wtorek, 26 maja 2015

(Wataha Wody) Od Dampa

Po tym jak wróciłem, spytać się Raina kim jest dla Arve wróciłem na tereny Watahy Wody.
Byłem w dość pozytywnym nastroju, jednak... gdy wszedłem do jaskini, po pewnym czasie wparował Ayato. Był co najmniej nie w sosie... dyszał, jakby biegł lub bił się z kimś albo wykonywał jakąś inną czynność(wyżywanie się na nieożywionych przedmiotach), a swój powrót oznajmił krzykiem rozpaczy. Zaraz potem rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju, jeśli boksowanie drzwi pięścią można nazwać pukaniem... Wstałem bezszelestnie. Podszedłem ostrożnie do drzwi, rozważając jeszcze opcję ucieczki. W końcu jednak otwarłem nieco niepewnie drzwi. Moim oczom ukazała się moja Alfa. Jego oczy błyskały gorączką.
- Arve odeszła.
- Bredzisz, pożegnałaby się chociaż. - Prychnąłem.
- Wiem, a jednak odeszła. Odeszła z tym bydlakiem... Rainrethem. - Syknął jadowicie spuściwszy wzrok na podłogę.
Coś mnie zmroziło od środka.
- Czekaj... ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ona...
- ARVE ODESZŁA! Z WATAHY, Z TEJ KRAINY. - Jego głos był przepełniony rozpaczą i gniewem.. żalem.
Coś się we mnie złamało... przeszył mnie jakiś... dziwny wewnętrzny ból, pod którego naporem cofnąłem się.
- Sądziłem, że powinieneś o tym wiedzieć. - Warknął spojrzawszy na mnie, po czym odszedł w stronę swojego pokoju.
Nagle wszystko straciło sens... zasadę działania... teraz, nawet zamknięcie drzwi obudziło we mnie pytanie, czemu to te stare, bezużyteczne drzwi nie uciekły zamiast niej...?
Dlaczego... bez słowa pożegnania, bez argumentu... odeszła.

Pewien czas później zauważyłem, że Ayato stacza się*...
Nie miałem sił mu pomóc, więc wyszedłem z jaskini i w postaci wilka powędrowałem przed siebie. Znużony, chodziłem praktycznie w kółko, a raczej tak zwaną "ósemką" przemierzałem bez celu całe terytorium. Nim się obejrzałem, cienie się wydłużyły, a słońce ustąpiło miejsca na nieboskłonie srebrnej tarczy księżyca. Położyłem się w miejscu, w którym zastała mnie noc, czyli na środku polany.
Nie leżałem w spokoju za długo, albowiem ktoś z hukiem się przede mną zmaterializował lub teleportował. Nieco spłoszony takim obrotem spraw poderwałem głowę do góry. Stała przede mną siostra Charlott - Elizabeth.
- Wybacz, chyba cię zaskoczyłam. - Odezwała się szybko.
- Dzisiaj już nic mnie nie zaskoczy. - Westchnąłem ciężko.
Wadera świdrowała mnie swymi złotymi oczyma. Po chwili usiadła sobie beztrosko i spytała:
- A można wiedzieć co się stało?
Nie miałem zamiaru już męczyć bardziej swoją głową pytaniami, więc nie zastanawiając się wiele odpowiedziałem:
- Kogoś ubyło z mojego otoczenia. Więcej nie musisz wiedzieć...
- Aaaa... niech zgadnę, kobieta? - Jej ton wyrażał wszystkie jej myśli.
- Nie w tym sensie o którym ty myślisz.
- Em, czytasz mi w myślach nawet nie czytając w nich. To magia. Ale tak serio, to kto? Matka? Siostra? - Dopytywała.
- Nie. - Skreśliłem jej opcje.
- Masz rację, matki bywają nadopiekuńcze, a siostry potrafią zmieszać człowieka z błotem, a więc Babcia? Ciotka? Kuzynka? Nie? Babcia? Aaa, a więc kobieta nie z rodziny... przyjaciółka?
- Znajoma... - Wprowadziłem korektę.
- Od kiedy tacy przystojniacy mają ekhem "znajome"? Rozumiem że Trey, albo jakiś inny niedojrzały emocjonalnie gówniarz, ale ty? - Szok. Ledwo mnie zna i już stwierdza, że jestem "dojrzały emocjonalnie", nawet Doki Deshi Delbin Du ma do tego wiele zastrzeżeń, właściwie, to gdzie on jest?
- Za dużo myślisz. - Mruknąłem ledwo słyszalnie.
- Dobra wywal to z siebie, w filmach mówią że to pomaga, ale to jest chyba trochę przereklamowane... Powiesz czy nie?
- Em, odeszła bez słowa pożegnania, sądziłem... Em, eee... nie wiem jak to ubrać w słowa abyś sobie za dużo nie pomyślała. - Usiłowałem dać jej do zrozumienia, że koniec rozmowy właśnie nastąpił.
- Dobra... a jak miała na imię ta... ekhem, znajoma? - Jak to mawiają ludzie... "widzisz a nie grzmisz"... grzmotnij ją w łeb aby umilkła.
- Arwe. - Odpowiedziałem bez wahania.
- Nie znam. A czemu odeszła? - Dobra, przestaje twierdzić, że jestem wnikliwy i dużo pytań zadaję, ona bije mnie na łeb, na szyję.
- A co to przesłuchanie? - Wstałem, w zamiaru spławienia jej.
- Weź! Daj się wykazać! Nikt w życiu mi się nie zwierzał. SIADAJ i mów jak mam się zachowywać, aby było naturalnie i elokwentnie do sytuacji. - Potem dodała. - Proszę...
- Skończysz jak ja, popełnisz samobójstwo, mogę się założyć, zaraz przyjdzie Charlott i powie ci to, co miała powiedzieć od samego początku. - To był głos jegomościa "D.D.D.D.".
Był bardzo przejęty, przygnębiony.
- Dopiero jak usłyszysz wiadomość od niej... poznasz prawdziwą gorycz. - Dokończył.
Spojrzałem w prawo. Z jego zielonych oczu można było jedynie wyczytać smutek. Szybko wzrokiem wróciłem w stronę El, która nad czymś intensywnie myślała. Usiadłem. Nogi kazały uciekać, ciekawość wierciła dziurę i kazała zostać.
- Na czym skończyłaś swój wywód? - Mój głos.. ja.. BAŁEM SIĘ?! Co... ale... no... z jakiej niby racji?!
Przekrzywiła łeb wpatrując się w mój pysk, ciekawe jakie emocje na nim są wypisane, bo ja nie mam pojęcia.
- Czemu odeszła?
- Sam chciałbym wiedzieć... - Zwróciłem łeb ku górze, wpatrując się w gwiazdy i księżyc.
Po długiej chwili milczenia powiedziała:
- Możliwe, że to dziwnie zabrzmi, ale skończyły mi się pytania, które kulturalna osoba w takiej chwili by zadała.
- To zadaj te niekulturalne... - Wahanie.
- Preferujesz facetów? - Uśmiechnęła się krzywo. - Skoro ta osoba, która odeszła to była "znajoma".
- NIE! - Zerwałem się znów na równe nogi.- Nie jestem gejem. - Uspokoiłem się nieco.
- Dobrze wiedzieć. - To był jeden z nielicznych głosów, który ranił me uszy. - Doki powiedział mi.. no wiesz.. że masz dołek.
- Jestem przygnębiony. - Rzuciłem jej złowrogie spojrzenie. - Droga, adoptowana siostrzyczko, której znam tylko imię.
Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło.
- Twoi rodzice nie żyją. - Rzuciła twardo.
Podniosłem jedną brew pytająco.
- Nie smucisz się? Nie zakręcasz w spiralę samozniszczenia? - Jej mina była nietęga.
- Nigdy mnie nie doceniali, szanowałem ich, lecz nie kochałem. Nigdy nie byli dumni z żadnego mego rodzeństwa, ja nie byłem wyjątkiem. - Tłumaczyłem niewzruszony.
- Może nie mieli ku dumy powodu? - Syknęła.
Stój.. wróć. Ona ich chroni? Spojrzałem kontem oka na Dekla, integrował się z zdezorientowaną Elizabeth. A jednak grzmisz... właśnie w Ciebie uwierzyłem, Boże.
- SŁODKI, MIŁOSIERNY! - Wrzasnąłem, ogrom tego, co właśnie sobie uświadomiłem, przyćmił nawet smutek po odejściu Arve.
Wszystkie trzy pary oczu zwróciły się ku mnie.
- Od kiedy ty niby wierzysz w... - Mówił Delbin, lecz szybko mu przerwałem.
- Bright był adoptowany? - Spytałem, a dech w klatce z szoku zaparło.
- Kto..? - Zdziwił się moim pytaniem.
- Bright, z watahy z której pochodzę. Pamiętasz jak ci o nim opowiadałem?** - Zamieniłem się w człowieka.
- Coś mi świta... - Spojrzał na mój entuzjazm z dystansem. - Tak... ale on nigdy się o tym nie dowiedział. Nie dowiedział się o tym, wilczyca, która uważała się za jego matkę, znalazła go jako szczenie, ktoś go porzucił... w końcu umarł, bardzo młodo... przyjaźniliście się.
Podszedłem do niego z błyskiem w oku, położyłem rękę na jego ramieniu - był w szoku. Dziś wszyscy wprowadzają mnie w szok, ale ja ich najwyraźniej też.
- Drogi, Doki Deshi Delbinie Du... nie skończę jak ty, nie przepełnia mnie gorycz, nie rzucaj słów na wiatr i nie bądź taki pewny swego. Ona już wie? - Wskazałem głową skrzydlatą postać.
- O czym? - Zagryzł dolną wargę.
- Jesteś już na przegranej pozycji... - Nachyliłem się w jego stronę i szepnąłem. - Bright, a fakt, że opłakujesz moich rodziców bardziej, niż ja sam, mówi sam za siebie, że jesteś mym bratem. Gdybym nie był przygnębiony i zmęczony, wyśmiałbym ciebie, prosto w twarz.
W jego zielonych oczach rozbłysło rozbawienie.
- No ale wiesz... jak na mego brata, jest mało do mnie podobny.
- Nie bez powodu twa matka mnie porzuciła. - Uśmiechnął się smutno.
- Od kiedy wiesz, że umarli? - Szeptaliśmy nadal między sobą
- Od kiedy umarli.
- Dobrze ukrywałeś smutek. - Oznajmiłem z lekkim uznaniem. - Czemu nie przybierasz postaci wilczej?
- Bo byś mnie rozpoznał.
- Dlatego przekręcałeś własne imię. - Prychnąłem.
- Na prawdę?
- Kilka razy myliłeś kolejność i mówiłeś "Dashi", zamiast "Deshi".
- One nic nie wiedzą. - Spojrzał na Elizabeth i Charlott, które patrzyły na nas jak na wariatów. - I niech tak zostanie.
- Dobra. - Stwierdziłem.
- Dobra. - Powtórzył w ślad za mną.
Wyprostowaliśmy się i zamieniwszy się w wilka zwróciłem się do Szarlotki:
- Chciałbym naprawić, to, co zepsułem słowami, siostrzyczko. - Uśmiechnąłem się, lecz zmęczenie przejmowało pomału nade mną kontrolę.
- Miło mi cię znów poznać.... braciszku? - Chyba ją przestraszyłem...
- Mnie już nikt nie kocha. - Zaśmiała się strzeże Eli.
- Bawi cię to? - Skrzywił mi się uśmiech.. ale tylko nieco.
- Trochę. - Uśmiechnęła się sztucznie.
Odwróciłem się w stronę Dekla(dla mnie zawsze był i będzie Dekielkiem). Stał wpatrzony w nocne niebo. Zostawiłem dziewczyny, aby mogły trochę się ogarnąć, bo obydwie widziały chyba Dokiego, i Charlott musiała ogarnąć Elizabeth, podszedłem do niego i po raz kolejny zamieniłem się w postać człowieka.
- Muszę iść. - Westchnął głośno.
- Było zabawnie. - Zawtórowałem westchnienie.
- Było, do puki nie odkryłeś pięć minut temu, że jestem tym, kim jestem.
- Twoim bratem. Nie bój się tego słowa, ja też się go bałem jak przyszła Charlott i powiedziała, że moi rodzice, ją adoptowali, pojawiło się pytanie "czemu muszę cierpieć za ich błędy?".
- Ty pewnie sądzisz, że jesteś skutkiem przypadku, a ona twierdzi, że jest wynikiem sumienia, no wiesz... naprawa świata i takie tam...
- Cienka sprawa.
Zapadła niezręczna cisza.
- Serdeczne kondolencje... z powodu śmierci matki. - Znowu westchnienie, wyrzuciłem to z siebie, brawo ja.
- Brawo ty. - Zaśmiał się. - Co do kondolencji, dziękuję.
- Nie siedź w mojej głowie. - Mruknąłem.
- Ostatnie chwile cię podręczę i już mnie nie ma. - Wyciągnął rękę, abym przybył piątkę.
- Więc żegnaj... ktosiu
- Żegnaj ktosiu... jak Rain robi jeszcze w tej branży, to go pozdrowię i każę mu pozdrowić sam wiesz kogo.
- Ten ktoś zwie się Arve, a Rain już nie robi w tej branży. - Poprawiłem go i przybiłem piątkę.
Raczej się zamachnąłem, bo chwilę później, znikł. Wiedziałem, że to kiedyś nastąpi, ale miałem jeszcze tyle pytań, które naciągnęłyby jego kłamstwa, na przykład jego śmierć... cały czas kłamał na ten temat, co robił, gdy ja go nie widziałem, a może on nie odszedł? Może znów płata mi figla?
- Nie łudź się, Damp, wyczułbyś jego aurę.... - Musiałem to sobie uświadomić.
- Teraz gada sam do siebie... Pomożemy mu? - Odwróciłem się, Fioleto-włosa gadała ciągle z Brązowo-włosą.
- To się nazywa, moja droga, uwaga, cytuję: "zakręcanie w spiralę samozniszczenia". - Odpowiedziałem zamiast jej prawdziwej rozmówczyni.
- Zgadzam się z przedmówcą. - Przytaknęła Charlott.
Pomóc... nie mogę zostawić Ayato i unikać go, dopóki nie zaćpa się na śmierć. Stoję w kałuży... dobrze. Cały obraz nagle się rozmazał, a następnie wyostrzył się - teleportowałem się do jaskini. Słońce wschodzącego słońca sączyło się przez wejście do środka. Nie musiałem szukać Alfy daleko... siedział w wejściu. Spojrzałem do góry, jeśli on to widzi, jestem skończony.


(...)
  Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje,
  A serce swej pociechy darmo upatruje.
~Jan Kochanowski, Tren VIII~

*wątek z Wikodinem. ;d
** jedyna wzmianka o nim pojawia się w pierwszym opowiadaniu. XD


Tak się kończy historia Dampa... planowałam inaczej, ale zabrakłoby czasu na oddzielny wątek dla Brighta... xdd
Tak więc... takie żale, tylko u mnie. ;_; Wyszło, jak wyszło, po raz pierwszy postawiłam na akcję, nie na przejrzystość, i jak widać - wyszedł chaos.
To co, jedna wielka rodzinka? Jeszcze Ayato trza przytulić do tej gromadki i na odwyk. :P
Zapewne nikogo nie chwyciłam za serce taką banalna historyjką... *bravo ja*
Porąbane opowiadanie. O.o
BTW...
Damp nagle przestał być Dampem...
Doki okazał się być tak jakby bratem Dampa....
To jest już koniec... nie ma już nic... jesteśmy wolni... możemy iść...

PS. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć czemu pisze, że Arve odeszła, że wszyscy uchwycili fakt, że napisała o odejściu na chacie blogowym. ;/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz