sobota, 11 października 2014

(Wataha Ognia) od Arve

Od momentu zadania mojego pytania, na twarzy Dampa pojawiła się istna gama emocji, od kpiny i niepokoju począwszy, a skończywszy na jakimś zakłopotaniu i irytacji. Tak, teraz miałam większą pewność. Nie myliłam się co do oceny…i choć przyszłam w sprawie ważnej, wyraz twarzy Dampa sprawiał, że ciężko mi było choć odrobinę nie unieść kącików ust w uśmiechu. W sumie…tak stwierdzam, że chyba non stop się szczerzę do wszystkich. Chyba niektórzy mnie za klauna w końcu wezmą…albo tego „złośliwego chochlika”, jak mnie radośnie określił szaman. W międzyczasie mruknął coś niewyraźnie, a ów „cień” o którym wcześniej wspominałam znowu się pojawiał. Już raz miałam nawet wrażenie, że stał tuż obok mnie. Przeszedł mnie drobny dreszcz, ale wiedziałam, że nawet jeśli to duch…to nie przed nim się ukrywałam, nie przed nim też zamykałam bramy…
- Jeśli masz na myśli to samo i jeśli chodzi o tych, co wąchają kwiatki od spodu no to…- teraz zdecydowanie unikał kontaktu wzrokowego, więc tylko go delikatnie ponagliłam.
- To…?
- Tak! – aż przymknął oczy. Ej…no przecie nie zjem go za to…niezmiernie mnie cieszył fakt, że sam się przyznał.
- Wiedziałam! – moja chwilowa euforia odzwierciedliła w głupkowatym podskakiwaniu i śmiechu, niemal jak dziecko z przedszkola, które dostało lizaka… Może uda mi się w końcu dowiedzieć gdzie ON jest… Dopiero po chwili się zorientowałam, że trzymałam jego dłonie i że WCALE mu tym nie pomagam, a na pewno nie pomagałam się uspokoić. Próbowałam mu potem wytłumaczyć o co chodziło z moim „widzeniem” cienia i delikatnie kim jestem…ale chyba myślami był gdzieś indziej. Czemu aż tak bardzo krępowało go to, czym się zajmował i jaki dar otrzymał…Tzn. ja wiem, że takie „dary” potrafią być bardzo męczące…przerażające…i chce się przed nimi uciec. Wiem też jednak, że uciekaniem nic nie zdziałamy. Ja uciekałam…choć czułam, że długo tez to u mnie nie potrwa. Za często ostatnio miałam koszmary i czułam, że…coś się zbliża.
- Dobra, a teraz cicho – wrócił mu rezon i mówił znowu pewniej…choć starał bardzo, by odpowiednio dobrać słowa. Umilkłam szybko i odsunęłam się do tyłu, chowając dłonie za siebie.
- To co, pomożesz mi? – wróciłam do tematu. Znowu miałam „to” wrażenie, że ów cień jest obok mnie…a właściwie za mną. Czułam się lekko nieswojo, ale na razie ignorowałam to uczucie.
- Teraz ja mówię. Zacznijmy od tego…żebyś nic nikomu nie mówiła o tym, że wiesz, że ja widzę no…- urwał, a ja po prostu nie mogłam się powstrzymać, by nie powiedzieć głośno tego, czego on nie chciał mówić.
- Duchy.
- Cicho – jego głos obniżył się o jeden ton. Rozejrzał się też niepewnie – Po pierwsze: Nikomu nic nie powiesz o tym no…Po drugie: jak ci pomogę, to ci pomogę, po trzecie: jeśli nie, to nie protestuj. Po czwarte: Nic nie gwarantuję.- Ulżyło mi trochę. W sumie, wyskoczyłam z tą swoją sprawą dość nagle…nawet mnie nie zna zbytnio…no wie na pewno, że się zadurzyłam w Ayato, ale to akurat ciężko było mi ukrywać. Moje zachowanie było zazwyczaj nieco nieogarnięte przy Alfie Wody…więc „akt dobroci”, który mi właśnie okazał był nad wyraz miłą odmianą.
- Dziękuję – rzuciłam z uśmiechem.
- Za co? – jego mina świadczyła, że nie dostrzegał w swoim zachowaniu nic, za co powinnam być wdzięczna. Widać serio nie zdawał sobie sprawy, że jest wyjątkową osóbką.
- Za to, że zaproponowałeś mi pomoc – dodałam. Posłałam mu najbardziej szczery uśmiech jaki potrafiłam zrobić…choć zapewne i tak gdzieś wyćwiczona złośliwość się i tu zalęgła. Przez chwilę otwierał i zamykał buzię, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko westchnął.
- No dobra – dodał nieco chyba już zmęczony całością sytuacji. A ja znowu nie mogłam powstrzymać się od zobrazowania swoich myśli. Po części też…mój „gest zwycięstwa” miał na celu wywołać uśmiech na jego zmartwionej twarzy. Oczywiście nieodłącznym elementem był uśmiech, który nie chciał zejść mi z twarzy (nie, żebym go chciała odklejać).- A teraz Ty się zgódź.- moje starania chyba nieco skutkowały, bo na jego ustach drgał ukrywany uśmiech.
- Na co?
- Na to co było wcześniej, te cztery punkty co wymieniałem – ano tak…trochę każde z tych punktów ze sobą kolidowały, ale co mi tam. Cokolwiek zrobi w mojej sprawie, będę choć o krok dalej…
- A na to, to ok. Może być – odparłam beztrosko i znowu wykwitł mi uśmiech na ustach. I serio…zaczynałam bardziej lubić tegoż jegomościa. Nawet jeśli on sam miał jakieś wyrzuty, czy zarzuty do swej osoby i tego co robił…I nawet jeśli w tej chwili brał mnie za kogoś niespełna rozumu, albo przynajmniej osóbkę, której kilku klepek brakuje… Miałam jednak nadzieję, że w tym pozytywnym sensie. Ot…taki „złośliwy chochlik”.
Westchnienie Dampa dość znacząco mi zakomunikowało, że chyba chciałby w końcu pójść sobie gdzieś indziej (na pewno tam, gdzie mnie nie było lub nie będzie za chwilę). Odwrócił spojrzenie w moją stronę po chwili milczenia.
- A…co do twojej prośby…możemy pogadać o tym…jutro?
- Tak, jasne…mogę do Ciebie przyj…- nie dokończyłam, kiedy gwałtownie mi przerwał.
- Nie! Nie w jaskiniach…spotkajmy się…eee..gdzieś w innym miejscu – drapał się przez chwilę po policzku. – Spotkajmy się na polanie, potem gdzieś się przejdziemy…- znowu lekko był zakłopotany. Teraz miałam wrażenie, że jest to związane z tym „cieniem”, i że chyba „powiedział” coś, co mogło go jakoś zawstydzić, albo zirytować….albo jedno i drugie.
Założyłam ręce przed sobą. Pokiwałam głową w zamyśleniu.
- Czy coś…będzie Ci potrzebne? Tzn…czy mam coś przynieść? Czy...coś…- niestety nie znałam się zbytnio na takich działaniach, więc nie bardzo wiedziałam, co miałabym robić. Młody szaman zamyślił się przez chwilę.
- Imię. Będzie mi potrzebne imię osoby, której…szukasz. – spojrzał na mnie badawczo – i najlepiej…jakbyś miała coś, co do tej osoby należało.- znowu to spojrzenie. Chyba wyczuł, że mój humor zmienił się na bardziej ponury. Może nawet bolesny.
- Rain…to znaczy Rainreth…- wykrztusiłam cicho. Dawno nie mówiłam tego imienia głośno. Ciężka gula przerażenia stanęła mi w gardle. Opuściłam głowę w dół.  Zmusiłam się jednak do spokoju. Zacisnęłam pięści, byleby skupić się bardziej na bólu wbijanych weń paznokci…niż przypominać sobie wszystko. Odetchnęłam kilka razy i podniosłam spojrzenie do nadal milczącego Dampa. Usta miał zaciśnięte w cienką linię, by po chwili rozjaśnić twarz uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą. Nawet jeśli widział, że było coś co sprawiało mi ból, to nie dał po sobie poznać, że wie. Nie drążył tematu.
- A jakaś...rzecz?
- Postaram się…na jutro coś znaleźć – odpowiedziałam już raźniej, by w końcu się też uśmiechnąć. Tak, uśmiechanie wychodziło mi całkiem nieźle.- a teraz już wypuszczam Cię z tego porwania…- dodałem już bardziej wesoło – bo zapewne ktoś mógłby chcieć…jeszcze chyba z Tobą porozmawiać…tzn. chyba…
Oczywiście miałam na myśli Ayato…ale równie dobrze mogłam się mylić. Równie dobrze, może go nie interesować co robię. Równie dobrze…wcale nie musiał się interesować mną…
Damm skrzywił się zdecydowanie szczerze.
- Taaak, wiem…chyba, że szybko zniknę w swoim pokoju…- zamyślił się, chyba próbując wymyślić jakiś plan.
- Tak, czy inaczej…pozdrów GO ode mnie – uśmiechnęłam się radośnie – i do zobaczenia jutro – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Próbowałam sobie wszystko poukładać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz