niedziela, 12 października 2014

(Wataha Ognia) od Arve

Droga w coraz większych ciemnościach sprawiała mi swoistą ulgę…Moje myśli błądziły gdzieś od tematu do tematu. Pozwalałam im swobodnie przepływać, nie zatrzymując się dłużej nad żadną z nich…To był dla mnie też rodzaj treningu. Wyłączałam się na zewnętrzne bodźce i „odpływałam”. W ten sposób się odprężałam, a skumulowane wcześniej emocje z przeciągu ostatnich dni powoli się rozluźniały… W takich chwilach zazwyczaj towarzyszył mi Nairen, ale nie widziałam go od właśnie kilku dni…w sumie nie powinnam się martwić, ale ostatnio miał coraz dłuższe te zniknięcia.
Nieobecność towarzysza, który zazwyczaj właśnie bardziej zwracał uwagę na otoczenie, była akurat tym razem dla mnie lekko pechowa. Szłam po prostu, nie próbując w żaden sposób się ukrywać, gdy usłyszałam nieopacznie głosy.
- Niedługo zacznie robić się jeszcze ciekawiej – zdecydowanie znajomy głos – chociaż tym razem trochę z innych powodów - tak, bardzo znajomy ton złośliwości. Mój mózg nadal nie przetwarzał informacji prawidłowo, ale instynktownie szłam dalej.
- Mam nadzieję, że nie zapomniałeś powodu, dla którego tutaj przyszliśmy? Nawet, jeśli się tak dobrze bawisz, to nie powinieneś się zbytnio przyzwyczajać do tego – zdanie utkwiło mi w pamięci. Mój mózg wracał na tor prawidłowego myślenia. Poznawałam głosy, które teraz raczej wymieniały „uprzejme” złośliwości. Zbliżyłam się z wahaniem. Tak, to był Kuro i Akki.
- W każdym razie…po prostu uważaj, aby nie przesadzić ze zwracaniem uwagi na pewne rzeczy – głos Akkiego tym razem wrócił do powagi. I nie zdziwiła mnie odpowiedź Kuro.
- Nie martw się tym, jeśli ktoś za bardzo zacznie interesować się naszymi sekretami, to wtedy…
- Rób co chcesz – ton na pozór lekceważący, o jednak ja nie mam z tym nic wspólnego…
I znowu drobna wymiana zdań. Potrząsnęłam głową i zatrzymałam się. No tak. Jak zwykle potrafiłam wpasować się w jakieś okazyjne kłopoty. Chcesz mieć kłopoty? Masz kłopoty? Miałeś kłopoty? Arwe na pewno gdzieś tam się w to wplątała…Ehh…Nie powiem, zazwyczaj miało to swoje plusy i nigdy nie pozwalało mi na nudę…Gdziekolwiek polazłam, zawsze coś się działo. Zastanawiałam się więc, czy to ja te kłopoty ściągałam, czy może byłam ich przyczyną w jakiś dziwny, pokrętny sposób. Szczególnie, że choć byłam strasznie ciekawska istotą…to zazwyczaj nie wsadzałam paluchów w prywatne sprawy spotykanych mi osóbek. Chyba, że sami tego chcieli. Ja sama nie lubiłam, gdy ktoś zbytnio interesował się moją sferą osobistą. Chyba, że właśnie sama na to pozwalam…z tego, czy innego względu. Potrafiłam być wtedy bardzo …impulsywna.
W tej chwili trafiłam akurat na taka prywatna rozmowę, do której nie powinnam mieć dostępu…nie żebym cierpiała z tego powodu, ale nie miałam (przynajmniej na razie), żeby ten temat w ogóle poruszać. Czy byłam ciekawa? Oczywiście…ale znacie to powiedzenie o ciekawości…a ja przecież wszystkie bramy sobie zablokowałam…
-…i dobrze wiesz, że tej rozmowy nie było – spokojny głos Akkiego mnie strasznie zastanawiał. Jak można było być tak maksymalnie opanowanym?
- Tak, jak i wielu innych – no oczywiście Kuro nigdy nie powstrzymywał się od ironii, nawet w tak krótkim zdaniu.
Potem już wspomnieli coś o łące…ah…polana tak? Chyba takie stanie nie miało sensu. Zrobiłam krok do przodu i coś chrupnęło pod moją stopą. Ehh..Arwe…
Mimo, że niemal nic szczególnego w ich zachowaniu się nie zmieniło, już wiedziałam, że zauważyli moją obecność. Cóż zdarza się. Nie miałam zamiaru się ukrywać…chyba… Rozmowa o obiadku była całkiem naturalna…ale zwyczajnie nie pasowała mi. Wiedzieli, że tu jestem, ale zapewne próbowali ukryć w całej rozmowie swój główny temat…No głupki…i tak nie miałam zamiaru im szkodzić. Póki co, należeli do grupy osóbek, które mnie interesowały pozytywnie. A tajemnice ma każdy i zdawałam sobie sprawę, że większość z watah zwyczajnie odgrywa jakieś wcześniej ustalone, albo wykreowane rólki. Śliczny teatrzyk, w którym sama przecież grałam… Obaj już dawno szli w kierunku polany, a ja zaabsorbowana całością po prostu dreptałam za nimi. W sumie…teraz wydawało mi się to zabawne. Ciekawe kiedy w końcu coś zrobią ze swoim „ogonem”. I niemal jak na komendę obaj chyba zdecydowali się na jakieś działanie.
- Co powiesz na to, żeby już skończyć tę zabawę w chowanego? – niezależnie od powagi sytuacji zagrożenia…nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Klapnęłam więc na ziemię robiąc przy tym trochę hałasu. Zdusiłam śmiech. Szczególnie kiedy padł wywód na temat wymyślnych tortur, jaki mogą mi zaserwować…albo humanitarny sposób śmierci…tak dla odmiany. Jejku…nie powiem…bałam się trochę, bo zdawałam sobie sprawę, że z nimi dwoma nie wygram na pewno. Mimo to, strach walczył o pozycję z naturalną u mnie kpiną…z życia. Zwyczajnie więc…słuchałam ich finezyjnych wypowiedzi, podziwiając wyobraźnie Kuro. I najdziwniejsze w tym było…że zdawałam sobie sprawę, że rzeczywiście byłby do tego zdolny. Mieszanina niepokoju, ciekawości i żartu…wciąż u mnie walczyły o piedestał. Ehh…wstałam w końcu, otrzepałam się z liści i wyszłam z mego pseudo-ukrycia.
- Nooo…już myślałam, że muszę się bardziej potykać, żebyście się zorientowali – o na ich twarzach autentyczne zdziwienie.
- Arwe? Nie powinnaś już być w swojej watasze? – Kuro jak zwykle na miejscu…
- Właśnie wracałam – nie dodałam, że miałam jeszcze spotkanie – Gdy się na was natknęłam, a wy sobie robiliście taką interesująca pogawędkę beze mnie…-wiedziałam, że „wdepnęłam” na ciężki grunt…ale cóż, raz kozie śmierć…czy jak to szło.
- Co z nią zrobimy? – Kuro odwrócił się do swego brata.
- Może wolisz w jej przypadku użyć humanitarnych metod? W końcu to twoja znajoma  - Akki widzę testował moja „wytrzymałość”.
- Śmiało – rzuciłam. Nawet ciekawiło mnie, czy rzeczywiście spróbują spełnić groźby. Potrafili obaj jak widzę być poważnie niebezpieczni…ale ja potrafiłam być poważnie na to odporna. Ot...taka wyuczona „choroba”.
 - Cóż... Najwyraźniej nie nabrałaś się na nasze żarty – znowu odezwał się Kuro.
- Wiesz... To nie brzmiało wcale, jak żarty. Nie wiedziałam, że normalni ludzie żartują tak w stosunku do każdego na co dzień – cóż…zagram w ich „grę”. Też porzucam sobie rolą aktorki.
- Jednak we wnerwianiu ludzi złośliwymi żartami, wcale nie mam talentu- żal w głosie Akatsukiego raczej bardziej przypominał prowokację…może nawet niezbyt uświadomioną.
- Masz wystarczająco dużo talentu, abym chciała ci się teraz za to odwdzięczyć – uśmiechnęłam się najbardziej słodko, jak potrafiłam. Chyba nie był zadowolony z mojej odpowiedzi…
- Wracając do tematu naszej rozmowy . To skoro już tutaj jesteś to chcesz zobaczyć tą ciekawą rzecz razem z nami? – nooo…w końcu mówił z sensem. Pewnie jednak…nie byłam aż tak złą towarzyszką…do jakichkolwiek planów.
 - Przecież już znasz odpowiedź…prowadź! – chciałam dodać  „Diabełku”, ale się powstrzymałam.
Przynajmniej teraz…miałam czas zając się czymś innym niż dziwnymi problemami, z którymi będę rozprawiać się jutro…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz