poniedziałek, 27 października 2014

(Wataha Ognia) od Arve

Siedziałam w swoim pokoju pierwszy raz…od momentu jak go dostałam. Wcześniej tylko zajrzałam, rzuciłam kilka swoich rzeczy i właściwie tu nie zaglądałam. Teraz siedziałam wśród tych porozrzucanych rzeczy…i chyba panował tu taki sam nieład, jak w mojej głowie. Przydałoby się wszystko uporządkować…kłopot w tym, że w pokoju było łatwiej to zrobić. Jednak, akurat takie proste zajęcie jak porządkowanie, mogło choć na chwile oderwać myśli od jazgotu panującego w myślach.  Zdecydowanie musiałam jeszcze pogadać z Dampem, ale chyba nie dziś. Zajrzę do niego jutro, a dziś postaram się sama doprowadzić do porządku. W dłoniach nadal zaciskałam mp3. Nie włączałam go ani razu odkąd…stało się wszystko co się stało. Stara wersja mp3. Takich już raczej nie robili…ładowana za pomocą cienkich baterii alkaicznych. Sięgnęłam do torby, w której trzymałam kilka takich przydatnych rzeczy jak baterie… Czy pamiętałam jakiej muzyki słuchał Rain? Oczywiście…właściwie to tłukliśmy niemal te same melodie, szczególnie, że kiedyś graliśmy nawet razem w pewnym zespole…
Przymknęłam oczy, założyłam słuchawki na uczy i odpaliłam mp3. Zawsze myślałam, że cały tamtejszy koszmar wróci, jak tylko usłyszę cały zbiór piosenek, których wtedy słuchał. Stało się nieco inaczej. Obrazy napływały i to ogromna falą…ale wszystkie cofały mnie do momentów, o których nie myślałam, że będę pamiętać. Wróciłam do tych urywanych chwil, kiedy wszystko wydawało się być choć na chwilę świetne. Koncerty, głupie wymyślane gry, żarty i rysunki…dosłownie odpłynęłam myślami, pozwalając rzeczywistej formie ogarniać mój nieszczęsny pokój.
Jakieś trzy godziny później skończyły mi się pomysły na „urozmaicenie” pomieszczenia, które powinnam już zacząć nazywać „swoim” pokojem. Teraz jego wygląd bardziej przypominał miejsce, w którym mogłabym przebywać. Ogromnym plusem…był kominek. Nie musiałam jednak do ogrzewania korzystać z drewna. Kilka sprytnie umieszczonych w nim, odpowiednio przygotowanych skałek, podgrzanych do odpowiedniej temperatury, idealnie nadawały się do takiej grzewczej funkcji. Mimo, że niskie temperatury nie sprawiały mi krzywdy…to nie lubiłam zimna. Powiedziałabym nawet, że ze mnie okropny zmarźlak, dlatego przysiadłam teraz na złożonym, czarno-purpurowym kocu tuż przed kamiennym kominkiem. Ciepło ogrzewało nieco zesztywniałe od pracy palce. Rozejrzałam się. Pomieszczenie było w miarę duże. Na jednej ze ścian, prawie na połowę jej wysokości widniał swoisty typ „okna”. W rzeczywistości była to wycięta przez kogoś bardzo sprytnego „dziura w kształcie rombu, przyobleczona w grubą szybę, którą z łatwością można było przysłonić, przez ciekawy mechanizm. Sama szyba, przez wzgląd na grubość i specyficzne szlifowanie, sprawiała, że światło, które z zewnątrz się tu dostawało, zmieniało w mieniącą się kaskadę barw. Coś,,,jakby oszlifowany diament. W jednym z rogów pokoju stał duży drewniany fotel i długi, ciemno-hebanowy stolik. Na nim rzuconych kilka książek, kartek i ołówków, kilka woreczków, z których unosił się ulubiony zapach lawendy. Zawsze miałam większy zapas Przez głowę mi przemknęło, by taki woreczek zostawić u Ayato…
Zerknęłam na ścianę powyżej kominka. Kilka wywieszonych rysunków. Kilka znaczących rysunków. Rysunków, które wyszły spod ręki Raina. Jeden przedstawiał jego samego. Dwa kolejne odzwierciedlały jedne ze snów, które mu opowiadała. Trzeci…dwie postacie splecione w walce. Ta sama, mniejsza wersja, którą mam wytatuowaną na plecach.  Ehh…znowu wracają te gorsze wspomnienia. Wyłączyłam mp3 i schowałam do szuflady szafy z lustrem, łączonej z szeregiem półek. Na chwile obecną tylko częściowo zapełnioną świeczkami, kadzidełkami, książkami i buteleczkami, w których trzymała olejki i atrament. Na łóżku miałam nawet laptop…którego nie odpalałam już nie wiem ile czasu. Nie był w sumie teraz mi potrzebny. I jakoś naszła mnie chęć żeby znowu wyjść. Tylko gdzie?
Niby drobnostka…ale przypomniała mi się zdawkowa prośba Akatsukiego, żeby tak odwiedzić Paraldę…i może ją ściągnąć do pomocy z jaskinią? Nie bardzo wiedziałam, jak miałam to zrobić, szczególnie, że z tego co słyszałam z rozmów, nie miała zamiaru tu długo zagrzać miejsca. Był tez tam z nią jej towarzysz – Heyou, który…jakoś nie przypadł mi do gustu. Odczuwałam przy nim dziwny dyskomfort i nie sadziłam, by zrozumiał moje poczucie humoru….ale Paralda? Ciekawą osóbką wydawała się być, więc może udałoby się z nią porozmawiać, jeśli tego jej strażnika nie było przy niej…cóż. Warto spróbować?...
Jak pomyślałam, tak z miejsca ruszyłam. Intuicyjnie wiedziałam gdzie znajdują się tereny Watahy Powietrza…nawet, jeśli Alfa nie uznawała ich jeszcze za swoje tereny…nawet jeśli miała powody, by kryć się pod taką aurą tajemnicy.
Nie byłam pewna jak i kiedy dotarłam na miejsce. Stałam nad jeziorem i niemal przeźroczystej powierzchni wody. Popołudniowe słońce przygrzewało i odbijało się czerwienią w tafli niczym w lustrze. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Takie widoki nawet na mnie działały kojąco. Rozejrzałam się, ale nie widziałam nikogo. Dopiero po chwili powierzchnia wody zmąciła się, by ponad poziomem ukazała się głowa Paraldy. Wydawało się, że pływanie tutaj sprawiało jej jakąś przyjemność, a może to był dla niej sposób na oderwanie się od wszystkich tajemnic? Nie powiem…kusiło mnie, żeby i jej wywinąć jakiś numer…ale mimo wszystko miała w sobie coś takiego, co zmuszało…do refleksji? Tak. Ona była jedną wielką refleksją.
 I żeby nie było…nie ukrywałam się. Stałam przy brzegu doskonale widoczna i nie sadziłam, by umknęła jej moja obecność. Mimo wszystko, albo nie ignorowała, albo uznawała, że mogę jeszcze chwilę poczekać…Wyszła w końcu na brzeg i ułożyła się na ziemi. Jedna dłoń wyciągnęła do góry. Początkowo myślałam, że jest to gest w moim kierunku, ale myliłam się. Wyglądało to tak…jakby łapała wiatr? Nie rozumiałam nic z tego wszystkiego, co tym bardziej mnie intrygowało. Wzruszyłam więc ramionami i skierowałam się do niej. Miałam chyba wyjątkowe szczęście, bo nie widziałam nigdzie jej towarzysza. Usiadłam obok. Dopiero teraz odwróciła spojrzenie na mnie. Przyglądała mi się w milczeniu z dziwna powaga w oczach. Cóż…standardowo chciało mi się śmiać w takich sytuacjach, choć raczej była to niepokojąca radość.
- Nie wiem, co takiego widzisz, ale przestań, bo zaraz przewiercisz mnie tym spojrzeniem na wylot – rzuciłam w końcu żartem. Nie miałam zamiaru jej „odstraszać” swoją złośliwą naturą, ale nie czułam się spokojna, kiedy tak w milczeniu ktoś próbował mnie prześwietlić. Nie wiem, co tam sobie dostrzegła, ale w końcu bardzo delikatnie się uśmiechnęła.
- Masz śliczne oczy – odparła, jakby to była odpowiedź na wszystko. Co? Nijak nie rozumiałam o co jej w tym momencie chodziło...a tym bardziej nie pamiętałam, kiedy ktokolwiek ostatnio mnie skomplementował. Tym bardziej dziewczyna. I cholera…ona chyba siebie nie widziała. Do niej idealnie pasowało słowa „piękna”.
Przymknęłam oczy i odwzajemniłam uśmiech. Miałam nadzieję, że standardowa złośliwość choć trochę została zniwelowana. Zmieniłam temat.
- Miałabyś ochotę pozwiedzać? – na twarz wrócił mój standardowy uśmiech. Paralda odwróciła głowę na bok, potem spojrzała w górę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią…a może szukając swego towarzysza?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz