sobota, 27 września 2014

(Wataha Ognia) Od Arwe

Zmowa. Tak. Zdecydowania to była zmowa przeciwko mnie. Kiedy oni niby zdążyli uknuć plan? Standardowo wszystko obróciłabym w żart i jakoś się wywinęłam. A w sytuacji jakiej się znalazłam ciężko było o jakiekolwiek wywijanie…no może nie licząc numeru Kuro. Byłam pewna że będę świadkiem jeszcze niejednej akcji z jego postacią w roli głównej. Aczkolwiek…nie martwiło mnie to wcale. Niech nie myśli, że będę grzecznie czekać na jego zagrywki, też się coś znajdzie dla „umilenia” jego zabaw.
Tak. Dużo myśli. Na tyle dużo, bym nie musiała za każdym razem przypominać sobie jak blisko jest Ayato. Szczególnie, że dosłownie czułam jego spojrzenia na mojej postaci w momencie pozbywania się ubrań. Miałam oczywiście swoją dumę, więc zrobiłam to po swojemu. Niemal „rzucając” wyzwanie. Skończyło się na tym, że siedziałam ze skrzyżowanymi rękoma, które nijak nie potrafiły znaleźć miejsca, by przypadkiem nie musnąć jego ramienia.
Chwila rozluźnienia i pozwoliłam sobie na chlapnięcie wodą. O nie. Znowu to zrobił. I zrobił to specjalnie. Błękit jego półdługich włosów jeszcze bardziej lśnił, kiedy były mokre. Leniwie przeczesał je, zgarniając niesforne pasma z twarzy, wywołując tym samym kolejną falę gorąca. Prawdopodobnie, gdybym nie panowała właściwie nad swoja mocą…gorące źródła stałyby się jeszcze bardziej gorące…
Cóż miałam poradzić? Czułam, że poziom coraz większej bitwy myśli wymaga ogarnięcia. Inaczej zrobię coś głupiego. Za szybko się odsłoniłam. Za szybko dałam po sobie poznać, kto robi na mnie takie wrażenie. Ciężko mi było jednak zdusić fascynację. Szczególnie, że widziałam jak na mnie patrzył. Oczywiście, mogłam się mylić. I całe dotychczasowe doświadczenie też mi to wmawiało. Jednak jakiś dawno zgłuszony głosik podpowiadał, że jednak jest inaczej. Nic jednak na siłę. Nikomu nie miałam zamiaru się narzucać…no…może troszeczkę.
Z zawiłego toku myślenia wyrwał mnie Kuro, który z niechętną miną podniósł się. Miałam zamiar już rzucić jakąś kąśliwą. Kiedy poczułam dotyk dłoni na plecach. Niby nic szczególnego, ot „przypadkowe” muśnięcie. Prawie przypadkowe, bo spojrzenie Alfy Wody, które najwyraźniej badało moją reakcję – przeczyło temu. Odwróciłam się.
- Już idziesz? – wyrwało mi się.
- Mam coś do zrobienia – rzucił, choć wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej. Postanowiłam wykorzystać moment i również się podniosłam. Płynnie wyszłam na brzeg, zbierając po drodze pozostawione rzeczy. Zanim minęłam Ayato usłyszałam jego szept, jednak na tyle głośny bym usłyszała słowa.
- Do zobaczenia wkrótce.
Zbyt pochłonięta sytuacją nawet nie zwróciłam uwagi co mówił do mnie Kuro. Rzuciłam jeszcze jedno spojrzenie za siebie, ale napotykając znajomy leniwy uśmiech, przyśpieszyłam kroku znikając na zewnątrz.
- To do zobaczenia – niemal jak echo słyszane przed chwilą, zadźwięczał mi głos Kuro. Dodał jeszcze ten swój specjalistyczny uśmiech i pomknął przed siebie. Wiedziałam, że dorwę go jeszcze dziś, ale na razie potrzebowałam…ujścia. Bo skumulowane myśli i emocje buzowały. Ruszyłam najpierw biegiem, potem niemal w locie zmieniłam postać na wilczą i pędziłam niemal na złamanie karku. Biegłam do momentu, aż brakło mi powietrza w łapanych szybkimi haustami oddechu. Zatrzymałam się jednak dopiero, gdy zwróciłam uwagę na zmiany…
Nie chodzi o jakąś drastyczna zmianę. Ktoś by powiedział, ot są sobie lasy, gęste krzaki, kilka pagórków. Nie, to nie było to. Chodziło o intensywność. Wszystko wokoło wydawało się...bardziej żywe. Kolory bardziej wyraźne, zapachy intensywniejsze. Podejrzewam, że i w smaku dałoby się wyczuć różnicę. O co tu chodziło?
Zmieniłam postać na ludzką i rozejrzałam się. Tak. W oddali dostrzec mogłam  nikłe światełko. Zbliżyłam się ostrożnie i…czyżbym słyszała śpiew? Może nie byłam w tym świetna, ale potrafiłam dostrzec urodę głosu. Głos zdecydowanie kobiecy. Miękki...i ciepły?
Moim oczom ukazała się w końcu scenka. Przy ogromnym drzewie, który gałęziami i korzeniami rozrastał się gdzieś poza obszar widzenia, stała kobieta…z lwem. Dosłownie scena...jak z jakiejś starożytnej pieśni. Lew, mimo postury i nieco groźnego wyglądu, leżał u stóp kobiety o długich, jasnych włosach. I to ona była źródłem światła. Nie bardzo rozumiałam w jaki sposób to robiła, ale cała jej postać była rozświetlona ciepłym blaskiem. Jakby świec. Wyglądało to tak, jakby śpiewała kołysankę…bo i sama lekko poczułam się senna. Z tej sennej wizji wyrwał mnie ten sam ciepły głos, który jeszcze przed chwilą nucił tajemnicza pieśń.
- Wyjdź z ukrycia Moje Dziecko, wiem, że tam Jesteś.
Drgnęłam. „Moje Dziecko”? Już dawno nie byłam dzieckiem. I do jasnej cholery…chyba serio nie byłam w formie, bo dziś to drugi raz, kiedy tak łatwo dałam się dostrzec. Nie tak to zawsze się kończyło. Oczywiście przez myśl znowu mignął mi błękit włosów, ale szybko skupiłam się na zaistniałej sytuacji. Znowu mogłam pozwolić sobie na żart…
- Dobrze „Mamusiu”, już wychodzę – mimo, że słowa nacechowałam ironiczną aurą, na twarzy właścicielki głosu nie pojawił się żaden grymas złości, czy nawet irytacji. Ba. I tak śliczną twarz rozjaśniał jeszcze piękniejszy uśmiech…no ja za cholerę tak nie potrafiłam.
- Cieszę się, że mnie odwiedziłaś – odwróciła się do mnie, gestem dłoni zapraszając bliżej. Nie czułam absolutnie żadnego niepokoju. Wręcz odwrotnie. Dawno nieobecny w mojej głowie spokój zagościł się w najlepsze. Kim ona była?
- Jestem Initium – odpowiedziała, jakby słyszała moje myśli…do czego też już dziś się przyzwyczaiłam. Widać każdy może zaglądać sobie do mojej biednej główki. Nie czułam jednak żadnej „ingerencji” w myślach. Dziwne.
- Jestem Arwetha vel Ralith – nie byłam pewna, czemu przedstawiłam się jej swoim pełnym imieniem, ale…czułam, że tak wypada.
- A co tu robiłaś? – jej głos nadal był gładki. Spokojny, a jednocześnie nie czujący sprzeciwu, ale bez nacisku.
Ej…to ja zazwyczaj byłam od zadawania pytań. Więc do głowy przyszła mi odpowiedź, którą już komuś zaserwowałam.
- A tak sobie biegałam…goniłam królika…czy coś.
- Rozumiem – odparła tylko. Znowu bez żadnej irytacji, czy gniewu.
Czy ja na serio wychodziłam z wprawy? Czy ostrość mojego ciętego języka, gdzieś po drodze się stępiła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz