wtorek, 3 lutego 2015

(Wataha Mroku) od Elizabeth

Wow, moja siostra próbowała mnie w TEN sposób em... opanować, ogarnąć, uspokoić. Raczej metodami fizycznymi do tego nie dojdzie.
- Jak chcesz to mogę ci go przedstawić. Będzie zabawnie. Po za tym potrzebuję kogoś kto mógłby go odgruboskórnić. - stwierdziła Charlotte.
Wow, pomogę mojej zasranej siostrze, ale bosko! To jest lepsze niż... niż trafienie na skunksa. Dokładnie tak.
- Taki zaszczyt przypada mnie?
Po tych słowach zaczęłam krążyć wokół siostry w dwóch celach. Po pierwsze aby się jej lepiej przyjrzeć, w końcu całe lata, ba nawet setki lat jej nie widziałam! Po drugie nie chciałam aby zwątpiła choć na sekundę w mój dobry humor, gdyż mój klasyczny uśmiech zbladł trochę. Uśmiechnęłam się ponownie, czemu? To może być ciekawe, trochę się z jej bratem po integruję, a potem zobaczę. Może moja siostra mi coś doradzi?
Charlotte usiadła i spojrzała na mnie wyczekująco, jakby spodziewała się po mnie niespodziewanego, ale ja ją zaskoczę.
- Rusz swoją leniwą dupę, chyba że masz pod nią swojego braciszka Dumbla.
Moja siostra lekko rozchyliła pysk pokazując swoje małe kiełki, jakby chciała coś powiedzieć. Jednak zanim zdążyła powiedzieć coś bezsensownego stwierdziłam rozbawiona.
- Jeden-zero, grasz dalej? - Uśmiechnęłam się jak to miałam w zwyczaju.
I tak oto wyruszyłyśmy w podróż do jej kolesia... imieniem... Dumble, Dumbledore? Chyba... nie wiem sama, mam wybiórczą pamięć, chyba, choć szczerze to sama nie jestem pewna co to znaczy...
Szłyśmy chwilę w milczeniu. Milczeniu, które tak kocham, ale tak trudno mi zachować... gdyż jak zacznę coś mówić to nie potrafię przestać... nawijam, nawijam, szybko, ale zarazem wyraźnie tak że nawet jak nie starałbyś się mnie zrozumieć to i tak byś mnie zrozumiał, ale chwilę może ci zająć czasami zrozumienie tego co mówię... widzisz? I znowu zeszłam z tematu... o raju... na czym to ja... a no na milczeniu.
Rozmowę podjęła moja siostra.
- Osz ty mała kreaturko... - obrzuciła mnie swoim spojrzeniem - myślałam że zanim wyruszymy opowiesz mi wyczerpująco swoją opowiastkę o twoich zapewne niezliczonych kłopotach.
- Nie, nie opowiem ci jak widzisz; tak, były kłopoty, w końcu ja to ja; nie, nie było tych komplikacji tak wiele że nie da się ich zliczyć, jedyne... - szybko podliczyłam w głowie ile tego by było w sumie.
- Ile? Hm? Mów, albo dodam do twojej listy jeszcze pare kłopotów, ty moja siostrzyczko.
- Em... niech to jednak zostanie między mną samą a mną, ok?
- Ok, t.. - moja siostra chyba się przycięła, albo aparat słuchowy jej padł, ale mimo wszystko...
- Dwa-zero! Gramy dalej, frajerze.
- No chyba nie... - powiedziała zrezygnowana moją postawą.
- To nie było pytanie tylko stwierdzenie moja droga.
Znów zapadło milczenie, tylko na chwilę, bo nagle zdałam sobie sprawę z pewnej rzeczy.
- Ehm, a gdzie my tak dokładniej idziemy?
- No do mojego br... - nie skończyła zdania, bo ja jej przerwałam.
- Wiem do KOGO, ale nie wiem GDZIE...
- Musisz zadawać tyle pytań... tyle mówić... zmieniłaś się.
- Wiem, ty zresztą też, choć zapewne nie tak drastyczne jak ja, mi chyba zostało z wilczycy z dzieciństwa chyba tylko ten... tego polowanie na kłopoty... CHYBA, ponieważ nie jestem pewna, bo samoocena jest na prawdę trudna, wiesz że...
- STARCZY! - krzyknęła w końcu moja poirytowana siostra i się zatrzymała.
- Przekroczyłam cienką czerwoną... wybacz. - powiedziałam powoli i cicho.
- Powiem ci wszystko o tych terenach, ale bądź cicho i po prostu słuchaj, dobrze?
- Dobra. - przytaknęłam z zadowoleniem.
Ruszyłyśmy dalej przed siebie. Charlotte zaczęła pomału i płynnie opowiadać o okolicznych terenach, o tym że mają tu swoje tereny pięć watah: Powietrza, wody, ognia, ziemi i mroku... O tym że ona sama należy do watahy powietrza, a ten jej brat do watahy wody, które sąsiadują miedzy sobą. Opowiedziała jak biegną poszczególne granice, że po środku tych rozległych obszarów jest bezpańska ziemia. Mówiła także o alfach poszczególnych watah. O innych, których warto spotkać i o tych, których warto omijać z daleka. Nie zapomniała na końcu dodać, że nie zna ich osobiście i tylko ze słyszenia o nich wszystkich wie.
Kiedy w końcu skończyła mówić szyłyśmy chwile w milczeniu, które ja ponownie przerwałam.
- Wiesz co, chyba się tu zatrzymam na dłużej. - rzekłam z moim uśmieszkiem, szczerym uśmiechem.
Charlotte powiedziała pare słów które chyba miały wyrażać szczęście. Potem szłyśmy jeszcze chwilę w milczeniu, aż w końcu ujrzałyśmy pierwszą żywą duszę - brązowego wilka. To chyba był Dumble, ponieważ moja siostra przywitała się z nim mówiąc "cześć".
- A to moja siostra, Elizabeth. - mówiąc to obróciła się w moją stronę.
- Miło mi cię poznać, mów mi... - patrzałam na niego zastanawiając się do której kategorii go zaliczyć, aż w końcu zdecydowałam. - mów mi Elizabeth. - wiem, głupio wyszło... - ty to zapewne Dumble, tak?
Basior zachichotał się nieco nerwowo, jakbym powiedziała coś nie tak.
- Dumbledor? - powiedziałam pytająco, gdyż to chyba chodziło o jego imię.
- Nie ale blisko, Damp jestem. - odrzekł z przyklejonym uśmiechem.
Biedak chyba za mną przepadać nie będzie, trudno, ale zły nie jest, wiec może się z czasem nieco polubimy, na pewno raczej nie zostaniemy wrogami, chyba że zechce mnie zabić, ale to raczej wątpliwe, z postaci wilka wygląda nieco jak cienias, ale książki nie ocenia się po okładce.
Zamieniliśmy parę zdań, rozmowa chyba się niezbyt kleiła. Czemu tak sądzę? Ponieważ głównie to ja mówiłam... porażka, i pomyśleć że kiedy trzeba bo bywa czasami że nie umiem wydukać ani słowa, ale to bardzo rzadko bywa... choć tak na prawdę to nigdy...
Potem moja siostra pociągnęła mnie na bok, tak aby basior nie słyszał naszej rozmowy.
- Gdzie chciałabyś należeć?
- Ja? Hm... powietrze... nie, woda... nie, ziemia... nie, ogień... raczej nie, mrok...
- Dobra - pospiesznie mi przerwała. - idź na wschód, do watahy Mroku. Przed zmrokiem powinnaś dotrzeć na miejsce.
- Czekaj, ty chyba nie chcesz mnie wykiwać... z tego co mówiłaś to wataha mroku jest najdalej od watahy wody... będziemy się rzadko widywać.
- Lepiej dla ciebie... jest tam parę osób które powinny oszlifować twój charakter... oby...
- Masz na myśli negatywnych bohaterów twojego wykładu? Kto tam był z mroku? Hm... Traw, brzmi jak trawa, ale mniejsza... i Kura? Brzmi to słowo znajomo...
- Tray i Kuro, nie przekręcaj... Takich jak ty mogą tylko jeszcze gorsi niż ty sama naprawić...
- A jeśli będę jeszcze gorsza? - spytałam zastanawiając kogo spotkam tam jako pierwszego...
- Gorzej się nie da. Idź.
- Nigdy nic nie wiadomo.
Pożegnałam ją właśnie tymi słowami - jeszcze je popamięta, oj tak...

***

Słońce zrównało się już z horyzontem, cienie się wydłużały... Ostatnie promienie słońca muskały moją skórę. Z każdą chwilą gdy słońce pomału chowało swoje oblicze za horyzontem ja przybierałam na sile, noc to mój żywioł, to moja siła.
Na pewno byłam już blisko celu, jaki wyznaczyła mi siostra, ale jak na razie nie spotkałam nikogo. Może już ominęłam tereny watahy mroku? Wątpliwe, gdyż miałam tam dojść przed zmrokiem, ale szłam dość dolno, pozwiedzałam trochę po drodze, zdrzemnęłam się. Najprawdopodobniej jestem na terenach watahy, albo dopiero tam dotrę.
Zapadł zmroki i znów się zaczęło. W głowie zaczęły szumieć mi głosy... mam tak od małego, ale jak byłam szczeniakiem to był zaledwie szmer i myślałam że to jakaś mucha brzęczy mi nad uchem i mogłam spokojnie spać. Ale teraz wiem że to są głosy, nachodzące na siebie, odgłosy kłótni, błagania, żalu, bólu, płaczu, dyskusji i zwykłych rozmów. Nienawidziłam tego, zawsze próbowałam przed tym blokować swój umysł, ale głosy nadal były słyszalne tylko nieco cichły. To samo zrobiłam i tym razem choć czasem miałam wrażenie że to nic nie daje. Zawsze mam tak w nocy, więc powtarzam sobie do znużenia, że to gwiazdy dzielą się ze mną swoimi rozmowami szepczą między sobą, mówię tak sobie i mówię i mówię, czasami nawet w to zaczynam wierzyć i jest mi z tym w tedy lżej, ale w głębi duszy wiem że tak nie jest i najpewniej to jest wada mojej psychiki, no cóż; za dużo monologów.
Kiedy noc już całkiem objęła panowanie nad niebem poczułam czyjś wzrok na sobie. Zatrzymałam się. Ktoś był w pobliżu. Nie mogłam ufać swojemu słuchowi, więc się rozglądnęłam. Przede mną stał chłopak. Był to jasny brunet.
- Zboczeniec, obserwowałeś mnie? A może chciałeś mnie zaatakować? - na chwilę zamilkłam. - Chyba że to ja ciebie zaskoczyłam swoją obecnością... - zastanowiłam się przez chwilę kim może on być. Z tego co pamiętam to jedynym jasnym brunetem w watasze mroku  był ten taki czarny charakterek... Kura! - Ty to zapewne Kura - coś było nie tak... kura to chyba zwierzę domowe ludzi, którzy je zjadają i ich jajka także... - Kuro - poprawiłam się szybko - Mów mi Kasumi.
Zanim się odezwałam zapomniałam o złotej zasadzie, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a on pierwsze słowo jakie usłyszał ode mnie w swoim życiu to 'Zboczeniec', super. Może jednak dobrze że nie będzie za mną przepadać, nie zamierzam się zmienić jak to ma w planach moja siostra... dobra tam, trudno, będzie jak będzie, czasu nie cofnę, nie mam takiej mocy, szkoda.
Stałam w milczeniu dając szansę aby chłopak się odezwał, zanim ja zbyt dużo powiem, chyba że już przekroczyłam limit. Jestem ciekaw co sobie o mnie myśli. Myśli - dobre, a jeśli on nie myśli tylko zgubił gdzieś mózg w tych ciemnościach, albo gorzej, zjadł swój język i dlatego milczy. A może po prostu nie może mnie dostrzec?
Rozjaśniłam ciemności w promieniu parunastu metrów kulą ognia. Na chwilę zmrużył oczy, chwilowo oślepiony blaskiem. W końcu przerwał panującą dotąd ciszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz