Przyznaję bez bicia, że ostatnio trochę zaniedbywałem towarzystwo Arwe. Wiedziałem, że sobie poradzi, ale dziwne poczucie winy nie dawało mi spokoju. Szczególnie, że i tak zrobiłbym tak samo. Czemu? Tego akurat nie rozumiałem. Wszystko jednak miało ze sobą ścisły związek. Każda relacja, zdarzenie, zachowanie. Wszystko co działo się w tej dziwnej krainie – miało swój cel. Nie wszystkiego byłem świadom, choć na pewno próbowałem. Mogłem tyle, że choć we fragmencie tej misternej kompozycji mogłem uczestniczyć. Układanka dotyczyła akurat Mayi i Shy. Niby wszystko działo się przypadkowo. Przypadkowo spotkałem biegnącą Shy, przypadkowo dostrzegłem jej łzy. I choć już nie przypadkowo za nią podążałem, to przypadkiem mnie olśniło…że potrzebny jest ktoś więcej…niż ja. Initium. Była kimś bardzo wyjątkowym, choć większość zamieszkujących tę krainę nie do końca sobie ten fakt uświadamiała.
Oczywiście…niezaprzeczalnie, każdy tutaj był wyjątkowy. Taki zbiór mocy i potęgi…ciężko byłoby zgromadzić w jednym miejscu. Wyobraźcie sobie…gdyby taka „drużyna” się sprzymierzyła w jakimś celu, nie sądzę, by znalazła się siła godna przeciwstawić temu.
Teraz jednak wszystko wyglądało inaczej. Większość osób zbyt przekonana o swojej potędze zapominała o współpracy. Tak, wiem, egoizm i chęć „znalezienia się w centrum” jest niezaprzeczalnie pociągającą perspektywą, ale…ile można?. Drażniło mnie zachowanie niektórych…ale nie sądziłem, by kogokolwiek interesowała moja opinia.
Ostatecznie wyszło, że pilnowałem Shy przez noc. Wciąż cos mamrotała przez sen i próbowała jakby łapać coś przez sen. Co niby miałem zrobić? Kręciłem się przed wejściem i nawet nie byłem pewien, czemu to robię. Czułem jakiś niepokój i nie mogłem opuścić tego miejsca. Ostatecznie doczekaliśmy tak świtu, aż pojawiła się Initium…no właśnie. Wystarczyła moja myślna prośba. Nie musiała przecież przychodzić, nie musiała się interesować sprawami innych wilków…a jednak przyszła.
Aktualnie czułem się jak przysłowiowe „piąte koło u wozu”. Ani się wycofać, ani zostać. Chyba najlepiej jakbym nauczył się być powietrzem… Zaczekałem więc w pobliżu, aż Shy znowu została sama i ruszyłem za nią jak tylko pobiegła…prawdopodobnie w poszukiwaniu Mayi.
- Dzięki, że mnie nie posłuchałeś – o, w końcu się do mnie odezwała. A ja oczywiście od ostatniego razu nie nauczyłem się przyjmować podziękować, więc milczałem - Wiesz, może poszukaj Arve albo coś, bo chyba nie chcesz się spotkać z rozwścieczoną Mają, zresztą ja nie jestem dzisiaj zbyt rozmowna. – i tak, oczywiście musiała mi przypomnieć o moim poczuciu winy wobec Arwe…zrobimy więc drobną zmianę tematu.
- Dlaczego ma się na ciebie złościć? – proste pytanie i prosta odpowiedź na nią. Krótka wymiana zdań, jaką chwilę potem przeprowadziliśmy utwierdziła mnie w przekonaniu, że za całością jak zawsze kryje się większa tajemnica. Oczywiście wiedziałem, że mi nie do końca ufa, albo nie może za dużo powiedzieć…ale i tak nieświadomie pozwoliła mi podreptać za sobą.
Niedługo trzeba było czekać, żeby spotkać poszukiwaną Mayę. Nie była w humorze…powiedziałbym, że „jak zwykle”, ale milczałem unikając niepotrzebnych (dodatkowych) kłótni. Wystarczyła ta jedna, której byłem świadkiem…i której chyba nie do końca powinienem słuchać. Kolejny „przypadek sprawił, że pozostałem „niezauważony”, więc pewne elementy układanki dotarły do mojej świadomości. Mimo wszystko nadal czułem się nieswojo, przerwałem więc, przypominając o swojej obecności.
- Ja chyba powinienem pójść – rzuciłem głośno przesłanie myślne do nich obu. Obie spojrzały na mnie, wzrok Mayi niewiele miał wspólnego z przyjemnością. Gdyby choć czasem przypominała sobie, że warto się uśmiechać, wyglądałaby naprawdę pięknie. Ta kwaśna mina niezbyt dodawała jej uroku.
- Skoro tak mówisz – głos Mayi tym bardziej nie przypominał czegoś spokojnego.
- Pa, Nairen – tylko oczywiście Shy wykazała się uprzejmością. Odwróciłem się i ruszyłem pędem w przeciwnym kierunku niż byliśmy. Nie chciałem słuchać, co jeszcze sądzą na mój temat te dwie postaci. Teraz postanowiłem wrócić w końcu do Arwe, która jak przeczuwałem, będzie wkrótce potrzebowała mojej pomocy. Wiem, że każdy zajęty jest swoimi sprawami, ale…właśnie ignorancja była kolejną wadą, która drażniła mnie wśród wilków tu spotkanych. Cóż jednak poradzić. Nie mnie sądzić o ich zachowaniu. Jestem przecież tylko „towarzyszem” jednej z mieszkanek tych terenów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz