sobota, 25 października 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

Uśmiechnęła się - standard.
- I weź puść Cię gdzieś samego... - Szepnęła cicho i chwyciła mnie za zdrowe ramię.
Mimo wszystko ból nagle się nasilił.
- Zapewniam… że tam nie chciałabyś za mną pójść…
- Jesteś pewien? Wiesz, ja standardowo ładuję się tam, gdzie nie powinnam…albo mi nie wolno… Pokręciłem przecząco głową.
- Tym bardziej nie powinnaś się tam pakować – Nogi się pode mną ugięły, a Arve próbowała mnie utrzymać.
Chyba nie dała rady... bo kucnęła razem ze mną. Emm.. czy to znak iż powinienem trochę zrzucić kilogramów? Oby nie.
- Wiesz co… daleko tak chyba nie dotrzemy… mam pewien pomysł… ale nieczęsto korzystam z tej mocy… nie wiem do końca jak mi to wyjdzie.
Wraz z jej mówieniem obraz zaczynał mi się ściemniać... tak jakby zachodził mrokiem, tak jakby była już noc. Miałem wrażenie że świat stracił jakby "efekt w 3D(czy tam 4D", inaczej tego nie umiem określić. Coś zatkało mi tchawicę... a może to złudzenie? Może po prostu.. 'odpływam'? Co do odpływania.. to już byłem pewny. Po chwili całkiem straciłem nad sobą kontrolę. Ciemność i zero uczuć - znacie to? Zemdlenie.. tak...
Wizja, a może omamy?
Zamykam swoje mieszkanie. Idę pod windę - zepsuła się więc biegnę szybko po schodach. Wychodzę przed blok. Idę... gdzieś powoli podgwizdując. Zatrzymałem na ulicy w kolejce do małego, zielonego kiosku. Gościu przede mną kłuci się z sklepikarką od piętnastu minut. Cierpliwe czekam. Jestem w mieście. Przy ruchliwej ulicy. Nic nie przykuwa mojego spojrzenia. Nie umiem... nie potrafię ująć szczegółów dotyczących wyglądu otoczenia. Nagle w moje spojrzenie przykuwa facet - który idzie szybkim krokiem w moją stronę. Ubrany jest.. jakby cofnął się w czasie. Źle, jakby z dawnych czasów przybył do naszych. Nie znam się na historii, ale jego strój to coś między... czasami średniowiecza, a... jak ta epoka się nazywała... nowożytność? Chyba tak, albo nie. NIE MAM POJĘCIA ani zielonego, ani niebieskiego, ani ni jakiego. Kurde no... trudno opisać jego ubranie. Wracając do tematu - Idzie do mnie szybkim krokiem, rozgląda się. Potem daje mi z pięści w twarz. Z bólem odwracam głowę. CO TO BYŁO!? Zaraz potem rzuca mną jak kukłą na ścianę kiosku. Ludzie przechodzą obojętnie. Zmierza kolejny cios, tym razem w brzuch. Chcę się ruszyć, lecz mam "blokadę". Cios, ból, zginam się w pół. Znów uderzenie, tym razem w ramię. Padam na twarzą na ziemię. Chwyta mnie za bolące ramię, odwracając mnie i uśmiecha się. Facet-awanturnik 'przypadkiem' przestał się kłócić i kopnął mnie w brzuch.
- Za co to?! - Krzyczę.
- Za coś co dopiero zrobisz. - Odpowiada ten w dziwnym jak dla tych czasów stroju.
- Ja was nawet nie znam. - Powiedziałem, tak jakbym go nie słyszał.
- Znasz, lepiej niż ci się zdaje. - Odpowiada kłótliwy.
Wszystko i wszyscy nagle stają się jakby... postaciami narysowanymi ołówkiem...

- Pomóż mi trochę…bo sama Cię nie dotacham. - Wyrywa mnie głos z omdlenia.
- Który dziś? - Mruknąłem dźwigając się... z wody? - Gdzie my jesteśmy?
Nie usłyszałem odpowiedzi na pierwsze, jak i na drugie pytanie. Dziewczyna pomogła mi dojść do pokoju. Wszystko powoli wracało w mojej głowie na miejsce. Mój wzrok nie napotkał nigdzie Ayato. Weszliśmy do mojego pokoju. Odruchowo rzuciłem się na łóżko. Ona zaś przykryła mnie narzutą - ona zawsze jest taka nadopiekuńcza?
- Damp... - Odwróciłem głowę w jej stronę. - chyba masz wybity bark…muszę Ci go chyba nastawić...
CHYBA wybity bark? Na pewno wybity... CHYBA musi go nastawić? Emm... nie powiem że 'nie'... ale nie powiem że 'tak'.
- To znaczy, że znowu się będziesz nade mną znęcać? – Miałem cichy i ochrypły głos. Możliwe że się uśmiechnąłem.
- Chyba tak… - Mówiąc to podeszła do mnie.
Jedną ręką chwyciła z przodu, a drugą przyłożyła gdzieś z tyłu mojego ramienia. No chyba że to nie byłe jej dłonie tylko po prostu w tych miejscach rozbolało mnie jeszcze bardziej. Nagle moje ciało przeszyły nieprzyjemne dreszcze. Kości jakby zadrżały. Zagotowałem się cały, a potem poczułem z. Temu wszystkiemu towarzyszył... no ból. Gdybym wiedział że będzie tak bolało... to bym nie robił takich zmarniałych min wcześniej. Nie - to nie była chwila. TO CHYBA BYŁA CAŁA EPOKA(lodowcowa)! Chochlik usztywniła mi jako, tako ramię i owinęła prześcieradłem - bieda z nędzą? Nawet w tej krainie? Zamknąłem oczy. Odpoczywałem. Podała mi jakieś leki przeciwbólowe a fiolkę z tego położyła na biurku.
-Damp... przepr…
Machnąłem lewą(prawa była i jest tą uszkodzoną).
- Idź już lepiej sobie. I nie masz za co przepraszać. Tylko…pogadamy później ok? - Mówiłem zmęczonym tonem, chociaż chciałem aby zabrzmiało to chociaż trochę... miło. Spojrzałem ukradkiem na siedzącą Arve. - No co tu jeszcze robisz? Sio!
Usłyszałem jak się oddala. Siliłem się uspokoić oddech, bo serce waliło mi jak szalone. Po minucie bezskutecznej walki wstałem szybko i chwyciłem buteleczkę z leku. Przeczytałem to co dało się przeczytać. Działało, bo nie odczuwałem aż takiego bólu. Nie przeczytałem nic niepokojącego.
- Zrobiłem to z premedytacją. Podpowiedziałem coś? - Dekiel siedział na biurku, dopiero teraz to zauważyłem.
- Co zrobiłeś z premedytacją? OTRUŁEŚ MNIE? - Podkreśliłem dwa ostatnie słowa.
- Nie. To co było w tej buteleczce jest teraz w pierwszej szufladzie biurka. - Szybko sięgnąłem lewą ręką otwierając wskazaną szufladę, były tam rozsypane pigułki. - A to co było w tym.. - Pokazał pustą fiolkę pomiędzy tabletkami. - Wsypałem do tego co trzymasz.
Chwyciłem pustą i przeczytałem nazwę leku: Wikodin*. Spojrzałem na Ducha pytająco.
- Tylko nie mów że nie wiesz co to Wikodin?
Wzruszyłem ramionami. Ten zaś uderzył się ręką o czoło mówiąc:
- To silny lek przeciwbólowy, lecz odurzający i  uzależniający.
- NAĆPAŁEŚ MNIE?! - Wrzasnąłem przerażony.
- Nie będę się z tobą kłócić przy świadkach. - Wskazał z niewinną miną na czarnego kocura siedzącego wygodnie na moim łóżku. - Po za tym nie rób dramy z tego że wystawił na próbę twoją silną wolę.
- Wiesz co? - Spytałem retorycznie.
- Wiem. Ale jak sądzisz że będziesz się czuł, a raczej już się czujesz... poirytowany to śmiało. Wal. - Kiwał się na boki.
Wydałem z siebie dźwięk bezradności i usiadłem obok kota.
- Skoro zbliża się "przesilenie", to może czas na rozgrzewkę, bo twa forma ma wiele do życzenia. - Zeskoczył z mebla i podszedł do mnie.
- Halloween? - Spytałem niedowierzająco. - Za ile dni?
- Za... - Chwila 'zamyślenia'. - Sześć dni.
- Daj żyć. - Sapnąłem przewracając się na łóżko zakrywając oczy lewą ręką.
Poczułem na swoim brzuchu cztery malutkie punkty nacisku a po chwili poczułem na twarzy i dłoniach delikatne gilgotanie. odsłoniłem oczy i ujrzałem kotka-puchatka łaszącego się do mnie z przyjemnym mruczeniem. Jednakże te przyjemna scenka nagle mi się urwała. Poczułem chłód od... podłoża. Leżałem na trawie a obok mnie stał zakłopotany Dekiel.Wstałem i spiorunowałem go wzrokiem.
- "Living in the prayer"... Ta dziewczyna przed nami nazywa się Maya i patrzy się na ciebie jak na idiotę. I wątpię aby tu coś modlitwa pomogła(za późno). Przepraszam... przeniosłem cię w złe miejsce. - Mówił, a mnie zamurowało.
Spojrzałem katem oka na dziewczynę przypatrującą mi się nieco z... zdziwieniem? A może z  premedytacją? Pewnie myśli "Spojrzał zło wrogo na powietrze... e... coś mi umknęło? Nie licząc iż ma coś z prawym ramieniem? Może ma coś też z psychiką?"...

____________________________________
* Wiem, wiem... Dr. House wymiata. XDDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz