Zawsze zastanawiałam się po co to wszystko? Pewnie zastanawiacie się o czym teraz mówię. Postaram się to wyjaśnić.
Jak każdy urodziłam się kiedyś i miałam swoich rodziców i chyba na tym kończy się moje "jak każdy". Wszystko inne było... inne. Jako dziecko długie godziny spędzałam patrząc na moich rówieśników bawiących się razem... byli tacy dziwni. Ja nigdy się nie bawiłam, nigdy nie płakałam i nigdy nie czułam. Jakby moje serce nigdy nie biło, jakbym była całkowicie pusta w środku i nic do tej pustki nie wpadało. Wiecie inni mogli mnie przezywać i wyśmiewać się, mogli robić wiele rzeczy, ale nic mnie to nie obchodziło... nic nie czułam. Złość, gniew, furia... nic nie czułam. Radość, szczęście... nic nie czułam. Akceptacja, sprawiedliwość, przyjaźń... nic nie czułam. Jakbym wcale tego nie potrzebowała. Może pomyślicie, że nie chciałam tego bo tego nie znałam, ale to nie to. Ja naprawdę tego nie chciałam.
Zawsze mi powtarzano, że jestem "tarczą". Że urodziłam się po to by chronić inną osobę, ale nic mnie to nie obchodziło. Mama mówiła, że to cudowne uczucie, nawiązać z kimś taki kontakt. Wiesz o tej osobie wszystko i ona o tobie też. Jakbyście siedziały sobie nawzajem w głowie... nie... jakbyście miały jedną, wspólną głowę. Mama zawsze powtarzała "Razem jesteśmy nie pokonane, osobno czujemy się zagubione". Zastanawiałam się o czym ona mówiła, przecież ja nic nie czułam. Byłam po prostu spokojna, wszystko w mojej głowie miało własne miejsce i siedziało na nim. Nie myślałam kiedy nie chciałam i nie musiałam jeść kiedy nie chciałam. Nie czułam kompletnie nic. Pustka. Więc o czym ona mówiła? Przecież też była tarczą, a tarcze nie czują. Przynajmniej ja tak myślałam.
Tej samej nocy na świat przyszła Maja. Ona była dziwna... taka wybuchowa i pełna uczuć. Krzyczała i śmiała się, płakała. To nie był czarny charakter i nadal nim nie jest, choć wszyscy myślą inaczej. Była ostatnią osobą z którą chciałabym dzielić głowę. Ale byłam na tyle rozsądna by wiedzieć, że to ona jest mi przeznaczona. Że to z nią będę mieć głowę. Powinnam być przerażona, bać się, ale nieznane mi były te uczucia. Po prostu to zaakceptowałam... pogodziłam się z tym. I tyle. Innego wyjścia nie miałam.
Ta noc była straszna, wybuchnęła straszna panika. Wszyscy umierali. Patrzyłam jak moja mama usiłuje ratować mamę Maji, ale w obliczu tego ich moce były bezradne... mogły tylko razem zginąć. "Ratuj Maję" ostatnie słowa mojej matki. Nie żadne "Kocham cię" czy coś... tylko "Ratuj Maję". Powinnam poczuć smutek, rozczarowanie, zezłościć się, ale nic nie czułam. Po prostu zrobiłam to co mi kazano. Ratowałam Maję. Nie było to łatwe, bo Maja była pełna uczuć, spontaniczna i wybuchowa, ale inicjacja się dokonała i nie mogła uciec. I wtedy zrozumiałam. To było cudowne uczucie.., tak, czułam. To nie tak, że wcześniej tłamsiłam w sobie coś, i też nie tak, że potrzebowałam uczuć. Nie znałam ich. Byłam "tarczą". Moja głowa... taka opanowana i bez uczuć była czymś w rodzaju komory próżniowej dla tych wszystkich uczuć Maji. Nie mając własnych uczuć mogłam pomóc Maji w walce z jej własnymi uczuciami, z którymi sobie nie radziła, mogłam pomóc jej panować nad atakami i przemianami w Follow.
Trudno określić relacje łączącą mnie z Mają, to było coś więcej niż przyjaźń. Działałyśmy jak jedna, doskonała osoba. Przy niej czułam... czułam pewność siebie, czułam radość, czułam też smutek. W pewnym sensie ona podarowała mi uczucia a ja jej opanowanie... może pomoc w ogarnięciu jej głowy. I wcale nie było źle... tak źle jak myślałam. Nadal lubiłam własną głowę, ale to już była inna głowa, w pewnym sensie zmieniłam się... dostroiłam do Maji, do jej potrzeb. Może wam się to wyda straszne, strasznie narcystyczne ze strony Maji, ale to nie tak. W ten sposób spełniałam się... wykonywałam własne zadanie i byłam szczęśliwsza. Od zawsze byłam częścią jej, a ona częścią mnie.
A teraz ona była smutna... nie to było coś więcej. Pękało jej serce. Czułam to... czułam jej ból. Tęskniła... bardzo tęskniła. W takich chwilach byłam zadowolona, że niejako nie odczuwałam głębszych uczuć. Wiedziałam, że chce się pozbyć mnie ze swojej głowy, więc milczałam. Pozwoliłam by w mojej głowie istniała tylko dawna pustka. Musiała teraz cierpieć... tak podpowiadała mi intuicja. Wiedziałam, że ta cała wataha była złym pomysłem. A teraz biegłam za Mają coraz dalej i głębiej w las i nie wiedziałam kiedy się zatrzyma. W takim stanie mogła biec nawet kilka dni i nocy, bez odpoczynku. Nie wiedziałam co mam zrobić... w sumie to nie wiedziałam co Maja chce zrobić. To zawsze ona decydowała. Ja tylko jej broniłam... nie byłam jej doradcą tylko obrońcą. Gdyby mnie zapytała nawet nie wiedziałabym co jej powiedzieć. Nawet moja moc i moja głowa ni mogły sobie poradzić z tym co teraz czuła. Widziałam obrazy... straszne... panikę, rozpacz i śmierć... śmierć jej matki i wszystkich najbliższych, których ona kochała. rozumiałam jej ból, ale nic nie mogłam zrobić. Byłam bezradna i to czułam i Maja też czuła moją bezradność. I biegła... dalej...dalej...dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz