czwartek, 28 maja 2015

(Wataha Powietrza) Od Charlott

- Pasowałoby wrzucić na ząb jakąś łanię - Burknęłam sama do siebie, powlekając niezgrabnie nogą, za nogą i od czasu do czasu prostując skrzydła.
- Ty, łania, ktoś mi szepnął słówko, że Damp jest na tyle przygnębiony, abyś go teraz dobiła tym, czym masz mu powiedzieć - Usłyszałam głos tego Ducha za sobą.
Odwróciłam się jak oparzona. Nic nie zobaczyłam.
- Nie szukaj mnie, jesteś ślepa jak moja prababka. - Szydził.
- A ona żyje jeszcze? - Wciąż szukałam go wzrokiem.
- Nie, jest sześć stup pod ziemią, widzi tylko ciemność - Jego głos nagle przybrał przytłaczający ton.
- Chyba nie sądzisz, że mnie przestraszysz i zmusisz do zrobienia czegokolwiek? - Udawałam dumną i pewną siebie, lecz zżerało mnie coś od środka... zawsze wydawał mi się dwulicowy... do tego to duch... a może moja halucynacja...?
- Nie sądzę... - Po czym poczułam na ramieniu jego oddech a głos jego wręcz huczał nienawiścią. - dlatego nie stawiaj się.
Serce pierzchło mi w pięty. Przez pierwszą sekundę powstrzymywałam chęć ucieczki. Nagle poczułam, że znikł, przemknęło mi szybko, gdzie może teraz być, albo jaką planuje dla mnie śmierć, wszystkie scenariusze były przesadne i negatywne. Szelest za mną przelał już kielich goryczy(ulubione określenie me xd). Puściłam się pędem przed siebie z cichym piskiem, który po pewnym czasie przemienił się w wrzask. Zmęczenia zaczynało mnie dopadać, ale nie było mowy abym się zatrzymała, bo miałam przerażające wrażenie, że goni mnie wiatr i liście. W końcu potknęłam się o własną nogę, lecz lecąc na twarz, pod jakimś dziwnym impulsem przemieniłam się w wilka i nie rozpaczając oraz nie zastanawiając się wiele nad upadkiem pobiegłam dalej na czterech wilczych łapach. O locie raczej nie było mowy... wszędzie drzewa... i coś wręcz przygwoździło mnie do ziemi - strach na pewno mnie nie uskrzydla. W pewnym momencie miałam wrażenie, że coś mnie pcha w konkretną stronę. Nogi same mnie niosły, a zmęczenie zamazywało mi obraz. Zamknęłam oczy i biegłam na oślep od czasu do czasu ocierając się boleśnie o drzewo, lecz dziwna siła pchała mnie nieodparcie do przodu.
W końcu drugi raz upadła, ale tym razem coś mnie podcięło. Leżałam w bezruchu minutę, wykorzystałam swą moc i się szybko dotleniłam. Otwarłam oczy. Ujrzałam przed sobą Dampa i moją siostrę... oto mój grobowiec. Znów ogarnęło mnie dziwne uczucie i nogi, z początku niezgrabnie, lecz potem już dużo łagodniej wprawiły mnie w ruch. Nawet moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa, dno. Zatrzymały się dopiero za moim basiorem z wody.
- Słodko... a teraz mów. - Usłyszałam ten sam podły głos co jakiś kwadrans temu, tyle, że tym razem w mojej głowie.
Usłyszałam fragment rozmowy mojego rodzeństwa, coś że nie jest gejem... więc szybko coś palnęłam:
- Dobrze wiedzieć. Doki powiedział mi.. no wiesz.. że masz dołek.
 - Jestem przygnębiony. - Spojrzał na mnie, a w jego oczach rozbłysła furia. - Droga, adoptowana siostrzyczko, której znam tylko imię. - Wszyscy są dziś dla mnie podli... będę musiała się wyżalić Elizabeth.
- Twoi rodzice nie żyją. - Ząb za ząb... zero ogrudek.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Nie smucisz się? Nie zakręcasz w spiralę samozniszczenia? - Jego reakcja była niestandardowa.
- Nigdy mnie nie doceniali, szanowałem ich, lecz nie kochałem. Nigdy nie byli dumni z żadnego mego rodzeństwa, ja nie byłem wyjątkiem. - Osądzał ich.
Żałosne. Czemu nie spojrzy wpierw na siebie?
- Może nie mieli ku dumy powodu?
Nic nie odpowiedział. Spojrzał tylko na El, która rozmawiała z.. z... duchem.. słodko.
- SŁODKI, MIŁOSIERNY! - W końcu mu odbiło.
- Od kiedy ty niby wierzysz w... - Mówił Duch, lecz Damp mu przerwał.
- Bright był adoptowany?
- Kto..?
- Bright, z watahy z której pochodzę. Pamiętasz jak ci o nim opowiadałem?
- Coś mi świta... Tak... ale on nigdy się o tym nie dowiedział. Nie dowiedział się o tym, wilczyca, która uważała się za jego matkę, znalazła go jako szczenie, ktoś go porzucił... w końcu umarł, bardzo młodo... przyjaźniliście się.
Podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.. dziwaczne. Po za tym gadają od rzeczy.
- Drogi, Doki Deshi Delbinie Du... nie skończę jak ty, nie przepełnia mnie gorycz, nie rzucaj słów na wiatr i nie bądź taki pewny swego. Ona już wie? - Wskazałem głową na mnie.
- O czym? - Też byłam tego ciekawa.
- Jesteś już na przegranej pozycji...
Niestety... dalszej części ich bełkotu już nie usłyszałam, bo szeptali między sobą, jakby coś knuli.
- Odbija im już, czy mi? - Spytała Elizabeth podchodząc do mnie i patrząc na ich mimikę twarzy.
- To pierwsze, ale tego drugiego nie wykluczam. - Wpatrywałam się bacznie... trzeba się było nauczyć czytać ruchu warg.
- Ale czy ten blondyn... to... to.. to... - Zacięła się jej płyta... niespotykane.
Nie chciałam jej przerywać bełkotu. Czasem miło jest posłuchać jak ktoś się męczy, aby ogarnąć coś bez krzty wiedzy na ten temat. To tak jakby z powietrza miała stworzyć posąg przedstawiający jej niedole(dla mnie pestka, taki talent..).
Nagle płeć męska skończyła debatę i Damp podszedł do nas, po czym zwrócił się do mnie:
- Chciałbym naprawić, to, co zepsułem słowami, siostrzyczko. - Na jego pysku odbiło się zmęczenie.
Od tej strony go nie znałam... w sumie go wcale nie znałam.
- Miło mi cię znów poznać... braciszku? - Nic innego mi w tej chwili nie przyszło na myśl.
- Mnie już nikt nie kocha. - Wtrąciła się moja siostra, a jej sentencja była prawdziwa.
- Bawi cię to?
- Trochę. - Uśmiechnęła się plastikowo, a on odszedł.
Oddychaj Charlott... oddychaj... czy ona go...? Nie... sama twierdziła że jest... no ale... to brzmiało dwuznacznie.
- Czy ty go...? - Wolałam aby sama dokończyła to pytanie.
- Zdaje ci się. - Zaprzeczyła natychmiast... szybka reakcja, szybkie wyparcie.
- Ale jestem blisko? - Starałam się przeszyć jej pysk na wylot.
- Tak... ciągle jesteś blisko. - Uśmiechnęła się tak, że ukazała rząd białych zębów.
- Nie pokazuj mi zębów, bo mam wrażenie, że chcesz się na mnie z nimi rzucić. - Skrzywiłam się.
- Dobra, ale kim jest ten gościu?
- Taki jeden... stary znajomy Dampa. - Nie minęłam się z prawdę... pominęłam tylko fakt, że jest Duchem.. jej psychika by tego raczej dobrze nie przyjęła z moich ust.
- Są jacyś... posępni?
Spojrzałam na nich. Rzeczywiście... byli przygnębieni.
Olśniło mnie. Czemu jak tu przyszłam, mój brat był w złym nastroju?
- Dlaczego on jest smutny?
- Doki... nie wiem.
- Nie on, ON. - Podkreśliłam nieco poirytowana.
- A.. ON... tajemnica lekarska.
Nie zdążyłam się spytać, od kiedy jest lekarzem, bo nagle Duch znikł, a Damp powiedział do siebie głośno i przekonująco, jakby był przyzwyczajony do monologów:
- Nie łudź się, Damp, wyczułbyś jego aurę.
- Teraz gada sam do siebie... Pomożemy mu? - Zasugerowała, a on miał minę jakby urwał się z choinki.
Już chciałam odpowiedzieć ale on...
- To się nazywa, moja droga, uwaga, cytuję: "zakręcanie w spiralę samozniszczenia". -
Idiota. Trochę kultury "drogie dziecko"... Mimo wszystko ujął to dość poprawnie.
- Zgadzam się z przedmówcą.
Teraz i on znikł, a jaśniejące niebo na wschodzie sprawiło, że miałam wrażenie, że to wszystko to tylko sen... osobliwy... chaotyczny... nieogarnięty i niedopracowany sen.
- Czemu wszyscy znikają? - Jej głos był przepełniony goryczą i wyrzutami sumienia.
- Faceci w ten sposób unikają problemów. - Wytłumaczyłam.
- A najgorsze jest to... - Urwała spoglądając na mnie znacząco.
- ... że uchodzi im to na sucho. - Dokończyłyśmy razem... stary, dobry, zawsze spełniający swą rolę tekst.
Stałyśmy przez chwilę w ciszy wpatrzone w poranne niebo.
- Nagle wszyscy umieją się teleportować. - Wypaliła nagle.
- Nagle jesteś lekarzem? - Podniosłam brew pytająco.
- Praktyka czyni mistrza, siostro. - Pokazała mi język... w wilczej postaci... niech się nim udławi.
Spojrzałam w miejsce, w którym znikł Duch... dość osobliwe było to zniknięcie. Wytężyłam wzrok... coś tam leżało. Wywołałam mały podmuch wiatru, który bez problemu przyniósł to coś, co okazało się być kartką... interesujące.
Zamieniłam się w człowieka, i gdy nachyliłam się nad nią, aby ją przeczytać, nagle El chwyciła mnie za ramię i miałam odruch wymiotny... teleportacja. Gdy już ustało... miałam ochotę się wydrzeć, ale szybko mi przeszło, gdy zobaczyłam gdzie byłyśmy - w jaskini Wody, a Damp stał nad kimś, ten ktoś siedział w wejściu.
- Czemu to zrobiłaś? - Syknęłam cicho do mej siostry... geniusz zła normalnie.
- Nie wiem... ja.. to było dziwne. - Szepnęła.
- Mi to mówisz?
- Kartka... jest dla niego. - Miała jakiś... nieprzytomny wzrok.
- Dobra. - Burknęłam.
Podeszłam szybko do tych.. facetów.
- To chyba do ciebie. - Wyciągnęłam rękę w stronę Dampa, starając się nie zwracać uwagi na tego drugiego.
- Przeczytaj. - Rozkazał ten "drugi", wstał i odszedł do któregoś pokoju, nie zwracając uwagi na moją siostrę, miałam wrażenie, że był osłabiony.
Ten do którego mówiłam był zwrócony do mnie tyłem, patrzył na zewnątrz i mnie olewał. W sumie co mi szkodzi.
- "Każdy list prawdopodobnie powinien brzmieć jakoś sensownie. Mój taki zapewne nie będzie, ale może ze względu na fakt, że ich zbyt wiele nie pisywałam. Niemałe wyzwanie to dla mnie, w ogóle podzielić się swoimi myślami, szczerze...eh...tylko dwie osoby dostały list, w tym Ty. Nie wiem, czy drugi osobnik już swój znalazł, no ale... Damp. Jakkolwiek by to nie wyglądało - nie uciekam. Rain - to mój brat, do tego bliźniak (tak wiem, jakoś nie jesteśmy aż tak podobni) i musiałam odejść. Jest wiele spraw, które muszę ogarnąć, ale - nie myśl sobie, że tak łatwo pozbędziesz się mojej osoby. Nie znasz dnia ani godziny! I dziękuję. 
PS. Rain powiedział mi o pewnej prośbie, której nie spełniłeś - więc wybacz, ale będziesz musiał to nadrobić.
Podpisano:
 jak zwykle rozgarnięta (albo nie) 
~ Arve vel chochlik"
Podniosłam wzrok na osobę, dla której czytałam ten list. Patrzył na mnie z cieniem uśmiechu.
- Dzięki Charlott. - To jedyne co zdołał z siebie wydusić.
Nie widziałam szczegółów z jego mimiki, bo słońce świeciło mi w oczy. Jego spojrzenie zaczęło na mnie ciążyć, szybko wcisnęłam mu zmięty papier w rękę i nerwowo odeszłam w stronę zamyślanej Elizabeth. W sumie, niewiele z tego całego zamętu rozumiałam.
- Co ci? - Burknęłam. - Jesteś jakaś... nieobecna.
- Ta Arve... ten list... psychologia to nie dla mnie. - Westchnęła i teleportowała nas z powrotem na polanę, która była już pełna słońca.
Ta całą sytuacja zdaje się być poza moim zasięgiem... ale El chyba miała kontakt telepatyczny z kimś, kto był wspomniany w liście... CHYBA. To za dużo na moją głowę... na pewno za dużo.

...

1 komentarz:

  1. Świetnie piszesz, może kiedyś wydasz książkę. Napisz do jakiegoś wydawnictwa :)) Ja mam zamiar to zrobić, o ile skończę moją ''książkę'' :)) Pozdrawiam i zapraszam na:
    maggie-fashion-style.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń