopodobnie z samego faktu, że my się śmialiśmy) i tylko Nairen znowu obdarzał nas spojrzeniem w stylu „Z kim ja się do cholery zadaję…banda wariatów”.
Kiedy w końcu atak minął (przynajmniej na tyle, że można był w końcu się podnieść, a twarz Kuro wróciła do prawowitych kolorów, można było wrócić do rzeczywistości i pytania:
- Jak w takim razie przenieść Sorę? – pytanie na głos wypowiedziała Paralda.
Nie wiem czemu, ale i ja i Kuro odwróciliśmy się w stronę wcześniejszej „ofiary” nieprzytomnej dziewczyny. Nairen chyba przeczuwał co planowaliśmy, ale nie odezwał się słowem. Patrzył nieco złowrogo na jasnowłosego Diabełka, który z dziwna powagą podniósł się, BARDZO ostrożnie podniósł Sorę i bez słowa ułożył ją na grzbiecie wilka. Dziewczyna momentalnie powtórzyła sekwencję wtulania się w futro, ale z racji rozmiarów  Nairena, nie była w stanie objąć go za szyję, więc tylko zacisnęła dłonie na barkach.
Prawie „słyszałam” mentalnie westchnienie mego towarzysza. Bardzo mocno starałam się nie buchnąć znowu śmiechem, dlatego dłoń trzymałam w pogotowi, by choć częściowo zatkać sobie buzię. Na twarzy Kuro nadal malowała się powaga. Podszedł do Paraldy i chciał pomóc jej wstać, ale ta szybko podniosła się sama, zanim w ogóle jej dotknął. Znowu było to dziwne. Dziwnie też było, że w jej obecności i wobec niej starał się być…ja wiem…bardziej delikatny? Jego „poważna” mina ukrywała jednak coś więcej. Kiedy w końcu wszyscy ruszyliśmy, Kuro niby przypadkiem przechodząc obok mnie (starał się mnie wyprzedzić), szepną cicho, niemal od niechcenia:
- No popatrz…nasz Rycerzyk zmienił się w wierzchowca Rycerza…- i tym razem pokazał mi szeroki uśmiech i równocześnie parsknęliśmy śmiechem. Nairen nawet nie zwrócił na nas uwagi. Przyśpieszył tylko i biegł teraz w wyraźnym oddaleniu, więc już nie hamowałam się w kolejnym spazmie śmiechu. Tymczasem Paralda zatrzymała się.
- Coś się stało? – Kuro pierwszy zwrócił uwagę. Dziewczyna pokręciła głową.
- Chyba po prostu…powinnam już wracać – tu spojrzała na mnie. Zachichotałam, a Diabełek nieco skonsternowany spojrzał na nas obie.
- O czymś nie wiem? Zapewne o wielu rzeczach, ale czuję, że mnie ominie coś ciekawego.
- Po prostu…towarzysz Paraldy…nie WIEDZIAŁ, że ukradłam mu ją na jakiś czas – znowu się zaśmiałam, szczególnie że nacisk postawiłam na słowo „nie wiedział”, bo nie wiedział tylko do czasu, jak nas zobaczył. A ja z premedytacją pociągnęłam Paralde za sobą i zwyczajnie mu zwiałyśmy…tzn…ja zwiałam mu, porywając ze sobą Alfę Powietrza, która chyba nie była wtedy świadoma pojawiania się Heyou. Teraz więc czeka mnie konfrontacja…ciekawiło mnie to tym bardziej, po słowach Paraldy, że ma swoją „drugą twarz”. – Ty Kuro…chyba jednak póki co musisz pomóc doprowadzić Sorę do jej pokoju…czy coś.- Mrugnęłam p..
- Czyli idziesz ze mną? – głos Paraldy był lekko zaniepokojony – nie wiem do końca, czy to dobry pomysł.
- Będzie dobrze – rzuciłam radośnie i ruszyłam wiedząc, że czarnowłosa podąża za mną. Za cholerę nie wiedziałam, czego się spodziewać na miejscu, ale miałam tak dobry humor, że ciężko będzie mnie wyprowadzić z równowagi. A może akurat znowu nie zastaniemy Heyou? Kto wie? Tak czy inaczej obie raźnym krokiem  wędrowałyśmy powrotna ścieżką. Tym razem bez biegu. I wiecie co? Chyba polubiłam Paraldę. Miała w sobie jakąś ciepłą subtelność. Oczywiście otoczona nadal aurą tajemnicy, ale zdecydowanie odpowiadało mi jej towarzystwo. Gorzej z jej towarzyszem…ale cóż. Nie będę uprzedzała faktów. Na twarzy wciąż wisiał mój standardowy, nieco złośliwy wyraz, zwany uśmiechem.

wtorek, 28 października 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

 - Proszę, potrzebuję twojej pomocy... po prostu mnie tam 'wyślij', ja załatwię to co muszę i mnie stamtąd zabierzesz. - Powtórzyła prośbę.
- Wydaje ci się że to takie proste? - Spytałem(a raczej powiedziałem na głos to co wcześniej już myślałem) z minimalną ironią.
- Nie wiem. Nie znam się na tym, ale zrobię wszystko... - Stwierdziła.
- Naprawdę chcę ci pomóc, ale to nie jest takie proste i ta wycieczka jest niebezpieczna. - Starałem się jej to uświadomić.
- Mówisz o ręce? - Zapytała.
- Ludzi to wzrokowcy... - Oznajmił z wielkim rozczarowaniem Doki, no cóż, nie każdy ma taką wyobraźnię jak on.
- Też... - Mruknąłem.
- Słuchaj to naprawdę nic wielkiego. Jestem gotowa ponieś nawet śmierć dla tej informacji. To możliwe? Wiesz, żeby umrzeć w świecie duchów, podczas takiej wyprawy?
- Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, ale to świat duchów. - Zażartowałem.
- Rap... Rapiś... Raptuś... wpisuję ci "+" do dziennika z odrobienia zadania domowego, ale mam nadzieję że nie ściągałeś od Franka. - Rzucił cieniutkim i zabawnym głosikiem.
- Słuchaj zapomnij, że tu byłam. Nie mogę cię narażać. - Chciała już odejść.
Mnie narażać? Ale ona tam idzie, tak czy nie? Gdzie tu logika?
- Myślałem, że sama chcesz tam pójść. - Powiedziałem do odchodzącej powoli dziewczyny.
- Tak, ale sama moja śmierć jest dla ciebie niebezpieczna. Wybacz nie mogę ci nic więcej powiedzieć.
ŻE CO PROSZĘ? Cała chęć do negocjacji znikła? Coś źle powiedziałem? Źle ująłem? Może przesadziłem z udawaniem niedostępnego? Stop... "nie mogę ci nic więcej powiedzieć"... czy za tym się coś konkretnego kryje? Konspiracja?
- Wydawało mi się, że ci zależy na tej podróży. - Nie ukrywałem zdziwienia.
- Zależy, i to bardzo. I jeśli moja śmierć miałaby być za nią ceną to jestem gotowa tak zapłacić, ale ja nie mogę umrzeć. Po prostu nie mogę. - Tłumaczyła.
Nonsens.
- Hej. Jestem Shy. - W naszą konwersację wbiła się jakaś ciemnowłosa dziewczyna.
- Słuchaj Shy to się nie uda. - Zatrzymała się na jej widok.
- Maja nie bądź aż taką pesymistką. - Zbyła ją. - Damp wiem, że to nie będzie łatwe zadanie, ale Maja naprawdę musi się skontaktować ze swoimi przodkami. - Zwróciła się do mnie.
- Przodkami? - Zaczynało się robić coraz ciekawiej.
- Tak, chcę się skontaktować z przodkami. - Maja posłała drugiej dziewczynie przeszywające spojrzenie.
- Słuchaj. Zastanów się. Nasz plan i tak wypali tylko jeśli wyślesz ją tam w czasie pełni, więc masz jeszcze trochę czasu, a teraz może pomogę ci z tą ręką. - Tłumaczyła Shy.
- Czyżby ktoś tu był wilkołakiem. - Zachichotał Duch, który krążył wokół nas.
- Co chcesz zrobić? - Spytałem zaniepokojony brunetkę.
- Zaufaj mi.
Podeszła do mnie wyciągając jakiś... pierścień? Obserwowałem uważnie jak na moje prawe ramię spada kropelka płynu. Czułem jak przesiąka przez mój opatrunek i wnika w skórę. To było... upiorne? Nie - dziwne. Nagle poczułem łaskotanie czułem jak się goją moje naderwane ścięgna(jak się coś skręci to się zrywa ścięgna? Tak?) i urazy wewnętrzne.
- Dzięki. - Oznajmiłem z uśmiechem.
Nie ma problemu. Pomyśl. - Podeszła do Maji. - Jeszcze tu wrócimy i obiecuję, że tym razem Maja cię tak drastycznie nie obudzi.
Teleportowała się.
- To byłoby na tyle. - Podsumował rozradowany Dekiel.
- Właśnie. I NIGDZIE Z TOBĄ NIE IDĘ. - Starałem się to jak najbardziej delikatnie podkreślić.
- Czemu wszyscy którzy posiadają tą moc, korzystają jakkolwiek z umiejętności teleportacji, a ty nie? - Zignorował mnie.
- Przypomnieć ci moje wypadki? - Spytałem z wielką powagą w głosie ściągając opatrunek, czułem że już nie będzie mi potrzebny.
- Dobra.. czyli urazy psychiczne przypieczętowane urazami fizycznymi. Przypomnij mi dlaczego Rapid? - Szydził ze mnie.
- Właśnie dlatego? Między innymi.... - Spojrzenie jego prosiło o konkrety. - ...że nie mogłem ogarnąć teleportacji. - Burknąłem przez zęby.
- Czemu się nie śmiejesz! - Klapnął mnie mocno w plecy, tak że się wyprostowałem, a on wybuch śmiechem.
- Czemu mnie te wspomnienia nie bawią? - Starałem się dać mu do zrozumienia, że niektóre sytuacje nie były śmieszne.
- Kołek. - Syknął.
- Debil. - Mruknąłem.
- Idiota. Mówiłem że będziemy się z tego potem śmiać, a ty? Nawet po tym jak przypadkowo w ciebie, za pośrednictwem czyiś rąk wpakowałem TRZY tabletki vicodinu... Zachowujesz się jak gumowa kaczka, której piszczałka pękła.
- Debil. Zawsze jak tak mówisz to znaczy że będzie najwyżej taka rozmowa jak ta. - Przypomniałem mu.
- Nie powtarzaj się Ciumroku. Ja mam poczucie humoru w przeciwieństwie do ciebie. - Uderzył mnie delikatnie w tył głowy.
- Mówię prawdę, anie wymyślam pierwsze lepsze przezwisko Debilu. - Zawinąłem prześcieradło, które od momentu przejścia na emeryturę jako bandaż trzymałem w ręce.
- Ta Shy, jest tak samo nieśmiała, jak ty jako Rapid jesteś nieprzewidywalny. - Przestał krążyć i opierając się o moje ramię intensywnie analizował to co powiedział.
Po chwili zgiął się w pół i wybuch niekontrolowanym śmiechem. Podniosłem jedną brew z żalem dla jego osoby. Wepchnąłem "emerytkę"(prześcieradło) pod pachę i odszedłem w stronę mej jaskini, zostawiając Dekla, na pastwę swej skrzywionej psychiki.
Plany do wykonania w przyszłości... pomyślmy... po kolei. Odnieść prześcieradło, unikając Ayato. Wyprawa na Halloween... możliwe że będzie potrzebna operacja "F.O.C.H."* i unikanie Ayato. Wysłanie Mai na drugą stronę podczas pełni(jak to ciekawie brzmi... ^^), unikanie Ayato. Gdzieś trzeba wcisnąć też próbę rozszyfrowania tej 'wizji'(jak byłem nie przytomny), wciąż mi łazi po głowie. Ayato... coś trzeba z tą istotą począć... ale co? Może będę grał "niewinnego, i tego któremu nic się nie udowodni"? Nie przesadzajmy... będę improwizował.
W zaskakująco szybkim tempie dotarłem do jaskini. Starałem nie dać po sobie poznać, iż boję się konfliktu z Alfą. Ale... zapewne jego brak nic nie da. szedłem do pokoju i odrouchowo rzuciłem pościel na łóżko. Na biurku wciąż stała fiolka z tym "lekiem". Szybko odsunąłem szufladkę i odpowiedni lek wsypałem do odpowiedniej fiolki. Robiłem to tak umiejętnie że nie było szansy na pomyłkę(a może dlatego że na tabletkach tego drugiego leku pisała jego nazwa? Nie wnikajmy. xd). Gdy to zrobiłem... doszyłem do wniosku iż... lek przestał działać bo do ramienia wrócił ból. Już nie tak silny, ale jednak. Dzięki pomocy Shy czułem się już znacznie lepiej. Pewnie jutro będę już całkiem zdrów.
Dotarło do mnie również iż ja chcę konwersacji(konflikacji) z Ayato. Coś mi mówiło że to nie będzie aż tak bardzo brutalne jak się spodziewam. Tylko teraz pytanie... w którą stronę? W sensie, czy będzie gorzej, czy lepiej?

_________________
* sama nie wiem do czego dążę. XD

(Od Towarzysza) Sora

Futro nieznajomego było bardzo przyjemne i miękkie. Nie chciałam się od niego oderwać. W dodatku jego ciepło działało kojąco na moje nerwy.
- Mogę zaoferować do wytarcia łez coś lepszego niż moje futro - powiedział.
Tak. To był ten sam głos co mnie uratował. Teraz nie miałam już wątpliwości, że to był on.
Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej nie mogąc powstrzymać łez. Minęło kilka chwil nim odsunęłam odrobinkę twarz od futra, ale tylko na tyle, żeby spojrzeć mu w twarz.
- C-co? - Zapytałam się, ale wciąż uznawałam, że najlepsze było jego futro.
- Lepszym sposobem na łzy są chusteczki…ewentualnie gorąca czekolada… - powiedział.
Uśmiechnęłam się lekko słysząc to, jednak chęć wtulania się w jego futro zwyciężyła. Usłyszałam ciche westchnięcie. Było mi tak przyjemnie i ciepło, że powoli zaczęłam odpływać. Zamknęłam oczy. Byłam zmęczona... Tylko jeszcze poleżę tak przez pięć minut i wstanę - pomyślałam sennie. Chwilę później już odpłynęłam w krainę snu.
...
Z głębokiego snu oderwał mnie jakiś dziwny dźwięk, który zdawał się zupełnie nie pasować do otoczenia, które zapamiętałam. Śmiech? Może nadal śniłam. Niechętnie odwróciłam głowę od ciepłego futra, aby zobaczyć co się dzieje.
O ścianę opierał się Kuro. Zdawał się nie móc oddychać ze śmiechu. Obok niego była jakaś inna dziewczyna, która również starała się złapać oddech. Oboje zdawali się mieć skierowane złośliwe spojrzenia w... moją stronę. Była też tam jeszcze jedna dziewczyna, jednak wykazała się o wiele większym opanowaniem.
Dopiero teraz zaczynało do mnie docierać to co się dzieje. Spojrzałam w górę na wilka, a potem na zwijające się ze śmiechu towarzystwo.
Zbladłam. Potem przeniosłam wzrok na wilka i lekko się zarumieniłam, potem znowu na Kuro i tamte dziewczyny i zrobiłam się zupełnie czerwona. Moja głowa zaczęła krążyć odwracając się od nieznajomego do osób zwijających się ze śmiechu.
Kuro widząc moją minę wybuchł jeszcze większym śmiechem.
- Nie mogę się przestać śmiać widząc to - wydusiła dziewczyna nim do niego dołączyła.
- Ja też - odparł.
Puściłam futro (doskonale wiedziałam, że czerwony odcień skóry nie zamierzał mi tak łatwo zejść z twarzy). Czując na sobie ich spojrzenia moje ręce zaczęły szukać czegoś co mogłyby złapać i natrafiły... znowu na futro, które od razu złapałam.
Niemalże podskoczyłam na miejscu i panicznie puściłam futro. Kolejny wybuch śmiechu.
Nie wiem, czy śmiechem tez potraficie leczyć, ale Sora raczej potrzebuje innej pomocy... - Wilk starał się ukryć zakłopotanie.
- Chora? Ona? - Kuro roześmiał z niedowierzaniem patrząc się na mnie.
Spuściłam wzrok. Musiałam mu sprawić problemy swoim zachowaniem.
- Nairen, daruj sobie wymówki - usłyszałam głos tamtej śmiejącej się razem z Kuro dziewczyny. - My już dobrze wiemy, że to tak nie było.
Dobrze wiedziałam, że Kuro nie da mi życia i będzie mi to wypominał i śmiał się z tego przy każdej okazji. Przerażało mnie to. Potrafił być złośliwy dla każdej przypadkowej osoby, ale wiedziałam, że w moim przypadku to może być nawet jeszcze gorzej.
- Właśnie... Źle się poczułam... I... - Urwałam nie wiedząc co powiedzieć.
Kuro wstał i oderwał się od ściany, a potem do mnie podszedł i dotknął ręką mojego czoła.
- Ale serio? - Zdziwił się zaskoczony. - Ty masz gorączkę?
Powoli wstałam stając obok Kuro i powstrzymując chęć ponownego wtulenia się w to futro.
Po raz pierwszy poczułam się wdzięczna faktowi, że nie jadłam od trzech dni i że to osłabiło moją odporność. Może się jakimś cudem rozchorowałam... Albo może - pomyślałam o bardziej prawdopodobnej wersji. - Byłam tak czerwona ze wstydu, że aż mi się temperatura podniosła... Jakakolwiek to by wersja nie była to poczułam się bardzo szczę... szczęśli...wa. Co? Świat przed moimi oczami stracił ostrość i po chwili nie wiedziałam nawet, gdzie jest  góra, a gdzie dół. Zrobiło mi się niedobrze, jednak poczułam też duże wyczerpanie i w tym samym momencie straciłam panowanie nad moim ciałem i oczy wydawały się odmówić mi posłuszeństwa. Poczułam, jakbym została uniesiona na górę, a potem ostatnie zdanie, jakie usłyszałam to:
- Ale siłę, aby się tak jego trzymać to już miała - to był chyba głos Kuro.
Nie byłam nawet do końca pewna kto to powiedział... Po prostu usypiałam wbrew mojej woli i to było silniejsze od wszystkich innych odczuć.

poniedziałek, 27 października 2014

(Wataha Mroku) od Kuro

Obudziłem się o świcie, a dokładniej tuż przed nim. Podejrzewałem, że spałem jakieś 3 może 4 godziny. Nie miałem dzisiaj ochoty na długi sen. Uśmiechnąłem się pod nosem. Miałem przeczucie, że dzisiaj wydarzy się coś ciekawego. Nie sądziłem, aby był to specjalny dzień, który miałby raz na zawsze odmienić moje życie, ale i tak nie mogłem się, jakoś tego doczekać. Zeskoczyłem z drzewa, a potem skierowałem się w stronę watahy, mimo moich przeczuć, że dzisiaj może wydarzyć się dzisiaj coś nietypowego, to i tak zbytnio się na to nie zanosiło (cóż, przeczucia nie zawsze okazują się słuszne), więc uznałem, że zacznę dzień normalnie tj. śniadanie (pączki), a potem się gdzieś przejdę, skończę urządzać swój pokój i jeszcze coś.
To wszystko i "jeszcze coś" zajęło mi czas najwyżej do 10, czyli podsumowując na resztę dnia utknąłem bez zajęcia.
Prychnąłem, jeśli nie mam zajęcia (tj. rozrywki) to sam sobie je zapewnię (nawet, jeśli będzie to kosztem innych^^). Zastanawiało mnie kogo wybrać na swoją następną ofiarę.
Akatsuki (wnerwiam go codziennie, wolałbym jakąś miłą odmianę), Initium (sorry, ale nie jestem masochistą, więc wolałbym nie używać w jej przypadku jakiś prostych sztuczek po których mogłoby mi się oberwać), Maya (oochh... Mogę jej podpaść zawsze i wszędzie, to jest takie zabawne). Heyou...
Heyou nadałby się doskonale na moją dzisiejszą ofiarę. Już jeden raz udało mi się sprawić, że o mało nie przyprawiłem go o zawał serca (pewnie dla niego to nie było śmieszne, ale ta mina, którą wtedy zrobił... Bezcenna). Wydawał się być nietrudny do zmanipulowania (przynajmniej, jak dla mnie) i przy okazji dostarczało to z rozrywki doskonale zabijając czas.
Zastanawiało mnie też, jak odwdzięczyć się Mayi za naruszenie mojej świętości snu. Sama walka nie była taka zła - pozwalała mi odkrywać nowe umiejętności i styl walczenia przeciwnika. W dodatku była dziecinnie prosta, ale każdy normalny człowiek wkurzyłby się, gdyby takie coś zwane Mayą zwaliłoby ciebie przez sen z drzewa.
Może podtopić jej jaskinię? To wydawało mi się całkiem dobrym pomysłem... Chociaż wymagało, jednak pewnych przygotowań - od tak nie wlejesz do wielkich jaskiń kilkaset ton wody lub innej substancji (może jakiegoś klejącego żelu?).
Plan, który z pewnością bym zrealizował, gdyby nie fakt, że mieszka tam Arve - szkoda, by mi było przez to tracić sojuszu z nią we wkurzaniu Mayi i Shy. Nie wydawało mi się to tego warte. Chyba, że... W porę bym ją ostrzegł, aby zabrała swoje rzeczy i mogłaby przenocować w watasze Mroku. Tylko, że jak Akki, by się dowiedział o tej jaskini... Wtedy byłaby pewnie masakra piłą mechaniczną XXL - myślę, że tego by mi już nie odpuścił, zwłaszcza po tym, że jeszcze ostatnio spaliłem z Mayą całą łąkę (ale to nie moja wina, że wydawała się mi taka słaba i po prostu miałem ochotę zmiażdżyć jej całą egzystencję, to było zbyt kuszące).
Otworzyłem moje pudełko moich ulubionych pączków.
Akki kręcił się po jaskini zdając się czegoś szukać.
- Kuro, widziałeś gdzieś Sorę? - Zapytał w końcu. - Nie mogę jej nigdzie znaleźć... - Zmartwił się. - Nie odzywała się też ostatnio.
Może dlatego, że nie poświęciłeś jej ani odrobiny swojej uwagi, tylko siedziałeś czytając księgi znalezione w tej jaskini - pomyślałem, ale nie skomentowałem tego na głos.
- Pewnie się, gdzieś przeszła - odparłem.
Westchnął. Wyraźnie był odrobinę zirytowany. Czyżby się aktualnie martwił o nią?
Dalej nerwowo kręcił się po korytarzu, a odgłos jego kroków przeszkadzał mi w delektowaniu się doskonałością symfonii pączków.
- Możesz w końcu przestać łazić w kółko - podniosłem zirytowany wzrok znad opakowania.
- Tak - odparł.
Oparł się na chwilę o ścianę, a potem... Znowu zaczął chodzić w kółko.
Zirytowany wyszedłem z jaskini mając już dosyć słuchania tych monotonnych kroków. Lepiej już pójdę poirytować Mayę i sobie poprawię tym humor.
Wychodząc z jaskini wpadłem na Arve i Paraldę. Ta dwójka razem? Najwyraźniej zawierają bliższe znajomości.
- Coś się stało? - Zapytałem zaskoczony ich obecnością.
- A czy musi nadchodzić koniec świata albo walka z jakimś demonem, abyśmy tutaj przyszły, bo w innych okolicznościach nie możemy? - Powiedziała, oczywiście z ironią.
- Też mi miło ciebie widzieć Arve - odparłem z taką samą, o ile nie jeszcze większą porcją ironii.
Ach. Nie ma to, jak te przyjemne wymiany zdań przepełnionych ironią.
- Cóż, Akkiego znajdziecie, jakby co w jaskini, a ja wychodzę - powiedziałem.
- A gdzie? - Zainteresowała się Arve.
- Do Og... - Zamilkłem.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że może chcieć się dowiedzieć dokładnie, jakie to mam interesy w jej watasze, a przy Paraldzie dbałem o swój image grzecznej osoby.
- Og...? - Arve uniosła brwi.
Oj. Musiałem szybko coś wymyślić.
- Na Ognistą Polanę - palnąłem.
W rzeczywistości przez chwilę zastanawiałem się nad podtopieniem jaskini ognia, ale chyba stanowczo muszę odłożyć na razie te plany.
- Doprawdy? - Najwyraźniej mi nie uwierzyła. - A jakie masz tam interesy?
I tutaj nie miałem zbytnio pomysłu co mógłbym tam robić.
- Myślę, że skoro to są moje interesy to nie powinny ciebie dotyczyć - oznajmiłem.
- Może po prostu powiesz, że idziesz do Jaskini Ognia - powiedziała poważnym głosem Paralda.
Czyli wszyscy doskonale wiedzieli, że zmyślałem z tą Ognistą Łąką. To po co ja to wgl wymyślałem?
- Tak, idę do Ognia - przyznałem z westchnięciem.
Po prostu ruszyłem wymijając tą dwójkę. Po chwili obejrzałem się za siebie, a one podążały za mną. Ej, chwila... To one chcą coś ode MNIE, a nie od Akkiego?
- Paralda, a gdzie jest Heyou? - Zainteresowałem się.
Czemu akurat takie pytanie? Niecodziennie jest widzieć tą dwójkę oddzielnie (z tego co zauważyłem, to on jest wprost przewrażliwiony na jej punkcie, jestem pewny, że teraz jej szuka lub coś). Poza tym warto było wiedzieć, gdzie znajduje się moja kolejna planowana ofiara^^.
- Nie wiem - odpowiedziała Paralda.
I znowu ten smutny ton. Nigdy też się nie uśmiechała pogodnie, a szkoda... Myślę, że miałaby całkiem ładny uśmiech z jej twarzą. Smutny uśmiech nadawał tylko wrażenie przygnębienie jej osobie, chociaż... Musiałem również przyznać, że oprócz przygnębienia zdawał się wiązać ze swoistą wokół niej aurą tajemniczości.
Dotarliśmy przed jaskinię (w końcu nie było to daleko) i wszedłem do środka, aby sprawdzić czy będzie tam Maya.
Cóż, zarówno Shy, jak i Mayi tam nie było.
- Sora? - Wyrwało mi się z zaskoczenia.
Nic dziwnego, że Akki nie mógł jej znaleźć.
Były tam dwie osoby, a konkretniej wilk i dziewczyna, która spała wtulona w niego.
Osobiście wilka nie znałem, jednak dziewczyną była Sora.
Uśmiechnąłem się. Taak, teraz już nie będzie mieć życia.
Kątem oka moje spojrzenie spoczęło nad Arve. Na jej twarzy ujrzałem identyczny uśmiech, jak i u mnie. Nie wątpiłem, że ona go znała. Nie wątpiłem też w to, że on również nie będzie mieć życia.
Chłopak zdawał się stawać z każdą sekundą coraz blady.
- Oj, Sora. Wstawaj - powiedziałem do niej.
Nic. Zero reakcji, pomijając to, że jeszcze bardziej zaczęła się wtulać w futro. Ciekawe czemu jej się na taką potrzebę czułości zebrało.
Parsknąłem śmiechem patrząc się na nich. Arve również starała się zachować powagę, lecz w zupełności jej to nie wychodziło.
- Sora - powiedziałem głośniej kładąc jej rękę na ramieniu. - Wstawaj!
Pociągnąłem ją. Nic. Nie przesunęła się nawet o centymetr (siła smoka). Nie zdawała się również wybudzać ze snu. Wilk zdawał się mieć nieszczęśliwą minę, kiedy patrzył się w kierunku Arve (stanowczo bał się o swoją przyszłość xD). Podążyłem za jego wzrokiem i spojrzałem na dwie dziewczyny. Arve opierała się o jaskinię i wybuchła, sprawiała, jakby zaraz miała się zwijać na posadzce ze śmiechu. Nawet Paralda się lekko roześmiała.
Widząc, jak wszyscy się śmieją (oprócz wilka i niczego nieświadomej Sory) ja też już nie wytrzymałem i wybuchłem głośnym śmiechem nad którym w ogóle nie mogłem zapanować.
Spróbowałem po raz kolejny oderwać Sorę, która najwyraźniej nie zamierzała wstawać, lecz jedyne co osiągnąłem to przesunięcie tej dwójki razem (jak mocno ona go trzymała?).
Arve zwijała się ze śmiechu, Paralda również się śmiała cichym głosem, a mi zaczynało już brakować powietrza.