wtorek, 31 marca 2015

(Wataha Mroku) od Kuro

Niestety... Życie nie mogłoby być takie piękne, że pewien natrętny osobnik zostawiłby mnie w spokoju. Dosyć szybko za mną podążył, a ja chociaż chciałem przyspieszyć kroku to wyglądałoby to tak, jakbym przed nim uciekał - a co jeśli, by go to zachęciło do dalszej pogoni, ponieważ myślałby, że się go boję? Nie... Nie podobała mi się ta perspektywa.
Był coraz bliżej, aż w końcu mnie dogonił. Byłem już zmęczony, a on zaczynał mnie naprawdę irytować. Może powinien wybrać sobie inny cel? Polecałbym Akatsukiego.
- Nie? - Mruknął mi do ucha, a ja poczułem jego oddech.
Opanuj się. Powinieneś wiedzieć już, że nienawidzę, jak ktoś narusza moją strefę osobistą (chociaż nie mam oporów przed naruszaniem jej u innych) - pomyślałem.
Odsunąłem się zniesmaczony. Może powinienem go od razu skrócić o głowę? Skończyłyby się wtedy wszystkie moje problemy z nim związane... Nie... Przecież chciałem wykorzystać go do zgnębienia Akkiego, czyli muszę jeszcze trochę z nim wytrzymać... Chyba go nie zabiję... Chyba.
 - Zdecydowanie nie - odparłem stanowczo.
 - Więc czas to zmienić - z tymi oto słowami, które zaalarmowałyby każdą osobę mającą choć odrobinę instynktu samozachowawczego sięgnął do kieszeni i... wyjął wiśniowego lizaka.
 - Więc wyciągasz lizaka? - Prychnęła Kasumi.
 - Tak. Właśnie tak.
 - Jesteś niemożliwy - stwierdziła.
- A ty seksowna? - Wyciągnął w jej stronę drugiego lizaka.
- Raczej podziękuję - zaśmiała się.
Świetnie. Gadajcie sobie dalej, ale czemu inni mają się przez to nie wysypiać?
Czułem narastające wewnątrz mnie poirytowanie. Irytowałem się przeważnie do tej pory tylko w dwóch przypadkach. I to był jeden z nich. Nienawidziłem, jak ktoś utrudniał mi wyspanie się.
Spróbowałem zamaskować ziewnięcie, ale cwana bestia zwana Treyem i tak to wypatrzyła. Jego oczy niemalże rozbłysły. Oho.. Znalazł sobie kolejną okazję, aby się popisać swoją elokwencją.
- Chyba ktoś się zmęczył.
- Albo znudził - zauważyłem.
- Nie wydaje mi się - uśmiechnął się półgębkiem. - Ale jeśli chcesz to śmiało idź do łóżka.
- Jakoś nie mam teraz na to ochoty - on mi proponował, abym poszedł do łóżka? Niee... Jakoś trudno było mi uwierzyć w niewinność tej oto propozycji. Byłbym głupi korzystając z niej.
- Ja z chęcią ci potowarzyszę - zaproponował melodyjnie.
Wiedziałem! Cofnąłem się o krok uzyskując choć odrobinę tej niezwykle cennej w tej chwili przestrzeni osobistej. Miałem w
- Nie zrobiłbyś tego - odparłem odruchowo.
Było w tym zaskoczenie, ale i nutka groźby, ponieważ naprawdę zaczynało mnie kusić, aby w tym momencie użyć siły w celu pacyfikacji tego uciążliwego osobnika. Aczkolwiek... Wolałem też, aby myślał o mnie, jako o osobie, która unika tego rodzaju środków - może pomyśli, że jedyne w czym jestem dobry to gadanie i manipulowanie.
Przechylił nieco głowę. Z jakiegoś powodu ten z pozoru nic nie znaczący gest zaczynał mnie irytować. Może po prostu byłem już na tyle zmęczony, że wszystko mnie irytowało? Taa.. To chyba to.
- Jesteś szalony - stwierdziłem.
Taaa... A ja na pewno normalny - pomyślałem ironicznie. Wiedziałem, że daleko mi do normalnej przeciętnej osoby.
- Może coś w tym jest - zaśmiał się podchodząc jeszcze bliżej. Cofnąłem się kilka kroków. Ściana... Hmm... Houston, mamy problem.
Zabiję... Zabiję... - Przemknęło mi przez myśl, a tłumiona we mnie irytacja dosyć szybko narastała.
W momencie, kiedy przestał pilnować swoich zawszonych łap poczułem, jak coś... Jak by to określić... A zresztą nieważne.
- Oochh... Odniosłem to wrażanie już podczas naszego pierwszego spotkania - z mojego gardła wydobył się słodki głosik. - Ale ty naprawdę chcesz wcześnie zakończyć swój żywot - uśmiechnąłem się. - A jeśli masz ochotę jeszcze trochę pobyć na tej stronie świata to radziłbym zostawić mnie w spokoju, bo nie wiem ile jeszcze będę mógł ignorować twoje zachowanie - starałem się nie mieć morderczego wzroku, ale zapewne kończyło się tylko na staraniach sądząc po jego odrobinę zadowolonym wyrazie twarzy. Musiał być po prostu wprost zachwycony tym rozwojem sytuacji
Odepchnąłem go ze zirytowanym spojrzeniem.
- Jesteście do siebie podobni - zauważył.
- Niby do kogo jestem podobny? - Niestety. Morderczy wyraz twarzy nie zamierzał sobie zniknąć od tak.
- Do swojego bra... - Zacząłem.
- Miałeś na myśli Akatsukiego - moje ręce powoli zaczęły wędrować w stronę noża. - Niby pod jakim względem jestem do niego podobny? - Mój niewinny uśmieszek pozostawał niewzruszony, kiedy to obmyślałem dokładnie 2 416 sposobów na ukatrupienie Treya.
 - Miałem jedynie na myśli, że reagujecie tak samo, gdy przestajecie nad sobą panować - zapragnąłem zetrzeć mu z twarzy ten, jakże irytujący mnie uśmieszek. Nic. Tylko nóż w kieszeni mi się otwiera na ten widok.
- Eeechhh... Naprawdę? - Wyjąłem nóż i pogładziłem jego powierzchnię. - Nie sądziłem, że to będzie twoje ostatnie stwierdzenie w tym życiu... - Zacząłem iść w jego kierunku. - Wiesz... Porównywanie mnie z nim jest jedną z niewielu rzeczy za którymi nie przepadam, ale skąd miałeś to wiedzieć skoro wszyscy, którzy to zrobili już dawno nie żyją...
Chwila! - Zatrzymałem się. - Co ja robię?! To z pewnością nie był dobry czas na próbę zabójstwa. W dodatku przy świadkach. Jeszcze ten jego uśmieszek... Mu naprawdę podobał się ten rozwój sytuacji.
Odwróciłem się.
- Ale jako, że nie zamierzam tańczyć tak, jak mi zagrasz nie rzucę się na ciebie z rządzą mordu dostarczając ci rozrywki - z tymi oto słowami oraz wesołym uśmieszkiem odwróciłem się, a następnie zostawiłem Kasumi oraz Treya samych. Ooo... Jak teraz o tym pomyślę to Kasumi musiała mieć niezłą rozrywkę oglądając naszą dwójkę.
Uuuff... O mało bym nie zapomniał o najważniejszej sprawie. Przecież chciałem się wyspać, a nie walczyć z nim - ziewnąłem. - Naprawdę... Ta walka była naprawdę kusząca...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz