piątek, 27 lutego 2015

(Wataha Ognia) od Arve

Świat chyba zwariował. Wielokrotnie. A ja znalazłam się gdzieś pomiędzy tym wszystkim i z trudem ogarniałam rzeczywistość…która chyba była „tą” właściwą, w której znaleźć się powinnam. Budziłam się, tak przynajmniej mi się zdawało, bo w przeciągu ostatniego czasu, którego właściwie nie potrafiłam ująć, zdarzało się tyle rzeczy i tak nieprawdopodobnych, że nie byłam pewna swoich zmysłów, które teraz nieco wariowały. Wszelkie doznania wręcz atakowały moją osobę, tyle zapachów, tyle obrazów, głosów i odczuć, że nie umiałam określić, co do kogo lub czego należy.
Podniosłam się najpierw na łokciu, by zrozumieć, że jestem w jaskini, bynajmniej nie u siebie. Tyle zapachów…które należały do…znajomych osób. Ziemia, Woda, Mrok…i…jeszcze ktoś, KTOŚ, kto szarpał wspomnieniami, niczym wściekły wilk ofiarę.
Obraz, który przede mną się ujawnił sam w sobie był zabawny. Początkowo nie rozumiałam czemu – w końcu ktoś się bił, i ktoś dostał…i to z dwóch stron. „Kuro” – przemknęło mi przez myśl, a naturalny grymas uśmiechu ujawnił się na moich ustach. Dziwnie się czułam, ale powoli wszystko nabierało sensu. Powoli. Zajęło mi chwilę, by oprzytomnieć na tyle, by zrozumieć co się działo i oczom rozmawiały postacie przede mną.
Oto w jaskini Initium, Kuro, Ayato…i Rain. BOGOWIE WSZYSTKICH ŚWIATÓW!
Zamarłam. Szczególnie, gdy ten ostatni dostrzegł moje spojrzenie. W jego oczach widziałam prawdziwą burze emocji, od złości, po smutek i radość…co się działo?! Skąd on…! Jak!?
Mężczyzna zbliżył się powoli, niczym kot, jakby bał się, że ucieknę. Właściwie miał rację, jednocześnie chciałam uciekać i zostać. Nic nie rozumiałam, a zawroty głowy w niczym mi nie pomagały. Rain usiadł ostrożnie na brzegu łóżka, wyciągając jednocześnie rękę.
Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy teraz zwrócili się w moją stronę. Ciepły i opiekuńczy wzrok initium mówił, że wszystko jest dobrze, choć…i u niej dostrzegałam jakąś ciekawość. Kuro…no tak, ten, jak zwykle z drwiącym uśmiechem, w końcu ulotnił się, chyba przeczuwając, że…że co? Nie miałam podstaw, by o cokolwiek go oskarżać, szczególnie, że i jego postać gdzieś w snach mi się przewinęła.
I..Ayato. Błękitnooki „cholernik”, łowca, na którego widok moje serce przyśpieszyło niczym galopująca łania. Niechętnie odwróciłam spojrzenie od niebieskich ogników Alfy Wody i skupiłam się…na NIM, na swoim bracie.
- Arwe… – usłyszałam chrapliwy, niski głos mężczyzny. Coś gotowało się we mnie, coś piekło niemiłosiernie i coś przeraźliwie straszyło. Usta drżały mi, a dłonie zacisnęłam na kocu, którym byłam przykryta. Teraz dopiero dostrzegłam plamy krwi wokół siebie. Nic nie rozumiałam.
Potem poczułam złość, która rosła tym bardziej, gdy w zielonych oczach brata widziałam ulgę i...winę. Zacisnęłam usta i…zamachnęłam się ręką, pozwalając, by moja dłoń uderzyła w pierś Raina raz za razem. Nie unikał, nie próbował nawet mnie zatrzymać, nie powiedział ani słowa do momentu, gdy na zaciśnięte pięści powoli zaczęły kapać łzy. Moje łzy. Cholera! Przecież ja nie płaczę! NIGDY!
A jednak płakałam, bez szlochu, czy łkania, ale łzy niestrudzenie spływały po przybrudzonych policzkach. Wtedy dopiero Rain zatrzymał moje dłonie, wtedy też przyciągnął mnie, pozwalając, bym wtuliła głowę w jego ramiona. Nadal nic nie mówił, ale nie musiał. Wszystko słyszałam. Wszystko, falami napływało do mego umysłu niczym woda puszczona z tamy. Wszystko układało się, zapełniało czarne luki pamięci, wspomnień…i czasu. Nie wiem ile to wszystko trwało i czy cokolwiek działo się wokół mnie. Jednak…dostrzegłam, a właściwie poczułam kolejny, nowy zapach, jak najbardziej znajomy. Damp. Nie wiedziałam ile czasu już tutaj był i czy z kimś rozmawiał, ale prawdopodobnie miał ciekawy widok, patrząc na scenkę, która się przed nim roztaczała. Podniosłam niepewnie głowę. Tuż obok, z drugiej strony łózka siedział..Ayato, napięty niczym struna z burzową miną…gotowy, żeby rozszarpać…Raina? Initium niczym anioł, jako jedyna trzymała pieczę nad całością, wciąż przyglądając się to mi, to Rainowi. A Damp? Mimowolnie posłałam mu słaby uśmiech, choć zapewne wyglądał dość karykaturalnie. Czy coś mówił? Nie pamiętałam…ale czułam ulgę. Coś się zmieniło, coś uleczyło…choć wciąż bolało.

sobota, 21 lutego 2015

(Wataha Wody) od Dampa

Przez pewien czas nie mogłem się zebrać aby wyjść z mojego pokoju, aby przypadkiem nie zetknąć się z tą... przyrodnią siostrą. Gniłem więc przez ten czas psychicznie. Robiłem też coś bardziej pożytecznego - otóż sprzątałem pokój. Robiłem to z pewnym obrzydzeniem do tej czynności, no ale.. STOP. Czy ja staję się pomału, lecz sukcesywnie tchórzem?
- Refleks poćwicz. - Zaśmiał się znudzony Doki, siedzący na krześle koło biurka.
- Dzięki za propozycje, w najbliższym czasie dostosuję się do twojej propozycji. - Przewróciłem oczyma, leżąc wciąż na wznak na łóżku.
- Już wkrótce będziesz miał do tego okazję. - Nie usłyszałem ani szczypty sarkazmu, smiechu, rozbawienia, żartu...
Podniosłem głowę i zmierzyłem jego postać przenikliwym spojrzeniem. On widząc to uśmiechnął się nieco po czym znikł.
Oj nie... tak nie będzie. On coś knuje. To widać. Pasowałoby mu trochę pokrzyżować jego plany. Dobra, postanowione. Teraz czas na działanie. Co bym zrobił... zostałbym w pokoju i barykadował drzwi... albo udawał że mnie nie ma... albo bym przemienił się w parę wodną i po cichaczu opuścił jaskinię. Ostatnie najbardziej prawdopodobne, więc on tak pewnie sądzi że tak zrobię, wiec opuszczę grotę teraz. Najlepiej w postaci wilka, bo z tego co pamiętam to Charlott nie zna mnie w tej postaci. W sumie zapach zostaje... ale może ma upośledzony węch? Oby tak.
Opuściłem więc w pośpiechu jako wilk pokój, potem jaskinię, a potem Watahę Wody. Wróć... raczej chciałem opuścić Watahę Wody, gdyż dopadła mnie siostra... przyznam że to mnie zdziwiło, chociaż szanse że odpuści były niesamowicie niskie - baby są uparte.
 - Cześć. - Rzuciła niedbale zagradzając mi przejście, mimo iż usiłowałem ukryć niezadowolenie... nie wyszło. - Nawet nie myśl o tym aby uciekać, mam wsparcie, bez obaw. - Szepnęła z uśmiechem. - A to moja siostra, Elizabeth. - Spojrzała w stronę jakiejś wadery. One dwie kontra ja? Em.. mam nadzieję że nie dojdzie do konfrontacji.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - Zacięła się i wpatrywała się we mnie jakby na moim pysku  było wypisane jej imię. - mów mi Elizabeth. Ty to zapewne Dumble, tak? - Jeśli chce mnie zabić przekręcaniem liter to chyba jej nie wyjdzie...
- Bez obaw, one wpędzą cię do grobu szybciej niż ktokolwiek inny, uwierz. - Usłyszałem neutralny głos Dekla.
Zachichotałem nerwowo... tak naprawdę to miał być raczej jęk, no ale całe szczęście udało mi się go zmodyfikować.
- Dumbledor? - Zgadywała dalej.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - Uśmiechnąłem się sztucznie, gdyż w tym samym momencie usłyszałem szczery... aż do bólu mych uszu, śmiech Ducha.
- Oh, daruj, widzisz, ja nie jestem jakąś idiotką która myli imiona w sposób taki że przestawia w nim litery, chociaż w pewnym stopniu i sensie tego słowa jako przenośni.. jestem.
W tym samym czasie Charlott klepała coś innego:
- Pamiętasz jak zakończyła się ostatnia nasza rozmowa?
- Szczerze? Nie. - Skłamałem, słuchając w tym samym czasie Elizabeth:
- Nie wyglądasz na tępaka, więc zapewne wiesz o co mam na myśli.
- A pamiętasz moją minę? - Kolejne pytanie ze strony Charlott.
- Tak, byłaś zmartwiona. - Zastanawiałem się jakie to ma znaczenie.
- A wiesz może, tak całkiem przypadkiem czym?
Jej siostra, za to prowadziła rozmowę o bardziej ciekawej tematyce:
- Możliwe, prawdopodobne iż przekręcam imiona, bo spotykałam na swej drodze istoty o bardzo, bardzo dziwnych imionach.
- Ja znam gościa którego imię składa się z czterech słów i wszystkie zaczynają się na "D". - Zwróciłem się głośno w stronę rozgadanej wilczycy.
- Ty słuchasz co ona gada? - Jej zdziwiony głos, z trudem można było nazwać szeptem.
- Znasz pojęcie "podzielna uwaga"? - Spytałem, tak serio, serio.
- Wracając do tematu, zmartwiłam się gdyż wychodzi na to, że będę musiała zamieszkać na terenach Powietrza aby móc ci w odpowiednim miejscu i czasie przekazać ważną wiadomość.
- Jakby była taka ważna to byś teraz mi ją powiedziała. - Przerwałem jej, zastanawiając się intesywnie co to za wiadomość i jednocześnie myśląc jak doradzić Elizabeth:
- Ciekawe, mieć za inicjały cztery litery "d"... D. D .D .D. Co najmniej śmieszne, no ale jakoś je trzeba zapamiętać... właśnie. Zawsze mam z tym problem... oh... masakera.
- Najlepiej się zapamiętuje dziwaczne imiona ciągle je powtarzając i pisząc. - Powiedziałem do niej.
- No to najwidoczniej nie jest taka ważna, myśl co chcesz. Ciąg dalszy rozmowy już wkrótce. - Warknęła cicho, po czym odciągnęła na bok swą rozgadaną i nie pohamowaną w rozmowach siostrę.
Tak naprawdę, to moim zdaniem, Elizabeth jest bardziej sympatyczna niż moja, niezbyt zorganizowana przyrodnia siostra. No cóż.. one coś tam teraz sobie gadają, plotkują, knują, a ja się ulatniam.. w powietrze i znikam stąd, jak najdalej od nich dwóch. A do kogo się udam? Może do Arve?
Tak więc, przemieniłem się jak najszybciej w parę wodną i ulotniłem się, wiatr porwał mnie na południe. Idealnie. Trudno było przegapić ich jaskinie, więc przed wejściem przywróciłem sobie postać wilka. Byłbym tępakiem gdybym przed wejściem nie upewnił się że nie ma w środku Arve, tak więc pociągnąłem powietrze kilka razy. Nie było jej tam, ale czułem... czułem, że jest na terenach Ziemi.W sumie to niedaleko, może ją tam odwiedzić? Bo jeśli spojrzeć na to z innej strony to stanie w im dłużej stoję w miejscu, tym większe prawdopodobieństwo, że natknę się na kogoś.. ekchem.
Postanowione - od razu rzuciłem się biegiem na zachód. Droga jakoś dziwnie szybko minęła. Lepiej dla mnie. W powietrzu czuć było wyraźną woń. Co ona tam w środku robiła? Plotkowała? Gadała? Zażerała stres? A jeśli tak, to co jest źródłem tego stresu?
Przemieniłem się w swą ludzką postać i stanąłem nieco onieśmielony faktem, że to jest grota Ziemianki, której raczej nie warto - nawet przypadkiem - nadepnąć na "odcisk"(którym może być cokolwiek), stanąłem w wejściu i zawołałem głośno, lecz niezbyt przekonany jakich słów powinienem użyć.
- Dzień dobry?


Przepraszam(Arve), wczoraj miałam drobne problemy techniczne. DX

piątek, 20 lutego 2015

Pożegnanie.

Witam.
Jak widać po ostatnio dodanych postach, żegnam się z blogiem IW.  Przykro mi z tego powodu, jednakże nie jestem w stanie dalej działać moimi postaciami. Nie jest to przez brak czasu, czy nadmiar nauki. Nie będę tu jednak pisać z jakich przyczyn odchodzę.
Nawiązując do tematu, chciałabym pożegnać całą ekipę Immortal Wolves, a także podziękować  za wspaniałą współpracę, pomimo wielu nieporozumień. Blog  otworzył mi umysł i pozwolił rozszerzyć horyzonty ^^. Poznałam wspaniałe osoby, które pomagały nie tylko przy blogu :P. Mam nadzieję, że nasze wspólne plany i propozycje wejdą w życie oraz nie zostaną odrzucone, albo zaniechane :D. Moje postacie nie brały czynnego udziału w jakichś opowiadaniach, więc usunięcie ich nie koliduje z innymi, co prawdopodobnie ułatwia wam pisanie. Osobiście je usunęłam, także nie sprawią wam kłopotu.
Jeszcze raz dziękuję za spędzony wspólnie czas i za pisanie wspólnych opowiadań. Powodzenia w dalszej kontynuacji, teraz w nieco innym składzie.

Pozdrawiam Oliv (Właścicielka Paraldy i Heyou).

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Ruszyłem do Akatsukiego. Uznałem, że to będzie odpowiedni wilk. Nie bawiłem się w bieganie, po prostu zmieniłem się w wiatr, gdy biegłem. Po chwili byłem już przed nim. Podniosłem na niego wzrok, szczerze to nawet nie wiedziałem jakiego rodzaju był to wzrok.
- Yo. Chciałem Cię o czymś poinformować. – powiedziałem głośniej.
- To znaczy? – spojrzał na mnie znudzony.
- Wypadałoby odpowiedzieć an powitanie. – zwróciłem mu uwagę na maniery.
- Taaa, hej. – chyba nie miał humoru.
- Paralda i ja odchodzimy. Także rezygnuje z bycia Alfą i jednocześnie z należenia do waszego świata. To na tyle. – zanim zdążył zareagować, ja już zniknąłem.
Pojawiłem się obok mojej Pani, która była gotowa by odejść.
Zgasiłem ognisko, spojrzałem w górę i po chwili byliśmy już w chmurach.
Tam gdzie nasze miejsce…

Koniec.

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

Padłam na kolana gdy mój towarzysz odszedł.
~Nie dam rady! Nie dam!~ po policzkach popłynęły krople słonej wody.
Przysiadłam obok ściany, gdzie zasłoniłam oczy i cichutko łkałam. Nie mogłam mu powiedzieć, w końcu powiedziałby tym swoim przemądrzałym głosem, że miał rację, a jednak… Jednak oczywistym był, że mu powiem.
Czekałam an niego uspokajając się powoli. Zasłaniałam usta i ocierałam co chwila łzy. Gdy zapanowałam nad emocjami pokazał się Heyou z gałązkami, myślałam, że szczęka mu opadnie. Przyjrzał mi się uważnie, odłożył gałęzie i przykucnął na przeciwko mnie. Wydawało się jakby zaraz miał dotknąć mojego czoła i zapytać „Jesteś chora?”.
- Płakałaś. – stwierdził.
- Bo… Heyou… J-ja… - mój głos drżał.
- Spokojnie, nie będę okrutny. – mruknął niczym ojciec, który martwi się o swoje dziecko.
- Chodzi o to… Wracajmy do domu. – zaszlochałam.
- Na pewno tego chcesz? – dopytał.
- Tak bardzo tęsknię. Nie mogę tu zostać, ja… - westchnęłam.
- Już dobrze. Powiedz mi tylko czy coś się stało. – szukał przyczyn mojego zachowania.
Ahhhh jak on dobrze mnie zna. Nie wiem sama czy to dobrze, czy raczej nie.
- Brakuje mi czegoś. Też nie spędzamy tu ze sobą ciągle czasu. Dzieją się dziwne rzeczy… - tłumaczyłam.
- Dobrze tyle mi wystarczy. Czy… Chcesz kogoś pożegnać? – zapytał spokojnie.
- To nie do końca tak… Chciałabym ich pożegnać, ale… Nie chcę im robić przykrości… Lepiej chyba odejść bez tego… - odparłam.
- Trochę dziecięce podejście. Może ja im to przekażę? – zaproponował.
- Tylko… Szybko wróć. – spojrzałam na niego pełna różnych odczuć.
- Tak… - odparł i wstał.

Odwrócił się i ruszył do kogoś.

piątek, 6 lutego 2015

(Wataha Powietrza) od Charlott

- Rusz swoją leniwą dupę, chyba że masz pod nią swojego braciszka Dumbla. - Tsa... przyznam że nie tego się spodziewałam... no ale cóż... to typowe w jej przypadku... ta bezpośredniość.
Westchnęłam cicho, a ona odebrała to chyba jako chęć wypowiedzi z mojej strony dlatego rzuciła szybko:
- Jeden-zero, grasz dalej? - Po tych słowach posłała mi uśmiech.
Uśmiech... jak to zobaczyłam natychmiast coś mnie skręciło w środku. Od razu opuściły mnie jakiekolwiek chęci tolerowania jej.
No ale cóż... co począć? Wstałam i ruszyłam na północ dodając sobie otuchy że to nie jest daleka droga i wkrótce pozbędę się jej.
- Osz ty mała kreaturko... - Wymyśliłam na poczekaniu jakiś żałosny początek rozmowy, a potem jakoś się kleiło. - myślałam że zanim wyruszymy opowiesz mi wyczerpująco swoją opowiastkę o twoich zapewne niezliczonych kłopotach.
- Nie, nie opowiem ci jak widzisz; - Am... nie chce się podzielić i mieć temat do nawijania jak najęta? - tak, były kłopoty, w końcu ja to ja; - Ciekawe jak wiele ich było... - nie, nie było tych komplikacji tak wiele że nie da się ich zliczyć, jedyne...
- Ile? Hm? Mów, albo dodam do twojej listy jeszcze pare kłopotów, ty moja siostrzyczko. - Ostatnie słowo dodałam z grzeczności.
- Em... niech to jednak zostanie między mną samą a mną, ok? - A jednak nie potrafi ich zliczyć, typowe.
- Ok, t..
- Dwa-zero! Gramy dalej, frajerze. - Wtrąciła się nie dając mi dokończyć zdania.
Aha... dobrze wiedzieć...
- No chyba nie... - Burknęłam.
- To nie było pytanie tylko stwierdzenie moja droga.
Tym razem już nic nie powiem.. nic... w końcu się pogrążę "sto-zero! Gramy dalej, frajerze" .
- Ehm, a gdzie my tak dokładniej idziemy? - Wyrzuciła z siebie jakieś pytanie...
- No do mojego br... - Mówiłam zrezygnowana, i całe szczęście mi przerwała, znów.
- Wiem do KOGO, ale nie wiem GDZIE... - Tłumaczyła.
- Musisz zadawać tyle pytań... tyle mówić... zmieniłaś się. - Stwierdziłam rzecz oczywistą.
- Wiem, ty zresztą też, choć zapewne nie tak drastyczne jak ja, mi chyba zostało z wilczycy z dzieciństwa chyba tylko ten... tego polowanie na kłopoty... CHYBA, ponieważ nie jestem pewna, bo samoocena jest na prawdę trudna, wiesz że...
Jeszcze jedno słowo i przeleje się kielich goryczy...
- STARCZY! - Warknęłam nawet nie starając się hamować wrzasku.
- Przekroczyłam cienką czerwoną... wybacz. - Pokora? Trzeba nagrodzić dziecko za dobre zachowanie...
- Powiem ci wszystko o tych terenach, ale bądź cicho i po prostu słuchaj, dobrze? - Starałam się brzmieć... neutralnie.
- Dobra. - Było słychać w jej tonie zadowolenie.
O czym by tu jej opowiedzieć... chyba wiem. Ten gościu... w sensie ten Duch po drodze coś do mnie nawijał(nie widziałam go, ale to na pewno był jego głos) o krainie w której jest Damp. Mogłabym coś wyskubać z pamięci i zaspokoić jej ciekawość.
- W tej krainie jest pięć watah. Obecnie jesteśmy na terenie watahy Powietrza, do której należę, która jest najbardziej na zachód. Na północy rozciąga się wataha Wody, czy tam gdzie zmierzamy. Równolegle do nas, na wschodzie jest wataha Mroku. Na południu zaś są dwie watahy: Ziemi i Ognia. Ta pierwsza jest bardziej na południowym zachodzie, czyli sąsiaduje z Powietrzem, a druga sąsiaduje z Mrokiem. Te wszystkie pięć watah są jakby... dookoła takiej polany, która nie należy do żadnego z klanów... czy tam watah... Przed nami jeszcze trochę drogi więc opowiem ci też o istotach które tu żyją i które nie znam osobiście lecz ze słyszenia... więc w skrócie. Zapewne dołązysz do watahy Mroku to co słyszałam o tamtejszych mieszkańcach. Otóż.. ich alfą jest niejaki Akatsuki Akuma, ale jest tam też jego brat Kuro Akuma. Ten pierwszy jest taki se.. ten drugi to.. to... raczej mało optymistyczna postać. Anakin jest.. neutralny. Unikaj za wszelką cenę Traya. O reszcie nie było mi dane usłyszeć, przypominam też że te informacje pochodzą z pewnego źródła.. ale nie wiem czy to co powiedziałam jest prawdą.
Na krótką chwilę zapadła cisza.
- Wiesz co, chyba się tu zatrzymam na dłużej. - Uśmiechnęła się szczerze, a mnie omal nie zmiotło z nóg.
- Och... jak fajnie... popełniłaś duży.. duży krok, tak po prostu.. ciekawe. - Zaśmiałam się nerwowo i zaniechałam dalszej próby wmówienia sobie że to "nic takiego".
Przerwałam również dla tego iż wyczułam w powietrzu znajomą woń Dampa. W tej też chwili dotarło do mnie, że jestem totalną idiotką, po co wlokę ze sobą Elizabeth? On chyba mnie też wyczuł bo akurat pośpiesznie opuszczał jaskinię, najwidoczniej mając nadzieję że go nie zatrzymamy i że całkiem przypadkiem zmierzamy akurat w jego stronę.
- Cześć. - Przywitałam się, gwałtownie zagradzając mu przejście, a na jego pysku pojawiło się zniechęcenie do dalszego życia. - Nawet nie myśl o tym aby uciekać, mam wsparcie, bez obaw. - Uśmiechnęłam się pod nosem widząc jego zdruzgotanie. - A to moja siostra, Elizabeth. - Spojrzałam w jej stronę, nie miała zielonego pojęcia o sytuacji.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - Wlepiła w niego swe złote oczy i chyba myślała jak ma na imię... aha. - mów mi Elizabeth. Ty to zapewne Dumble, tak?
Byłam ciekawa skąd ona to wytrzasnęła, ale mniejsza. Za to Damp, chyba się przejął bo zachichotał nerwowo. Chyba źle znosi stres.
- Dumbledor? - Spytała.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - Nie miałam pojęcia jaką miał minę bo stałam nieco za nim, ale chyba dała do myślenia mojej siostrze.
- Oh, daruj, widzisz, ja nie jestem jakąś idiotką która myli imiona w sposób taki że przestawia w nim litery, chociaż.. - I tak klepała i klepała, a ja zaczęłam po cichu konwersację z Dampem.
- Pamiętasz jak zakończyła się ostatnia nasza rozmowa? - szepnęłam z nutką ironii nie odrywając oczu od mojej siostry której mimika, wraz z tym o czym opowiadała zmieniała się.
- Szczerze? Nie. - Powiedział z tonem wyrażającym pogardę mojej osoby.
Hmyy... dałabym się nabrać gdyby nie fakt, że jeszcze chwile temu omal nie uciekł w popłochu.
- A pamiętasz moją minę?
- Tak, byłaś zmartwiona. - Prychnął.
- A wiesz może, tak całkiem przypadkiem czym?
- Ja znam gościa którego imię składa się z czterech słów i wszystkie zaczynają się na "D". - Oznajmił głośno, nieco mało optymistycznie.
- Ty słuchasz co ona gada? - Szepnęłam zdziwiona.
- Znasz pojęcie "podzielna uwaga"? - Spytał, zapewne retorycznie.
- Wracając do tematu, zmartwiłam się gdyż wychodzi na to że będę musiała zamieszkać na terenach Powietrza aby móc ci w odpowiednim miejscu io czasie przekazać ważną wiadomość.
- Jakby była taka ważna to byś teraz mi ją powiedziała. - Słychać było pewnego rodzaju zdruzgotanie.. dziwne, nawet nie wie o co chodzi. - Najlepiej się zapamiętuje dziwaczne imiona ciągle je powtarzając i pisząc. - Dodał głośniej, najwyraźniej to było skierowane do El.
- No to najwidoczniej nie jest taka ważna, myśl co chcesz. - Warknęłam. - Ciąg dalszy rozmowy już wkrótce.
Ruszyłam energicznym krokiem w stronę mojej siostry, odciągając ją na pewną odległość od wilka.
- Gdzie chciałabyś należeć?
- Ja? Hm... powietrze... nie, woda... nie, ziemia... nie, ogień... raczej nie, mrok...
- Dobra. Idź na wschód, do watahy Mroku. Przed zmrokiem powinnaś dotrzeć na miejsce. - Podałam jej odpowiednią instrukcję.
- Czekaj, ty chyba nie chcesz mnie wykiwać... z tego co mówiłaś to wataha mroku jest najdalej od watahy powietrza... będziemy się rzadko widywać.
- Lepiej dla ciebie...  - Omal nie powiedziałam "lepiej dla MNIE". - jest tam parę osób które powinny oszlifować twój charakter... oby...
- Masz na myśli negatywnych bohaterów twojego wykładu? Kto tam był z mroku? Hm... Traw, brzmi jak trawa, ale mniejsza... i Kura? Brzmi to słowo znajomo...
- Tray i Kuro, nie przekręcaj... Takich jak ty mogą tylko jeszcze gorsi niż ty sama naprawić... - Przewróciłam oczyma, ta rozmowa zaczynała przypominać gadanie do dziecka.
- A jeśli będę jeszcze gorsza? - Skrzywiła się nieco, lecz nie mam pojęcia czy z radości, czy z niepewności.
- Gorzej się nie da. Idź. - Popędziłam ją.
- Nigdy nic nie wiadomo. - Te słowa rozbrzmiały mi w głowie jak zły zwiastun, ale w sumie... mam teraz coś innego do roboty niż zamartwianie się nią.
Westchnęłam i przybrawszy pewny siebie i szyderczy wyraz pyska odwróciłam się, już miałam zacząć przemowę, gdy nagle.. okazało się że nie ma do kogo przemawiać.
- Zwiał. - Oznajmiłam drżącym ze zdziwienia głosem, niedowierzającymi oczyma przeszukując najbliższe 10 metrów.
To świadczy o dwóch rzeczach. Pierwszą rzeczą jest to, że jest bardzo sprytny i umie uciekać, skutecznie. Po drugie olśniło mnie, że moje umiejętności szpiegowania są tak samo zaniechane i zapomniane przez zemnie jak stary ser w kącie stołu.
Z drugiej strony... dzień się dopiero zaczął, a mam już wrażenie że powinien się skończyć... na co czekam? Czemu po prostu nie zajdę jego tropów albo nie podążę za jego zapachem? W tym właśnie tkwi problem... nie było żadnych śladów, ani zapachu(smrodu - jak kto woli xd).
Tak jakby... sublimował?

wtorek, 3 lutego 2015

(Wataha Mroku) od Elizabeth

Wow, moja siostra próbowała mnie w TEN sposób em... opanować, ogarnąć, uspokoić. Raczej metodami fizycznymi do tego nie dojdzie.
- Jak chcesz to mogę ci go przedstawić. Będzie zabawnie. Po za tym potrzebuję kogoś kto mógłby go odgruboskórnić. - stwierdziła Charlotte.
Wow, pomogę mojej zasranej siostrze, ale bosko! To jest lepsze niż... niż trafienie na skunksa. Dokładnie tak.
- Taki zaszczyt przypada mnie?
Po tych słowach zaczęłam krążyć wokół siostry w dwóch celach. Po pierwsze aby się jej lepiej przyjrzeć, w końcu całe lata, ba nawet setki lat jej nie widziałam! Po drugie nie chciałam aby zwątpiła choć na sekundę w mój dobry humor, gdyż mój klasyczny uśmiech zbladł trochę. Uśmiechnęłam się ponownie, czemu? To może być ciekawe, trochę się z jej bratem po integruję, a potem zobaczę. Może moja siostra mi coś doradzi?
Charlotte usiadła i spojrzała na mnie wyczekująco, jakby spodziewała się po mnie niespodziewanego, ale ja ją zaskoczę.
- Rusz swoją leniwą dupę, chyba że masz pod nią swojego braciszka Dumbla.
Moja siostra lekko rozchyliła pysk pokazując swoje małe kiełki, jakby chciała coś powiedzieć. Jednak zanim zdążyła powiedzieć coś bezsensownego stwierdziłam rozbawiona.
- Jeden-zero, grasz dalej? - Uśmiechnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
I tak oto wyruszyłyśmy w podróż do jej kolesia... imieniem... Dumble, Dumbledore? Chyba... nie wiem sama, mam wybiórczą pamięć, chyba, choć szczerze to sama nie jestem pewna co to znaczy...
Szłyśmy chwilę w milczeniu. Milczeniu, które tak kocham, ale tak trudno mi zachować... gdyż jak zacznę coś mówić to nie potrafię przestać... nawijam, nawijam, szybko, ale zarazem wyraźnie tak że nawet jak nie starałbyś się mnie zrozumieć to i tak byś mnie zrozumiał, ale chwilę może ci zająć czasami zrozumienie tego co mówię... widzisz? I znowu zeszłam z tematu... o raju... na czym to ja... a no na milczeniu.
Rozmowę podjęła moja siostra.
- Osz ty mała kreaturko... - obrzuciła mnie swoim spojrzeniem - myślałam że zanim wyruszymy opowiesz mi wyczerpująco swoją opowiastkę o twoich zapewne niezliczonych kłopotach.
- Nie, nie opowiem ci jak widzisz; tak, były kłopoty, w końcu ja to ja; nie, nie było tych komplikacji tak wiele że nie da się ich zliczyć, jedyne... - szybko podliczyłam w głowie ile tego by było w sumie.
- Ile? Hm? Mów, albo dodam do twojej listy jeszcze pare kłopotów, ty moja siostrzyczko.
- Em... niech to jednak zostanie między mną samą a mną, ok?
- Ok, t.. - moja siostra chyba się przycięła, albo aparat słuchowy jej padł, ale mimo wszystko...
- Dwa-zero! Gramy dalej, frajerze.
- No chyba nie... - powiedziała zrezygnowana moją postawą.
- To nie było pytanie tylko stwierdzenie moja droga.
Znów zapadło milczenie, tylko na chwilę, bo nagle zdałam sobie sprawę z pewnej rzeczy.
- Ehm, a gdzie my tak dokładniej idziemy?
- No do mojego br... - nie skończyła zdania, bo ja jej przerwałam.
- Wiem do KOGO, ale nie wiem GDZIE...
- Musisz zadawać tyle pytań... tyle mówić... zmieniłaś się.
- Wiem, ty zresztą też, choć zapewne nie tak drastyczne jak ja, mi chyba zostało z wilczycy z dzieciństwa chyba tylko ten... tego polowanie na kłopoty... CHYBA, ponieważ nie jestem pewna, bo samoocena jest na prawdę trudna, wiesz że...
- STARCZY! - krzyknęła w końcu moja poirytowana siostra i się zatrzymała.
- Przekroczyłam cienką czerwoną... wybacz. - powiedziałam powoli i cicho.
- Powiem ci wszystko o tych terenach, ale bądź cicho i po prostu słuchaj, dobrze?
- Dobra. - przytaknęłam z zadowoleniem.
Ruszyłyśmy dalej przed siebie. Charlotte zaczęła pomału i płynnie opowiadać o okolicznych terenach, o tym że mają tu swoje tereny pięć watah: Powietrza, wody, ognia, ziemi i mroku... O tym że ona sama należy do watahy powietrza, a ten jej brat do watahy wody, które sąsiadują miedzy sobą. Opowiedziała jak biegną poszczególne granice, że po środku tych rozległych obszarów jest bezpańska ziemia. Mówiła także o alfach poszczególnych watah. O innych, których warto spotkać i o tych, których warto omijać z daleka. Nie zapomniała na końcu dodać, że nie zna ich osobiście i tylko ze słyszenia o nich wszystkich wie.
Kiedy w końcu skończyła mówić szyłyśmy chwile w milczeniu, które ja ponownie przerwałam.
- Wiesz co, chyba się tu zatrzymam na dłużej. - rzekłam z moim uśmieszkiem, szczerym uśmiechem.
Charlotte powiedziała pare słów które chyba miały wyrażać szczęście. Potem szłyśmy jeszcze chwilę w milczeniu, aż w końcu ujrzałyśmy pierwszą żywą duszę - brązowego wilka. To chyba był Dumble, ponieważ moja siostra przywitała się z nim mówiąc "cześć".
- A to moja siostra, Elizabeth. - mówiąc to obróciła się w moją stronę.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - patrzałam na niego zastanawiając się do której kategorii go zaliczyć, aż w końcu zdecydowałam. - mów mi Elizabeth. - wiem, głupio wyszło... - ty to zapewne Dumble, tak?
Basior zachichotał się nieco nerwowo, jakbym powiedziała coś nie tak.
- Dumbledor? - powiedziałam pytająco, gdyż to chyba chodziło o jego imię.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - odrzekł z przyklejonym uśmiechem.
Biedak chyba za mną przepadać nie będzie, trudno, ale zły nie jest, wiec może się z czasem nieco polubimy, na pewno raczej nie zostaniemy wrogami, chyba że zechce mnie zabić, ale to raczej wątpliwe, z postaci wilka wygląda nieco jak cienias, ale książki nie ocenia się po okładce.
Zamieniliśmy parę zdań, rozmowa chyba się niezbyt kleiła. Czemu tak sądzę? Ponieważ głównie to ja mówiłam... porażka, i pomyśleć że kiedy trzeba bo bywa czasami że nie umiem wydukać ani słowa, ale to bardzo rzadko bywa... choć tak na prawdę to nigdy...
Potem moja siostra pociągnęła mnie na bok, tak aby basior nie słyszał naszej rozmowy.
- Gdzie chciałabyś należeć?
- Ja? Hm... powietrze... nie, woda... nie, ziemia... nie, ogień... raczej nie, mrok...
- Dobra - pospiesznie mi przerwała. - idź na wschód, do watahy Mroku. Przed zmrokiem powinnaś dotrzeć na miejsce.
- Czekaj, ty chyba nie chcesz mnie wykiwać... z tego co mówiłaś to wataha mroku jest najdalej od watahy wody... będziemy się rzadko widywać.
- Lepiej dla ciebie... jest tam parę osób które powinny oszlifować twój charakter... oby...
- Masz na myśli negatywnych bohaterów twojego wykładu? Kto tam był z mroku? Hm... Traw, brzmi jak trawa, ale mniejsza... i Kura? Brzmi to słowo znajomo...
- Tray i Kuro, nie przekręcaj... Takich jak ty mogą tylko jeszcze gorsi niż ty sama naprawić...
- A jeśli będę jeszcze gorsza? - spytałam zastanawiając kogo spotkam tam jako pierwszego...
- Gorzej się nie da. Idź.
- Nigdy nic nie wiadomo.
Pożegnałam ją właśnie tymi słowami - jeszcze je popamięta, oj tak...

***

Słońce zrównało się już z horyzontem, cienie się wydłużały... Ostatnie promienie słońca muskały moją skórę. Z każdą chwilą gdy słońce pomału chowało swoje oblicze za horyzontem ja przybierałam na sile, noc to mój żywioł, to moja siła.
Na pewno byłam już blisko celu, jaki wyznaczyła mi siostra, ale jak na razie nie spotkałam nikogo. Może już ominęłam tereny watahy mroku? Wątpliwe, gdyż miałam tam dojść przed zmrokiem, ale szłam dość dolno, pozwiedzałam trochę po drodze, zdrzemnęłam się. Najprawdopodobniej jestem na terenach watahy, albo dopiero tam dotrę.
Zapadł zmroki i znów się zaczęło. W głowie zaczęły szumieć mi głosy... mam tak od małego, ale jak byłam szczeniakiem to był zaledwie szmer i myślałam że to jakaś mucha brzęczy mi nad uchem i mogłam spokojnie spać. Ale teraz wiem że to są głosy, nachodzące na siebie, odgłosy kłótni, błagania, żalu, bólu, płaczu, dyskusji i zwykłych rozmów. Nienawidziłam tego, zawsze próbowałam przed tym blokować swój umysł, ale głosy nadal były słyszalne tylko nieco cichły. To samo zrobiłam i tym razem choć czasem miałam wrażenie że to nic nie daje. Zawsze mam tak w nocy, więc powtarzam sobie do znużenia, że to gwiazdy dzielą się ze mną swoimi rozmowami szepczą między sobą, mówię tak sobie i mówię i mówię, czasami nawet w to zaczynam wierzyć i jest mi z tym w tedy lżej, ale w głębi duszy wiem że tak nie jest i najpewniej to jest wada mojej psychiki, no cóż; za dużo monologów.
Kiedy noc już całkiem objęła panowanie nad niebem poczułam czyjś wzrok na sobie. Zatrzymałam się. Ktoś był w pobliżu. Nie mogłam ufać swojemu słuchowi, więc się rozglądnęłam. Przede mną stał chłopak. Był to jasny brunet.
- Zboczeniec, obserwowałeś mnie? A może chciałeś mnie zaatakować? - na chwilę zamilkłam. - Chyba że to ja ciebie zaskoczyłam swoją obecnością... - zastanowiłam się przez chwilę kim może on być. Z tego co pamiętam to jedynym jasnym brunetem w watasze mroku  był ten taki czarny charakterek... Kura! - Ty to zapewne Kura - coś było nie tak... kura to chyba zwierzę domowe ludzi, którzy je zjadają i ich jajka także... - Kuro - poprawiłam się szybko - Mów mi Kasumi.
Zanim się odezwałam zapomniałam o złotej zasadzie, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a on pierwsze słowo jakie usłyszał ode mnie w swoim życiu to 'Zboczeniec', super. Może jednak dobrze że nie będzie za mną przepadać, nie zamierzam się zmienić jak to ma w planach moja siostra... dobra tam, trudno, będzie jak będzie, czasu nie cofnę, nie mam takiej mocy, szkoda.
Stałam w milczeniu dając szansę aby chłopak się odezwał, zanim ja zbyt dużo powiem, chyba że już przekroczyłam limit. Jestem ciekaw co sobie o mnie myśli. Myśli - dobre, a jeśli on nie myśli tylko zgubił gdzieś mózg w tych ciemnościach, albo gorzej, zjadł swój język i dlatego milczy. A może po prostu nie może mnie dostrzec?
Rozjaśniłam ciemności w promieniu parunastu metrów kulą ognia. Na chwilę zmrużył oczy, chwilowo oślepiony blaskiem. W końcu przerwał panującą dotąd ciszę.

poniedziałek, 2 lutego 2015

(Wataha mroku ) od Nigela

Wielka Rada
Znów poczułem znajomą ciemność, poczułem swój dom, czułem swoją władzę i potęgę. Słyszałem znajome głosy, które rozprawiały o mojej misji. W większości były to głosy krytyki, głosy niewiary, głosy nadzieji lub głosy zrezygnowania. Jedni  nie wierzyli, a inni chcieli wierzyć, a cała reszta miała nadzieję, że misja się powiedzie. Ich nadzieja była złem. Promyk słońca w jaskini ciemności. Rozpraszała ją, walczyła z nią. Nie mogłem im na to pozwolić, ich nadzieja mnie rozpraszała. Kolejny oddech- dawka ciemności, pewności siebie. To był mój dom, a to byli moi poddani.
- Cisza- powiedziałem donośnym głosem, a szmery ucichły. Głowy starszyzny odwróciły się w moją stronę. Jedni patrzyli z niedowierzaniem inni z podziwem, a inni mieli martwe spojrzenia.
- Źle myślicie- odezwałem się do nich- ale mam plan. Z waszą pomocą uda mi się spełnić moją misję.
- W czym mamy pomóc- zapytał rzeczowo Logos.
- Zniszczyć Shyine- odparłem
- Jak? - dopytywał się
- W tym tkwi problem. Nie mam pojęcia jak.
- Rozumiem, mamy to wymyślić.
- Ale jak?
- przecież nic o niej nie wiemy.
- to miało być twoje zadanie - głosy krytyki rozległy się na całej sali
- CISZA- krzyknąłem- przedstawie wam w czym tkwi problem. Shyine jak jej matka jest obrońcą Maji. Dysponuje potężną mocą. Nikt się do niej nie zbliży, nikt nie może jej zaatakować.
- Spróbuj magią- zaproponował Logos
- To nie możliwe, jej tarcza to odbije.
- A mentalnie?
- też odpada
- atak fizyczny?
- Mowy nie ma. Musimy znaleźć sposób na usunięcie jej tarczy.
- Ale jak pozbawić obrony kogoś kogo nie możesz zaatakować?
- Na tym polega mój problem.
- jaka jest zasada działania jej tarczy na Maji?
- połączenie mentalne
- Może Maja jest słabym punktem tarczy?
- nie- odparłem
- a jak działa jej tarcza? - zapytał Logos
- blokuje ataki
- Ale w jakim wymiarze? - dopytywał się
- Hmm.... chyba na wszystkich wymiarach- odparłem i zapadła cisza. Po chwili na radę weszła piękna córka jednego z radców. Metanaoja była cudowna, nie tylko pod względem fizycznym. Ciemność panująca w jej środku była przerażająca, ona nie miała uczuć, a jej sposób zabijania wzbudzał podziw. Była również niezwykle mądra:
- wykorzystaj Follow- powiedziała pięknym, wdzięcznym i pełnym ciemności głosem.
- Możesz sprecyzować? - poprosiłem
- Jeżeli część jej tarczy działa w wymiarze fizycznym to możesz ją wchłonąć Followem. To znacznie ją osłabi- powiedziała
-To może się udać- zastanowiłem się.
- a jeśli nie?- zapytał Logos
- Masz jakiś lepszy pomysł- zaatakowałem go
-Nie- odparł
-W takim razie spróbuje- postanowiłem i odwróciłem się do nich plecami. Wyszedłem do ciemnego korytarza. Usłyszałem jakieś kroki za sobą, odwróciłem się i zobaczyłem ją. Podeszła do mnie i powiedziała:
- Powodzenia. Będę trzymać za ciebie kciuki.
- Odrzuć nadzieje- nakazałem
-Jest ona światłem w ciemności- odpowiedziała
-Nie dopuszczaj światła tam gdzie panuje ciemność
- Nie dopuszczę- powiedziała i..., a potem odeszła. A ja musiałem bardzo szybko się ogarnąć i wypełnić własne zadanie.
Punkt pierwszy
Wrócić niepostrzeżenie na tereny mroku.