Miałem wrażenie, że moje zmysły wariowały. Znowu wszystko zaczęło pulsować i zwijać się w przedziwne, irracjonalne formy. Jedynym stałym punktem odniesienia wydawała się drobna postać w moich ramionach. Nadal cicha, nadal bezwładna. Chwilami moja świadomość przekształcała obraz i widziałem tylko mglisty cień. Musiałem wciąż się skupiać, żeby utrzymać rzeczywistość w takiej formie, jaką ją zastałem. Przypominać sobie też musiałem, że obok idzie jeszcze jedna postać. Jednocześnie cieszyło mnie to…i drażniło. Wydawać by się też mogło, że jest to jegomość, który ukrywa jakiś dziwny grymas…zmęczenia? Nie wiem, większości rzeczy nie byłem pewien, więc i takie spostrzeżenia mogły być tylko jakąś mamiącą mnie iluzją. Mimo, że starałem się iść na tyle ostrożnie, by nie potrącić Arwe, co chwilę łapałem się na tym, że zaciskałem pięści, raniąc sobie dłonie. Jednak ból otrzeźwiał. I tego musiałem się trzymać.
- Nie miałbyś nic przeciwko ujawnieniu mi swojego imienia? – głos, który usłyszałem znowu uświadomił mnie, że nie jestem tu sam. Zerknąłem tylko, by się upewnić, że nie jest to znowu wymysł moich myśli. Jednak był na miejscu, szedł obok mnie, chyba próbując dostrzec coś mojej minie.
- Rain – odpowiedziałem zwięźle i wróciłem spojrzeniem przed siebie.
- A ja Kuro – przyjąłem do wiadomości informację o imieniu i wykrzywiłem znowu usta.
Słowa były zbędne. Nie był też to czas, na jakiekolwiek rozmowy, szczególnie, że moje myśli i tak krążyły wokół jednego tematu – czy ona przeżyje? I mimo, że zapierałem się z całych sił, zimne słowa „martwa” – wciąż kołatało się i obijało w mojej głowie, niczym natrętny, silny ból. Wszystko inne wydawało mi się być zbędne, trywialne i niepotrzebne. Nawet ja sam.
Przez dalszą drogę milczałem i nawet nie próbowałem zaczepiać jasnowłosego chłopaka. On sam chyba też wyczuł, że aktualnie nic nie wskóra pytaniami…a może nie był zainteresowany tym wszystkim? W końcu powinienem sobie przypomnieć, że istoty ludzkie (czy wilcze) nie zawsze wykazywały się jakąś interesownością. Może byłem tylko ciekawym dodatkiem, do zastałego krajobrazu?...ale nie…z zachowania wywnioskowałem, że przynajmniej znał Arwe…więc w pewien sposób musiał być zaangażowany w to wszystko. Nie potrafiłem tylko zbytnio zgadnąć – w jaki dokładnie.
Przytomnieć zacząłem, kiedy wyczułem…nie wiem. Coś na kształt ciepła? Światła? Czegoś bynajmniej przyjaznego, ożywczego. Nawet teren, przez który teraz wędrowaliśmy, wydawał się bardziej bujny. W jakiś pokrętny sposób – znałem to wszystko. Tak działała Natura, która była przecież źródłem życia. Jeśli się nie myliłem w swojej ocenie…rzeczywiście była szansa dla Arwe, szansa dla niego, że to wszystko nie skończy się tak fatalnie, jak się początkowo zapowiadało.
Moje rozbiegane myśli w końcu zatrzymały się w swoim pędzie. Kuro dość bezceremonialnie wszedł pierwszy do jaskini, która się ukazała moim oczom. Widocznie bardzo dobrze znał właścicielkę…właścicielkę? Skąd wiedziałem, że jest tam kobieta?
Weszliśmy do przestronnego pomieszczenia, wypełnionego prawie na każdym skrawku liczną, bujną roślinnością, korzeniami drzew czy bijącym źródłem. Wszystko to, choć na pierwszy rzut oka zdawało się być chaotycznie rozrzuconą przestrzenią, tworzyło scaloną harmonię. Źródłem tej równowagi była właśnie kobieta, która w samym centrum siedziała oparta na tronie…? Wydawała się roztaczać wokół aurę spokoju i powagi…choć jej oczy, niczym bezdenna studnia, kryły tak ogromną wiedzę, że można było utonąć. To co jeszcze dostrzegłem – to malujące się na jej obliczu zdziwienie. Z jednej strony – nie dziwne, w końcu wparowały tu trzy postacie, z czego chyba mego towarzysza rozpoznała, nie wiem jak było z Arwe…i coś widząc bezwładną dziewczynę w moich ramionach, od razu się podniosła, na mnie patrzyła jak na istotę z kosmosu.
Mimo, że nadal trzymałem siostrę na rękach, przyklęknąłem na jedno kolano.
- Pani…wybacz, najście, ale…z tego co powiedział mój towarzysz, byłabyś w stanie JEJ pomóc…- niezależnie od tego gdzie byłem, moje nawyki wobec kobiet nie zmieniły się. Mimo, że mój głos nadal był ochrypły, słyszałem echo odbijane od ścian. Zanim kobieta odezwała się, wyprzedził ją Kuro.
- No to pierwsze koty za płoty… - niemal jak na komendę, do jaskini truchtem wbiegł czarny kocur, który nie odstępował nas ani na krok. Kuro kontynuował dalej - Initium, to jest Rain, Rain, to jest Initium…a tą bezwładną istotę na jego rękach chyba poznajesz…- mimo, że głos był przepełniony ironią, zdawała się ukrywać zmęczenie, które teraz dostrzegałem już dokładnie. Initium. Skądś znałem to imię. Wspomniana podeszła powoli i przyklękła naprzeciw mnie, by złożyć dłonie na twarzy nieprzytomnej dziewczyny w moich rękach. Czułem bijącą od niej moc, która jednak przepłynęła przez Arwe i zniknęła, jakby wchłonięta przez pustkę. Jasnowłosa lekko tylko się skrzywiła, spojrzała na mnie lekko rozbieganym wzrokiem i dopiero po chwili się odezwała.
- Musisz ją położyć…nie mogę jej teraz znaleźć. Chodź.
Po czym wstała i nie oglądając się ruszyła jednym z korytarzy. Spojrzałem z bólem najpierw na Arwe, potem na Kuro, który z przyklejonym uśmiechem opierał się o ścianę.
- Tak, jakbyś nie wiedział, to masz iść za nią – rzucił niemal od niechcenia. Sam ruszył się dopiero, kiedy wstałem i podążyłem za znikającą poświatą, której źródłem była Initium. Zanim ją dogoniłem, pod nogami przebiegł już wcześniej wspomniany kot, który popędził do wyjścia jaskini, by zniknąć w ciemnościach nadchodzącej nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz