Nie odzywam się. Ukrywam. I znowu nie odzywam. Chodzę własnymi ścieżkami, tylko czasem jedna wredna istota zwana moją…tzn. Arwe…przecina moje ścieżki. I mimo wszystko wędruję za nią. Choć innymi drogami. Choć zdaje się być strasznie narwana i lekkoduszna, to w rzeczywistości niezwykle inteligentna postać. A maska, którą sobie w ten sposób wykreowała daje jej spokój od natrętnych pytań i myśli. Ja jestem cieniem. Będę cieniem, choć kiedyś było jeszcze coś więcej.
Zniknęła w jaskini, tak jak przewidywałem. Wyczułem te same zapachy, które niosły ze sobą zainteresowanie. Moje zainteresowanie poniosło gdzieś w innym kierunku. Szczególnie, że rzuciła niemal beztroskie myślowe przykazanie…”nie zgub naszej ognistej panienki”. Po czym zamknęła przede mną myśli. Standard, ale aktualnie było mi to na rękę…hm…łapę.
Ruszyłem skręcając na północ, wciąż łapiąc w nozdrza zapach, który mi wskazano. Mimo, że woń wciąż bardzo wyraźnie unosiła się w powietrzu, to co chwila musiałem krążyć i przyśpieszać. Z tego co słyszałem miała na imię Maya. Podążała za nią postać dla niego dziwna. Prawie bez zapachu...jakby przejęła wyrazistość swojej towarzyszki. Jakby nią przesiąkła. Absolutnie tego nie rozumiałem, ale nie miałem zamiaru wnikać. Po prostu podążałem za nimi do momentu, aż zapach się urwał. Krążyłem chwilę, aż zdałem sobie sprawę, że nie szukam tam gdzie trzeba. Śladów doszukiwałem się na ziemi. Tymczasem moje poszukiwane znalazły się w górze. Świetnie. Idiota. Jednak los był łaskawy.
Kilka kilometrów dalej znalazłem przy niewielkiej polanie obie poszukiwane. W dodatku w towarzystwie. Nieprzytomna chyba Maya wisiała bezwładnie na grzbiecie smoka. Obok stała niemal bez wyrazu jej towarzyszka. Choć może nie bez wyrazu…malowała się jej na twarzy nikła forma paniki. Nie wiem. Nigdy nie byłem dobry w odczytywaniu emocji z ludzkich twarzy. Prawdopodobnie wyczułaby mnie bez problemu, ale cała swoja uwagę poświęcała na próby dobudzenia jasnowłosej. A moja zdolność wyciszenia zmysłów dodatkowo zawsze przynosiła efekty. Wiecie, nie tylko chodzi o zapach, słuch, czy wzrok. Potrafiłem wyciszyć nawet te wewnętrzne zmysły. Łącznie z tzw. „szóstym zmysłem”. Może nie miałem wielu umiejętności, ale ta wybitnie była przydatna. I nie zastąpiona podczas polowań…
Chwila obserwacji pozwoliła mi na lepszą orientację w wyglądzie obu dziewcząt. Jak na ludzkie standardy…przykuwały uwagę. Choć znając nieco populację istot żeńskich, zapewne poczucie ich wartości było mocno zaniżone. Nooo…może nie licząc Arwe. Ona zbytnio nie miała kompleksów na punkcie swojej urody…choć nigdy jakoś się zbytnio wyglądem nie przejmowała. Tymczasem pozwoliłem sobie na ujawnienie. Posłałem wyraźną myśl, zaznaczając swoją obecność ciemnowłosej.
Odwróciła się powoli, choć czułem, że zachodzi w niej jakaś zmiana. Czuwała.
- Pomóż mi – rzuciła, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Jakby zwracała się do znajomego. Nadal nie potrafiłem odgadnąć co kryje się jej za myślami, ale szczerość i prostota prośby nie pozwalały mi odmówić. Nie chciałem nawet odmawiać.
- Chodź – posłałem jej myśl i od razu ruszyłem przed siebie. W odróżnieniu jak widziałem od nich, orientowałem się w tych terenach. Może nie znałem wszystkiego doskonale, ale strategiczne punkty miałem obeznane. Jednym z takich punktów była jedna z wielu na tych rozległych terenach jaskinia. Zatrzymałem się, kiedy zorientowałem, że nie idą. Głupia…sama niosła Mayę. Smok raczej nie nadawał się na wędrówkę po ziemi, a Shy, choć zdecydowanie była silną osóbką, dość niezręcznie radziła sobie z niesieniem, szczególnie, że jej pegaz nerwowo stąpał, chyba równie zdezorientowany sytuacją co jej pani.
- Posadź ją na mnie – kolejna moja myśl sięgnęła umysły Shy, która z wahaniem ruszyła w moim kierunku.
- Spadnie – rzuciła w moją stronę słowo, ale jednocześnie zrobiła co jej powiedziałem.
Wbrew pozorom Maya nie spadła. Wzrostem i rozmiarem sięgałem nawet koni, a do tego zdecydowanie szerszy grzbiet, który nie pozwalał się zsunąć dziewczynie. Była zadziwiająco lekka. W którymś nawet momencie poczułem jak zaciska dłonie i wtula twarz w futro. Może mi jednak się zdawało…
Shy odesłała towarzyszy, a sama posłusznie szła obok mnie. Mimo faktu, że mój krok był zdecydowanie szybszy, dotrzymywała mi tempa. W końcu dotarliśmy do celu. Dość nisko osadzona, z obu stron osłonięta zwałami skał i ziemi. Dodatkowo osłonięta masą ziela i drzew. Kędyś zdecydowanie musiała służyć przynajmniej za schronienie w wędrówce. Wszedłem pewnie do środka. Było na lekkim podwyższeniu, więc o wilgoć nie trzeba było się martwić. Dobre miejsce na odpoczynek, którego dziewczęta wyraźnie potrzebowały.
- Rozpal ogień. Ogrzejcie się. Zjedz. Ona obudzi się jutro. Musi wypoczywać. Ja popilnuję.- Starałem się przekazywać jak najprostsze myśli. Niezbyt przyzwyczajony byłem do „rozmów” z kimkolwiek innym niż Arwe…
- Wiem – jedyne słów, które powiedziała od ostatniego momentu. Ułożyła się obok swej przyjaciółki i niemal natychmiast zasnęła. A ja cóż mogłem począć? Nie byłem do czegoś takiego przyzwyczajony…ale spełniłem swoją obietnicę. Ułożyłem się sam w wejściu do jaskini. Najpierw po prostu je obserwowałem. Potem lekko drzemałem, wciąż wyczulony na otoczenia. Nad ranem zaś, nie niepokojony przez żadne zagrożenia upolowałem śniadanie…które ostatecznie rozdzieliłem i zostawiłem przy wejściu. Sam krążyłem czekając, aż towarzystwo się obudzi.
Pierwsza ocknęła się akurat Maya. Lekko zdezorientowana przytomniała, badając otoczenie. Starałem się zbytnio nie ukrywać, pozostawiając swoja obecność w pobliżu.
- Dobrze, że już się obudziłaś. Twoja przyjaciółka się martwiła – standardowo puściłem myśl w jej kierunku. Nie przewidywałem, by nie potrafiła jej odczytać.
- A Ty…mówisz mi o tym bo?... – odwzajemniła się myślą, która mimo lekkiego niepokoju wyrażała raczej zainteresowanie. Ostatnio jak widziałem jej rozmowę z Arwe zupełnie inaczej się zachowywała. Była spokojniejsza.
- Bo o tym wiem – odparłem, próbując stłumić przyjazne raczej rozbawienie – zapytaj Shy.
Wspomniana niemal w tej samej chwili podniosła się z prowizorycznego posłania. Obie zwróciły się w swoją stronę i przez chwilę wymieniały się…myślami, do których nie miałem dostępu. Nie wtrącałem się jednak, czekając spokojnie, aż ustalą cokolwiek.
W końcu Maya spojrzała na mnie, próbowała znaleźć moje spojrzenie, które z przyzwyczajenia ukrywałem. Nie lubiłem patrzeć w oczy. Dziewczyna tymczasem niezrażona uśmiechnęła się. Dziwne to było dla nie zjawisko, bo wcześniej wciąż można było tylko dostrzec mieszaninę smutku, irytacji i gniewu. Wszystko to wymieszane, przypominało raczej wybuchową mieszankę.
- Dziękuję…
- Nairen. Możesz mi mówić Nairen.
- W takim razie dziękuję Nairen. Choć…pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie znaczenie miała twoja pomoc.
Gdybym miał postać ludzką – wzruszyłbym ramionami. Bo nie wiedziałem jak zachować się wobec wdzięczności. Arwe nigdy tego nie okazywała, tak jak ja jej. Dla nas było to naturalne…więc takie zachowania były mi obce. W pewien sposób byłem zawstydzony…choć określenie to było mało przekonujące dla wilka.
Dziewczęta więcej się nie odzywały do mnie. Ogarnęły się bardzo sprawnie i wyszły na zewnątrz. A ja niemal instynktownie, ruszyłem za nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz