piątek, 31 października 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

- A więc zanim zaczniecie pracę... - Tu szatynka pstrykła palcami. Pojawiliśmy się w pomieszczeniu z bardzo starodawnym wnętrzem.
- My pracujemy okrągłą dobę przez cały rok. - Spostrzegłem.
- Zamknij się. - Syknęła głosem nie znoszącym sprzeciwu wymachując mi palcem przed nosem. - Dobrze wiem jak się obijacie w ostatnim czasie.
- Nie nasza wina że nie ma tam ani jednej martwej osoby? Mamy coś zainicjować? - Spytał jakiś dziwny głos.. znajomy, lecz dawny.. teraz jakby się odnowił w mojej głowie. To był Doki. Wciąż unikałem spojrzenia w jego stronę.
- O tak, z chęcią zobaczyłabym was obydwu w akcji. Przy mordowaniu... nie tknęlibyście muchy, aby przypadkiem nie spowodować "nad aktywności" w pracy. - Rzuciła z ironią w stronę Ducha.
- Nie doceniasz nas. - Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Rzeczywiście... jakbyście mogli to byście ciągle biegali po wymiarach bawiąc się kosztem zabłąkanych dusz. Rapid. - Drgnąłem, na co dzień Doshi mnie tak nazywa, no ale tu to norma.
- Słucham.
- Przypomnisz mi co robiłeś między duszami które już nie są na ziemi, to znaczy... jakby ci I.Q. opadło... - Posłałem jej wymuszony uśmiech, zrobiłem to tak umiejętnie aby bez problemu zgadła że nie darzę jej osobę sympatią. - tymi duszami których ciała umarły? - Odwdzięczyła się ironicznym uśmiechem.
- Zrobiłem to w ramach pracy. - Tłumaczyłem.
- Raczej w ramach czystej rozrywki, dla zaspokojenia własnego ego i dla zabicia czasu. - Mój uśmiech już całkiem mi odpadł od twarzy. Było na niej teraz tylko przygnębienie. - A jak dobrze wiemy, "Wszyscy wiedzą jak..."
- "... zabić czas ale nikt nie wie jak go wskrzesić." - Dokończyliśmy, ja i Dekiel razem.
- Pysznie. - Wyciągnęła w moją stronę rękę, w geście chęci odebrania mi czegoś(tak jak mama wyciąga rękę po to abyś tam włożył/a swój telefon w ramach kary np. za jedynkę...). Poczułem się jeszcze bardziej urażony. Nie dość że obniża moją samoocenę to jeszcze obniża, a raczej podważa moją dojrzałość fizyczną jak i psychiczną. Spojrzałem na nią niechętnie. -  Oddawaj gówniarzu talizman. Ile razy mam to powtarzać? - Warknęła.
GÓWNIARZU? Z całym szacunkiem... osoba towarzysząca mi jest Gówniarzem(chodzi o tą akcję z papierem... i podeszwą.. i jej zawartością xd). Przewróciłem oczy sięgając do kieszeni po piórko. Ostatnie spojrzenie na nie, a po chwili już było w rękach mojej Szefowej.
- Nie użalaj się tak, zwrócę ci je jak skończycie pracę. - Wskazała palcem na nas dwóch. - A teraz kategoria waszych "podopiecznych". - Nie powstrzymywała ogromnego szczęścia... pewnie da nam jakiś niedorozwojów do odsyłania na druga stronę. - Mogą być duchy które podczas śmierci nie były... i nie są dojrzałe psychicznie? - A nie mówiłem? Oto jest żmija. Podobno kiedyś była miła... ale jakiś idiota ją zmienił. Może dlatego warto nieco ostrożniej dobierać partnerki? Aby potem nie okazało się że podczas związku źle na siebie działacie na dłuższą metę i żeby ona się nie zmieniła w istną chodzącą wredotę? W drugą stronę to też działa... ekchem. - No to ustalone. - Stwierdziła.
Ja i nie mówiący teraz dużo Duch nie mieliśmy zamiaru się sprzeciwiać, bo z doświadczenia wiemy już iż to by nic nie wskórało.
- Nie zapominajcie o regulaminie... no to było by na tyle. Powodzenia. - Pościła w naszą stronę oczko i wyszła z pomieszczenia trzaskając za sobą drzwi.
- Trzym się ramy i kiecki mamy*. - Rzucił piskliwym głosem Doki.
Nie ma co. On to jednak ma łeb do rymów. Nie dało się tego powstrzymać od skomentowania nagłym wybuchem śmiechu. Usiadłem przy staroświeckim biurku, na staroświeckim krześle które stało na staroświeckim dywanie. Tsa... to pomieszczenie strasznie mnie od środka postarza... a raczej odmładza. W końcu... jak się na nie patrzy to się jakby cofa w czasie. Czyli powinienem czuć się młodziej... w teorii. Praktyka temu przeczy.
Wciąż unikałem wzrokiem Dekla. Wcześniej... to znaczy zanim tu się przenieśliśmy jego wygląd był raczej standardowy. Blondyn z włosami nieco krótszymi od moich(a może nie?), z 'czystą'(skromną) twarzą nie licząc nosa na którym były piegi, z soczysto zielonymi oczyma które przykuwały uwagę, ogólnie miał... duże oczy które wręcz cały czas przemawiały i którym najdrobniejszy szczegół nie umknął. Miał... kwadratową głowę, a może owalną? A nie przypadkiem nieco szerszą? E tam... mniejsza o to. Można rzec że jego twarz, bez względu na jego mimikę cały czas była uśmiechnięta. Cera jego była... no, taka przeciętna norma. Wysoki dryblas(wyższy ode mnie... ja jestem niższy NIECO nawet od mojej Alfy) w którym drzema nie mało siły.
A miejsce gdzie jestem nazywa się miejscem Neutralnym. Można rzec że każdy z szamanów 'pracuje' tu nawet jeśli nie wie o istnieniu takiego miejsca... 'pracuje'(trudno to nazwać pracą) tak jakby nieoficjalnie. Ja jestem tu tak jakby oficjalnie. jest to trochę zawiłe, ale zrozumienie tego raczej nie dałoby wam jakiejś satysfakcji. W pracy(w miejscu Neutralnym) są zasady... jak się ich nie przestrzega to automatycznie zostajesz zwalniany(to też wymaga nieco większego wytłumaczenia, ale mniejsza). Nie ma zmiłuj, jest wielu takich jak ja i Belli nie szkoda żadnego. W regulaminie jest kilka punktów które są pod pewnym względem nieco dziwne. No ale cóż... na przykład:
W miejscu Neutralnym(czyli tam gdzie jestem teraz) zwracamy się do siebie po przypisanych pseudonimach.
Nie chcę się rozdrabniać jeśli chodzi o te które mnie dotyczą... te które dotyczą Dashiego moim zdaniem są bardziej... wygórowane. 
(któryś tam punkt) Bezcieleśni(t.z.w. Duchy)
1. W miejscu Neutralnym Istoty bezcielesne które są skazane na wieczny pobyt Po Środku(Na Dole to odpowiednik piekła, Na Górze to odpowiednik nieba, Po Środku to odpowiednik... tak jakby czyścica, a raczej coś w tą deseń) mogą tu przebywać tylko na odpowiedzialność jednego z cielesnych który jest uprawniony do przebywania tu. Bezcielesny musi się stosować również do poniższych punktów.
1.1. Musi posiadać pseudonim który jednocześnie będzie odpowiednikiem poprawnej nazwy jego wcielenia.
1.2. Musi zaakceptować wcielenie w miejscu Neutralnym.
1.2.1. Wcielenie nie może być tak po prostu wymyślone. Musi chodź trochę pasować do osobowości bezcielesnego.
1.2.2. Wcielenie nie może być wzięte z powietrza. Musi być zaczerpnięte z opisu zewnętrznego postaci z jakiejś opowieści, przekazu, książki.
Więcej wam nie jest potrzebne do zrozumienia, czemu nie mam najmniejszej ochoty spojrzeć na mojego kumpla. Po prostu nie przywykłem do jego postaci tutaj... "Wysoki, szczupły; chuda twarz, wysokie czoło, czarne włosy, ciemne i krzaczaste brwi; wąski, orli nos; wąskie, pełne usta; oczy szare, przeszywający wzrok". Coś wam to mówi?
- Aż tak bardzo przeszkadza ci że teraz wyglądam jak Scherloc Holmes? Bez przesady... aż taki brzydki nie jestem abyś nie chciał na mnie spojrzeć. Chyba... - Usłyszałem ostry głos.
Tsa... to się nazywa "ironią losu". Jakby to ten pisarz zobaczył to by chyba padł trupem po raz drugi. Spojrzałem na niego... przynajmniej wygląda wiekowo tak jak wcześniej...
- Przypomniało mi się coś... ten facet od taksówki nazwał mnie Doki Delbin Doshi Du, a ja jestem przecież Doki Dashi Delbin Du. To jakaś kpina. - Stwierdził siadając na krześle obok mnie.
I wciąż to jest ten sam Dekiel...
- Wiesz czego ci jeszcze brakuje? - Spytałem z drwiną.
- Fiolki z kokainą? - Udawał iż jest przekonany że o to mam na myśli.
- Nie. - Uciąłem. - Fajki.
- Wiem że martwisz się o moją jak najbardziej realistyczną postawę i wiarygodność, lecz bez obaw, Ja w przeciwieństwie do ciebie przeczytałem wszystkie powieście z jego udziałem.
Skrzywiłem się ze zdziwienia. Jakoś nie mogę sobie go wyobrazić zatopionego w książce...
- Na prawdę?
- Tak na prawdę, to prawdą jest, że to nie jest prawda. - I po co te "łamigłówki", nie lepiej odpowiedzieć "Nie"?
Zaraz po jego słowach pojawił się pierwszy osobnik który, jak sam opowiadał, czekał kilka lat aby dano mu szansę na szansę.
Przy każdym duchu jako tako, ja i w obecnej chwili nie godny dla swego wcielenia Scherloc(xddd), staraliśmy każdego jakoś przepchnąć do dalszych działów segregacji, mówiąc przy tym że widzimy iż jego stan psychiczny się poprawił... w sensie że stał się pod tym względem dojrzalszy... mimo iż przy niektórych wręcz się cofnął iloraz inteligencji. Nie ma to jak Halloween.. z najdalszych zakątków zapomnianych przez wszystkich przychodzą duchy które czekały nawet ponad sto lat aby tu dojść, i co? Mielibyśmy je tak od razu skreślić? Wątpię. Szefowa nie preferuje takich gestów miłosierdzia, ale nie ujęła z tego w regulaminie i część z tego korzysta, na przykład ja i jakże pomocny mój pomocnik... tak, to był sarkazm.

- Czyli umarł pan przez uduszenie, tak? - Upewniałem się, gdyż nie do końca zrozumiałem sens wypowiedzi zjawy.
- Nie. Zabiła mnie moja siostra którą potem ja zabiłem. - Jęczał trzydziestolatek.
- Rozumiem... - Domyślałem się że jeśli zadam kolejne pytania to raczej się z nimi nie upora i zostanie odesłany z powrotem.
- Nie rozumiem twojego rozumowania Rapid. - Wtrącił się pomocnik...
Gdy to usłyszałem wiedziałem do jakich skutków to dąży więc od razu skreśliłem jego nazwisko z jakże długiej listy 'pacjentów' dwoma liniami, czyli że odpadł(jedna linia, przechodzisz dalej). Odłożyłem ołówek, oparłem łokcie na biurku po czym twarz schowałem w dłonie.
- <CENZURA>. - Rzucił zdenerwowany do granic możliwości duch.
- Widzi pan panie... Swojska Kiełbasa... - Mówi powoli i nieco zdziwiony Dekiel, chyba specjalnie przekręcił jego słowa.
- Nie, moja siostra udusiła mnie w rzeźni swojską kiełbasą. - Tłumaczy drżącym głosem.
- A potem pan ją zabił... nie widzę motywu?
Może dlatego tępa dzido że nie podał motywu? Z kim ja żyję... wiem że z tępą dzidą, ale chciałbym to usłyszeć od niego.
- Bo ja zamordowałem jej syna, bo ciągle odjadał mój sklep, z czego połowę tego co ukradł dawał psu.
- Motyw... - Syknął.
- Dlaczego akurat udusiła mnie kiełbasą? - Pyta rozproszony.
- Nie! - Wrzeszczy uderzając pięścią o stół. - Dlaczego kradł?
- Bo był głodny! - Zaczyna chyba buczeć... nie, nie, NIE! Niech nie płacze.... błagam. To będzie szczyt kretyństwa.
- Motyw... - Ten sam ton co wcześniej.
- Raczej powód! Bo był głodny...
- Motyw...
Gratulacje Scherlocu... osiągnęłaś swój cel. Przy okazji trochę się pobestwiłeś nad przypadkową ofiarą.
- JUŻ DOSYĆ, BŁAGAM! WIEM, TO WSZYSTKO MOJA WINA, WSZYSTKO ZMYŚLIŁEM NIE ZASŁUGUJĘ NA SZANSĘ! - Ostatni ryk... i cisza.
Odsłaniam oczy, już go nie ma... ale idiota jest. Zmierzyłem go morderczym wzrokiem.
- No co, kupiłeś tą gadkę o uduszeniu kiełbasą swojską? W tamtych czasach każda drobina jedzenia była na wagę złota. - Tłumaczy jakby nigdy nic.
- On nie był z średniowiecza ciumroku. - Mruknąłem od niechcenia.
- A, przepraszam. Pomyliłem go z tym który opowiadał jak go gęsi zatłukły. No ale w obecnych czasach... ogólnie nigdy nie jest za wcześnie aby zacząć oszczędzać. - Mówił.
Uderzyłem czołem o biurko.
- Ty tępa dzido! - Wyrzuciłem to z siebie wrzaskiem.
- Po za tym, musi być jakiś kozioł ofiarny, aby Niedorobiona Blondynka nie posądziła nas znów o miłosierdzie.
Spokojna twoja głowa... ciebie na pewno nie posądzi o to...
- Niedorobiona Blondynka? - Wciąż moja głowa leżała na blacie.
- Tak... przecież ona nie jest szatynką, ani blondynką, jest czymś pośrodku. Chociaż wszyscy mówią że ma szatynowe włosy. Moim skromnym lecz treściwym zdaniem jest Niedorobioną Blondynką, dużymi literami pisane.
Podniosłem głowę, tylko po to aby znów nią uderzyć o mebel.
- Normalnie by mnie to śmieszyło, ale jakoś mnie w obecnej chwili nie rozbawiłeś.
- Dziękuję. Po za tym, szanuj nieco bardziej głowę. Mimo faktu iż jej za bardzo nie używasz może ci się jeszcze przydać. - Uderzył mnie z całej siły miedzy łopatki. Wyprostowałem się błyskawicznie, po czym z trudem pohamowałem chęć oddania mu.

Przez nasz pokoik przewinęło się jeszcze wiele duchów, które zawsze miały postać ludzką, lecz nie wszystkie za życia były ludźmi. Jak to możliwe że od dwudziestej odprawiłem(Holmes się nie liczy... on jedyne co robił to raczej pogrążał nas...) jak na razie ponad setkę zjaw? O północy zatrzymał się tak jakby czas, czy tam płynął wolniej... w sensie nikt tego nie odczuwał, prócz my. Trudno zapamiętać wszystkie historię.. ale dzięki Deklowi kilka na pewno wryło mi się na zawsze w pamięć.
O godzinie 00 skończyła się też nam lista duchów do 'odprawienia', więc gdy tylko skreśliłem ostatnie imię i nazwisko, obraz całej sali zamazał się, a po chwili powstał nowy. Dokładniej to znów była ta deszczowa i opuszczona ulica... a dokładniej skrzyżowanie... te przejście.
- Weź już się lepiej zmień w swoją prawdziwą postać. Zbiera mi się na wymioty jak ciebie takiego widzę. - Burknąłem.
- Jaka szczerość. - Zaśmiał się, po czym już był tym samym blondynem którego dobrze znałem. - Lepiej? - Jak miło słyszeć ten sympatyczny głos.
- O wiele. - Odpowiedziałem z uśmiechem.
Podeszliśmy do taksówki. Nie zdążyliśmy nawet nic powiedzieć gdy kierowca powiedział:
- Przepraszam cię Doki Dashi Delbin Du za złą wymowę twojego imienia... - Zaśmiał się nagle po czym gwałtownie otworzył drzwi.
Znów nam się film urwał po czym ocknęliśmy się mokrzy na jakiejś ulicy, po której chodziły poprzebierane dzieci za upiory i inne stwory. Rzuciłem mu pytające spojrzenie.
- Te wszystkie zjawy które dziś zepsuły nasz harmonogram dnia zryły mi psychikę. Muszę się zregenerować. - Tłumaczył.
Dobrze, dobrze... tylko szkoda że mnie te rozwydrzone bachory widzą... a jestem przemoczony do ostatniej nitki. Włożyłem rękę do kieszeni gdzie znalazłem piórko... pomiędzy garścią słodyczy. Nagle podeszły do mnie trzy dzieci(przebrane za wiedźmę, wampira i ducha) i mówią chórem:
- Trick or treat.
Byłem nieco zszokowany...
- Dziecięcy zwyczaj zbierania słodyczy pod groźbą psikusów w święto Halloween... ZACHŁANNY EGOISTO! - Stara mnie "obudzić". - Nic nie umiesz wydukać po angielsku? Ty zacofańcu. - Jakoś jego ironia mi nie pomogła... - Inna strefa czasowa... taka że nie ma jeszcze północy... BONBON! Wiesz co to jest bonbon? One chcą bonbony, pomogłem?
Wyciągnąłem garść słodyczy, potem kolejną i kolejną dając im. Starałem się nie zważać na fakt iż jestem cały mokry.
- Mam pytanie... jakim cudem teleportowałem się do przejścia skoro umiem się teleportować tylko gdy dotykam wody? - Spytałem wykręcając z rękawa ciecz. Nie lubię nadużywać swoich mocy.
- W twoim pokoju była kałuża, a w przejściu pada deszcz. - Odpowiedział.
- Nie było żadnej kałuży. - Upierałem się.
Raczej bym zapamiętał że np.: dach przecieka, lub coś.
- Myłem buty. - Objaśnił.
Podniosłem jedną brew ku zdumieniu... mył buty... przepełnia mnie ogromna  duma z tego że nauczyłem go pod presją wykonywać nową czynność.
- Spadajmy stąd zanim dopadnie cię kolejna fala dzieciaków. - Oznajmił wykonując tył zwrot i idąc w stronę lasu.
Zrobiłem to samo. Przez pół godziny szliśmy w ciszy i spokoju. Przed siebie. Donikąd... a raczej nie wiedzieliśmy po prostu gdzie idziemy.
- Cukierka? - Spytałem, gdyż na dnie kieszeni znalazłem jeszcze dwa.
- Tak, ale bonbona. Jak nie masz bonbona to się możesz nimi podetrzeć. - Stwierdził naśladując dziecięcy głos.
- Albo zjeść. - Stwierdziłem odpakowując jednego i zjadając, lecz drugiego dałem mu.
- Na pewno czekoladowy nadziewany? - Spytał odpakowując go i oglądając z każdej strony. - Na anty czekoladę mam alergię. - Oznajmił żartobliwie i zaczął delektować się cukierkiem.
Ta Bella nie jest taka zła... skoro powypychała mi kieszenie słodkościami, czyż nie? Taki gest... może komuś na chwilę osłodzić życie. Każdy powinien otrzymać drugą szansę... tylko że... za co ja otrzymałem tą szanse? A raczej na co... jeszcze tego nie wiem.

______________
* orginalna wersja brzmi "Trzym się ramy i majtek mamy", ale stwierdziłam że Doki Dashi Delbin Du ma raczej nieco bardziej kulturalne podejście do żartów. XDD

No cóż... to koniec. xd
Te dwa opka były główne przeznaczone na przybliżenie nieco postaci Dokiego... były o wszystkim i o niczym zarazem. ^^  No i oczywiście przesłodzone zakończenie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz