czwartek, 2 października 2014

(Wataha Ognia) od Arwe

Czas się zatrzymał w momencie, gdy poczułam najpierw ciężar na kolanach, by po chwili być przygwożdżona prawie bez możliwości ruchu. Prawie. Mimo, że wyuczoną miałam ostrożność, przy nim pozwoliłam sobie na rozluźnienie. Nie znaczyło to jednak, że byłam bezbronna. Tylko…znowu to zrobił i jego twarz była blisko. Za blisko.
- Co Ty… - nie zdążyłam nawet dokończyć.
- Jesteś pewna, że możesz mi na tyle ufać? – słowa padły z równoczesny wbiciem sztyletu tylko milimetr od skroni. Tym razem nawet mnie nie skaleczył. Powinnam się bać? Zapewne tak…albo przynajmniej trochę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nawet nie drgnęłam, gdy poczułam świst wbijanego ostrza. Patrzyłam mu w oczy. Ciężko było się skupić, kiedy te dwa błękitne ogniki miało się przed sobą…ale wytrzymałam. Kiedy się uśmiechnął miałam przygotowane ostrze. Tym razem to ja przytrzymałam jego spojrzenie.
- Tak. – czemu tak powiedziałam? Nie wiem, ale wiedziałam, że mam rację. Jego słowa ku memu zaskoczeniu potwierdziły moje myśli.
- Masz rację – odsłonił białe zęby w uśmiechu – Możesz mi zaufać.
Kiedy ja ostatnio słyszałam coś takiego? Gdziekolwiek? W większości panoszyła się (nie powiem, że bezpodstawnie) silna nieufność i niepokój...jeśli ktoś, w jakikolwiek sposób przekraczał granice. Oboje chyba byliśmy świadomi, że te granice zaczynaliśmy przekraczać.
- A Ty jak sądzisz? – mój sztylet był o odległość centymetra od jego pleców. Wykrzywiłam słodko usta i przycisnęłam ostrze. Tym razem to ja wykonałam mikroskopijne nakłucie. Od tak. W nagrodę…
Nie wydawał się zaskoczony. Ba, chyba był zadowolony z mojej reakcji.
- Sprytne.
Mimo wszystko czułam, że lekko policzki stają się gorące.
- A Ty…nie powinieneś już w takim razie...ze mnie zejść? – podniosłam wyżej głowę. Znowu. Blisko. I chyba zaraz znowu zapomnę rzeczywiście oddychać.
- Czemu? – rzucił nie kryjąc uśmiechu.
No szuja jedna…już teraz byłam pewna, że robił to specjalnie.
- Bo...jeszcze pomyślę, że Ci się to podoba – odpowiedziałam, tym razem położyłam wolną dłoń na jego piersi i lekko pchnęłam. Nic sobie z tego nie robił. Jego uśmiech jeszcze tylko się powiększył.
- Nie powiedziałem, że mi się nie podoba… - złapał mnie za rękę i przytrzymał – powiedziałbym nawet, że podoba się bardziej – z tym uśmiechem zdecydowanie przypominał kota. I to takiego, któremu udało się schwytać wyjątkową zdobycz. I to chyba ja byłam tą „ofiarą”.
Czy ja się nie nauczę, że przy nim powinnam być bardziej…ogarnięta? Ciężko było jednak ogarniać cokolwiek, kiedy miało się wrażenie, że byłoby się w stanie podpalić teraz całą polanę. I tylko zimna woda może pomóc…ekh…tylko był wielki kłopot…kiedy to właśnie Woda, doprowadzała do takiego stanu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz