Wierzcie mi. Naprawdę próbowałam być spokojna. I początkowo nawet mi się to udawało…choć bezczynne siedzenie i patrzenie na szamana nie było jakimś moim ulubionym zajęciem…już prędzej chyba zaczęłabym wokół niego biegać… Niepokój narastał z każda chwilą, a gdy na twarzy Dampa pojawił się dziwny grymas bólu…zaczęłam nawet lekko panikować. Cofnęłam jednak dłonie…mówił, żeby go nie dotykać…a jeśli wpakuję go w jakieś większe kłopoty?
Przesunęłam się tak, by móc widzieć cała jego postać. Twarz nadal wyrażała ogromny ból, w dodatku wydawało mi się że skóra mu poszarzała, a oczy niemal całkowicie zasłonięte były bielmem…”Co robić do cholery?!”
„Damp…wracaj mi to zaraz…bo wykorkuję i będziesz musiał mnie sprowadzać jeszcze…”
W momencie wypowiedzenia tych słów i już z zamiarem potrząśnięcia za ramiona, gwałtowanie otworzył oczy. I podniósł się, jakby go coś od ziemi odbiło. I zanim jakkolwiek zareagowałam, jak długi upadł na plecy.
„Bogowie wszystkich światów…szaman wyglądał sam jak trup…” taka jedna myśl mi chodziła po głowie i coś dziwne wrażenie podpowiadało…że chyba nie było mu daleko...przynajmniej jeszcze przed chwilą…
- Damp? – szaman zerwał się znowu, jak oparzony. Nie wiedziałam, że mogę aż tak strasznie działać…- Co Ci? – nie bardzo wiedziałam co zrobić. Pomóc? Ale jak? Nie widziałam żadnych fizycznych ran, a z tymi psychicznymi…chyba nie umiałabym sobie poradzić. Nieprzytomnie spojrzał na mnie, znowu się krzywiąc. Chyba jednak miał jakąś kontuzję…Wyciągnął rękę z mp3.
- Zwracam to…i jakiś gości kazał Cię od siebie uściskać, ale zrobię to, jak trochę się ogarnę…- przymknął oczy, blokując tym samym potok słów, które miałam zamiar z siebie wyrzucić. Ostatecznie stać było mnie na wypowiedzenie jednego pytania.
- Spotkałeś go? – głos mi coraz mocniej drżał, a dłonie zaciskałam na tyle mocno, że powoli rozdzierałam sobie skórę.
- Nie. – Zawahał się, znowu skrzywił i przesunął bolącą rękę – Nie wiem czy nie, ale nie wiem czy tak.
Co? Całkowicie się w tym gubiłam…ale może za mocno naciskałam? Co niby w takiej sytuacji zrobić? Głupio by było teraz go potrząsnąć, by w końcu mówił z sensem…
- To znaczy? – już sama nie wiedziałam o co pytać.
- Komplikacje zawodowe.-powoli podnosił się do pozycji siedzącej. Ja patrzyłam na niego zdezorientowana. Dopiero po chwili mój łaskawy mózg dał znać, że jestem idiotką…i należałoby pomóc Dampowi, który nadal krzywiąc się, próbował wstać. Coś zacisnęło mi się w gardle. Cholera…przeze mnie dostał gdzieś „tam” manto…tylko dlatego że jakaś wariatka postanowiła sobie kogoś tam poszukać…może powinnam wybrać inny sposób? Skrzywiłam się, ale na twarz przyoblekłam standardową maskę uśmiechu.
- I weź puść Cię gdzieś samego…-szepnęłam cicho, jednocześnie łapiąc go pod ramię…to drugie, które mu chyba nie doskwierało. Damp znowu zrobił tę minę świadczącą o tym, że coś niedobrego dzieje się z jego ręką.
- Zapewniam…że tam nie chciałabyś za mną pójść…- uśmiechnął się przy tym, ale raczej wyglądało to karykaturalnie.
- Jesteś pewien? – nadal utrzymywałam uśmiech, byleby może skupił się na mojej głupiej gadce, a nie na ranie.- wiesz, ja standardowo ładuję się tam, gdzie nie powinnam…albo mi nie wolno…
Szaman pokręcił tylko przecząco głową i krótko skwitował, zanim znowu nie ugięły się pod nim nogi.
- Tym bardziej nie powinnaś się tam pakować – próbowałam go podtrzymywać…ale cóż. Ciężko mi było. Mimo wszystko byłam raczej drobnej budowy, więc przysiadłam również, nadal podtrzymując go za ramię.
- Wiesz co…daleko tak chyba nie dotrzemy…mam pewien pomysł…ale nieczęsto korzystam z tej mocy…nie wiem do końca jak mi to wyjdzie..- taaaaak….teleportacja nie należała do moich „ulubionych” mocy. Wiecie…ktoś, kto nie zna się na tym doskonale…czasem może trafić w różne miejsca…i znaleźć się przykładowo w ścianie… O tym jednak nie wspomniałam głośno. Kolejnym minusem były moje rozbiegane myśli z jednym wirującym imieniem „Rain”. Sama się lekko telepałam i skupienie w takim stanie było…skomplikowane. Dodatkowo…musiałabym przenieść i siebie i Dmapa. Niezła zagwozdka…ale chyba nie było innego wyjścia.
W momencie moich rozmyślań, Damp chyba „odpłynął”, bo oparł się niemal całym ciężarem na moim barku. Cholera…zdecydowanie nie mam innego wyjścia. Zacisnęłam dłonie. W lewej nadal ściskałam mp3. Westchnęłam kilka razy…i do dzieła….
Pierwsze co poczułam (nie licząc mdłości, jakie zawsze miałam po takich akcjach), była…woda. Siedzieliśmy po pas w gorących źródłach…w których...jakiś czas temu zostałam przymusem wrzucona. Spojrzałam na szaman, który mamrotał coś pod nosem, by po chwili się ocknąć.
Dopiero teraz zauważyłam, że na brzegu siedział czarniutki kot Ayato. Przyglądał się nam z zainteresowaniem. Odwróciłam spojrzenie znowu na wpół nieprzytomnego szamana.
- Pomóż mi trochę…bo sama Cię nie dotacham – rzuciłam cicho prosto w ucho Dampa. Mruknął coś niewyraźnie i podniósł się nieco. Dopiero teraz nieco koślawo dotarliśmy do pokoju. Na łóżku powoli przykryłam go narzutą i jeszcze przez chwilę się przyglądałam…nie byłam pewna, czy mogę zostawić go samego.
- Damp…- wspomniany obrócił głowę w moją stronę.-chyba masz wybity bark…musze Ci go chyba nastawić…- znowu nieszczęśliwa mina szamana.
- To znaczy – mówił nieco ochryple i cicho – że znowu się będziesz nade mną znęcać? – mimo bólu twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
- Chyba tak…- podeszłam bliżej. Może na magicznym leczeniu, ani regeneracji się nie znałam…ale pracując jako najemnik…niejednej rzeczy się nauczyłam. Nastawianie złamań, czy wybić było niemal codziennością przy „tamtym” trybie pracy. Westchnęłam cicho. Sama też nieraz miałam nastawiane kości…i cholernie mi się to nie podobało.
Dampowi też się nie spodobało. Zbladł jeszcze bardziej i zacisną zęby, ale właściwie żadnego krzyku nie wydał. Był blady i zlany potem…ale teraz powinno być już tylko lepiej. Prowizorycznie usztywniłam mu ramię i owinęłam czystym płótnem (które wcześniej pewnie służyło za cienkie prześcieradło. Znalazłam na półce nawet jakieś przeciwbólowe leki, które także podałam. Nie protestował, nawet nie otwierał oczu, ale wiedziałam, że jest przytomny. Usiadłam w końcu obok na podłodze.
-Damp...przepr…-nie skończyłam i urwałam, kiedy mi przerwał machnięciem ręki (oczywiście tej zdrowej).
- Idź już lepiej sobie. I nie masz za co przepraszać. Tylko…pogadamy później ok? – silił się na pogodny ton, ale kurde…Zacisnęłam usta w cienka linię. – no co tu jeszcze robisz? Sio!
Wstałam powoli i jeszcze tylko przez chwilę stałam. Odwróciłam się do drzwi, kiedy usłyszałam bardziej miarowy oddech. Zasnął? Może…albo tylko udawał. Uchyliłam drzwi, by znowu zauważyć Rokitę. Siedział w progu. Nachyliłam się i podrapałam go za uchem, na co zareagował mruczeniem.
- Co przystojniaku?...Popilnujesz go trochę? – odpowiedział mi głośniejszym mruczeniem. Odetchnęłam lekko. Koty miały to do siebie, że w dziwny sposób „odstresowywały” swoim mruczeniem. Wstałam i szybko zniknęłam w wyjściu jaskini. Musiałam sama się ogarnąć, a jak na razie, wściekłe ujadanie myśli znowu wróciło do mojej głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz