Błaganie Sory do mnie dotarło... Momentalnie zrozumiałem w jakiej jest sytuacji. Krew we mnie zawrzała, kiedy zobaczyłem niemalże to moimi oczami. Rzuciłem z rozpędu książkę na półkę. Kompletnie zapomniałem o istnieniu Paraldy, chociaż to może i lepiej, że mnie nie próbowała zatrzymać. To nie mogłoby się dobrze skończyć, nawet dla niej.
Liczyło się dla mnie tylko jedno. Pozbawić tego bydlaka życia. Sprawić, by nie ujrzał już więcej światła dziennego i aby rodzona matka go nie poznała.
Pobiegłem w stronę miejsca, gdzie była Sora. Niestety było ono dokładnie w przeciwnym końcu jaskini.
Nie próbowałem nawet otworzyć drzwi. Po prostu rozwaliłem je kopniakiem i wparowałam do środka.
- Akki? - Usłyszałem jej głos pełen nadziei.
- A oto i rycerz starający się uratować księżniczkę - zaśmiał się. - Trochę się spóźniłeś - dodał.
Widząc tył jej szyi o mało się nie skrzywiłem, ale to tylko ostatecznie dolało oliwy do ognia.
Jak ten sukinsyn śmiał zrobić komukolwiek coś takiego... W dodatku jej ze wszystkich osób...
- Akki? - Czułem na sobie jej przerażone spojrzenie, ale tylko utkwiłem mordercze spojrzenie w Treyu.
Przez wiele lat, dziesiątki lat powstrzymywałem się, aby nie wybuchnąć. Nie zawsze to się udawało, ale ostatnio Kuro z jakiegoś powodu zdawał się mi odpuścić staranie się doprowadzenia mnie do prawdziwej szewskiej pasji, więc ostatnio mi się to udało, a teraz...
- Zabiję... Cię... - Warknąłem.
Widok jego roześmianej twarzy napawał mnie obrzydzeniem, jak w ogóle mogłem dopuścić do tego, aby ktoś taki robił co mu się żywnie podoba.
Ziemia się wokół mnie zatrzęsła, czułem, że moc zaczyna niemalże sama ożywać, nie musiałem nawet nią kierować - robiła to co chciała kierując się moim pragnieniem mordu, ale zdusiłem przyszły atak w zarodku. Wolałem to zrobić tradycyjną metodą. Bardziej bolesną... I trwałą w skutkach.
Złamać każdą z 206 kości w jego organizmie. Zniszczyć wszystkie organy po kolei. Zmiażdżyć ręce i nogi. Wgnieść jego czaszkę w ścianę w jaskini, zedrzeć z niego skórę, wyciąć mu gałki oczne i nabić na tysiące sztyletów - przez moje myśli przebiegło wiele różnych propozycji, jak by pozbawić życia tego śmiecia w wilczej skórze.
Zdjąłem z siebie bluzę i rzuciłem Sorze.
- Lepiej stąd idź zanim się poleje krew - ostrzegłem ją. - Nie obiecuję, że nad sobą zapanuję.
- To ty? - Wydusiła. - To ty, Akki?
- Idź - warknąłem, a ona skamieniała.
- Starasz się być dzielny, ale nie tak dawno nie byłeś od niej lepszy - przypomniał mi Trey.
Nie był przerażony. Irytujące, jednak... Zobaczenie jego twarzy, kiedy w agonii zda sobie sprawę, że to nie gra, że nie udaje... Będzie satysfakcjonujące.
- Zaraz zobaczysz na własnej skórze, jaki jestem dzielny - zacisnąłem pięści do tego stopnia, że przeskoczyły mi wszystkie kości u palców idealnie w tym samym ułamku sekundy.
Powstrzymałem moje moce raz jeszcze. Nie zamierzałem skrócić jego cierpień nawet o sekundę. Zero litości. Zabiję go.
Powinienem zacząć od połamania mu wszystkich kości, następnie bym wykręcił ręce i je zmiażdżył...
Rzuciłem się na niego. On ominął cios.
- Musisz być trochę szybszy - roześmiał się próbując mnie bardziej zirytować.
- Według życzenia będę szybszy - wyjąłem moją pięć ze skalistej ściany po tym, jak wbiła się w nią na głębokość pięciu centymetrów. - I brutalniejszy - dodałem ze złowieszczym uśmiechem.
Kolejny cios. Szybszy. Silniejszy. Nie do uniknięcia. Musiał go zablokować.
- Nie żartujesz... - Spojrzał na zdartą skórę u ręki oceniając. - Mógłbyś kogoś tym zabić, jeśli ten cios dosięgnąłby celu... - Przyjrzał się miejscom, gdzie zaczęły się pojawiać drobinki krwi z tysiąca malutkich ranek.
- Mój błąd - przyznałem. - Najpierw zapewnię ci cierpienie. Dopiero potem zabiję.
- Brzmi kusząco, ale spasuję - odparł.
- Nalegam - odparłem wyprowadzając kopniaka, który posłał go na ścianę jaskini.
- Kim ty jesteś...? - Usłyszałem za sobą przerażony głos Sory. - Akki... Uspokój się... Przesadzasz...
- Jeszcze tutaj jesteś? - Rzuciłem za siebie ostrym tonem. - Kazałem ci stąd iść póki jeszcze nad sobą odrobinę panuję! - Warknąłem. - Potem równie dobrze mogę roznieść tą jaskinię i całe Immortal Wolves w pył, byle go dopaść - rzuciłem się w jego kierunku wyprowadzać mu cios w twarz.
Miałem zamiar złamać mu nos tak, aby nigdy nie odzyskał swojej dawnej urody, ale bydlak zdążył się w ostatniej chwili odrobinę uchylić, więc moja ręka zaciśnięta w pięść dosięgła jedynie jego ust.
Jego wargę pokryła krew, którą starł dłonią. Z uśmiechem. Nie brał tego na poważnie? Skoro tak..
- Za słabo - oceniłem niezadowolony. - Za wolno. Jesteś całkiem żywotny. Silny.
Tym przyjemniej będzie ciebie złamać i zabić. Ktoś tak obrzydliwy i zepsuty nie powinien chodzić na tej ziemi.
Rzuciłem się w jego kierunku z zamiarem przerobienia mu jego facjaty na mielonkę. Cios był mocniejszy. Był też szybszy.
Nagle twarz Treya się zmieniła. Wybiło mnie to z nastroju... Był zaskoczony.
Coś mnie złapało od tyłu za atakującą rękę.
Byłem zbyt zajęty tym śmieciem, żebym przygotował się na atak z tyłu od zupełnie innej osoby.
Sekundę później byłem na ziemi.
Miałem ochotę prychnąć. To było nic wobec mojej złości i morderczych chęci. Nie miało to szansy mnie zatrzymać. Zrobię wszystko, aby dopaść tego skurwiela, nawet jeśli przypłacę to życiem innych lub swoich.
- Radziłbym się uspokoić, chyba, że mam Ci przypomnieć że nie tylko ty masz siłę - warknął. - Poza tym chyba nie chcesz, by wszystko się tu zawaliło i zgniotło tą twoją smoczycę i moją Paraldę.
To zdanie przedarło się przez moją świadomość. Powinienem tutaj być, aby uratować Sorę, a nie zabić tego palanta.
- Ale i tak szkoda, że nie przestawiłem mu tej facjaty tak, że go rodzona matka nie poznała - mruknąłem niemalże bezgłośnie jeszcze, wciąż jeszcze czując w całej okazałości moje mordercze chęci, choć już nad mniej lub więcej panowałem zamiast dać się im ponieść.
Wraz z tym uszły ze mnie resztki tego porywczego gniewu. Oczy mi się rozszerzyły, kiedy spojrzałem na swoją rękę. Naprawdę jeszcze kilka sekund temu byłem gotowy go zabić... Gorzej. Sprawić, aby cierpiał tak, żeby stracił resztki zdrowego rozsądku, a dopiero potem pozbawić go życia.
- A ty... - Z tymi słowami do niego podszedł. - Nie masz za grosz poczucia smaku? - Przywalił mu z rozpędu w twarz.
Odruchowo się skrzywiłem, ale jednocześnie odczułem ulgę. Wracały moje normalne reakcje, wracał normalny i codzienny ja.
- Mogliście UŁOMY rozwalić jaskinie, narażacie nie tylko siebie! - Wydarł się.
Chwilę później Trey mu oddał prawym sierpowym.
Teraz zaczęło mnie zastanawiać... Dlaczego się wtedy tylko patrzył i starał bronić, a nie zaatakował? Żadna normalna osoba (nawet nienormalna w granicach normalności) nie stałaby patrząc się zafascynowana na osobę, która zamierza ciebie zabić.
- A ty sobie nie pozwalaj. - Sapnął Trey ostrzegawczym tonem.
- Ciesz się, ze na powietrzu nie byliście, ja bym wtedy się wami nie przejmował. - Prychnął Heyou.
Widocznie uznał, że nie zasługuje na więcej uwagi, ponieważ podszedł już do Sory, która miała na sobie moją bluzę.
- Wszystko w porządku? - Przyjrzał się jej.
Spojrzała na niego wystraszonym spojrzeniem i się odsunęła. Ostatecznie tylko kiwnęła głową, że niby jest w porządku, jednak ją znałem... Gdyby wszystko było w porządku na pewno, by tak nie reagowała, chociaż teraz powinienem był to przemilczeć, ponieważ ja zbytnio nie pomogłem w uspokojeniu jej, a co najwyżej pogorszyłem sytuację.
Zacisnąłem zirytowany na siebie pięści. Nawalić w takiej sytuacji. Dać się ponieść emocjom. Zacząłem wstawać. Miałem ochotę wyjść stąd, jak najszybciej.
- Dobra chodźmy - powiedział.
- Moja książka... - Przypomniała cicho.
- Było spojrzeć na Paraldę, wszystko trzymała w rękach - mruknął.
Rzuciłem ukradkiem spojrzenie w stronę Treya, który zdawał sobie nic nie robić z tej sytuacji i tego co było. Na pewno nie miał tak złego humoru, jak ja.
Rzucił tylko mi zagadkowy uśmiech widząc, jak odwróciłem głowę w jego stronę.
Jeszcze raz zacząłem żałować, że nie przestawiłem mu facjaty, chociaż już nie w takim stopniu, jak wtedy.
Szliśmy w milczeniu. Sora nic nie mówiła, ja też nie miałem ochoty na rozmowę. Nie powiem, że było tak, że nie mogłem uwierzyć, że to zrobiłem. Bardzo łatwo było mi w to uwierzyć, że byłbym do tego zdolny - i właśnie to było w tym przerażające. Martwiło mnie też nastawienie tamtego. Ten uśmiech potrafiłby przyprawić mnie o dreszcze...
- Ehhh... Heyou - powiedziałem cicho.
Nie miałem ochoty się odzywać, ale wolałem poruszyć tą kwestię teraz niż wcale jej nie poruszać.
- Ta? - Zapytał.
- Byłbym na prawdę wdzięczny gdybyś puścił w zapomnienie to wszystko. - Poprosiłem.
- Jasne, ale nie gwarantuję, że moja Pa...ralda się nie dowie. - Odparł.
Trochę mnie zainteresowało, ponieważ przy "Pa" brzmiał, jakby chciał powiedzieć coś innego niż "Pa...ralda", ale nie byłem w humorze, aby do tego wnikać.
- Czemuż to? - Zapytałem, a mój głos brzmiał już w miarę normalnie.
Były to jednak tylko pozornie. Wewnątrz wcale nie czułem się normalnie, ani tym bardziej dobrze.
- Ty wiesz co ta mała czuje i znasz ją,a aj mam to samo z Paraldą. - Odparł.
Hmm... My z Sorą potrafiliśmy utrzymać przeciwko sobie sekrety, ale cóż... Pewnie u każdego wyglądało to inaczej. Postanowiłem zmienić temat:
- Mam jeszcze jedno pytanie, bo ona zareagowała dziwnie na jedną książkę. Ona jest o Sylyfach.
- Dziwisz się jej? Jeśli znasz ich historię to powinno być oczywiste, że
jest jej smutno. W końcu była krwawa, a ja jestem Sylyfem - odparł.
Milcząco przyjąłem tą informację do wiadomości. Nie... Jednak nie byłem w stanie dalej ciągnąć normalnie rozmowy.
Kiedy Sora bez słowa skręciła w inną jaskinię zamknąłem oczy.
Powinienem być na siebie wściekły czy raczej załamany? Sam nie wiedziałem.
Jeśli Trey był śmieciem w wilczej skórze, to ja czułem się niczym potwór w wilczej skórze, który był głęboko gdzieś zakopany wewnątrz mnie.
- Tak właściwie to powinniśmy iść do Paraldy - przerwał milczenie.
- Została w moim pokoju - skojarzyłem sobie.
Tym razem poszedłem przodem i zaprowadziłem go do wspomnianego przeze mnie pomieszczenia.
- Przecież to biblioteka - zaprotestował. - A nie pokój mieszkalny.
- To nie jest biblioteka - powiedziałem zrezygnowany. - To jest mój pokój.
Spojrzał na Paraldę, która leżała zwinięta w kłębek na moim łóżku i wtulona w poduszkę.
- Nie budź jej - powiedziałem, kiedy do niej podszedł. - Niech tutaj zostanie. Ja mogę się przespać gdzieś indziej. Nie sprawia mi to zbytnio różnicy czy śpię tu czy tam.
Wziąłem z biurka losową księgę i wyszedłem z jaskini zanim miał szansę cokolwiek powiedzieć. Ruszyłem jeszcze głębiej jaskini. Chciałem znaleźć jakieś miejsce w którym nikt mnie nie znajdzie i gdzie będę miał spokój, aż w końcu dotarłem do jakieś zacienionej groty z wewnętrznym jeziorkiem.
Z pewnością była ona od dawna nieodwiedzana.
Wszedłem do środka i pstryknięciem zapaliłem jakąś pochodnię, która tutaj została, aby rozjaśnić nieużywane pomieszczenie.
Nawet od takiego prostego ruchu ręki wzbiły się całe obłoki kurzu, jednak dla mnie nie miało to najmniejszego znaczenia.
Nie miałem najmniejszej ochoty czytać książki, którą wziąłem. Zabrałem ją tylko dlatego, aby wyglądało na to, że mam zajęcie i że się tym tak nie przejmuję. Rzeczywistość była inna.
Teraz leżała już w jakimś kącie kilka metrów ode mnie na podłodze, a ja nawet nie rzuciłem na nią jednego spojrzenia. Nie znałem nawet jej tytułu. Zresztą jakie miało to znaczenie? Żadnego.
Zirytowany walnąłem pięścią w ścianę.
Jak mogłem w ogóle pozwolić sobie na taką reakcję?!
Byłem już niemalże pewien, że wyciszyłem wszystkie wewnętrzne instynkty, które miałem w sobie, że się ich pozbyłem...
Oparty o ścianę zjechałem na podłogę.
Jak mogłem zrobić coś takiego...?
Zakryłem dłonią w twarz i roześmiałem się załamany.
Na szczęście nie śmiałem się, bo zaczynałem wariować. Po prostu nie miałem siły już narzekać lub się rzucać.
Ta sytuacja była tak beznadziejna, że nie potrafiłem zrobić niczego innego niż śmianie.
Nie sądziłem, że agresja, którą dusiłem w sobie przez kilkaset lat da takie efekty. To było takie... głupie. Kiedy myślałem, że się wszystko uspokoiło okazuje się, że wszystkie działania i starania w jednej chwili okazały się bez znaczenia.
Zwłaszcza, że wątpiłem nawet przez chwilę, że był koniec. To był dopiero początek. Nie zdziwiłbym się, gdyby to co się stało zostało wykorzystane przeciwko mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz