wtorek, 14 października 2014

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

Poszliśmy po tym spać. Następnego dnia, gdy się obudziłam, nie sposób było nie poczuć woni mięsa. Mój towarzysz wiedział dokładnie co lubię z rana. Jednak to wskazywało, że będę musiała mu to wynagrodzić.
- Heyou? - Wstałam powoli, ocierając oczy.
- Długo spałaś. - Skomentował mnie.
Siedział przy ognisku i piekł prawdopodobnie mięso królika. Obok niego leżał kubek i jakieś jagody.
- Wstawaj, a nie jeszcze chcesz leniuchować. Trzeba zbudować tutaj jakąś ochronę. - Powiedział niby od niechcenia.
Wstałam na równe nogi i podeszłam do niego. Usiadłam przy bezpiecznej odległości od ognia na tak zwaną "kokardkę". Kiedy wszystko zjadłam to mój towarzysz spojrzał na mnie dość zaciekawiony.
- Zrobimy łuk i pułapki na sarny. - Oświadczyłam.
- Co potem? - Zapytał nadal czekając, aż wymówię magiczne zdanie, po którym on powie nie.
- Chciałabym iść z kimś porozmawiać. - Spojrzałam na niego błagalnie.
- Wykąpiesz się. - Rzucił mi groźne spojrzenie, a jego postawa, czyli skrzyżowane nogi i ręce przemawiały do mnie do szpiku kości.
- Chciałabym porozmawiać. - Upierałam się na swoim jak dziecko.
- Wykąpiesz się, zjesz, a  następnie potrenujesz. - Przedstawił mi grafik, który mówił z niebywałą dobitnością.
- Czemu nie mogę? - Spojrzałam na chłopaka szklistymi oczyma.
- Przywiązujesz się do tych osób, a wiesz, że nie możesz. Ja mam Cię pilnować, więc przestań nalegać. - Przypomniał mi twardą zasadę, której pilnujemy się już od bardzo dawna.
- Przepraszam. - Powiedziałam po chwili.
- Wszystko jest twoją decyzją, ale wiesz, że pożegnanie będzie trudne.- Dalej kontynuował swoje wywody na ten temat.
- Chodźmy robić to co mamy. - Wstałam szybko i wyszłam z jaskini.
Harowaliśmy pół dnia, z czego Heyou był jakiś dziwny. Ni to wesoły, ni to smutny.
- Co Cię trapi? - Zapytałam gdy składaliśmy kolejną pułapkę.
- Nic. - Odparł szybko i widać było po nim niechęć do rozmowy.
Spojrzałam na niego zatroskana i dalej robiłam swoje. Męczyło mnie jednak patrzenie na jego oczy, usta, nos i tą przepełnioną nie znanymi mi jego myślami twarz. Co jakiś czas zamieniliśmy jakieś słowo, ale on omijał zagłębiania się w rozmowę. Gdy skończyliśmy pułapki, wzięliśmy się za łuk. Było to proste, ale jednocześnie dało się pokaleczyć palce. Obyło się jednak bez ran. Sylyf poszedł zebrać jakieś jedzenie, a ja porozkładałam pułapki i porobiłam jak najwięcej strzał. Po paru minutach przyszedł mój towarzysz i zaczęliśmy jeść. Po sytym posiłku miałam plan by coś z niego wyciągnąć.
- Skoro skończyliśmy jeść, to może wyjaśnisz mi co się z Tobą dzieje? - Spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Jest dobrze, po prostu się martwię. - Wyjaśnił.
- Nie musisz. Będzie dobrze. - Wstałam, czując się lżej po jego wytłumaczeniu. - Idę się umyć. - Dodałam.
On kiwnął tylko głową, a ja poszłam nad jezioro. Atmosfera tam jak zwykle była świetna. Rozebrałam się i nałożyłam na siebie biały strój, w którym muszę się kąpać. Weszłam do wody i zaczęłam się relaksować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz