poniedziałek, 5 stycznia 2015

(Wataha Powietrza) Od Charlotty

Dziwna sytuacja... ja mam się tłumaczyć z sytuacji, której tak naprawdę powodem jest pewna osoba - Damp. No ale... w sumie to ja jestem tym "nowym czynnikiem", który nagle się pojawił nie wiadomo skąd, dlaczego i po co.
Jestem, jak to ujmuje moja wspaniałomyślna siostra "dwulicową, naiwną dziewczynką z talentem aktorskim". Tak... to chyba oddaje mnie. Imię jak imię, bez żadnych podtekstów, a jeśli jakieś są, to ja nie mam z tym nic wspólnego, np.: szarlotka. Kilka osób zażartowało z mojego imienia nazywając mnie szarlotką. Z całym szacunkiem, szarlotka to smaczne ciasto, ale nic poza tym, więc prosiłabym odpuścić sobie takie docięcia i poprawnie wymawiać moje imię.
Skąd jestem? Gdybym pamiętała to bym powiedziała, ale obawiam się że to miejsce nie posiadało nazwy, nie wiem jak jest teraz. Mieszkańcy nazywali te miejsce  po prostu "domem" i może na tym to zakończmy.
Dlaczego tu jestem? Gdyby patrzeć na to obiektywnie to po to aby uświadomić osobie nazywanej Dampem, o śmierci jego rodziców(moich niezbyt 'prawdziwych' rodziców...), a przy okazji nagiąć  nieco jego spojrzenie na świat, w sumie... sama przez to przechodzę więc mu jakoś pomogę. Tak, wiem... miałam już pierwsze podejście, niestety zakończyło się klęską, gdyż nie miałam serca mówić mu o takim smutnym wydarzeniu, gdy ten na mnie naskakiwał chcąc mnie spławić. Mówiąc już bardziej z życiowych doświadczeń, to czuję że droga do niego będzie się strasznie dłużyć, więc muszę się pofatygować w znalezieniu odpowiedniej alfy i zamieszkaniu tu... może na stałe, może nie. W ostatniej watasze nie zagrzałam miejsca na tyle długo aby tam wrócić. Tak, jest tam moje przyszy... przyrodnie rodzeństwo, ale ten uparciuch też nim jest, prawda?
A.. po co tu jestem to chyba już wypaplałam.
Może mylę pojęcia typy "dlaczego" i "po co" ale to synonimy... litości.
To byłoby na tyle. O mojej przeszłości nie będę raczej opowiadać, to jest... bardzo delikatna dla mojej psychiki sprawa. Z drugiej strony co mi szkodzi... już chyba wiem... jest zbyt... nudna, przewidywalna i możliwe że długawa. No ale to jednak moja historia, lecz i tak zdradzę od momentu gdy...
... był to kolejny dzień. Te samo uczucie znużenia, kolejny dzień, czułam to. Mimo iż czas opływał mnie, omijał jak wiatr drzewa, czułam pustkę. Brakowało mi przemijania, czasu i wszystkiego co z nim związanie - zmienność. Życie jest zmienne - to fakt - lecz bez czasu po prostu jest. Jak się czułam? Tak jak w dniu w którym się zamknęłam na świat, w którym odepchnęłam jak niechciany prezent - czas. Nic się we mnie nie zmieniało, więc nie potrafiłam dostrzec zmian wokół mnie. Można rzec że byłam ślepa, nieczuła, oraz głucha na wołanie wiatru. Gdzie byłam? Gdzieś wysoko, w chmurach. Pamiętam, leciałam... gdy roztrząśnięta zatrzasnęłam się w czymś na rodzaj próżni, bo tam nić nie było, prócz mnie w tym momencie. Można to nazwać jakkolwiek się chce, ja to nazywam Próżnią Czasową.
Znalazła mnie wtedy moja młodsza siostra - Elizabeth. Ta sarkastyczna Elizabeth, mnie znalazła, obudziła i pomogła. Wow... trzy rzeczy dla mnie pozytywnych zrobiła, aż zaczęłam wierzyć w cuda. No dobra... może przesadzam, ale przecież muszę na coś narzekać, bo jeślibym tego nie robiła to by wyszło że ona jest idealna - a nie jest, uwierzcie mi na słowo.
Potem życie ruszyło bardzo szybko. Włóczenie się, nowy dom, wojna, śmierć. Przez to ostatnie przyrodnie rodzeństwo raczyło mnie oświecić że mam jeszcze jednego brata. Miło, prawda? Więc poprosili mnie o odnalezienie go i przekazanie w jak najbardziej delikatny sposób że jego rodzice nie żyją. Dlaczego oni nie mogli tego zrobić? Bardziej przydaliby się na miejscu, przy pomaganiu rannym. W tedy... jakby to delikatnie ująć... zobaczyłam Ducha. klasyczny tekst, lecz dla mnie nie ma logiki. Jak można zobaczyć Ducha? Duchy są... ale ich nie da się zobaczyć. A mimo to ja go widziałam, mimo że był zwyczajny, wyróżniał się tym dziwnym czymś. Przyznam że jednak słownictwem obszernym nie grzeszył... przykład? Ledwo opuściłam teren watahy, szukałam dogodnego miejsca do startu(wszędzie drzewa i drzewa, wolałam się na jakieś nie nadziać).
- Stój!
Gdy to usłyszałam natychmiast się odwróciłam i zmierzyłam wysokiego blondyna wzrokiem.
- Widzisz mnie, co nie? - Obrócił się wokół własnej osi, a potem radosnym a zarazem nieco zestresowanym głosem mówił. - Tak widzisz mnie, świetnie, tak jestem duchem, ale nie bez powodu się ci pokazałem, gdyż chcę ci pomóc w tym co chcesz zrobić. - Wydukał jednych tchnieniem.
Podniosłam brew w zdziwieniu, pierwsze wrażenie jest najważniejsze, tak? Jakie na mnie zrobił wrażenie? Zachowywał się jak dziecko błądzące we mgle, które się niezmiernie cieszy z wszystkiego co pozytywne i negatywne, ale ma świadomość tego że tak nie powinno być, dlatego czułam tą niepewność w jego głosie. Inaczej tego określić nie potrafię.
- Znam Dampa, tego którego szukasz, ale jakby co to nie ja do niego cię zaprowadziłem, tylko sama znalazłaś drogę, bo jak się dowie o tym że ci pomogłem to było by niesympatycznie, a on jest wrażliwy tak jak ty więc i tak się obrazi, tak, jest dużym dzieckiem którego praktycznie nikt nie potrafi oskarżać i się na nim wyżywać. - Miałam wrażenie że się urwał z choinki.
- Czyli sugerujesz że mi pomożesz i że jestem wrażliwa? - Podsumowałam.
- Tak, w końcu nie bez powodu się dogadywałaś z jego rodzicami, jesteś pod kilkoma względami podobna do niego.
- Prześladujesz mnie? - Nie mogłam się powstrzymać od podniesionego tonu.
- E... - No masz... wcześniej nawijał jak postrzelony a teraz nie potrafi nic powiedzieć.
- A W MORDE CHCESZ?! - To nie byłam ta prawdziwa "ja", to była ta moja "skorupa". Zrobiłam w jego stronę kilka kroków.
- Wiem też, że nie jesteś sobą, i że swój prawdziwy charakter ukrywasz. - Cofnął się utrzymując odległość.
- A może to jest moje prawdziwe oblicze? - Sykłam.
Znów zamilkł. Jednak widząc że chcę coś powiedzieć, jak oparzony rzucił:
- Doki Deshi Delbin Du.
- A może Doki Delbin Deshi Du? - Prychnęła ze śmiechem. - O co ci chodzi?
- Tak się nazywam. - Oznajmił.
- O... dziwacznie.
- A niby twoje jest lepsze? - Nie powstrzymał śmiechu.
Czyli jednak mnie prześladuje...
- Czego chcesz od mojego imienia? Jest zwyczajne, proste do wymówienia i do zapisania. - Mruknęłam odwróciwszy się i powróciwszy do poszukiwania jakiejś polany.
- Idź na północ. Cały czas na północ. - Powiedział, a dziwne było że jego głos nie słabł z każdym metrem.
Co było potem? Niechętnie go posłuchałam, gdyż to była jedyna opcja.
Tak oto dotarłam do jaskini tego gostka. Starałam się tak tam dojść aby nikt mnie nie zobaczył. Pod koniec rozmowy z Dampem, wyszło że jednak się przeliczyłam co do jego... kultury. No cóż, ja nie odpuszczam. Rozpuściłam się w powietrze i przecisnęłam przez szparę pod drzwiami.
Jako delikatny podmuch wiatru znalazłam jakiś teren. Czułam od niego taką aurę jakby tu zamieszkiwały postacie władające powietrzem. Idealnie. Zmaterializowałam się przed jakąś jaskinią. Nie miałam ochoty tam wchodzić, poczekam na odpowiednią osobą, której powinnam zadeklarować że tu zostaję, na zewnątrz. usiadłam pod drzewem, opierając się o nie. Cierpliwość jest raczej jednym z moich lepszych atutów, więc poczekam, tyle ile będę musiała.


_______________________________________
Przepraszam że tyle to trwało, ale neta nie miałam. ;___;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz