Trzy imiona zadźwięczały mi w uszach. Trzy…z czego dwa szczególnie przykuły moją uwagę. „Kuro”, to imię słyszałam wykrzyczane przez Mayę, więc (nie)opanowywana ciekawość trafiła w moją wadę, którą szczególnie lubiłam – dociekliwość. Już wiem, że będę go musiała gdzieś dorwać. Na pierwszy rzut oka wydawał się uroczym przedstawicielem „cherubinowatych”, jak kiedyś określiłam ten typ urody. Jednak pokaz, jaki miałam okazję przed chwilą zobaczyć przeczył temu całkowicie. „Diabełek”, to mi pasowało idealnie.
Drugie imię „Ayato” dźwięczało mi w uszach jeszcze długo po tym, jak zostało wypowiedziane, ale z nieco innych względów. Mój tancerz ostrzy miał w końcu imię…choć sama już mu kilka nadałam. Jednak imiona mają to do siebie, że łączą się z właścicielem niemal jak z duszą. Imię kryło zagadkę, mieściło więcej niż się można było spodziewać. A On był zagadką – tajemniczą i pociągającą. Wciągającą coraz bardziej. I weź tu próbuj się być spokojną…
Damp za to – przynajmniej takie miałam wrażenie – próbował jak najmniej rzucać się w oczy. Trzeba było mu przyznać, że bacznie obserwował całość przedstawianego teatrzyku. Analizował i prawdopodobnie oceniał. Nie sądziłam jednak, by się ze swoimi myślami zbyt szybko podzielił. Kolejna tajemnica do rozwikłania.
Z tego co mówił ów Kuro, miało odbyć się spotkanie alf…Przez głowę przemknęła mi złośliwa myśl, że Maya może nie być zadowolona z tego faktu…. ale w razie czego siłą tam się ja wyciągnie…(nie, żebym ja była tą siłą).
Ale, ale… jak teraz się sprawy miały tutaj? W sumie…przynajmniej w moim przypadku, byłam jednocześnie odprężona i spięta. Moje ciało wręcz emanowało energią po walce, co dawało swoisty rodzaj pozytywnego „kopa”. Z drugiej strony…odzywała się nieco „chłodna” strona mojej osobowości, do której się nie przyznawałam. Zwyczajnie…dawno nie czułam takiego zainteresowania jakąkolwiek osobą. Tak, ciekawiło mnie wiele postaci. Lubiłam zwyczajnie obecność innych. Po prostu. Sprawiało mi to nieopisaną radość. Niezależnie od płci…byleby potrafił (potrafiła) otworzyć buźkę do jakiejkolwiek wymiany zdań…. albo walki. Wtedy słowami były ostrza. Ayato „przemawiał” w każdym znaczeniu tego słowa.
Kuro siedział z założonymi rękoma i z tym słodkim uśmiechem (wiecie, ten typ słodyczy co Ci się wgryza w szyję…jak tylko się odwrócisz), mierząc się spojrzeniem to z Damp’em, to z Ayato. Na mnie zerkał tylko chwilami, chyba nadal próbując odczytać moje zamiary. A potem…mało nie zakrztusiłam się własnym oddechem.
Moje spojrzenie chyba mogło powiedzieć wszystko, kiedy „mój” Kobaltowy Tancerz najpierw zrzucił z siebie bluzę, by po chwili spadły też kolejne wierzchnie ubrania, by ostatecznie zanurzyć się w wodzie. No skubaniec…czy on to zrobił specjalnie? Czy on w ogóle zdawał sobie sprawę, co zrobił? Jakie wrażenie robił? Chciał wywołać atak serca, czy jak? Mój uśmiech znikł i z szeroko otwartymi oczami patrzyłam na to zjawisko. Chyba nawet przestałam przez chwilę mrugać.
- To jak.? Dołączycie się? – rzucił niemal beztrosko.
Niemal. I niemal też jak na zawołanie skoczył za nim czarny kocur (nie…, wcale a wcale mnie to nie dziwiło). Po chwili usłyszałam jeszcze bardziej radosną i beztroską odpowiedź Damp’a:
- W sumie…czemu nie?
I zrobił podobny rytuał pozbywania się ubrań.
Czy ja sobie zamówiłam jakiś pokaz? Bo po chwili z miną dziecka, które coś zbroiło – rzucił się do wody i Kuro. W biegu zrzucając koszulę i pozostałe niepotrzebne aktualnie rzeczy.
Czy ja miałam jakieś halucynacje, czy jak? W powietrzu mi coś tu dodali? I wiecie. Nie chodziło o to, że mi to przeszkadzało, nie byłam jakimś wstydliwym dziewczątkiem. Nic z tych rzeczy. Po prostu prawdopodobieństwo znalezienia się w takiej sytuacji było wprost proporcjonalnie…niemożliwe. I cholera. Była tam On.
- Ej…wasza narwana dziewczynka chyba się waha… - głos Damp’a miał wyraźny ton konspiracji.
- Ee…wiecie, może ja sobie popatrzę tak z brzegu? – odpowiedziałam, kiedy wrócił mi rezon. I jak głupia podeszłam bliżej. Ostrożnie, to ostrożnie, ale kto wiedząc (a przynajmniej domyślając się) jak to się skończy, zrobiłby coś tak głupiego?
Dziwnie omijałam spojrzeniem wzrok Ayato, który wyraźnie mi się przyglądał. Zresztą nie tylko on. Martwiła mnie mina Kuro, która coraz bardziej przypominała minę złośliwego diablika. O tak. Zdecydowanie będzie nosił miano „Diablika”, albo coś w ten deseń. I w momencie, gdy zdałam sobie sprawę, że mam przechlapane (dosłownie), wszyscy trzej prawie jednocześnie odpowiedzieli na moje zadane przed chwilą pytanie.
- Nie. – a Kuro „wystrzelił” z wody, by bez problemu najpierw złapać mnie w pasie, aby potem wziąć na ręce (dodam, że właśnie wyrywającą się) i...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz