czwartek, 28 maja 2015

(Wataha Powietrza) Od Charlott

- Pasowałoby wrzucić na ząb jakąś łanię - Burknęłam sama do siebie, powlekając niezgrabnie nogą, za nogą i od czasu do czasu prostując skrzydła.
- Ty, łania, ktoś mi szepnął słówko, że Damp jest na tyle przygnębiony, abyś go teraz dobiła tym, czym masz mu powiedzieć - Usłyszałam głos tego Ducha za sobą.
Odwróciłam się jak oparzona. Nic nie zobaczyłam.
- Nie szukaj mnie, jesteś ślepa jak moja prababka. - Szydził.
- A ona żyje jeszcze? - Wciąż szukałam go wzrokiem.
- Nie, jest sześć stup pod ziemią, widzi tylko ciemność - Jego głos nagle przybrał przytłaczający ton.
- Chyba nie sądzisz, że mnie przestraszysz i zmusisz do zrobienia czegokolwiek? - Udawałam dumną i pewną siebie, lecz zżerało mnie coś od środka... zawsze wydawał mi się dwulicowy... do tego to duch... a może moja halucynacja...?
- Nie sądzę... - Po czym poczułam na ramieniu jego oddech a głos jego wręcz huczał nienawiścią. - dlatego nie stawiaj się.
Serce pierzchło mi w pięty. Przez pierwszą sekundę powstrzymywałam chęć ucieczki. Nagle poczułam, że znikł, przemknęło mi szybko, gdzie może teraz być, albo jaką planuje dla mnie śmierć, wszystkie scenariusze były przesadne i negatywne. Szelest za mną przelał już kielich goryczy(ulubione określenie me xd). Puściłam się pędem przed siebie z cichym piskiem, który po pewnym czasie przemienił się w wrzask. Zmęczenia zaczynało mnie dopadać, ale nie było mowy abym się zatrzymała, bo miałam przerażające wrażenie, że goni mnie wiatr i liście. W końcu potknęłam się o własną nogę, lecz lecąc na twarz, pod jakimś dziwnym impulsem przemieniłam się w wilka i nie rozpaczając oraz nie zastanawiając się wiele nad upadkiem pobiegłam dalej na czterech wilczych łapach. O locie raczej nie było mowy... wszędzie drzewa... i coś wręcz przygwoździło mnie do ziemi - strach na pewno mnie nie uskrzydla. W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś mnie pcha w konkretną stronę. Nogi same mnie niosły, a zmęczenie zamazywało mi obraz. Zamknęłam oczy i biegłam na oślep od czasu do czasu ocierając się boleśnie o drzewo, lecz dziwna siła pchała mnie nieodparcie do przodu.
W końcu drugi raz upadła, ale tym razem coś mnie podcięło. Leżałam w bezruchu minutę, wykorzystałam swą moc i się szybko dotleniłam. Otwarłam oczy. Ujrzałam przed sobą Dampa i moją siostrę... oto mój grobowiec. Znów ogarnęło mnie dziwne uczucie i nogi, z początku niezgrabnie, lecz potem już dużo łagodniej wprawiły mnie w ruch. Nawet moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa, dno. Zatrzymały się dopiero za moim basiorem z wody.
- Słodko... a teraz mów. - Usłyszałam ten sam podły głos co jakiś kwadrans temu, tyle, że tym razem w mojej głowie.
Usłyszałam fragment rozmowy mojego rodzeństwa, coś że nie jest gejem... więc szybko coś palnęłam:
- Dobrze wiedzieć. Doki powiedział mi.. no wiesz.. że masz dołek.
 - Jestem przygnębiony. - Spojrzał na mnie, a w jego oczach rozbłysła furia. - Droga, adoptowana siostrzyczko, której znam tylko imię. - Wszyscy są dziś dla mnie podli... będę musiała się wyżalić Elizabeth.
- Twoi rodzice nie żyją. - Ząb za ząb... zero ogrudek.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Nie smucisz się? Nie zakręcasz w spiralę samozniszczenia? - Jego reakcja była niestandardowa.
- Nigdy mnie nie doceniali, szanowałem ich, lecz nie kochałem. Nigdy nie byli dumni z żadnego mego rodzeństwa, ja nie byłem wyjątkiem. - Osądzał ich.
Żałosne. Czemu nie spojrzy wpierw na siebie?
- Może nie mieli ku dumy powodu?
Nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na El, która rozmawiała z.. z... duchem.. słodko.
- SŁODKI, MIŁOSIERNY! - W końcu mu odbiło.
- Od kiedy ty niby wierzysz w... - Mówił Duch, lecz Damp mu przerwał.
- Bright był adoptowany?
- Kto..?
- Bright, z watahy z której pochodzę. Pamiętasz jak ci o nim opowiadałem?
- Coś mi świta... Tak... ale on nigdy się o tym nie dowiedział. Nie dowiedział się o tym, wilczyca, która uważała się za jego matkę, znalazła go jako szczenie, ktoś go porzucił... w końcu umarł, bardzo młodo... przyjaźniliście się.
Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.. dziwaczne. Po za tym gadają od rzeczy.
- Drogi, Doki Deshi Delbinie Du... nie skończę jak ty, nie przepełnia mnie gorycz, nie rzucaj słów na wiatr i nie bądź taki pewny swego. Ona już wie? - Wskazałem głową na mnie.
- O czym? - Też byłam tego ciekawa.
- Jesteś już na przegranej pozycji...
Niestety... dalszej części ich bełkotu już nie usłyszałam, bo szeptali między sobą, jakby coś knuli.
- Odbija im już, czy mi? - Spytała Elizabeth podchodząc do mnie i patrząc na ich mimikę twarzy.
- To pierwsze, ale tego drugiego nie wykluczam. - Wpatrywałam się bacznie... trzeba się było nauczyć czytać ruchu warg.
- Ale czy ten blondyn... to... to.. to... - Zacięła się jej płyta... niespotykane.
Nie chciałam jej przerywać bełkotu. Czasem miło jest posłuchać jak ktoś się męczy, aby ogarnąć coś bez krzty wiedzy na ten temat. To tak jakby z powietrza miała stworzyć posąg przedstawiający jej niedole(dla mnie pestka, taki talent..).
Nagle płeć męska skończyła debatę i Damp podszedł do nas, po czym zwrócił się do mnie:
- Chciałbym naprawić, to, co zepsułem słowami, siostrzyczko. - Na jego pysku odbiło się zmęczenie.
Od tej strony go nie znałam... w sumie go wcale nie znałam.
- Miło mi cię znów poznać... braciszku? - Nic innego mi w tej chwili nie przyszło na myśl.
- Mnie już nikt nie kocha. - Wtrąciła się moja siostra, a jej sentencja była prawdziwa.
- Bawi cię to?
- Trochę. - Uśmiechnęła się plastikowo, a on odszedł.
Oddychaj Charlott... oddychaj... czy ona go...? Nie... sama twierdziła że jest... no ale... to brzmiało dwuznacznie.
- Czy ty go...? - Wolałam aby sama dokończyła to pytanie.
- Zdaje ci się. - Zaprzeczyła natychmiast... szybka reakcja, szybkie wyparcie.
- Ale jestem blisko? - Starałam się przeszyć jej pysk na wylot.
- Tak... ciągle jesteś blisko. - Uśmiechnęła się tak, że ukazała rząd białych zębów.
- Nie pokazuj mi zębów, bo mam wrażenie, że chcesz się na mnie z nimi rzucić. - Skrzywiłam się.
- Dobra, ale kim jest ten gościu?
- Taki jeden... stary znajomy Dampa. - Nie minęłam się z prawdę... pominęłam tylko fakt, że jest Duchem.. jej psychika by tego raczej dobrze nie przyjęła z moich ust.
- Są jacyś... posępni?
Spojrzałam na nich. Rzeczywiście... byli przygnębieni.
Olśniło mnie. Czemu jak tu przyszłam, mój brat był w złym nastroju?
- Dlaczego on jest smutny?
- Doki... nie wiem.
- Nie on, ON. - Podkreśliłam nieco poirytowana.
- A.. ON... tajemnica lekarska.
Nie zdążyłam się spytać, od kiedy jest lekarzem, bo nagle Duch znikł, a Damp powiedział do siebie głośno i przekonująco, jakby był przyzwyczajony do monologów:
- Nie łudź się, Damp, wyczułbyś jego aurę.
- Teraz gada sam do siebie... Pomożemy mu? - Zasugerowała, a on miał minę jakby urwał się z choinki.
Już chciałam odpowiedzieć ale on...
- To się nazywa, moja droga, uwaga, cytuję: "zakręcanie w spiralę samozniszczenia". -
Idiota. Trochę kultury "drogie dziecko"... Mimo wszystko ujął to dość poprawnie.
- Zgadzam się z przedmówcą.
Teraz i on znikł, a jaśniejące niebo na wschodzie sprawiło, że miałam wrażenie, że to wszystko to tylko sen... osobliwy... chaotyczny... nieogarnięty i niedopracowany sen.
- Czemu wszyscy znikają? - Jej głos był przepełniony goryczą i wyrzutami sumienia.
- Faceci w ten sposób unikają problemów. - Wytłumaczyłam.
- A najgorsze jest to... - Urwała spoglądając na mnie znacząco.
- ... że uchodzi im to na sucho. - Dokończyłyśmy razem... stary, dobry, zawsze spełniający swą rolę tekst.
Stałyśmy przez chwilę w ciszy wpatrzone w poranne niebo.
- Nagle wszyscy umieją się teleportować. - Wypaliła nagle.
- Nagle jesteś lekarzem? - Podniosłam brew pytająco.
- Praktyka czyni mistrza, siostro. - Pokazała mi język... w wilczej postaci... niech się nim udławi.
Spojrzałam w miejsce, w którym znikł Duch... dość osobliwe było to zniknięcie. Wytężyłam wzrok... coś tam leżało. Wywołałam mały podmuch wiatru, który bez problemu przyniósł to coś, co okazało się być kartką... interesujące.
Zamieniłam się w człowieka, i gdy nachyliłam się nad nią, aby ją przeczytać, nagle El chwyciła mnie za ramię i miałam odruch wymiotny... teleportacja. Gdy już ustało... miałam ochotę się wydrzeć, ale szybko mi przeszło, gdy zobaczyłam gdzie byłyśmy - w jaskini Wody, a Damp stał nad kimś, ten ktoś siedział w wejściu.
- Czemu to zrobiłaś? - Syknęłam cicho do mej siostry... geniusz zła normalnie.
- Nie wiem... ja.. to było dziwne. - Szepnęła.
- Mi to mówisz?
- Kartka... jest dla niego. - Miała jakiś... nieprzytomny wzrok.
- Dobra. - Burknęłam.
Podeszłam szybko do tych.. facetów.
- To chyba do ciebie. - Wyciągnęłam rękę w stronę Dampa, starając się nie zwracać uwagi na tego drugiego.
- Przeczytaj. - Rozkazał ten "drugi", wstał i odszedł do któregoś pokoju, nie zwracając uwagi na moją siostrę, miałam wrażenie, że był osłabiony.
Ten do którego mówiłam był zwrócony do mnie tyłem, patrzył na zewnątrz i mnie olewał. W sumie co mi szkodzi.
- "Każdy list prawdopodobnie powinien brzmieć jakoś sensownie. Mój taki zapewne nie będzie, ale może ze względu na fakt, że ich zbyt wiele nie pisywałam. Niemałe wyzwanie to dla mnie, w ogóle podzielić się swoimi myślami, szczerze...eh...tylko dwie osoby dostały list, w tym Ty. Nie wiem, czy drugi osobnik już swój znalazł, no ale... Damp. Jakkolwiek by to nie wyglądało - nie uciekam. Rain - to mój brat, do tego bliźniak (tak wiem, jakoś nie jesteśmy aż tak podobni) i musiałam odejść. Jest wiele spraw, które muszę ogarnąć, ale - nie myśl sobie, że tak łatwo pozbędziesz się mojej osoby. Nie znasz dnia ani godziny! I dziękuję. 
PS. Rain powiedział mi o pewnej prośbie, której nie spełniłeś - więc wybacz, ale będziesz musiał to nadrobić.
Podpisano:
 jak zwykle rozgarnięta (albo nie) 
~ Arve vel chochlik"
Podniosłam wzrok na osobę, dla której czytałam ten list. Patrzył na mnie z cieniem uśmiechu.
- Dzięki Charlott. - To jedyne co zdołał z siebie wydusić.
Nie widziałam szczegółów z jego mimiki, bo słońce świeciło mi w oczy. Jego spojrzenie zaczęło na mnie ciążyć, szybko wcisnęłam mu zmięty papier w rękę i nerwowo odeszłam w stronę zamyślanej Elizabeth. W sumie, niewiele z tego całego zamętu rozumiałam.
- Co ci? - Burknęłam. - Jesteś jakaś... nieobecna.
- Ta Arve... ten list... psychologia to nie dla mnie. - Westchnęła i teleportowała nas z powrotem na polanę, która była już pełna słońca.
Ta całą sytuacja zdaje się być poza moim zasięgiem... ale El chyba miała kontakt telepatyczny z kimś, kto był wspomniany w liście... CHYBA. To za dużo na moją głowę... na pewno za dużo.

...

wtorek, 26 maja 2015

(Wataha Wody) Od Dampa

Po tym jak wróciłem, spytać się Raina kim jest dla Arve wróciłem na tereny Watahy Wody.
Byłem w dość pozytywnym nastroju, jednak... gdy wszedłem do jaskini, po pewnym czasie wparował Ayato. Był co najmniej nie w sosie... dyszał, jakby biegł lub bił się z kimś albo wykonywał jakąś inną czynność(wyżywanie się na nieożywionych przedmiotach), a swój powrót oznajmił krzykiem rozpaczy. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju, jeśli boksowanie drzwi pięścią można nazwać pukaniem... Wstałem bezszelestnie. Podszedłem ostrożnie do drzwi, rozważając jeszcze opcję ucieczki. W końcu jednak otwarłem nieco niepewnie drzwi. Moim oczom ukazała się moja Alfa. Jego oczy błyskały gorączką.
- Arve odeszła.
- Bredzisz, pożegnałaby się chociaż. - Prychnąłem.
- Wiem, a jednak odeszła. Odeszła z tym bydlakiem... Rainrethem. - Syknął jadowicie spuściwszy wzrok na podłogę.
Coś mnie zmroziło od środka.
- Czekaj... ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona...
- ARVE ODESZŁA! Z WATAHY, Z TEJ KRAINY. - Jego głos był przepełniony rozpaczą i gniewem.. żalem.
Coś się we mnie złamało... przeszył mnie jakiś... dziwny wewnętrzny ból, pod którego naporem cofnąłem się.
- Sądziłem, że powinieneś o tym wiedzieć. - Warknął spojrzawszy na mnie, po czym odszedł w stronę swojego pokoju.
Nagle wszystko straciło sens... zasadę działania... teraz, nawet zamknięcie drzwi obudziło we mnie pytanie, czemu to te stare, bezużyteczne drzwi nie uciekły zamiast niej...?
Dlaczego... bez słowa pożegnania, bez argumentu... odeszła.

Pewien czas później zauważyłem, że Ayato stacza się*...
Nie miałem sił mu pomóc, więc wyszedłem z jaskini i w postaci wilka powędrowałem przed siebie. Znużony, chodziłem praktycznie w kółko, a raczej tak zwaną "ósemką" przemierzałem bez celu całe terytorium. Nim się obejrzałem, cienie się wydłużyły, a słońce ustąpiło miejsca na nieboskłonie srebrnej tarczy księżyca. Położyłem się w miejscu, w którym zastała mnie noc, czyli na środku polany.
Nie leżałem w spokoju za długo, albowiem ktoś z hukiem się przede mną zmaterializował lub teleportował. Nieco spłoszony takim obrotem spraw poderwałem głowę do góry. Stała przede mną siostra Charlott - Elizabeth.
- Wybacz, chyba cię zaskoczyłam. - Odezwała się szybko.
- Dzisiaj już nic mnie nie zaskoczy. - Westchnąłem ciężko.
Wadera świdrowała mnie swymi złotymi oczyma. Po chwili usiadła sobie beztrosko i spytała:
- A można wiedzieć co się stało?
Nie miałem zamiaru już męczyć bardziej swoją głową pytaniami, więc nie zastanawiając się wiele odpowiedziałem:
- Kogoś ubyło z mojego otoczenia. Więcej nie musisz wiedzieć...
- Aaaa... niech zgadnę, kobieta? - Jej ton wyrażał wszystkie jej myśli.
- Nie w tym sensie o którym ty myślisz.
- Em, czytasz mi w myślach nawet nie czytając w nich. To magia. Ale tak serio, to kto? Matka? Siostra? - Dopytywała.
- Nie. - Skreśliłem jej opcje.
- Masz rację, matki bywają nadopiekuńcze, a siostry potrafią zmieszać człowieka z błotem, a więc Babcia? Ciotka? Kuzynka? Nie? Babcia? Aaa, a więc kobieta nie z rodziny... przyjaciółka?
- Znajoma... - Wprowadziłem korektę.
- Od kiedy tacy przystojniacy mają ekhem "znajome"? Rozumiem że Trey, albo jakiś inny niedojrzały emocjonalnie gówniarz, ale ty? - Szok. Ledwo mnie zna i już stwierdza, że jestem "dojrzały emocjonalnie", nawet Doki Deshi Delbin Du ma do tego wiele zastrzeżeń, właściwie, to gdzie on jest?
- Za dużo myślisz. - Mruknąłem ledwo słyszalnie.
- Dobra wywal to z siebie, w filmach mówią że to pomaga, ale to jest chyba trochę przereklamowane... Powiesz czy nie?
- Em, odeszła bez słowa pożegnania, sądziłem... Em, eee... nie wiem jak to ubrać w słowa abyś sobie za dużo nie pomyślała. - Usiłowałem dać jej do zrozumienia, że koniec rozmowy właśnie nastąpił.
- Dobra... a jak miała na imię ta... ekhem, znajoma? - Jak to mawiają ludzie... "widzisz a nie grzmisz"... grzmotnij ją w łeb aby umilkła.
- Arwe. - Odpowiedziałem bez wahania.
- Nie znam. A czemu odeszła? - Dobra, przestaje twierdzić, że jestem wnikliwy i dużo pytań zadaję, ona bije mnie na łeb, na szyję.
- A co to przesłuchanie? - Wstałem, w zamiaru spławienia jej.
- Weź! Daj się wykazać! Nikt w życiu mi się nie zwierzał. SIADAJ i mów jak mam się zachowywać, aby było naturalnie i elokwentnie do sytuacji. - Potem dodała. - Proszę...
- Skończysz jak ja, popełnisz samobójstwo, mogę się założyć, zaraz przyjdzie Charlott i powie ci to, co miała powiedzieć od samego początku. - To był głos jegomościa "D.D.D.D.".
Był bardzo przejęty, przygnębiony.
- Dopiero jak usłyszysz wiadomość od niej... poznasz prawdziwą gorycz. - Dokończył.
Spojrzałem w prawo. Z jego zielonych oczu można było jedynie wyczytać smutek. Szybko wzrokiem wróciłem w stronę El, która nad czymś intensywnie myślała. Usiadłem. Nogi kazały uciekać, ciekawość wierciła dziurę i kazała zostać.
- Na czym skończyłaś swój wywód? - Mój głos.. ja.. BAŁEM SIĘ?! Co... ale... no... z jakiej niby racji?!
Przekrzywiła łeb wpatrując się w mój pysk, ciekawe jakie emocje na nim są wypisane, bo ja nie mam pojęcia.
- Czemu odeszła?
- Sam chciałbym wiedzieć... - Zwróciłem łeb ku górze, wpatrując się w gwiazdy i księżyc.
Po długiej chwili milczenia powiedziała:
- Możliwe, że to dziwnie zabrzmi, ale skończyły mi się pytania, które kulturalna osoba w takiej chwili by zadała.
- To zadaj te niekulturalne... - Wahanie.
- Preferujesz facetów? - Uśmiechnęła się krzywo. - Skoro ta osoba, która odeszła to była "znajoma".
- NIE! - Zerwałem się znów na równe nogi.- Nie jestem gejem. - Uspokoiłem się nieco.
- Dobrze wiedzieć. - To był jeden z nielicznych głosów, który ranił me uszy. - Doki powiedział mi.. no wiesz.. że masz dołek.
- Jestem przygnębiony. - Rzuciłem jej złowrogie spojrzenie. - Droga, adoptowana siostrzyczko, której znam tylko imię.
Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło.
- Twoi rodzice nie żyją. - Rzuciła twardo.
Podniosłem jedną brew pytająco.
- Nie smucisz się? Nie zakręcasz w spiralę samozniszczenia? - Jej mina była nietęga.
- Nigdy mnie nie doceniali, szanowałem ich, lecz nie kochałem. Nigdy nie byli dumni z żadnego mego rodzeństwa, ja nie byłem wyjątkiem. - Tłumaczyłem niewzruszony.
- Może nie mieli ku dumy powodu? - Syknęła.
Stój.. wróć. Ona ich chroni? Spojrzałem kontem oka na Dekla, integrował się z zdezorientowaną Elizabeth. A jednak grzmisz... właśnie w Ciebie uwierzyłem, Boże.
- SŁODKI, MIŁOSIERNY! - Wrzasnąłem, ogrom tego, co właśnie sobie uświadomiłem, przyćmił nawet smutek po odejściu Arve.
Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się ku mnie.
- Od kiedy ty niby wierzysz w... - Mówił Delbin, lecz szybko mu przerwałem.
- Bright był adoptowany? - Spytałem, a dech w klatce z szoku zaparło.
- Kto..? - Zdziwił się moim pytaniem.
- Bright, z watahy z której pochodzę. Pamiętasz jak ci o nim opowiadałem?** - Zamieniłem się w człowieka.
- Coś mi świta... - Spojrzał na mój entuzjazm z dystansem. - Tak... ale on nigdy się o tym nie dowiedział. Nie dowiedział się o tym, wilczyca, która uważała się za jego matkę, znalazła go jako szczenie, ktoś go porzucił... w końcu umarł, bardzo młodo... przyjaźniliście się.
Podszedłem do niego z błyskiem w oku, położyłem rękę na jego ramieniu - był w szoku. Dziś wszyscy wprowadzają mnie w szok, ale ja ich najwyraźniej też.
- Drogi, Doki Deshi Delbinie Du... nie skończę jak ty, nie przepełnia mnie gorycz, nie rzucaj słów na wiatr i nie bądź taki pewny swego. Ona już wie? - Wskazałem głową skrzydlatą postać.
- O czym? - Zagryzł dolną wargę.
- Jesteś już na przegranej pozycji... - Nachyliłem się w jego stronę i szepnąłem. - Bright, a fakt, że opłakujesz moich rodziców bardziej, niż ja sam, mówi sam za siebie, że jesteś mym bratem. Gdybym nie był przygnębiony i zmęczony, wyśmiałbym ciebie, prosto w twarz.
W jego zielonych oczach rozbłysło rozbawienie.
- No ale wiesz... jak na mego brata, jest mało do mnie podobny.
- Nie bez powodu twa matka mnie porzuciła. - Uśmiechnął się smutno.
- Od kiedy wiesz, że umarli? - Szeptaliśmy nadal między sobą
- Od kiedy umarli.
- Dobrze ukrywałeś smutek. - Oznajmiłem z lekkim uznaniem. - Czemu nie przybierasz postaci wilczej?
- Bo byś mnie rozpoznał.
- Dlatego przekręcałeś własne imię. - Prychnąłem.
- Na prawdę?
- Kilka razy myliłeś kolejność i mówiłeś "Dashi", zamiast "Deshi".
- One nic nie wiedzą. - Spojrzał na Elizabeth i Charlott, które patrzyły na nas jak na wariatów. - I niech tak zostanie.
- Dobra. - Stwierdziłem.
- Dobra. - Powtórzył w ślad za mną.
Wyprostowaliśmy się i zamieniwszy się w wilka zwróciłem się do Szarlotki:
- Chciałbym naprawić, to, co zepsułem słowami, siostrzyczko. - Uśmiechnąłem się, lecz zmęczenie przejmowało pomału nade mną kontrolę.
- Miło mi cię znów poznać.... braciszku? - Chyba ją przestraszyłem...
- Mnie już nikt nie kocha. - Zaśmiała się strzeże Eli.
- Bawi cię to? - Skrzywił mi się uśmiech.. ale tylko nieco.
- Trochę. - Uśmiechnęła się sztucznie.
Odwróciłem się w stronę Dekla(dla mnie zawsze był i będzie Dekielkiem). Stał wpatrzony w nocne niebo. Zostawiłem dziewczyny, aby mogły trochę się ogarnąć, bo obydwie widziały chyba Dokiego, i Charlott musiała ogarnąć Elizabeth, podszedłem do niego i po raz kolejny zamieniłem się w postać człowieka.
- Muszę iść. - Westchnął głośno.
- Było zabawnie. - Zawtórowałem westchnienie.
- Było, do puki nie odkryłeś pięć minut temu, że jestem tym, kim jestem.
- Twoim bratem. Nie bój się tego słowa, ja też się go bałem jak przyszła Charlott i powiedziała, że moi rodzice, ją adoptowali, pojawiło się pytanie "czemu muszę cierpieć za ich błędy?".
- Ty pewnie sądzisz, że jesteś skutkiem przypadku, a ona twierdzi, że jest wynikiem sumienia, no wiesz... naprawa świata i takie tam...
- Cienka sprawa.
Zapadła niezręczna cisza.
- Serdeczne kondolencje... z powodu śmierci matki. - Znowu westchnienie, wyrzuciłem to z siebie, brawo ja.
- Brawo ty. - Zaśmiał się. - Co do kondolencji, dziękuję.
- Nie siedź w mojej głowie. - Mruknąłem.
- Ostatnie chwile cię podręczę i już mnie nie ma. - Wyciągnął rękę, abym przybył piątkę.
- Więc żegnaj... ktosiu
- Żegnaj ktosiu... jak Rain robi jeszcze w tej branży, to go pozdrowię i każę mu pozdrowić sam wiesz kogo.
- Ten ktoś zwie się Arve, a Rain już nie robi w tej branży. - Poprawiłem go i przybiłem piątkę.
Raczej się zamachnąłem, bo chwilę później, znikł. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale miałem jeszcze tyle pytań, które naciągnęłyby jego kłamstwa, na przykład jego śmierć... cały czas kłamał na ten temat, co robił, gdy ja go nie widziałem, a może on nie odszedł? Może znów płata mi figla?
- Nie łudź się, Damp, wyczułbyś jego aurę.... - Musiałem to sobie uświadomić.
- Teraz gada sam do siebie... Pomożemy mu? - Odwróciłem się, Fioleto-włosa gadała ciągle z Brązowo-włosą.
- To się nazywa, moja droga, uwaga, cytuję: "zakręcanie w spiralę samozniszczenia". - Odpowiedziałem zamiast jej prawdziwej rozmówczyni.
- Zgadzam się z przedmówcą. - Przytaknęła Charlott.
Pomóc... nie mogę zostawić Ayato i unikać go, dopóki nie zaćpa się na śmierć. Stoję w kałuży... dobrze. Cały obraz nagle się rozmazał, a następnie wyostrzył się - teleportowałem się do jaskini. Słońce wschodzącego słońca sączyło się przez wejście do środka. Nie musiałem szukać Alfy daleko... siedział w wejściu. Spojrzałem do góry, jeśli on to widzi, jestem skończony.


(...)
  Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje,
  A serce swej pociechy darmo upatruje.
~Jan Kochanowski, Tren VIII~

*wątek z Wikodinem. ;d
** jedyna wzmianka o nim pojawia się w pierwszym opowiadaniu. XD


Tak się kończy historia Dampa... planowałam inaczej, ale zabrakłoby czasu na oddzielny wątek dla Brighta... xdd
Tak więc... takie żale, tylko u mnie. ;_; Wyszło, jak wyszło, po raz pierwszy postawiłam na akcję, nie na przejrzystość, i jak widać - wyszedł chaos.
To co, jedna wielka rodzinka? Jeszcze Ayato trza przytulić do tej gromadki i na odwyk. :P
Zapewne nikogo nie chwyciłam za serce taką banalna historyjką... *bravo ja*
Porąbane opowiadanie. O.o
BTW...
Damp nagle przestał być Dampem...
Doki okazał się być tak jakby bratem Dampa....
To jest już koniec... nie ma już nic... jesteśmy wolni... możemy iść...

PS. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć czemu pisze, że Arve odeszła, że wszyscy uchwycili fakt, że napisała o odejściu na chacie blogowym. ;/

(Wataha Mroku) od Elizabeth

Trafiłam w wybuchowe towarzystwo, to jest pewne. Jeden chętnie by zobaczył, niejednego nago, a drugi szanował swoją przestrzeń osobistą. Szkoda że Kuro nie rozpruł tej jego mordki...
Blondyn wyszedł zostawiając nas samych. Fajnie, tylko że w takim razie to ja obecnie stałam się obiektem pożądań Treya. Odwrócił się w moją stronę i głupkowato uśmiechnął. Ja zrobiłam ku niemu pare kroków, tak aby stanąć blisko niego.
- Co się szczerzysz? - widać było że czerpie z tej sytuacji przyjemność. - Dawaj tego wiśniowego lizaka.
Jego twarz jeszcze bardziej się rozpromieniła i zapewne już sobie wyobrażał niewiadomo jakie sceny. Żałosne. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej czerwonego lizaka o którym była mowa.
- Dziękuję. - powiedziałam biorąc go do ręki. - Musisz jednak wiedzieć że na tym nasza znajomość się kończy gdyż ja preferuję osobniki, które zachowują się nieco dojrzalej, a nie jak zboczone 14-latki. - Po tych słowach także się uśmiechnęłam, klepnęłam go potulnie 2 razy w policzko i wyszłam z groty z lizakiem w ustach.
Smakując się lizakiem i korzystając z pogody ruszyłam na spacer. Słońce przedzierało się pomiędzy gałęzie rzucając smugi światła między drzewami. Koło południa w postaci wilka ułożyłam się wygodnie między konarami dębu i pogrążyłam się w śnie.
W nocy ruszyłam jak to zazwyczaj czyniłam, na łowy. W głowie mi szumiało, jak co noc, zawsze mnie to drażniło. Jednak obecnie skupiłam się na moim celu, jakim była młoda łania pasąca się leniwie nad wodą po drugiej stronie rzeki. Zaczaiłam się w zaroślach. Prawie pewne było że zanim zdążyłabym przepłynąć na drugi brzek zdobycz uciekłaby na tyle daleko abym nie mogła już jej doścignąć. Postanowiłam się teleportować. Skupiłam swój wzrok na miejscu za łanią, już się teleportowałam, gdy wtem ujrzałam pośród traw znajomy pysk. Wylądowałam w hukiem towarzyszącym teleportacji tuż przed pyskiem basiora, kóry okazał się Dampem. Spojrzałam za siebie, łania już była daleko. Podniosłam się.
- Wybacz, chyba cię zaskoczyłam. - powiedziałam.
- Dzisiaj już nic mnie nie zaskoczy.
Przyjrzałam się mu. Był smutny, coś go zasmuciło i to raczej nie byłam ja. Usiadłam obok. W pocieszaniu nie byłam najlepsza, ale głupio by było go tak zostawić.
- A można wiedzieć co się stało? - spojrzałam na niego czekając na opowieść o jego problemie.
- Kogoś ubyło z mojego otoczenia. Więcej nie musisz wiedzieć...
- Aaaa... niech zgadnę, kobieta?
- Nie w tym sensie o którym ty myślisz. - westchnął.
- Em, czytasz mi w myślach nawet nie czytając w nich. To magia. Ale tak serio, to kto? Matka? Siostra?
- Nie. - odrzekł krótko.
- Masz rację, matki bywają nadopiekuńcze, a siostry potrafią zmieszać człowieka z błotem, a więc Babcia? - milczał, więc próbowałam dalej. - Ciotka? Kuzynka? Nie? Babcia? - znowu cisza. - Aaa, a więc kobieta nie z rodziny... przyjaciółka?
- Znajoma...
- Od kiedy tacy przystojniacy mają ekhem "znajome"? Rozumiem że Trey, albo jakiś inny niedojrzały emocjonalnie gówniarz, ale ty? - byłam szczera, powinien to docenić...
Burknął coś niezromiałego pod nosem. A więc nie docenił... faceci. Nawet ci inteligentni wiedzą tyle o uczuciach do kobiet co kotlet mielony.
- Dobra wywal to z siebie, w filmach mówią że to pomaga, ale to jest chyba trochę przereklamowane... Powiesz czy nie?
- Em, odeszła bez słowa pożegnania, sądziłem... Em, eee... nie wiem jak to ubrać w słowa abyś sobie za dużo nie pomyślała. - oznajmił.
- Dobra... a jak miała na imię ta... ekhem, znajoma?
- Arwe - szepnął głośno (f.ck logic)
- Nie znam. A czemu odeszła?
- A co to przesłuchanie? - burknął i wstał ociężale.
- Weź! Daj się wykazać! Nikt w życiu mi się nie zwierzał. SIADAJ i mów jak mam sie zachowywać, aby było naturalnie i elokwentnie do sytuacji. - powiedziałam bez namysłu, a po chwili dodałam. - Proszę...
Trochę go chyba zamurowało albowiem z jego oczu dało się wyczytać szok i zdezorientowanie. Przez chwilę wydawało mi się że spojrzał w bok, jakby ktoś obok niego stał. Teraz to ja się zdziwiłam i zaczęłam zastanawiać czy to odejście jego "znajomej" nie wywołało u niego jakiejś choroby, koniecznej do skonsultowania z psychologiem.

_____________________________________________
Wróciłam. Wybaczcie że tak długo, miałam dużo ocen do poprawiania. xdd

niedziela, 24 maja 2015

(wataha ognia) od Maji

Kuro był...wkurzający. Nawet teraz gdy porażona strachem stałam przed Nocnym Łowcą, ale przyznam że teraz byłam mu wdzięczna za tę jego... arogancję. Prawie walnęłam go w nos, ale mi skurczybyk zwiał. Ale przynajmniej teraz nie stałam przerażona z NIM, byłam wściekła i chyba pierwszy raz nie walczyłam ze swoją wściekłością, a wręcz przeciwnie chciałam by mną zawładnęła, by przebiegła przez całe moje ciało i zmieniła mnie w takiego samego potwora jakim był mój...Nigel. Niemal usłyszałam od Follow słowa "Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem" i zmieniłam się w to coś. To coś nigdy nie było moim przyjacielem, zawsze było wewnętrznym wrogiem z którym walczyła. I mimo, że to była moja jedyna szansa chciałam się tego pozbyć, ale wtedy przypomniał mi się krzyk Shy. Ona krzyczała w myślach dzisiejszego poranka, żebym nie walczyła. Nie wiem czemu rano nie zwróciłam na to uwagi... cóż groźba śmierci miesza w głowie. Ale teraz to nie był właściwy czas by się nad tym zastanawiać, postanowiłam posłuchać Shy i poskromiłam swoje zapędy obronne, chociaż to nie było łatwe. I poczułam coś, jakąś więź między mną a tym czymś... chociaż nadal nie uważałam tego za swojego przyjaciela. Ale nadal nie wiedziałam jak poskromić Nocnego Łowcę, a on zbliżał się nieubłaganie i wtedy mój wzrok padł na martwe ciało Shy, w jednej chwili przypomniałam sobie wydarzenia sprzed wielu lat, rozgrywające się w wiosce daleko stąd, w mojej rodzinnej wiosce i martwe ciało mojej matki i wtedy stało się coś dziwnego. Najpierw dostrzegłam ból w oczach mojego wroga, wielki, nieposkromiony ból. Ból który po chwili zgiął go w pół i Nocny Łowca upadł na ziemię. Stałam oniemiała i patrzyłam na tą scenę swoim zdumionym wzrokiem, ukradkiem rzuciłam okiem na Kuro, ale on był tak samo zaskoczony jak ja. Minęło może kilka sekund, chociaż mi wydawało się że mija cała wieczność, kiedy gorący oddech Nocnego Łowcy zniknął.
Oszołomienie trwało chwilką...dłuższą chwilkę, a potem przypomniałam sobie o Shy
- Shy- wyszeptałam i podbiegłam do niej, a Kuro ruszył za mną. Shy nie oddychała i nie dawała żadnego znaku życia...Ona nie żyła
- Nie żyje- powiedziałam jeszcze ciszej, ale Kuro miał dobry słuch
- Dwie ofiary... To wcale nie najgorzej, chociaż to nie moja sprawka- powiedział niby do siebie, ale wiedziałam, że mnie prowokował. Machnęłam ręką chcąc mu powiedzieć coś całkowicie niemiłego, ale nagle wszystko to co znajdowało się kilka metrów ode mnie znalazło się nieco dalej... no dobra dodatkowe kilka metrów dalej. Szkoda tylko, że nie trafiłam tym czymś (cokolwiek to było) w Kuro, musiałam pocieszyć się wyobrażeniem sobie tej sceny.
Kuro patrzył na mnie swoim kpiącym wzrokiem, czym denerwował mnie bardziej niż swoim gadaniem i sarkastycznymi uwagami na temat wyrządzonych przeze mnie szkód.
- Akki będzie z pewnością zadowolony, że przybyło mu przewróconych drzew.
- Zwalę na ciebie - zdecydowałam - a teraz się zamknij bo dołączysz do nich
- Czy Ty mi grozisz?- zapytał ze stoickim spokojem i z taką miną jakby rozmawiał z dzieckiem, które nic nie może mu zrobić. Ale ja byłam wściekła na niego i miałam wielką ochotę trochę go po przypiekać. Ale moje moce znów nie zadziałały jak trzeba i zamiast rzucić w niego ogniem sprawiłam, że ogień wyrósł z ziemi. Byłam niezadowolona, że moje moce wariują i szczęśliwa, że oddzieliła mnie od Kuro zasłona z ognia. Wróciłam do Shy, ale co ja mogłam dla niej zrobić? Był jeden sposób, ale Kuro nie mógł się o nim dowiedzieć. Zrobiłam szybką kalkulację ile czasu zajmie Kuro przebicie się przez zasłonę z ognia, ale nadal nie byłam pewna czy zdążę rzucić czar. Dlaczego właśnie on?
- O czym ja w ogóle myślę, nie mam wyjścia- powiedziałam szeptem sama do siebie i pośpiesznie zdjęłam swój amulet i zawiesiłam go na szyi Shy. Nigdy wcześniej nie próbowałam wykorzystać połączonych mocy naszych amuletów, przecież nie bez przyczyny były one rozłączone, ale Shy to moja przyjaciółka i gotowa byłam złamać dla niej wszystkie reguły.
Blask pojawił się po zaledwie jednej sekundzie od połączenia amuletów, był całkowicie oślepiający. Shy była jakby w niebieskiej poświacie oślepiającego blasku. Wnikał on w jej ciało, przeszywał niemal na wylot. Nie wiem jak ona się czuła w tej chwili, ale chciałabym doświadczyć czegoś takiego. Z drugiej strony nie było mowy, by Kuro mógł nie zauważyć tego cudu. Mimo, że wszystko stało się w przeciągu kilku sekund i kiedy Kuro wreszcie wygrał ze ścianą ognia ja i Shy stałyśmy w znajomym szyku, a mój amulet wisiał już na mojej szyi to wiedziałam, że on zapyta i wiedziałam, że nie odpuści póki się nie dowie prawdy.

(Wataha Mroku) od Kuro

Spojrzałem na Akkiego wzdychając. Ponownie był zagłębiony w jakąś lekturę. Mogłem niemalże przysiąc, że od kiedy jesteśmy w Immortal Wolves nie robi nic poza czytaniem. Jest jeszcze nudniejszy niż zwykle, aż zaczęła mi przechodzić ochota na wytrącanie go z dobrego nastroju.
 - Co tam? - Było to chyba pytanie automatyczne, jak usłyszał, że nadchodzę, ponieważ nawet nie drgnął, a jego oczy wciąż śledziły kolejne linijki tekstu. Poczułem ochotę zabrania mu tej książki i zdzielenia go nią po głowie. Nie lubiłem być ignorowany. Nie narzekałbym już dzisiaj nawet na towarzystwo Treya - przynajmniej nie umierałbym z nudy.
 - Działo się dzisiaj coś ciekawego? - Mój głos brzmiał obojętnie.
 - Niezbyt - odparł. - Ten zboczony szaleniec jest zajęty swoimi sprawami, więc jest spokój, a ty też ostatnio tutaj nie przebywasz. Na to akurat nie narzekam - w końcu uniósł wzrok znad książki. Trochę tego żałowałem, ponieważ nie miałem powodu, aby naprawdę go zdzielić książką po głowie, a ta potrzeba nasilała się z każdą sekundą.
 - A Nigel? - Zainteresowałem się.
Jeszcze nie zdążyłem go poirytować. Może byłaby to dla mnie dobra odmiana.
 - Nie ma go - odpowiedział lakonicznie.
 - Nie ma? - Miałem nadzieję, że rozwinie nieco swoją wypowiedź.
 - Cały czas stara się z całej siły nie zwracać na siebie uwagi - wyjaśnił. - Ogólnie unika tego miejsca. Nie, żeby mnie to obchodziło. Nie będę za nim chodził i pilnował, aby czegoś nie przeskrobał tylko dlatego, że jest członkiem tego stada. Każdy odpowiada za siebie i swoje decyzje.
 - Stara się nie zwracać na siebie uwagi... - Mruknąłem. - Zdecydowanie podejrzane. I bardzo nieskuteczne. Mógłby brać z ciebie przykład - zauważyłem.
 - Co masz przez to na myśli? - Chociaż jego głos brzmiał beznamiętnie to wiedziałem, że zaczynał się nieco irytować. Tak po prostu działała na niego moja obecność.
 - Gdyby tak zachowywał się, jak nudna osoba, która zdaje się nie mieć nic do ukrycia nikt nie miałby powodu podejrzewać, że cokolwiek knuje - zauważyłem z niewinną minką.
Posłał mi zirytowane spojrzenie.
 - Ach, wybacz mi moją pomyłkę. Zapomniałem, że TY po prostu masz taki nudny charakter - mój uśmiech się rozszerzał w odpowiedzi na jego zwiększającą się irytację.
Hmmm... Zapomniałem o Nigelu - zorientowałem się. - W końcu mam nowe źródło rozrywki i nie powinienem o nim zapominać.
- Wiesz może w którym kierunku udał się Nigel? - Spytałem.
- Taak... Ale po co chcesz to wiedzieć? - Zainteresował się. - A zresztą... Jeśli dasz mi dzięki temu spokój to z chęcią udzielę ci tej informacji. Udał się w kierunku tego miejsca, gdzie nie tak dawno irytowałeś Mayę i sprowokowałeś ją do walki.
Wyszedłem z jaskini. Już dawno minął poranek, ale dzień i tak nie zapowiadał się na dzień stracony. Dzień w którym nie będę miał kogoś kosztem rozrywki jest dniem zmarnowanym.
Kiedy byłem już blisko i zacząłem wyczuwać obecność wilka zwolniłem kroki pilnując, abym nie dał się wykryć. Najpierw wolałem rozeznać się w sytuacji, a dopiero potem wkroczyć do akcji. Na szczęście byłem już mistrzem w ukrywaniu się (lata praktyki, ukrywania się i uciekania przez rządnymi mordu ofiarami moich pomysłów).
Wow. Kiedy go zobaczyłem wydawał się naprawdę rządny mordu. Naprawdę wybrałem idealny moment na zainteresowanie się nim, ponieważ w niczym nie przypominał dobrotliwego i litościwego Nigelka, którego nam zaprezentował. Cóż, nieco się tego spodziewałem, ale nie mogłem nigdy potwierdzić na 100%, że on nie udaje. Po prostu nie wierzyłem, aby istniała idealna osoba, która nie ma czegoś do ukrycia, a im bardziej ktoś sprawia wrażenie grzeczniejszego tym bardziej stara się coś ukryć za wszelką cenę.
Mimo wszystko jego "transformacja" była naprawdę zdumiewająca. Początkowe łagodne oczy wyglądały, jakby obudził się w nich jakiś dziki instynkt. Ruchy miał wolne, ale precesyjne i pewne. Wiedział co robi i z pewnością miał w tym jakiś cel i się nie spieszył z tym, ponieważ wiedział, że i tak go zrealizuje. Wykonywał proste zadanie z zimną krwią. Przywodził na myśl łowcę osaczającego swoją ofiarę.
 - Witam moje panie - skierował swój głos w stronę pozostałych dwóch postaci, które zdawały się mieć złe przeczucia. Zwłaszcza Mayę zdradzał lekko przyspieszony oddech i nerwowe odruchy, chociaż pewnie nie zdawała sobie z tego sprawy.
Hmmm... Zastanawiałem się co powinienem o tym pomyśleć. Czemu nie zaprosili mnie do tej ciekawej zabawy...? Nie miałbym nic przeciwko zabiciu kogoś. Dawno już tego nie zrobiłem i zaczynałem już tęsknić za tym uczuciem.
 - Nigel - wydusiła Maya w odpowiedzi.
Wiedziałem, że była strachliwa, ale nie sądziłem, że aż tak.
 - Tak, to ja i niedługo stanę się waszym najgorszym koszmarem - obdarzył ich chłodnym uśmiechem.
Taaak... Stary, nudny, przereklamowany tekst - pomyślałem zdegustowany. - Zepsuł mi nastrój, a już zaczynałem się wczuwać w to widowisko co rozgrywało się przede mną.
- Nie sądzę - Shy zaserwowała mu prostą odpowiedź.
Może i była prosta, ale z pewnością nie brzmiała tak lamersko, jak ten tekst.
- Przekonajmy się - zaproponował.
Krótka walka. Wyniku nietrudno było przewidzieć. Dwie przerażone dziewczynki kontra doświadczony łowca skupiony na swoim celu. To nie mogło się inaczej skończyć. Jedna (mam tu na myśli Shyine) już leżała martwa, a druga sparaliżowana strachem czekała, aby dołączyć do swojej poprzedniczki, podczas gdy zabójca zbliżał się do niej.
I tak wpatrzony w tą scenę na chwilę straciłem uwagę i zdradziłem się jakimś szelestem. Niestety albo i stety moja obecność nie pozostała niezauważona przez Nigela. Chociaż był skupiony na swoich ofiarach to z pewnością obserwował otoczenie.
- Spokojnie. Możesz kontynuować tam gdzie skończyłeś - obdarzyłem go spokojnym uśmiechem. - Nie zamierzałem przeszkadzać. Po prostu niecodziennie zdarza się jakieś morderstwo, więc uznałem, że mogę sobie popatrzeć - powiedziałem szczerze.
Chociaż nie... Tak będzie zbyt nudno.
- Albo nie - zmieniłem zdanie. - Tak nie będzie ciekawie - stwierdziłem. - Co powiesz na to, abym się dołączył do zabawy? - Nie czekałem na odpowiedź. - Hmm... Kogo stronę wybrać - nie zdziwiłbym się gdybym dla nich miał wzrok szaleńca w takiej sytuacji. Cóż, to jak ja ich widziałem było zupełnie inne od tego co sobie wyobrażałem. Nie będę przecież rozpaczał nad utratą jednej zabawki, kiedy mam wiele innych o wiele bardziej mnie fascynujących. - Chcesz pomoc? - Spojrzałem na niego.
Patrzył się, jakby chciał przeniknąć moje myśli. Powodzenia. Nawet, jeśli potrafisz czytać w myślach to i tak na nic, jak nawet ja nie potrafię siebie zrozumieć, a co dopiero ty.
Parsknąłem śmiechem w odpowiedzi na jego reakcję, a raczej jej brak. Chyba wytrąciłem go nieco z jego nastroju.
- Odpowiedź brzmi nie - rozłożyłem bezradnie ręce. - Jako, że mam w nawyku wybierać ciekawsze scenariusze muszę wybrać stronę ofiary. Trochę szkoda, ale możliwość zabicia kogoś takiego, jak ty też jest kusząca, więc myślę, iż jest to dobry wybór. No i ten lamerski tekst kompletnie mnie zniesmaczył, więc nie mogę ci pomóc. Nie chcę być po stronie kogoś kto mówi jeszcze "niedługo stanę się waszym najgorszym koszmarem". Trochę oryginalności - poprosiłem. - Nie lubię, jak moje zabawki mają takie monotonne reakcje - wyjaśniłem. Nie sądziłem, jednak aby oni coś z tego zrozumieli.
Nie zdziwiłbym się, gdybym w tej chwili naprawdę w ich oczach wyglądał na szaleńca, ale ich zdanie na mój temat mnie nie obchodziło. Inaczej bym tego nie powiedział.
 - Wstawaj - rozkazałem Mayi. - Naprawdę nie mam ochoty bronić takiej bezbronnej ofiary. Myślisz, że zawsze ktoś będzie w stanie cię obronić - posłałem w jej kierunku drwiące spojrzenie.
Jako, że Nigel jeszcze mnie obserwował zastanawiając się pewnie co zamierzam zrobić dalej podszedłem do niej  nachyliłem się nad nią (jednocześnie pilnując, aby jakiś niechciany sztylet nie wbił mi się w plecy) i posłałem jej jeden z moich bardziej irytujących uśmieszków.
Nachyliłem się w kierunku jej ucha i wyszeptałem kilka słów. Oprzytomniała momentalnie i jej pięść powędrowała w kierunku mojej szczęki (moje magiczne oddziaływanie na innych ludzi, po prostu to uwielbiam). Szybko odskoczyłem, ponieważ lubiłem swoją twarz i nie byłem masochistą. Była wściekła. Po jej strachu nie było najmniejszego śladu.
- The show must go on - stwierdziłem odwracając się w stronę Nigela. - Teraz, gdy ostatni aktor jest już gotowy możemy kontynuować tą grę.
... Chociaż wynik jest już oczywisty - powstrzymałem się przed powiedzeniem tego głośno. I tak mój spokój i opanowanie wyrażały to wystarczająco dobrze. Słowa były zbędne. Nie brałem udziału w walkach w których nie mogłem wygrać. Chociaż... Lubiłem czasem improwizować. Zaplanowane życie bez niespodzianek i zaskoczeń jest dla mnie za nudne.

sobota, 23 maja 2015

(wataha ognia) od Maji

Kiedy wstałam zauważyłam, że Shy coś ukrywa. Jej mina nie wróżyła nic dobrego, ale czy mina kogoś kto wkrótce ma zginąć może wróżyć coś dobrego?
- Wszystko w porządku, Shy? - zapytałam
- Taaaakkk- powiedziała niepewnie i wiedziałam, że ona coś ukrywa. Nie, wiedziałam że to co powiedziała to kłamstwo.
- Nigdy wcześniej mnie nie okłamałaś- zarzuciłam jej
- Wiem, przepraszam- wyszeptała. Nie wiem czemu przegapiłam jej myślowy krzyk, który właśnie rozbrzmiewał w mojej głowie, ale w tym najważniejszym momencie przypomniałam sobie o nim.
Reszta poranka minęła nam niemal w całkowitej ciszy. Chyba po raz pierwszy w życiu tak się bałam kogoś, czegoś... chyba nawet Shy była mniej przerażona. Ona chyba wierzyła, że może mnie obronić ale ja wiedziałam, że nie. Nigel nie był głupi, nie zaatakuje jeśli nie wie jak poskromić tarczę Shy. Nie wiem czemu nie zauważyłam tych niemych sugestii Shy, chyba strach zmniejszył moje możliwości umysłowe.
- Shy chyba muszę iść zapolować- powiedziałam
- Nie!- krzyknęłą- To zbyt niebezpieczne.
- Musimy coś jeść-zdecydowałam- Nie pójdę daleko.
- Idę z tobą- uparła się Shy
Znałam tą minę, kiedy pojawiała się ona na jej twarzy należało jej po prostu odpuścić, bo i tak nic nie było w stanie jej odwieść od danego pomysłu. Zresztą samotne polowanie to była ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę. Tak więc obie skierowałyśmy się w stronę watahy mroku. Szłyśmy powoli, bo przecież nigdzie nam się nie spieszyło.
Kiedy dotarłyśmy do znajomej mi dziury, której zresztą byłam autorką, coś nas zatrzymało. Jakiś szmer w krzakach. Ciarki przeszły mi po plecach a Shy cała się nastroszyła.
- Witam moje panie- przywitał się Nigel, który teraz wyglądał niczym nocny łowca.
- Nigel- powiedziałam, nic więcej nie byłam w stanie z siebie wydusić.
- Tak to ja i niedługo stanę się waszym najgorszym koszmarem- odezwał się z pewnością w głosie
- Nie sądzę- zaprotestowała Shy
- Przekonajmy się- zaproponował Nocny Łowca i zaatakował. Tarcza Shy oczywiście nas obroniła, ale zauważyłam jak ON wchłania ją swoją mocą MROKU.
"Mamy problem, Shy" pomyślałam, a za niedługo stało się coś strasznego. Nigel trafił Shy, chyba kulą ognia. Nie wiem dokładnie co to było, ale odrzuciło ją na kilka metrów. I więcej się już nie poruszyła. Łzy podeszły mi do oczów, nie miałam pewności, ale wiedziała że ona nie żyje. Zabił ją. Niepohamowany gniew wypełnił całą moją duszę, ale strach przed zbliżającą się postacią Nocnego Łowcy gdzieś go stłamsił i nie mogłam go z siebie wydobyć. A więc tak miałam zginąć, miał mnie dźgnąć nożem, udusić lub jeszcze coś innego. Czułam jak cała drżę ze strachu i nic nie mogłam zrobić. Byłam sparaliżowana i nie mogłam myśleć logicznie... chociaż... w czasie tych kilku sekund przeanalizowałam sytuację "Nigel nie mógł mnie zabić magią, bo każdy jego atak bym wchłonęła, tak jak on mój. Musiałam z nim walczyć bronią bardziej... ludzką, ale przecież nie umiałam się bronić no i walczyć też nie bardzo umiałam. Nigdy nie musiałam tego robić." Myślałam i myślałam...a Nocny Łowca zbliżał się....

sobota, 11 kwietnia 2015

(Wataha Wody) od Dampa

Nie nacieszyłem się zbyt długo ciszą.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie dotrzymałeś obietnicy. - Spojrzałem w bok, czarno włosy chłopak już usiadł obok mnie.
Rain?
- Ehm…- Szukałem odpowiednich słów, ale nie znalazłem. - Witaj... czy.. czy ty... kim ty jesteś?
- Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie. - Powiedział to dość... mieszanym tonem... niezrównoważonym(w pewnym sensie), no ale na jego twarzy pojawił się niewyraźny uśmiech.
Odwzajemniłem się smutnym uśmiechem i spytałem:
- Jak się czuje Arve?
Gdy tylko usłyszał moje pytanie nachylił się i zaczął bazgrać coś na ziemi.
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Stwierdził a ja obserwowałem to, co "wychodziło" spod jego palców.
Czyli mam odpowiedzieć na postawione wcześniej pytanie a on mi odpowie na moje... ehhh. Przypomniałem sobie szybko całe zdarzenie na "tamtej" stronie i obietnice iż mam uściskać od niego Arve... czy jakoś tak. No ale.. w sumie.. ona mnie po tej akcji uściskała.. może nie wiedziała o mojej obietnicy... i ona MNIE uściskała a nie ja JĄ.. no ale można to nagiąć.
- W mojej perspektywie raczej spełniłem Twą prośbę.
Przez chwilę nie mogłem oderwać wzorku od rysunku na piasku, który przedstawiał moją twarz, nie miałem pojęcia jak to odebrać, lecz szybko się otrząsnąłem.
- Czy w Twojej perspektywie wyrzucasz niewygodne fragmenty? - Spytał.
Wątpię aby moje tłumaczenia przyniosły jakieś skutki, raczej bym się pogrążył. Dlatego też dalej ciągnąłem tą dyskusję kolejnym pytaniem, uznanym zapewne w jego oczach jako brak grzeczności:
- A ty niby skąd to wiesz? Zgadujesz czy masz niepodważalne dowody?
Przypatrzyłem się jego twarzy... pojawiła się na niej złość, lecz szybko znikła.
- Nie zaprzeczyłeś i nadal nie odpowiedziałeś.
- Sądzę, że skoro tu już jesteś, to sam możesz ją uściskać. - Wytłumaczyłem. - Zapewne rozumiesz o co mi chodzi.
Wstałem i mój rozmówca również.
- Wiesz, że powinieneś zacząć od przedstawienia się mi?
- Obydwoje wiemy, że to nie było konieczne. - Kolejny uśmiech z jego strony, miałem też wrażenie, że dławi się gdzieś w środku śmiechem. - Idziesz już? Nie chcesz się raz jeszcze zobaczyć z Arve?
Kusząca propozycja. Zwróciłem spojrzenie w kierunku jaskini.
- I tak jest już wokół niej za dużo zamieszania, nie lubię tłoku, nie odbierz tego źle, mam nadzieję, że wróci do formy jak najszybciej. - Spojrzałem na Zielonookiego i dodałem - Ty również sprawiasz wrażenie zmęczonego, nie będę już przeszkadzał.
Odwróciłem się pospiesznie zanim zdołał odpowiedzieć i odszedłem powoli w kierunku Watahy Wody, mi też przyda się odpoczynek, po za tym... jak bym tu został to zadręczałbym się stanem Arve. Pocieszam się myślą, że Ziemianka i Rain doprowadzą ją do ładu i zdrowia. Wolę jednak pominąć fakt iż Ayato również jest w środku.
Tak więc szedłem przed siebie i powtarzałem sobie w duchu:
- ... nie zawrócisz... nie zawrócisz...
Choć moja wola była mocno nadszarpnięta, trzymałem się z uporem wyznaczonego przeze mnie kierunku.
Nagle trzasnął mnie piorun chyba... olśnienie.
Dlaczego niby z Rainem jest bezpieczna...? Bo sprawia takie wrażenie? Ponieważ przyszedł z innej strony? NIE! DO DIASKA!
Moja siła woli w tym momencie została przełamana. Zawróciłem w te pędy. Szczerze... to powrót był kilka krotnie łatwiejszy i szybszy od odejścia. Byłem na tyle szybki, że jak dobiegłem do wlotu groty, to Rain właśnie znikał w półmroku wejścia do jaskini. Doskoczyłem do niego, chwyciłem za ramię i szarpnąłem do tyłu, po czym spytałem nieco zsapany:
- Kim ty właściwie jesteś dla Arve?
- A jednak chcesz się z nią zobaczyć? - Odpowiedział pytaniem na pytanie... łamie własne zasady. Pfffy...
Jakby czytając w myślach, dodał po chwili:
- Kimś bardzo ważnym.


_______________________________
Initium? Ayato? Chcecie coś dodać?

czwartek, 9 kwietnia 2015

(Wataha Ziemi) od Raina

Szum w uszach nie był tak uporczywy jak do tej pory. Na jedną chwilę w mojej głowie zapanowała cisza. Arwe opuściła mój umysł, by swoją uwagę skupić na ..kimś innym. Zanim powędrowałem spojrzeniem  za jej gestem, nowy „gość” opuścił jaskinię.
Pomimo wręcz paradoksalnie i groteskowo nerwowej sytuacji, na moich ustach pojawiło się drobne wykrzywienie – coś, co można było nazwać uśmiechem. Znałem tego, który się pojawił chwilę temu. Znałem, bo …już się spotkaliśmy.
Z niechęcią odsunąłem się od siostry, wciąż obdarzając nieprzyjemnym spojrzeniem błękitnowłosego paskudnika. Zacisnąłem zęby, gdy jasnowłosa piękność zmrużyła oczy na widok mojej miny. Nie miałem zamiaru rezygnować, ale nieodparta chęć wyjścia, kazała mi na KRÓTKĄ chwilę pozostawić Arwe w rękach…nie…na pewno nie w rękach nieznajomego mężczyzny. Pozwoliłem, by Initium usiadła na moim miejscu, a sam z cichym westchnieniem puściłem dłoń siostry i ruszyłem cicho do wyjścia. Nie odwracałem się, nie chciałem widzieć…jak Arwe kładzie głowę na ramieniu niebieskowłosego cholernika.
Chłód powietrza przenikał skórę, powodując przyjemne dreszcze. Czucie wciąż było dla mnie fascynującą odmianą, więc tak trywialne – przynajmniej dla wielu – odczucia były wciąż zaskakująco intensywne.
Przed wejściem stał duch tuż obok młodego mężczyzny. W tej rzeczywistości postrzeganie było zupełnie innym doświadczeniem – przynajmniej dla mnie. Ostatnim razem…Damp był żywym światło-cieniem, z wyraźnie zaznaczonym sercem. Teraz poznawałem go w inny sposób.
Zanim przysiadłem obok, towarzysz Dampa ulotnił się. Wiedziałem, że żaden z jego pokroju, nie będzie lubił mego towarzystwa…wywoływałem specyficzne „drgania”, które drażniły duchy. Miałem nad tym jednak władzę, więc zależnie od potrzeby – wzmacniałem lub minimalizowałem intensywność.
- Zdajesz sobie sprawę, że nie dotrzymałeś obietnicy – usiadłem obok, już w momencie, gdy rozbrzmiał mój nieco ochrypły nadal głos. Nie próbowałem nawiązywać do całej sytuacji, niczego tłumaczyć…I choć było to nieco dziwne, odezwałem się tak, jak do dawno niewidzianego znajomego. Starałem się, by mój głos był spokojny, bez emocji, ale na usta wypełzł ten sam uśmiech, który pojawił się, gdy wszedł do jaskini.
- Ehm…- odezwał się po chwili, wyraźni zbity z tropu - Witaj... czy.. czy ty... kim ty jesteś?
- Nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie - choć mówiłem poważnie, to oczy zmrużyłem w rozbawieniu. Wciąż miałem pewien problem w odsłanianiu swoich emocji.
Chłopak zmierzy mnie badawczym spojrzeniem, jakby ważąc pewność moich słów. Po chwili i na jego ustach pojawił się słaby wyraz uśmiechu, może nieco smutnego - Jak się czuje Arve?
Nachylam się, by zacząć rysować palcem w ziemi, odpowiadam nie patrząc na chłopaka
- Wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie - tym razem po prostu...sam nie byłem pewien odpowiedzi i samopoczucia Arwe. Najgorsze...już minęło, ale siostra potrzebowała teraz odpoczynku. Właściwie tak, jak ja sam.
- W mojej perspektywie raczej spełniłem Twą prośbę. – Damp widocznie  przypominał sobie całą sytuację i nasze niestandardowe spotkanie. Wodził też wzrokiem wzdłuż linii, jakie kreśliłem w podłożu.
Odwróciłem nieznacznie głowę, jednak nie przestałem rysować. Na ziemi pojawiała się...twarz Dampa - Czy w Twojej perspektywie wyrzucasz niewygodne fragmenty? - doskonale wiedziałem, że część o uściskaniu Arwe została "pominięta". Widziałem teraz wszystko to co siostra, więc nie umknęła mi i ta kwestia. W moim pytaniu, nie było jednak wyrzutu. Wciąż miałem naleciałości zasad panujących dla "bramy", więc dotrzymywanie obietnic co do słowa było dla mnie...ważne. Nawet, jeśli mnie to nieco bawiło.
- A ty niby skąd to wiesz? Zgadujesz czy masz niepodważalne dowody? – nasza rozmowa toczyła się w dosyć specyficzny sposób. Możliwe, że chłopak zrazi się przez to do mnie…a może wykaże się czymś więcej? Choć w głosie znać było coś na kształt zaczepki, nie wyczuwałem w tym wrogości, charakterystycznej dla…tego…Ayato. W myślach Arwe poznałem jego imię i niestety…burzę emocji, jakimi go obdarzała. Nic z tego mi się nie podobało. Na mojej twarzy mimowolnie pojawił się grymas złości, by po chwili zniknął.
- Nie zaprzeczyłeś – odparłem lakonicznie – i nadal nie odpowiedziałeś – kolejny uśmiech mógł być teraz uznany za kpinę. Chyba. Byłem dziwnie rozluźniony w jego towarzystwie. Dodatkowo wzrastało rozbawienie. Na ziemi, u naszych stóp, dokończyłem rysować twarz mego rozmówcy.

wtorek, 31 marca 2015

(Wataha Mroku) od Kuro

Niestety... Życie nie mogłoby być takie piękne, że pewien natrętny osobnik zostawiłby mnie w spokoju. Dosyć szybko za mną podążył, a ja chociaż chciałem przyspieszyć kroku to wyglądałoby to tak, jakbym przed nim uciekał - a co jeśli, by go to zachęciło do dalszej pogoni, ponieważ myślałby, że się go boję? Nie... Nie podobała mi się ta perspektywa.
Był coraz bliżej, aż w końcu mnie dogonił. Byłem już zmęczony, a on zaczynał mnie naprawdę irytować. Może powinien wybrać sobie inny cel? Polecałbym Akatsukiego.
- Nie? - Mruknął mi do ucha, a ja poczułem jego oddech.
Opanuj się. Powinieneś wiedzieć już, że nienawidzę, jak ktoś narusza moją strefę osobistą (chociaż nie mam oporów przed naruszaniem jej u innych) - pomyślałem.
Odsunąłem się zniesmaczony. Może powinienem go od razu skrócić o głowę? Skończyłyby się wtedy wszystkie moje problemy z nim związane... Nie... Przecież chciałem wykorzystać go do zgnębienia Akkiego, czyli muszę jeszcze trochę z nim wytrzymać... Chyba go nie zabiję... Chyba.
 - Zdecydowanie nie - odparłem stanowczo.
 - Więc czas to zmienić - z tymi oto słowami, które zaalarmowałyby każdą osobę mającą choć odrobinę instynktu samozachowawczego sięgnął do kieszeni i... wyjął wiśniowego lizaka.
 - Więc wyciągasz lizaka? - Prychnęła Kasumi.
 - Tak. Właśnie tak.
 - Jesteś niemożliwy - stwierdziła.
- A ty seksowna? - Wyciągnął w jej stronę drugiego lizaka.
- Raczej podziękuję - zaśmiała się.
Świetnie. Gadajcie sobie dalej, ale czemu inni mają się przez to nie wysypiać?
Czułem narastające wewnątrz mnie poirytowanie. Irytowałem się przeważnie do tej pory tylko w dwóch przypadkach. I to był jeden z nich. Nienawidziłem, jak ktoś utrudniał mi wyspanie się.
Spróbowałem zamaskować ziewnięcie, ale cwana bestia zwana Treyem i tak to wypatrzyła. Jego oczy niemalże rozbłysły. Oho.. Znalazł sobie kolejną okazję, aby się popisać swoją elokwencją.
- Chyba ktoś się zmęczył.
- Albo znudził - zauważyłem.
- Nie wydaje mi się - uśmiechnął się półgębkiem. - Ale jeśli chcesz to śmiało idź do łóżka.
- Jakoś nie mam teraz na to ochoty - on mi proponował, abym poszedł do łóżka? Niee... Jakoś trudno było mi uwierzyć w niewinność tej oto propozycji. Byłbym głupi korzystając z niej.
- Ja z chęcią ci potowarzyszę - zaproponował melodyjnie.
Wiedziałem! Cofnąłem się o krok uzyskując choć odrobinę tej niezwykle cennej w tej chwili przestrzeni osobistej. Miałem w
- Nie zrobiłbyś tego - odparłem odruchowo.
Było w tym zaskoczenie, ale i nutka groźby, ponieważ naprawdę zaczynało mnie kusić, aby w tym momencie użyć siły w celu pacyfikacji tego uciążliwego osobnika. Aczkolwiek... Wolałem też, aby myślał o mnie, jako o osobie, która unika tego rodzaju środków - może pomyśli, że jedyne w czym jestem dobry to gadanie i manipulowanie.
Przechylił nieco głowę. Z jakiegoś powodu ten z pozoru nic nie znaczący gest zaczynał mnie irytować. Może po prostu byłem już na tyle zmęczony, że wszystko mnie irytowało? Taa.. To chyba to.
- Jesteś szalony - stwierdziłem.
Taaa... A ja na pewno normalny - pomyślałem ironicznie. Wiedziałem, że daleko mi do normalnej przeciętnej osoby.
- Może coś w tym jest - zaśmiał się podchodząc jeszcze bliżej. Cofnąłem się kilka kroków. Ściana... Hmm... Houston, mamy problem.
Zabiję... Zabiję... - Przemknęło mi przez myśl, a tłumiona we mnie irytacja dosyć szybko narastała.
W momencie, kiedy przestał pilnować swoich zawszonych łap poczułem, jak coś... Jak by to określić... A zresztą nieważne.
- Oochh... Odniosłem to wrażanie już podczas naszego pierwszego spotkania - z mojego gardła wydobył się słodki głosik. - Ale ty naprawdę chcesz wcześnie zakończyć swój żywot - uśmiechnąłem się. - A jeśli masz ochotę jeszcze trochę pobyć na tej stronie świata to radziłbym zostawić mnie w spokoju, bo nie wiem ile jeszcze będę mógł ignorować twoje zachowanie - starałem się nie mieć morderczego wzroku, ale zapewne kończyło się tylko na staraniach sądząc po jego odrobinę zadowolonym wyrazie twarzy. Musiał być po prostu wprost zachwycony tym rozwojem sytuacji
Odepchnąłem go ze zirytowanym spojrzeniem.
- Jesteście do siebie podobni - zauważył.
- Niby do kogo jestem podobny? - Niestety. Morderczy wyraz twarzy nie zamierzał sobie zniknąć od tak.
- Do swojego bra... - Zacząłem.
- Miałeś na myśli Akatsukiego - moje ręce powoli zaczęły wędrować w stronę noża. - Niby pod jakim względem jestem do niego podobny? - Mój niewinny uśmieszek pozostawał niewzruszony, kiedy to obmyślałem dokładnie 2 416 sposobów na ukatrupienie Treya.
 - Miałem jedynie na myśli, że reagujecie tak samo, gdy przestajecie nad sobą panować - zapragnąłem zetrzeć mu z twarzy ten, jakże irytujący mnie uśmieszek. Nic. Tylko nóż w kieszeni mi się otwiera na ten widok.
- Eeechhh... Naprawdę? - Wyjąłem nóż i pogładziłem jego powierzchnię. - Nie sądziłem, że to będzie twoje ostatnie stwierdzenie w tym życiu... - Zacząłem iść w jego kierunku. - Wiesz... Porównywanie mnie z nim jest jedną z niewielu rzeczy za którymi nie przepadam, ale skąd miałeś to wiedzieć skoro wszyscy, którzy to zrobili już dawno nie żyją...
Chwila! - Zatrzymałem się. - Co ja robię?! To z pewnością nie był dobry czas na próbę zabójstwa. W dodatku przy świadkach. Jeszcze ten jego uśmieszek... Mu naprawdę podobał się ten rozwój sytuacji.
Odwróciłem się.
- Ale jako, że nie zamierzam tańczyć tak, jak mi zagrasz nie rzucę się na ciebie z rządzą mordu dostarczając ci rozrywki - z tymi oto słowami oraz wesołym uśmieszkiem odwróciłem się, a następnie zostawiłem Kasumi oraz Treya samych. Ooo... Jak teraz o tym pomyślę to Kasumi musiała mieć niezłą rozrywkę oglądając naszą dwójkę.
Uuuff... O mało bym nie zapomniał o najważniejszej sprawie. Przecież chciałem się wyspać, a nie walczyć z nim - ziewnąłem. - Naprawdę... Ta walka była naprawdę kusząca...

(Wataha Mroku) Od Trey'a.

Stałem z pochmurną miną pod ścianą głównej jaskini Mroku podrzucając mały kamyczek w dłoniach. Był to jeden z tych momentów, kiedy nic lub nikt nie przykuł mojej uwagi. W jaskini pusto, na dworze pusto. Zmarszczyłem brwi słysząc kroki w wejściu.
- Och... - Wyrwało się Kuro widząc mnie. - A Ty nie powinieneś być gdzieś indziej.?
Na moje wargi mimowolnie wypłynął cień przebiegłego uśmiechu.
- Nie tęskniłeś za mną.? - Wypuściłem kamień z rąk i odepchnąłem się od ściany.
- Wyobraź sobie, że nie. - Odparł.
Momentalnie wróciła cała moja energia i chęć na kogoś.
Przeniosłem spojrzenie za plecy chłopaka i ujrzałem smukłą, drobną dziewczynę o fioletowych włosach i piegach na bladej twarzy. Niesamowite stworzonko. Trzeba będzie kiedyś to wykorzystać.
Podszedłem powoli do niej mierząc ją wzrokiem od góry do dołu, potem złapałem jej spojrzenie. Mój uśmiech poszerzył się. Niezrażona moim zachowaniem wyglądała bardziej na zaciekawioną.
Wyczułem chęć swoistej ucieczki basiora.
- Próbujesz uciec.? - Zasugerowałem.
- Po prostu nie chciałem przeszkadzać wam w bliższym zapoznawaniu się, bo wiesz... Jakoś nie odczuwam potrzeby nawiązywania bliższej znajomości z tobą - Uśmiechał się niewinnie. - Zostawię tą przyjemność Kasumi.
- Czyli próbujesz uciec. - Podsumowałem.
Sądziłem, że zostanie. Zawsze ciekawiej, gdy na polu gry jest więcej osób.
- Ale sam chyba przyznasz, że nie jestem tutaj zbytnio potrzebny - Zauważył. - Poza tym nie byłoby Ci łatwiej osiągnąć to co planujesz skupiając swoją uwagę na jednej osobie.? Pomyśl o tym, jakbym szedł Ci na rękę.
 - Lubię wyzwania. - Odparłem bez wahania.
 - Ja tylko tak się wtrącę na chwilę... Hmm... Co wy macie na myśli poprzez "wyzwania".?
Oblizałem górną wargę i posłałem jej tajemniczy uśmiech pokazując dołeczki w policzkach.
- A jak myślisz.? - Wymruczałem i zrobiłem jeszcze jeden krok w jej stronę. - Wiesz, przez wyzwania miałem na myśli, że... - Zagaiłem.
Dziewczyna bez wahania uniosła dłoń i przytknęła palec do mojej piersi delikatnie mnie odpychając.
- Wygląda na to, że masz pecha. Będziesz musiał się bardziej postarać.
Nie ma problemu dziecinko. Jak wspominałem uwielbiam wyzwania. - pomyślałem.
Na twarzy Kuro pojawił się złośliwy grymas.
- Och nie martw się. Zawsze mam Ciebie.
- A to niby od kiedy Ty mnie 'masz'.? Jakoś nic o tym nie wiem. Twoje teksty nie są zbyt oryginalne, wiesz.?
Chwilowo porzuciłem Kasumi i podszedłem do Kuro.  Przymrużyłem oczy i pochyliłem się nad nim.
- Nie.? - Mruknąłem przy jego uchu, pozwalając by mój oddech łaskotał go po policzku.
Odsunął się zniesmaczony.
- Zdecydowanie nie.
- Więc czas to zmienić. - Sięgnąłem do kieszeni spodni i odpakowałem wiśniowego lizaka.
- Więc wyciągasz lizaka.? - Prychnęła Kasumi.
- Tak. Właśnie tak. - Owinąłem język wokół małej kulki.
- Jesteś niemożliwy.
- A Ty seksowna. - Wyciągnąłem w jej stronę drugiego lizaka.
- Raczej podziękuję. - Zaśmiała się.
Kuro patrzył na nas niemal z poirytowaniem. Twarz miał spokojną, ale oczy go zdradzały. Te piękne brązowo czerwone oczy. Potarł twarz dłonią starając się zamaskować ziewnięcie.
- Chyba ktoś się zmęczył.
- Albo znudził - Warknął.
- Nie wydaje mi się. - Uśmiechnąłem się półgębkiem. - Ale jeśli chcesz to śmiało idź do łóżka.
- Jakoś nie mam teraz na to ochoty.
- Ja z chęcią Ci potowarzyszę. - Powiedziałem melodyjnie.
Jego oczy rozszerzyły się i cofnął się o krok.
- Nie zrobiłbyś tego.
Przechyliłem głowę na jedną stronę.
- Jesteś szalony. - Odpowiedział.
- Może coś w tym jest. - Zaśmiałem się i zmusiłem go do cofnięcia się pod ścianę.
Muszę zapamiętać, że zmęczony Kuro jest wyjątkowo łatwy do wykorzystania. To przyda się w raczej niedalekiej przyszłości.
Przesunąłem koniuszkami palców po jego klatce piersiowej patrząc jak z trudem to znosi. Tym lepiej.



(Wataha Mroku) od Kuro


Noc...
Znowu będę spał w ciągu dnia od siedzenia o takiej porze - przemknęło mi przez myśl.
Wracałem akurat do watahy (taaa... po tym, jak kolejna wariatka wspinała się na drzewa i mnie z nich zrzuciła, jakoś odechciało mi się ucinania tam drzemek).
Zdziwiło mnie, jednak, że wyczuwam tutaj obecność kogoś z Ognia o takiej porze. Doprawdy... Czy ona starała się o jakąkolwiek dyskrecję. Po prostu biegła przed siebie, jak gdyby nigdy nic. W dodatku to była Shyine bez Mayi. Nie było to często spotykane zjawisko.
Oparłem się o drzewo z westchnieniem. Pewnie będzie tędy biegła, więc czemu, by na nią nie zaczekać.
- A ty co tu robisz? - Spytałem się jej.
- Kuro, wiem, że ty musisz wszystko wiedzieć i nigdy nie odpuszczasz - zabrzmiało to niczym początek niezwykle nudnej przemowy.
Tak naprawdę to jej sprawy nie interesowały mnie w najmniejszym stopniu. No... Może odrobinkę. Dotyczyło to jednak tego co robiła akurat tutaj (w sensie u nas w Mroku) o takiej porze. Poza tym mogła sobie robić co chce tak długo, jak ja nie będę miał żadnych kłopotów.
Nie czułem się jakoś w formie do wtykania nosa w nie swoje sprawy.
- ... Ale tym razem daj sobie spokój z tymi twoimi badaniami. Dobrze ci radzę. To nie jest już zabawa... Już nie - tak jak myślałem. Jakaś nudna "super poważna" przemowa, którą można byłoby skrócić do "trzymaj się ode mnie z daleka".
Kiedy zniknęła po prostu ruszyłem dalej w kierunku jaskini.
***
Wyglądało na to, że to jednak nie koniec spotkań towarzyskich.
Usłyszałem szelest i kroki. Hmm... Jakieś nowe te kroki? Ten rytm nie był mi znajomy. Jakby nie wystarczyło mi spotkanie z tamtą dwójką...
Oparłem się o ścianę jaskini. Skoro już mam okazję to czemu by nie przywitać tej nowej osoby. Nie wiadomo, kiedy trafi się następna okazja, aby zamienić z nią parę słów.
Nie minęło nawet 30 sekund zanim zauważyła moją obecność. Nie... Nie zauważyła czy usłyszała. Po prostu ją wyczuła. Rozejrzała się czujnym wzrokiem przeszukując okoliczny teren wokół siebie. Powodzenia. O ile nie ma się oczu przystosowanych do widzenia w ciemności (jak moje) to się raczej zbyt wiele nie zauważy.
W końcu spojrzała się prosto przed siebie. Nie powiem, żebym stał od niej zbyt daleko. Może 5 metrów.
- Zboczeniec, obserwowałeś mnie? A może chciałeś mnie zaatakować? - Zamilkła. - Chyba, że to ja ciebie zaskoczyłam swoją obecnością...
Ooo... Czyli raczej nie jest osobą, która pomyśli zanim coś powie...
Zaczęła się zastanawiać.
- Ty to zapewne Kura - znowu urwała, jakby zdała sobie sprawę, że coś tutaj nie pasuje. - Kuro - szybko poprawiła. - Mój mi Kasumi.
Nie zdziwiłbym się, gdyby właśnie podsumowywała, jakie wywarła na mnie pierwsze wrażenie. Zgaduję, że raczej nie zamierzała tak wypaść.
Zapadła między nami cisza, a ja wyglądałem, jakbym najzwyczajniej w świecie ja ignorował. Nie powiem, żebym to robił. No... Może odrobinkę.
Zastanawiało mnie niby skąd o mnie usłyszała, jeśli to była jakaś osoba, która słyszała o moich malutkich żarcikach to raczej nie miałem już u niej pozytywnej opinii, a z pewnością nie uchodziłem dla niej za osobę nieszkodliwą.
Rozjaśniła ciemności kulą ognia ukazując moją spokojną twarz z uśmiechem, który choć nie był drętwy i sztuczny to nie wyrażał szczególnych emocji.
- Nie masz ochoty czegoś jeszcze dodać? - Spytałem. - Z chęcią posłucham. Może to być nieco zabawne. Miło mi ciebie poznać, Kasumi. Może chcesz wejść do środka? - Zaproponowałem. - Domyślam się, że zamierzasz tutaj dłużej zabawić.
 - Nie... raczej nie... no cóż jakbym zaczęła toć nawijać to obawiam się że trudno byłoby mnie powstrzymać zanim powiedziałabym coś naprawdę głupiego...
 - To może być całkiem ciekawe - uśmiechnąłem się.
No i być może będę mógł wykorzystać to przeciwko tobie w przyszłości - dokończyłem w myślach, ale powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego na głos.
Tak właściwie to byłoby ciekawie mówić pewnego dnia na głos wszystko co myślę. Niektóre reakcje innych na to mogłyby być dosyć ciekawe. Chociaż nie... To nie mogłoby się dobrze skończyć.
Wszedłem do jaskini. Wydawało mi się dosyć oczywiste, że pójdzie ze mną, skoro zamierza tutaj mieszkać. Inaczej pewnie, by raczej nie była tak poinformowana na nasz temat.
- Och... - Wyrwało mi się widząc Treya. - A ty nie powinieneś być gdzieś indziej?
- Nie tęskniłeś za mną? - Starał się mieć uwodzicielki uśmiech? Jakoś mnie on odpychał (czyt. wyczuwałem kłopoty) - a na pewno sprawiał, że stawałem się przynajmniej dwa razy ostrożniejszy niż zwykle.
- Wyobraź sobie, że nie - odparłem uśmiechnięty.
W każdym razie wydawał się być pełen energii, jakby to określić. Zaczynałem myśleć, że za chwilę zaprezentujemy Watahę Mroku od jej, jak "najlepszej" strony, a przynajmniej on to zrobi.
Kasumi pojawiła się tuż za mną. Od razu wzrok mojego rozmówcy powędrował w jej stronę. Skomentuję to tak: jakoś mnie to nie dziwiło, ale przynajmniej teraz jego uwaga skupiła się na niej - było to poniekąd dla mnie pozytywne. Jakoś wolałem nie przyciągać jego uwagi, a na pewno nie pod takim względem. O wiele lepiej będzie, jeśli zajmie się innymi.
Podszedł do niej i przesunął wzrokiem po jej ciele, jakby chciał ją prześwietlić na wylot i wiedzieć o niej wszystko. Nagle podkusiło mnie, aby powiedzieć "Cóż, miłej zabawy w dalszym zapoznawaniu się.". Podejrzewałem tylko, że definicja nawiązywania bliższej znajomości w przypadku Treya nieco się różniła od tej tradycyjnej.
Może bym się tak wycofał? Byłem pewien, że dziewczyna, która jak otworzy buzię to nie potrafi trzymać języka za zębami oraz mężczyzna, który nie zna ograniczeń to byłoby dosyć ciekawe połączenie. Jakoś nie czułem potrzeby przeszkadzania im w konwersacji.
Zamierzałem właśnie zrobić krok w tył i się odwrócić, kiedy jego wzrok wrócił na moją osobę (a już myślałem, że będę spokój).
- Próbujesz uciec? - Zasugerował.
- Po prostu nie chciałem przeszkadzać wam w bliższym zapoznawaniu się, bo wiesz... Jakoś nie odczuwam potrzeby nawiązywania bliższej znajomości z tobą - jak zwykle zachowałem niewinny uśmiech. - Zostawię tą przyjemność Kasumi.
- Czyli próbujesz uciec - podsumował.
- Ale sam chyba przyznasz, że nie jestem tutaj zbytnio potrzebny - zauważyłem. - Poza tym nie byłoby ci łatwiej osiągnąć to co planujesz skupiając swoją uwagę na jednej osobie. Pomyśl o tym, jakbym szedł ci na rękę.
 - Lubię wyzwania - odparł.
 - Ja tylko tak się wtrącę na chwilę... Hmm... Co wy macie na myśli poprzez "wyzwania"?
Hmmm... Chyba nie chciałaby wiedzieć, że od tak chciałem rzucić ją na pastwę Treya. Tak dla zabawy i świętego spokoju.
- A jak myślisz? - Znowu przybliżył się do niej. Dzieliło ich dosłownie kilka centymetrów. - Wiesz przez wyzwania miałem na myśli, że... - Zaczął.
Zanim zdążył dokończyć swoją myśl Kasumi przytknęła mu do piersi palec delikatnie go od siebie odsuwając..
- Wygląda na to, że masz pecha. Będziesz musiał się bardziej postarać - na mojej twarzy pojawił się cień złośliwości.
- Och, nie martw się - jego wyraz twarzy błyskawicznie stał się podobny do mojego. - Zawsze mam ciebie.
 - A to niby od kiedy ty mnie "masz"? Jakoś nic o tym nie wiem - dla odmiany przybrałem nieprzenikniony wyraz twarzy. -Twoje teksty nie są zbytnio oryginalne, wiesz?
Z tymi słowami odwróciłem się odwróciłem. Nie obchodziło mnie zbytnio zdanie Treya ani to czy w jego oczach "uciekam". Po prostu nie chciało mi się z nimi tutaj siedzieć i słuchać tego co mu ślina na język przyniesie. To nawet nie było ciekawe. Ja chciałem iść spać. Po prostu iść spać, ponieważ ostatnio naprawdę mało spałem...

poniedziałek, 16 marca 2015

(Wataha Ognia) od Shy

Noc była ciemna, ciemna i cicha, ciemna, cicha i jednocześnie tak niespokojna. Całą noc czuwałam, przeczesywałam myślami i zmysłami las i tereny ognia. Saphira i Gaja robiły to samo, chociaż w inny sposób. One latały nad całym terenem i patrolowały je. Noc wydawała się najlepszym czasem do ataku, bo przecież w nocy wszyscy śpią i są łatwym celem. Niemal bezbronni, a jednak....
- Hej. Czemu nie śpisz? - usłyszałam za sobą głos Maji
- Jak mogłabym spać w takiej chwili- powiedziałam oburzona
- Powinnaś się wyspać- powiedziała Maja. Powiedziała to tym swoim głosem, który zazwyczaj znaczy, że nie odpuści. Głos dziecięcego uporu, jak ja go nazywałam.
- okej, okej- powiedziałam przewracając oczami. Zaczynało świtać i byłam pewna, że nie uda mi się zasnąć, ale popełniłam błąd. Usnęłam bardzo szybko. Kiedy się obudziłam było już niemal południe, a Maja spała w pokoju obok. Słyszałam jej miarowy oddech i nagle w mojej głowie zaświtał pomysł, a właściwie to po prostu postanowiłam zrealizować wcześniejszy pomysł. Musiałam wprowadzić do gry nowy mianownik, innego gracza, który odwróci jej wynik. To nie mogło się tak skończyć.
Wymknęłam się z jaskini Watahy Ognia i skierowałam prosto ku terenom mroku. Czy miałam jakiś plan? Nie, i nie starałam się go wymyślić, po prostu biegłam i myślałam tylko o tym. O rozmywającym się krajobrazie, o wiatrze w moich włosach, o odgłosie powietrza zderzającego się z całym moim ciałem i o tylu innych rzeczach, które wiązały się z biegiem. Właśnie miałam tereny watahy mroku i już miałam się cieszyć, że jednak jego nie spotkałam, ale z moich myśli wyrwał mnie jego głos:
- a ty co tu robisz?- Kuro stał oparty o drzewo przyjmując dość nonszalancką pozę.
- Kuro, wiem że ty musisz wszystko wiedzieć i nigdy nie odpuszczasz, ale tym razem daj sobie spokój z tymi twoimi badaniami. Dobrze ci rządzę to nie jest zabawa...już nie - powiedziałam i biegłam dalej nasłuchując za sobą kroków Kuro, ale ich nie słyszałam. Minęłam tereny wszystkich watah i zaczęłam węszyć. Szukałam zapachu Nigela. Było to dość trudne i zaczęłam stopniowo zwalniać, aż przeszłam do tepa spacerowego. Po kilku minutach ślady stały się całkiem wyraźne, więc przyspieszyłam. I po chwili dotarłam na miejsce. Bardzo wyraźnie było czuć tu aurę mroku, weszłam do groty, choć mój instynkt nakazywał mi uciekać stąd jak najdalej. Grota była ciemna i bardzo długa,  A na końcu łączyła się z jakimś pomieszczeniem. Wraz z moim zbliżaniem się do sali coraz wyraźniej docierały do mnie głosy dwóch mężczyzn.
- A więc wie już jak obezwładnić jej tarczę, ale to nadal nie daje gwarancji sukcesu.
- Masz rację, Logosie. Jeśli tej małej uda się połączyć jej magię Follow z tym co dała jej matka to posłaniec będzie bezradny.
- Nie bądźmy aż takimi pesymistami.
- A jaki widzisz dla niego ratunek?
- Widzę światło pochłaniające ciemność
- A więc wszystko zależy od tej małej?
- Na to wygląda. Ona ma wielką przewagę przez swoje emocje. Jeśli spali jego serce on nie będzie miał szans na obronę. - zastanawiałam się o czym oni mówią. Wiedziałam, że w tych słowach kryje się rozwiązanie naszej zagadki. Podeszłam do drzwi drugiej sali. Tam również o tym rozmawiali tym razem słyszałam głos kobiecy
- Tajemnica całej zagadki tkwi w tym czy naprawdę jest Follow. Musicie pamiętać, że nigdzie nie znaleziono zapisków o tym, że służy ona złu. Nasi badacze tej mocy podejrzewają, że to posiadacz kształtuje swoją moc.- słuchałam tego wszystkiego z coraz bardziej zdziwioną minę i już wiedziałam gdzie znajdę rozwiązanie. Wymknęłam się z jaskini i zawołałam cicho Gaję.
- Wiesz gdzie chcę lecieć- powiedziałam wsiadając na jej grzbiet. - Tylko szybko.
Lot był bardzo krótki, Gaja się postarała. Tereny były opustoszone. Widać było ślady po zniszczeniach spowodowanych pożarem. Z łatwością odnalazłam spalony budynek archiwum wioski. Weszłam do niego, drzwi nieco skrzypiały ale skrzypiały już przed pożarem. Większość ksiąg była spalona, ale te najcenniejsze były specjalnie chronione i znalazłam je w formie nienaruszonej. Mogłam się obwiniać, że wcześniej na to nie wpadłyśmy, ale jaki to miałoby sens? Lepiej zająć się przegladaniem tego, a było to dość sporo grubych ksiąg. Miałam wrażenie, że przeglądam je wiele godzin aż w końcu znalazłam to czego szukałam i mogłam wrócić do Maji. Cicho liczyłam, że nie zauważyła mojego zniknięcia i cóż... miałam rację. Maja jeszcze spała.

czwartek, 12 marca 2015

(Wataha Powietrza) od Charlott

Tak więc... nie mam pojęcia co z sobą począć.
Jestem raczej osobą ambitną... lecz jakoś opuściły m nie chęci wręcz "ganiania" za Dampem. Zaczynał mnie już nużyć... i jego dziwne podejście do mnie. Ciekawe dlaczego od samego początku chce się mnie pozbyć... bardzo ciekawe. Mam dziwne wrażenie, że ktoś go do mnie "uprzedził"... kto? Pomyślmy... jest jedna opcja... ten Duch. Dwu licowy... ido... ped... nie warto strzępić języka, ehhh.
Leżałam teraz spokojnie nad jeziorem, w którym praktycznie dało się przejrzeć. Co porabiałam w takim nudnym miejscu? Szczerze... miałam chwilę aby być sobą... czyli pomarzyć o wszystkim i jednocześnie o niczym, czyli takie bzdety, bezsens i inne. Jeśli ktoś potrzebuje jeszcze bardziej ogarnąć, to co się działo w moim umyśle, to byłoby określenie raczej nam wszystkim znane: "nudziłam się".
Kiedy wreszcie opętała mnie totalna pustka, moją uwagę przykuła tafla wody, która kołysała się delikatnie na wietrze. Po raz pierwszy od dawna skupiłam się na czymś tak niepozornym... ale to coś mnie w pewien sposób uciszyło. Wiatr się wzmógł. Fale roztańczyły się niesamowicie. Część kończyło "taniec" na piaszczystym brzegu, a druga część zanikało gdzieś po drodze. Pierwsze i te drugie łączy to samo - przemijają. Ułożywszy głową na łapach, westchnęłam.
- Śpisz? - Usłyszałam szept nad sobą, to było aż tak niespodziewane, że wzdrygnęłam się i natychmiast podniosłam wzrok na mówiącego.
- A jednak nie. W sumie można się tego było spodziewać po tym jak wzdychałaś. - D... Doki.
- Idź stąd. - Warknęłam powracając do obserwowania wody.
- Ranisz mnie. - Zaśmiał się. - A raczej raniłabyś mnie gdybym żył, no ale wiesz... taka sytuacja. - Chyba uwielbia "sypać" sucharami.
- Ciekawe... - Spojrzałam na to z nieco innego punktu.
- Co jest takie ciekawe, bo nie łapię za bardzo? - W jego tonie słychać było zdziwienie.
- Jak jesteś martwy nie da się ciebie zranić psychicznie, dzięki za info zapamiętam. - Wytłumaczyłam spokojnie, nie świadoma, że chyba przesadziłam, gdyż nic na to nie odpowiedział.
Zapadła dziwna cisza... która gryzła skutecznie moje sumienie.
- Oh, wybacz... - Spojrzałam w miejsce gdzie wcześniej stał, teraz siedział, przybity... i również szukał czegoś wzrokiem po jeziorze. - Ja... ja nie chciałam cię urazić.
- Nie przepraszaj. - Stwierdził twardo. - Nie wiedziałaś... nawet po śmierci słowa ranią...
Ten temat wcale mi nie przypadł do gustu, a można nawet rzec iż mnie odtrącał. Wstałam więc już w postaci ludzkiej z zamiarem odejścia.
- Po pierwsze sądziłem, że to ja mam odejść, po drugie mam pytanie. - Zawołał niedbale za mną.
Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę.
- Mogę zadać pytanie? - Spytał spoglądając na mnie kątem oka, jakby chciał zbadać moją reakcję.
- Pytanie o pytanie... mało sprytne... mało oryginalne... tak, możesz, pogrążysz się może jeszcze bardziej. - Starałam się ostrożnie dobierać słowa, z lekkim żartem pomiędzy wierszami... ale mam wrażenie, że nie wyszło.
- Masz do mnie jakieś pytanie? - Zaśmiał się głośno obserwując kaczki goniące się na jeziorze. Zastanawiałam się czy śmieje się z siebie, czy z kaczek, a może ze mnie?
Przegrzebałem pamięć w poszukiwaniu jakiś niewiadomych...
- Zapytam raz jeszcze... ale nieco jaśniej... czy masz jakieś pytanie, na które potrafię tylko ja odpowiedzieć?
- Oh, tak. - Momentalnie mi przypomniało się upierdliwa myśl o upierdliwym człowieczku. - Coś ty poopowiadał o mnie temu biednemu Dampowi?
- Oczekujesz odpowiedzi? - Zaśmiał się głośno... miał ubaw. Spojrzał na mnie rozbawiony. - Spytałem tylko czy masz pytanie... łapiesz?
- Gdyby moje poczucie humoru nie było upośledzone to pewnie by mnie to rozbawiło. - Uśmiechnęłam się pod nosem, a wielkie dziecko wstało i nadal się śmiejąc, odeszło.
- Upośledzone poczucie humoru? - Zapytałam na głos sama siebie, gdyż ponownie zostałam sama. - Skąd ja to wytrzasnęłam? - Usiadłam i wbiłam tępy wzrok ponownie w wodę...
Ta konwersacja była co najmniej dziwna... nieco przerażająca... i jak ma być tak za każdym razem... wolałabym go nie znać... nie widzieć... wystarczy że "Kochany Braciszek"("KB") musi się z nim użerać jak z resztą duchów... te sprawy mnie przerastają... niech to zostanie między KB, a KB...
- Ciekawe czy on to zaplanował... - Westchnęłam po raz kolejny.

poniedziałek, 2 marca 2015

(Wataha Wody) od Dampa

Nikt się nie odezwał... ale słyszałem jakieś głosy wewnątrz groty. Pomału więc posuwałem się do przodu. Nie zważając na otoczenie, starałem się wyczuć wśród tych wielu zapachów Arve. Po kilku minutach dotarłem do konkretnego wejścia jakiegoś pomieszczenia. Zerknąłem do środka zaciekawiony... a zarazem czymś... podenerwowany, nie przekraczając progu zobaczyłem co się dzieje w środku.
Nic konkretnego się nie działo... ale za to z widoku... trudno było wyciągnąć jakikolwiek wniosek, praktycznie... jak dla mnie trudno było wymyślić jakieś konkretne kłamstwo aby wytłumaczyć co to ma znaczyć, więc jeśli ktoś z nich zechce mi trochę wytłumaczyć, zapewne powie prawdę. A co konkretnie zobaczyłem? Widok... który mnie sparaliżował. W jednym pomieszczeniu byli: Initium, która zdawała się kontrolować sytuację w pewnym stopniu, Problematycznie-Podernowany Ayato, który siedział przy łóżku, i wreszcie... Arve z czerwoną twarzą od łez, tuląca się do jakiegoś faceta, który zdawał się ją znać lepiej niż ktokolwiek z tej krainy... czyżby to był Rain? Chociaż.. to mnie jakoś specjalnie nie zaintrygowało, a moją uwagą przyciągnął wręcz krytyczny stan dziewczyny... była niczym.. cień... wycieńczona, zmęczona... nie wiem czym, czy płaczem.. czy... nie mam pojęcia co mogło się tu wydarzyć.
Nie stałem tu zbyt długo... ale najwidoczniej wszyscy teraz skupili się na Arve, skoro ani właścicielka groty(chociaż.. możliwe iż zauważyła moje przybycie, ale nie dawała tego oznak), ani zawsze czujny i gotowy do działania Ayato... ani Anty-Cud, nie zwrócili na mnie uwagi. Jedyna osoba... która zwróciła uwagą na mnie była właśnie osoba, na której się wszyscy skupili. Podniosła powolnie głowę i rozglądnęła się dookoła, jakby chciała zorientować się w sytuacji. Potem spojrzała w moją stronę i uśmiechnęła się słabo. Uśmiechnąłem się także, i aby... nie wiem, co chciałam powstrzymać, ale coś chciałem w sobie zdławić, musiałem wyjść nie miałem serca patrzeć na nią w takim stanie... bez słowa odwróciłem się i wyszedłem. Nikt nic nie powiedział. Mam nadzieję... zapewne Arve zrozumiała, to co zrobiłem.
Nie oddalałem się od zbytnio jaskini - usiadłem na trawie jakieś pięć metrów przed wejściem. Westchnąłem ciężko i spuściłem głowę na duł, miałem wrażenie, że zrobiła się strasznie ciężka.
- Jest prawie pusta, a taka ciężka... - Nie marnując żadnej okazji, teraz także ze mnie zażartował.. Doki.
- Odczep się. - Mruknąłem, nawet nie starając się go szukać wzrokiem, przyzwyczaiłem się do takich rozmów... jakbym gadał z powietrzem. - Tym razem chyba nie masz zamiary się pokazać któremukolwiek z nich? - Wolałem się upewnić.
- Nie, tym razem wolę abyś sam się z nimi troszeczkę pokonwersował. - Zaśmiał się krótko.
- Dzięki za wolną rękę... Nianiu. - Usiłowałem trochę zażartować.. ale jakoś mnie samego to nie bawiło.
- Polecam się na przyszłość. - I umilkł.


__________________________________
Krótkie, lecz treściwe. ;x

piątek, 27 lutego 2015

(Wataha Ognia) od Arve

Świat chyba zwariował. Wielokrotnie. A ja znalazłam się gdzieś pomiędzy tym wszystkim i z trudem ogarniałam rzeczywistość…która chyba była „tą” właściwą, w której znaleźć się powinnam. Budziłam się, tak przynajmniej mi się zdawało, bo w przeciągu ostatniego czasu, którego właściwie nie potrafiłam ująć, zdarzało się tyle rzeczy i tak nieprawdopodobnych, że nie byłam pewna swoich zmysłów, które teraz nieco wariowały. Wszelkie doznania wręcz atakowały moją osobę, tyle zapachów, tyle obrazów, głosów i odczuć, że nie umiałam określić, co do kogo lub czego należy.
Podniosłam się najpierw na łokciu, by zrozumieć, że jestem w jaskini, bynajmniej nie u siebie. Tyle zapachów…które należały do…znajomych osób. Ziemia, Woda, Mrok…i…jeszcze ktoś, KTOŚ, kto szarpał wspomnieniami, niczym wściekły wilk ofiarę.
Obraz, który przede mną się ujawnił sam w sobie był zabawny. Początkowo nie rozumiałam czemu – w końcu ktoś się bił, i ktoś dostał…i to z dwóch stron. „Kuro” – przemknęło mi przez myśl, a naturalny grymas uśmiechu ujawnił się na moich ustach. Dziwnie się czułam, ale powoli wszystko nabierało sensu. Powoli. Zajęło mi chwilę, by oprzytomnieć na tyle, by zrozumieć co się działo i oczom rozmawiały postacie przede mną.
Oto w jaskini Initium, Kuro, Ayato…i Rain. BOGOWIE WSZYSTKICH ŚWIATÓW!
Zamarłam. Szczególnie, gdy ten ostatni dostrzegł moje spojrzenie. W jego oczach widziałam prawdziwą burze emocji, od złości, po smutek i radość…co się działo?! Skąd on…! Jak!?
Mężczyzna zbliżył się powoli, niczym kot, jakby bał się, że ucieknę. Właściwie miał rację, jednocześnie chciałam uciekać i zostać. Nic nie rozumiałam, a zawroty głowy w niczym mi nie pomagały. Rain usiadł ostrożnie na brzegu łóżka, wyciągając jednocześnie rękę.
Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy teraz zwrócili się w moją stronę. Ciepły i opiekuńczy wzrok initium mówił, że wszystko jest dobrze, choć…i u niej dostrzegałam jakąś ciekawość. Kuro…no tak, ten, jak zwykle z drwiącym uśmiechem, w końcu ulotnił się, chyba przeczuwając, że…że co? Nie miałam podstaw, by o cokolwiek go oskarżać, szczególnie, że i jego postać gdzieś w snach mi się przewinęła.
I..Ayato. Błękitnooki „cholernik”, łowca, na którego widok moje serce przyśpieszyło niczym galopująca łania. Niechętnie odwróciłam spojrzenie od niebieskich ogników Alfy Wody i skupiłam się…na NIM, na swoim bracie.
- Arwe… – usłyszałam chrapliwy, niski głos mężczyzny. Coś gotowało się we mnie, coś piekło niemiłosiernie i coś przeraźliwie straszyło. Usta drżały mi, a dłonie zacisnęłam na kocu, którym byłam przykryta. Teraz dopiero dostrzegłam plamy krwi wokół siebie. Nic nie rozumiałam.
Potem poczułam złość, która rosła tym bardziej, gdy w zielonych oczach brata widziałam ulgę i...winę. Zacisnęłam usta i…zamachnęłam się ręką, pozwalając, by moja dłoń uderzyła w pierś Raina raz za razem. Nie unikał, nie próbował nawet mnie zatrzymać, nie powiedział ani słowa do momentu, gdy na zaciśnięte pięści powoli zaczęły kapać łzy. Moje łzy. Cholera! Przecież ja nie płaczę! NIGDY!
A jednak płakałam, bez szlochu, czy łkania, ale łzy niestrudzenie spływały po przybrudzonych policzkach. Wtedy dopiero Rain zatrzymał moje dłonie, wtedy też przyciągnął mnie, pozwalając, bym wtuliła głowę w jego ramiona. Nadal nic nie mówił, ale nie musiał. Wszystko słyszałam. Wszystko, falami napływało do mego umysłu niczym woda puszczona z tamy. Wszystko układało się, zapełniało czarne luki pamięci, wspomnień…i czasu. Nie wiem ile to wszystko trwało i czy cokolwiek działo się wokół mnie. Jednak…dostrzegłam, a właściwie poczułam kolejny, nowy zapach, jak najbardziej znajomy. Damp. Nie wiedziałam ile czasu już tutaj był i czy z kimś rozmawiał, ale prawdopodobnie miał ciekawy widok, patrząc na scenkę, która się przed nim roztaczała. Podniosłam niepewnie głowę. Tuż obok, z drugiej strony łózka siedział..Ayato, napięty niczym struna z burzową miną…gotowy, żeby rozszarpać…Raina? Initium niczym anioł, jako jedyna trzymała pieczę nad całością, wciąż przyglądając się to mi, to Rainowi. A Damp? Mimowolnie posłałam mu słaby uśmiech, choć zapewne wyglądał dość karykaturalnie. Czy coś mówił? Nie pamiętałam…ale czułam ulgę. Coś się zmieniło, coś uleczyło…choć wciąż bolało.

sobota, 21 lutego 2015

(Wataha Wody) od Dampa

Przez pewien czas nie mogłem się zebrać aby wyjść z mojego pokoju, aby przypadkiem nie zetknąć się z tą... przyrodnią siostrą. Gniłem więc przez ten czas psychicznie. Robiłem też coś bardziej pożytecznego - otóż sprzątałem pokój. Robiłem to z pewnym obrzydzeniem do tej czynności, no ale.. STOP. Czy ja staję się pomału, lecz sukcesywnie tchórzem?
- Refleks poćwicz. - Zaśmiał się znudzony Doki, siedzący na krześle koło biurka.
- Dzięki za propozycje, w najbliższym czasie dostosuję się do twojej propozycji. - Przewróciłem oczyma, leżąc wciąż na wznak na łóżku.
- Już wkrótce będziesz miał do tego okazję. - Nie usłyszałem ani szczypty sarkazmu, smiechu, rozbawienia, żartu...
Podniosłem głowę i zmierzyłem jego postać przenikliwym spojrzeniem. On widząc to uśmiechnął się nieco po czym znikł.
Oj nie... tak nie będzie. On coś knuje. To widać. Pasowałoby mu trochę pokrzyżować jego plany. Dobra, postanowione. Teraz czas na działanie. Co bym zrobił... zostałbym w pokoju i barykadował drzwi... albo udawał że mnie nie ma... albo bym przemienił się w parę wodną i po cichaczu opuścił jaskinię. Ostatnie najbardziej prawdopodobne, więc on tak pewnie sądzi że tak zrobię, wiec opuszczę grotę teraz. Najlepiej w postaci wilka, bo z tego co pamiętam to Charlott nie zna mnie w tej postaci. W sumie zapach zostaje... ale może ma upośledzony węch? Oby tak.
Opuściłem więc w pośpiechu jako wilk pokój, potem jaskinię, a potem Watahę Wody. Wróć... raczej chciałem opuścić Watahę Wody, gdyż dopadła mnie siostra... przyznam że to mnie zdziwiło, chociaż szanse że odpuści były niesamowicie niskie - baby są uparte.
 - Cześć. - Rzuciła niedbale zagradzając mi przejście, mimo iż usiłowałem ukryć niezadowolenie... nie wyszło. - Nawet nie myśl o tym aby uciekać, mam wsparcie, bez obaw. - Szepnęła z uśmiechem. - A to moja siostra, Elizabeth. - Spojrzała w stronę jakiejś wadery. One dwie kontra ja? Em.. mam nadzieję że nie dojdzie do konfrontacji.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - Zacięła się i wpatrywała się we mnie jakby na moim pysku  było wypisane jej imię. - mów mi Elizabeth. Ty to zapewne Dumble, tak? - Jeśli chce mnie zabić przekręcaniem liter to chyba jej nie wyjdzie...
- Bez obaw, one wpędzą cię do grobu szybciej niż ktokolwiek inny, uwierz. - Usłyszałem neutralny głos Dekla.
Zachichotałem nerwowo... tak naprawdę to miał być raczej jęk, no ale całe szczęście udało mi się go zmodyfikować.
- Dumbledor? - Zgadywała dalej.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - Uśmiechnąłem się sztucznie, gdyż w tym samym momencie usłyszałem szczery... aż do bólu mych uszu, śmiech Ducha.
- Oh, daruj, widzisz, ja nie jestem jakąś idiotką która myli imiona w sposób taki że przestawia w nim litery, chociaż w pewnym stopniu i sensie tego słowa jako przenośni.. jestem.
W tym samym czasie Charlott klepała coś innego:
- Pamiętasz jak zakończyła się ostatnia nasza rozmowa?
- Szczerze? Nie. - Skłamałem, słuchając w tym samym czasie Elizabeth:
- Nie wyglądasz na tępaka, więc zapewne wiesz o co mam na myśli.
- A pamiętasz moją minę? - Kolejne pytanie ze strony Charlott.
- Tak, byłaś zmartwiona. - Zastanawiałem się jakie to ma znaczenie.
- A wiesz może, tak całkiem przypadkiem czym?
Jej siostra, za to prowadziła rozmowę o bardziej ciekawej tematyce:
- Możliwe, prawdopodobne iż przekręcam imiona, bo spotykałam na swej drodze istoty o bardzo, bardzo dziwnych imionach.
- Ja znam gościa którego imię składa się z czterech słów i wszystkie zaczynają się na "D". - Zwróciłem się głośno w stronę rozgadanej wilczycy.
- Ty słuchasz co ona gada? - Jej zdziwiony głos, z trudem można było nazwać szeptem.
- Znasz pojęcie "podzielna uwaga"? - Spytałem, tak serio, serio.
- Wracając do tematu, zmartwiłam się gdyż wychodzi na to, że będę musiała zamieszkać na terenach Powietrza aby móc ci w odpowiednim miejscu i czasie przekazać ważną wiadomość.
- Jakby była taka ważna to byś teraz mi ją powiedziała. - Przerwałem jej, zastanawiając się intesywnie co to za wiadomość i jednocześnie myśląc jak doradzić Elizabeth:
- Ciekawe, mieć za inicjały cztery litery "d"... D. D .D .D. Co najmniej śmieszne, no ale jakoś je trzeba zapamiętać... właśnie. Zawsze mam z tym problem... oh... masakera.
- Najlepiej się zapamiętuje dziwaczne imiona ciągle je powtarzając i pisząc. - Powiedziałem do niej.
- No to najwidoczniej nie jest taka ważna, myśl co chcesz. Ciąg dalszy rozmowy już wkrótce. - Warknęła cicho, po czym odciągnęła na bok swą rozgadaną i nie pohamowaną w rozmowach siostrę.
Tak naprawdę, to moim zdaniem, Elizabeth jest bardziej sympatyczna niż moja, niezbyt zorganizowana przyrodnia siostra. No cóż.. one coś tam teraz sobie gadają, plotkują, knują, a ja się ulatniam.. w powietrze i znikam stąd, jak najdalej od nich dwóch. A do kogo się udam? Może do Arve?
Tak więc, przemieniłem się jak najszybciej w parę wodną i ulotniłem się, wiatr porwał mnie na południe. Idealnie. Trudno było przegapić ich jaskinie, więc przed wejściem przywróciłem sobie postać wilka. Byłbym tępakiem gdybym przed wejściem nie upewnił się że nie ma w środku Arve, tak więc pociągnąłem powietrze kilka razy. Nie było jej tam, ale czułem... czułem, że jest na terenach Ziemi.W sumie to niedaleko, może ją tam odwiedzić? Bo jeśli spojrzeć na to z innej strony to stanie w im dłużej stoję w miejscu, tym większe prawdopodobieństwo, że natknę się na kogoś.. ekchem.
Postanowione - od razu rzuciłem się biegiem na zachód. Droga jakoś dziwnie szybko minęła. Lepiej dla mnie. W powietrzu czuć było wyraźną woń. Co ona tam w środku robiła? Plotkowała? Gadała? Zażerała stres? A jeśli tak, to co jest źródłem tego stresu?
Przemieniłem się w swą ludzką postać i stanąłem nieco onieśmielony faktem, że to jest grota Ziemianki, której raczej nie warto - nawet przypadkiem - nadepnąć na "odcisk"(którym może być cokolwiek), stanąłem w wejściu i zawołałem głośno, lecz niezbyt przekonany jakich słów powinienem użyć.
- Dzień dobry?


Przepraszam(Arve), wczoraj miałam drobne problemy techniczne. DX

piątek, 20 lutego 2015

Pożegnanie.

Witam.
Jak widać po ostatnio dodanych postach, żegnam się z blogiem IW.  Przykro mi z tego powodu, jednakże nie jestem w stanie dalej działać moimi postaciami. Nie jest to przez brak czasu, czy nadmiar nauki. Nie będę tu jednak pisać z jakich przyczyn odchodzę.
Nawiązując do tematu, chciałabym pożegnać całą ekipę Immortal Wolves, a także podziękować  za wspaniałą współpracę, pomimo wielu nieporozumień. Blog  otworzył mi umysł i pozwolił rozszerzyć horyzonty ^^. Poznałam wspaniałe osoby, które pomagały nie tylko przy blogu :P. Mam nadzieję, że nasze wspólne plany i propozycje wejdą w życie oraz nie zostaną odrzucone, albo zaniechane :D. Moje postacie nie brały czynnego udziału w jakichś opowiadaniach, więc usunięcie ich nie koliduje z innymi, co prawdopodobnie ułatwia wam pisanie. Osobiście je usunęłam, także nie sprawią wam kłopotu.
Jeszcze raz dziękuję za spędzony wspólnie czas i za pisanie wspólnych opowiadań. Powodzenia w dalszej kontynuacji, teraz w nieco innym składzie.

Pozdrawiam Oliv (Właścicielka Paraldy i Heyou).

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Ruszyłem do Akatsukiego. Uznałem, że to będzie odpowiedni wilk. Nie bawiłem się w bieganie, po prostu zmieniłem się w wiatr, gdy biegłem. Po chwili byłem już przed nim. Podniosłem na niego wzrok, szczerze to nawet nie wiedziałem jakiego rodzaju był to wzrok.
- Yo. Chciałem Cię o czymś poinformować. – powiedziałem głośniej.
- To znaczy? – spojrzał na mnie znudzony.
- Wypadałoby odpowiedzieć an powitanie. – zwróciłem mu uwagę na maniery.
- Taaa, hej. – chyba nie miał humoru.
- Paralda i ja odchodzimy. Także rezygnuje z bycia Alfą i jednocześnie z należenia do waszego świata. To na tyle. – zanim zdążył zareagować, ja już zniknąłem.
Pojawiłem się obok mojej Pani, która była gotowa by odejść.
Zgasiłem ognisko, spojrzałem w górę i po chwili byliśmy już w chmurach.
Tam gdzie nasze miejsce…

Koniec.

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

Padłam na kolana gdy mój towarzysz odszedł.
~Nie dam rady! Nie dam!~ po policzkach popłynęły krople słonej wody.
Przysiadłam obok ściany, gdzie zasłoniłam oczy i cichutko łkałam. Nie mogłam mu powiedzieć, w końcu powiedziałby tym swoim przemądrzałym głosem, że miał rację, a jednak… Jednak oczywistym był, że mu powiem.
Czekałam an niego uspokajając się powoli. Zasłaniałam usta i ocierałam co chwila łzy. Gdy zapanowałam nad emocjami pokazał się Heyou z gałązkami, myślałam, że szczęka mu opadnie. Przyjrzał mi się uważnie, odłożył gałęzie i przykucnął na przeciwko mnie. Wydawało się jakby zaraz miał dotknąć mojego czoła i zapytać „Jesteś chora?”.
- Płakałaś. – stwierdził.
- Bo… Heyou… J-ja… - mój głos drżał.
- Spokojnie, nie będę okrutny. – mruknął niczym ojciec, który martwi się o swoje dziecko.
- Chodzi o to… Wracajmy do domu. – zaszlochałam.
- Na pewno tego chcesz? – dopytał.
- Tak bardzo tęsknię. Nie mogę tu zostać, ja… - westchnęłam.
- Już dobrze. Powiedz mi tylko czy coś się stało. – szukał przyczyn mojego zachowania.
Ahhhh jak on dobrze mnie zna. Nie wiem sama czy to dobrze, czy raczej nie.
- Brakuje mi czegoś. Też nie spędzamy tu ze sobą ciągle czasu. Dzieją się dziwne rzeczy… - tłumaczyłam.
- Dobrze tyle mi wystarczy. Czy… Chcesz kogoś pożegnać? – zapytał spokojnie.
- To nie do końca tak… Chciałabym ich pożegnać, ale… Nie chcę im robić przykrości… Lepiej chyba odejść bez tego… - odparłam.
- Trochę dziecięce podejście. Może ja im to przekażę? – zaproponował.
- Tylko… Szybko wróć. – spojrzałam na niego pełna różnych odczuć.
- Tak… - odparł i wstał.

Odwrócił się i ruszył do kogoś.

piątek, 6 lutego 2015

(Wataha Powietrza) od Charlott

- Rusz swoją leniwą dupę, chyba że masz pod nią swojego braciszka Dumbla. - Tsa... przyznam że nie tego się spodziewałam... no ale cóż... to typowe w jej przypadku... ta bezpośredniość.
Westchnęłam cicho, a ona odebrała to chyba jako chęć wypowiedzi z mojej strony dlatego rzuciła szybko:
- Jeden-zero, grasz dalej? - Po tych słowach posłała mi uśmiech.
Uśmiech... jak to zobaczyłam natychmiast coś mnie skręciło w środku. Od razu opuściły mnie jakiekolwiek chęci tolerowania jej.
No ale cóż... co począć? Wstałam i ruszyłam na północ dodając sobie otuchy że to nie jest daleka droga i wkrótce pozbędę się jej.
- Osz ty mała kreaturko... - Wymyśliłam na poczekaniu jakiś żałosny początek rozmowy, a potem jakoś się kleiło. - myślałam że zanim wyruszymy opowiesz mi wyczerpująco swoją opowiastkę o twoich zapewne niezliczonych kłopotach.
- Nie, nie opowiem ci jak widzisz; - Am... nie chce się podzielić i mieć temat do nawijania jak najęta? - tak, były kłopoty, w końcu ja to ja; - Ciekawe jak wiele ich było... - nie, nie było tych komplikacji tak wiele że nie da się ich zliczyć, jedyne...
- Ile? Hm? Mów, albo dodam do twojej listy jeszcze pare kłopotów, ty moja siostrzyczko. - Ostatnie słowo dodałam z grzeczności.
- Em... niech to jednak zostanie między mną samą a mną, ok? - A jednak nie potrafi ich zliczyć, typowe.
- Ok, t..
- Dwa-zero! Gramy dalej, frajerze. - Wtrąciła się nie dając mi dokończyć zdania.
Aha... dobrze wiedzieć...
- No chyba nie... - Burknęłam.
- To nie było pytanie tylko stwierdzenie moja droga.
Tym razem już nic nie powiem.. nic... w końcu się pogrążę "sto-zero! Gramy dalej, frajerze" .
- Ehm, a gdzie my tak dokładniej idziemy? - Wyrzuciła z siebie jakieś pytanie...
- No do mojego br... - Mówiłam zrezygnowana, i całe szczęście mi przerwała, znów.
- Wiem do KOGO, ale nie wiem GDZIE... - Tłumaczyła.
- Musisz zadawać tyle pytań... tyle mówić... zmieniłaś się. - Stwierdziłam rzecz oczywistą.
- Wiem, ty zresztą też, choć zapewne nie tak drastyczne jak ja, mi chyba zostało z wilczycy z dzieciństwa chyba tylko ten... tego polowanie na kłopoty... CHYBA, ponieważ nie jestem pewna, bo samoocena jest na prawdę trudna, wiesz że...
Jeszcze jedno słowo i przeleje się kielich goryczy...
- STARCZY! - Warknęłam nawet nie starając się hamować wrzasku.
- Przekroczyłam cienką czerwoną... wybacz. - Pokora? Trzeba nagrodzić dziecko za dobre zachowanie...
- Powiem ci wszystko o tych terenach, ale bądź cicho i po prostu słuchaj, dobrze? - Starałam się brzmieć... neutralnie.
- Dobra. - Było słychać w jej tonie zadowolenie.
O czym by tu jej opowiedzieć... chyba wiem. Ten gościu... w sensie ten Duch po drodze coś do mnie nawijał(nie widziałam go, ale to na pewno był jego głos) o krainie w której jest Damp. Mogłabym coś wyskubać z pamięci i zaspokoić jej ciekawość.
- W tej krainie jest pięć watah. Obecnie jesteśmy na terenie watahy Powietrza, do której należę, która jest najbardziej na zachód. Na północy rozciąga się wataha Wody, czy tam gdzie zmierzamy. Równolegle do nas, na wschodzie jest wataha Mroku. Na południu zaś są dwie watahy: Ziemi i Ognia. Ta pierwsza jest bardziej na południowym zachodzie, czyli sąsiaduje z Powietrzem, a druga sąsiaduje z Mrokiem. Te wszystkie pięć watah są jakby... dookoła takiej polany, która nie należy do żadnego z klanów... czy tam watah... Przed nami jeszcze trochę drogi więc opowiem ci też o istotach które tu żyją i które nie znam osobiście lecz ze słyszenia... więc w skrócie. Zapewne dołązysz do watahy Mroku to co słyszałam o tamtejszych mieszkańcach. Otóż.. ich alfą jest niejaki Akatsuki Akuma, ale jest tam też jego brat Kuro Akuma. Ten pierwszy jest taki se.. ten drugi to.. to... raczej mało optymistyczna postać. Anakin jest.. neutralny. Unikaj za wszelką cenę Traya. O reszcie nie było mi dane usłyszeć, przypominam też że te informacje pochodzą z pewnego źródła.. ale nie wiem czy to co powiedziałam jest prawdą.
Na krótką chwilę zapadła cisza.
- Wiesz co, chyba się tu zatrzymam na dłużej. - Uśmiechnęła się szczerze, a mnie omal nie zmiotło z nóg.
- Och... jak fajnie... popełniłaś duży.. duży krok, tak po prostu.. ciekawe. - Zaśmiałam się nerwowo i zaniechałam dalszej próby wmówienia sobie że to "nic takiego".
Przerwałam również dla tego iż wyczułam w powietrzu znajomą woń Dampa. W tej też chwili dotarło do mnie, że jestem totalną idiotką, po co wlokę ze sobą Elizabeth? On chyba mnie też wyczuł bo akurat pośpiesznie opuszczał jaskinię, najwidoczniej mając nadzieję że go nie zatrzymamy i że całkiem przypadkiem zmierzamy akurat w jego stronę.
- Cześć. - Przywitałam się, gwałtownie zagradzając mu przejście, a na jego pysku pojawiło się zniechęcenie do dalszego życia. - Nawet nie myśl o tym aby uciekać, mam wsparcie, bez obaw. - Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jego zdruzgotanie. - A to moja siostra, Elizabeth. - Spojrzałam w jej stronę, nie miała zielonego pojęcia o sytuacji.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - Wlepiła w niego swe złote oczy i chyba myślała jak ma na imię... aha. - mów mi Elizabeth. Ty to zapewne Dumble, tak?
Byłam ciekawa skąd ona to wytrzasnęła, ale mniejsza. Za to Damp, chyba się przejął bo zachichotał nerwowo. Chyba źle znosi stres.
- Dumbledor? - Spytała.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - Nie miałam pojęcia jaką miał minę bo stałam nieco za nim, ale chyba dała do myślenia mojej siostrze.
- Oh, daruj, widzisz, ja nie jestem jakąś idiotką która myli imiona w sposób taki że przestawia w nim litery, chociaż.. - I tak klepała i klepała, a ja zaczęłam po cichu konwersację z Dampem.
- Pamiętasz jak zakończyła się ostatnia nasza rozmowa? - szepnęłam z nutką ironii nie odrywając oczu od mojej siostry której mimika, wraz z tym o czym opowiadała zmieniała się.
- Szczerze? Nie. - Powiedział z tonem wyrażającym pogardę mojej osoby.
Hmyy... dałabym się nabrać gdyby nie fakt, że jeszcze chwile temu omal nie uciekł w popłochu.
- A pamiętasz moją minę?
- Tak, byłaś zmartwiona. - Prychnął.
- A wiesz może, tak całkiem przypadkiem czym?
- Ja znam gościa którego imię składa się z czterech słów i wszystkie zaczynają się na "D". - Oznajmił głośno, nieco mało optymistycznie.
- Ty słuchasz co ona gada? - Szepnęłam zdziwiona.
- Znasz pojęcie "podzielna uwaga"? - Spytał, zapewne retorycznie.
- Wracając do tematu, zmartwiłam się gdyż wychodzi na to że będę musiała zamieszkać na terenach Powietrza aby móc ci w odpowiednim miejscu io czasie przekazać ważną wiadomość.
- Jakby była taka ważna to byś teraz mi ją powiedziała. - Słychać było pewnego rodzaju zdruzgotanie.. dziwne, nawet nie wie o co chodzi. - Najlepiej się zapamiętuje dziwaczne imiona ciągle je powtarzając i pisząc. - Dodał głośniej, najwyraźniej to było skierowane do El.
- No to najwidoczniej nie jest taka ważna, myśl co chcesz. - Warknęłam. - Ciąg dalszy rozmowy już wkrótce.
Ruszyłam energicznym krokiem w stronę mojej siostry, odciągając ją na pewną odległość od wilka.
- Gdzie chciałabyś należeć?
- Ja? Hm... powietrze... nie, woda... nie, ziemia... nie, ogień... raczej nie, mrok...
- Dobra. Idź na wschód, do watahy Mroku. Przed zmrokiem powinnaś dotrzeć na miejsce. - Podałam jej odpowiednią instrukcję.
- Czekaj, ty chyba nie chcesz mnie wykiwać... z tego co mówiłaś to wataha mroku jest najdalej od watahy powietrza... będziemy się rzadko widywać.
- Lepiej dla ciebie...  - Omal nie powiedziałam "lepiej dla MNIE". - jest tam parę osób które powinny oszlifować twój charakter... oby...
- Masz na myśli negatywnych bohaterów twojego wykładu? Kto tam był z mroku? Hm... Traw, brzmi jak trawa, ale mniejsza... i Kura? Brzmi to słowo znajomo...
- Tray i Kuro, nie przekręcaj... Takich jak ty mogą tylko jeszcze gorsi niż ty sama naprawić... - Przewróciłam oczyma, ta rozmowa zaczynała przypominać gadanie do dziecka.
- A jeśli będę jeszcze gorsza? - Skrzywiła się nieco, lecz nie mam pojęcia czy z radości, czy z niepewności.
- Gorzej się nie da. Idź. - Popędziłam ją.
- Nigdy nic nie wiadomo. - Te słowa rozbrzmiały mi w głowie jak zły zwiastun, ale w sumie... mam teraz coś innego do roboty niż zamartwianie się nią.
Westchnęłam i przybrawszy pewny siebie i szyderczy wyraz pyska odwróciłam się, już miałam zacząć przemowę, gdy nagle.. okazało się że nie ma do kogo przemawiać.
- Zwiał. - Oznajmiłam drżącym ze zdziwienia głosem, niedowierzającymi oczyma przeszukując najbliższe 10 metrów.
To świadczy o dwóch rzeczach. Pierwszą rzeczą jest to, że jest bardzo sprytny i umie uciekać, skutecznie. Po drugie olśniło mnie, że moje umiejętności szpiegowania są tak samo zaniechane i zapomniane przez zemnie jak stary ser w kącie stołu.
Z drugiej strony... dzień się dopiero zaczął, a mam już wrażenie że powinien się skończyć... na co czekam? Czemu po prostu nie zajdę jego tropów albo nie podążę za jego zapachem? W tym właśnie tkwi problem... nie było żadnych śladów, ani zapachu(smrodu - jak kto woli xd).
Tak jakby... sublimował?