wtorek, 2 grudnia 2014

(Wataha Ziemi) od Rain'a

Nie było odwrotu. Nie chciałem odwrotu. Przeraźliwie chciałem wyjść z długotrwałej ciemności, która mnie…wchłonęła, zagarnęła i pastwiła się niczym złośliwe dziecko nad zabawką. Teraz przyszedł czas na koniec pokuty, koniec bycia zbyteczna zabawką. Przenikliwe zimno, buchało z bramy, a same jej ramy czerwieniły się krwawymi liniami znanego wzoru, odtwarzanego nieustannie od wielu lat. Dwie postacie splecione w walce. Dwie postacie, które wciąż napierały na siebie siłą swych mieczy i ostrych spojrzeń. Dwie postacie…które stanowiły tarczę na plecach Arwe. Tarczę, która chroniła ją…ale i odgradzała ode mnie.
Musiałem zmusić się, by choć na  chwilę tę tarczę zneutralizować, drobna rysa, pęknięcie musiała mi pomóc, ale nawet to nie było proste zadanie. Nie licząc faktu, że kryła się za nią ogromna moc i energia, która zaciekle broniła swej właścicielki, wiedziałem, że będzie to miało fatalne, nieprzewidywalne do końca skutki. Nie potrafiłem po prostu określić, ani wyobrazić sobie co się dokładnie stanie, ale „przebicie” się przez taką zaporę było w tym momencie jedyną możliwą szansą.
Palcami delikatnie musnąłem mroźnej powierzchni, niczym skórę kochanki, by po chwili odczuć, furię jaką na mnie wylała. Czułem jak przez całe ciało przechodzą setki tysięcy maleńkich ostrzy, niemiłosiernie parząc, raniąc i szarpiąc. Zacisnąłem zęby i mimo wszystko zaśmiałem się, ignorując narastający ból.
- Przepraszam Sztormiku…- i naparłem całą siłą na drgającą i falującą powierzchnię, tuż między walczące postacie…I wtedy usłyszałem czyjś niepewny głos. Arwe? Co Ty tu do cholery robiła? Przeniknął mnie strach, że coś poszło nie tak. Zdałem sobie jednak sprawę, że bariera łącząca świat rzeczywisty i TO miejsce była na tyle cienka, że ktoś taki jak Arwe, nawet przy jej tarczy…mogła się tu nieświadomie przenieść. Zacisnąłem pięści, gdy widziałem jej drobną postać w takim stanie. Stała niczym duch, cień.  Nie. Tak nie mogła wyglądać. Nie taką ją pamiętał. Nie!
Znalazłem się za nią. Tak dawno jej nie widziałem, że mało brakowało, bym po prostu przyciągnąć ją do siebie. Nie mogłem przecież  tego zrobić. Nie tutaj. Nie w takim stanie. Idiota.
- Rain? – jedno słowo, które wypowiedziała sprawiło, że mało nie zwariowałem. Kiedy ja ostatnio zostałem nazwany swoim własnym imieniem? TUTAJ zawsze byłem nazywany „bramą”. TUTAJ nie było imion, które by Cię personalizowały. TUTAJ, byłem tylko przejściem, drogą…zamkniętą przez własny egoizm…zamkniętą na świat i na światło.
Nie pozwoliłem jej się odwrócić. Oczywiście, że chciałem ją zobaczyć, spojrzeć w twarz…ale nie mogłem na to pozwolić. Nie poznałaby mnie. Nie teraz. Nie kiedy byłem jednym z NICH. Sam się nie poznawałem. Dawny „ja” pozostawał niewidoczny, ukryty, albo…zamknięty. Zatrzymałem ją, po raz pierwszy dotykając. Mimo, że byliśmy w zupełnie innej rzeczywistości, czułem ciepło bijące z jej postaci. Ciepło tak bardzo przyciągające, ciepło rozświetlające mroki ogarniającego bólu. Czy tak właśnie każdy piekielny postrzegał istoty ludzkie? Czy dlatego ludzie byli dla nich tak pociągający?. Na tyle każde z nich pragnęli, że gotowi byli za to za zabić każdego, w szczególności właśnie ludzi. Z zazdrości, nienawiści i braku… Potrząsnąłem głową. To nie moje myśli, nie moje – powtarzałem sobie w kółko, by nie ulec ciągłym podszeptom.
- Jeszcze nie…ale już niedługo się zobaczymy…siostrzyczko – odezwałem się w końcu. Przez lata, prawie zapomniałem kim jestem. Nigdy jednak nie zapomniałem kim dla mnie była Arwe. I nie spocznę, dopóki nie wrócę…ale teraz… - i przepraszam za TO, ale nie miałem innej drogi…- po czym rozcapierzyłem szpony u dłoni i wbiłem ostre końce w drobna postać stojącą przede mną, rozrywając skórę, patrząc jak krople krwi zdobią moje dłonie…, by tym razem całkowicie otworzyć przejście. Wybacz Skarbie, naprawdę wybacz.
Jej krzyk, był ostatnia rzeczą, którą usłyszałem w TYM świecie. Niekończący się krzyk odbijany echem i powracający z większą jeszcze siłą. Potem był znowu ból, który  najpierw rozszczepił każda moją najmniejszą cząstkę jestestwa. Wierzcie mi, nic przyjemnego. Świat przewrócił się kilka razy, wywrócił na drugą stronę, by ostatecznie tańczące cienie i szarpiące płomienie ustały. Teraz nie były w stanie zrobić nic innego – jak mnie wypuścić. Wróciłem…
Coś na kształt zduszonego jęku wydobyło się ze skulonej postaci na ziemi. Sam stałem na wpół spalonej ziemi, która nadal pod stopami dymiła spękana i zbrukana, niczym czarne kamienne pobojowisko. Wszystko wokół było niewyraźnym obrazem parujących cieni i wykrzywionych przestrzeni. Wszystko to jednak się nie liczyło. Słyszałem własnymi uszami, patrzyłem swoimi oczami, nawet krew na rękach…była moja? Cała pulsująca, świszcząca i drgająca mieszanka odczuć uderzyła mnie niczym huragan. Bolesne tornado, które tym razem kręciło się razem ze mną. A mimo to niemal śmiałem się z tego wszystkiego. Moją twarz wykrzywił grymas, który chyba powinien być właśnie uśmiechem. Niesamowicie dziwne uczucie…czuć. Czuć cokolwiek.
Ogarniająca mnie euforia została szybko przerwana świadomością, że to drobne ciało skulone pod ścianą należało do Arwe…bogowie wszystkich światów. Arwe! Leżała tam niczym rzucona w kat szmaciana lalka…tylko ta czerwień psuła to skojarzenie. Krew… Jak lunatyk ruszyłem w jej kierunku. Nadal niepewny swoich kroków i dopiero teraz też dostrzegłem kolejne dwie żywe istoty w okolicy. Kot i mężczyzna.
- Wygląda na to, że to miejsce jest pełne kłopotów?…- głos wyraźnie nie brzmiał rozczarowaniem. Spojrzałem nań uważnej. Mężczyzna…który udawał chłopca, albo odwrotnie. I zdecydowanie to w nim wyczuwałem. Krył w sobie dużo więcej niż pokazywał…ale kto tak nie robił. Zrobiłem minę, która miała sugerować ironię…czyli jeszcze nie zapomniałem jak to jest?
- …rozumiem, że wskazujesz na siebie , jako źródło tych kłopotów?– zakpiłem i zaśmiałem się. Tak, śmiałem się, choć mój śmiech brzmiał raczej dziko. Mój głos. Mój własny głos. Ten sam, którego używałem tak dawno temu. Może to dziwne…ale cieszyłem się tym jak dziecko. I cieszyłbym się pewnie mocniej, gdyby nie fakt, że Arwe nadal trwała nieprzytomna. Zamilkłem więc momentalnie, zmieniając twarz w krzywa maskę skupienia. Zignorowałem więc teraz mego rozmówcę i błyskawicznie pojawiłem się przy leżącej dziewczynie. Klęknąłem przy niej z cichym westchnieniem. Zawiesiłem dłonie nad jej blada twarzą, bojąc się dotknąć. Wyglądała jak porcelanowa lalka, tak krucha, że przy najlżejszym nawet dotyku pęknie na milion kawałków.
- Arwe…Skarbie, obudź się… - szeptałem cicho, by w końcu przełamać się i unieść jej głowę i ułożyć na  moich kolana. Oddychała ledwie słyszalnie. Plamy krwi, które widziałem na niej pochodziły…z ran, które jej sam zadałem. Prawie zgrzytnąłem zębami ze złością. Wiedziałem, że są poważne…ale nie miały jej zrobić takiej krzywdy. Co się stało? Gdzieś Ty uciekła  Arwe?
Prawie jej nie wyczuwałem…a to było najgorsze. Odkąd pamiętałem, zawsze mieliśmy silną więź. Telepatia, to mało powiedziane. Znaliśmy swoje myśli, emocja, swoje nawyki…znaliśmy się nawzajem chyba lepiej, niż samych siebie. Czuliśmy niemal to samo w tym samym momencie. A teraz głucha cisza panowała w moim umyśle. Nie było jej tutaj.
- Nie żebym chciał Ci przeszkadzać…ale zamierzasz się teraz w nią wpatrywać przez następne trzy godziny? - Obróciłem się gwałtownie mrużąc oczy. Ten sam chłopak, o którym przez chwilę zapomniałem stał oparty o ścianę i przyglądał się mi intensywnie - …Czy może jednak zamierzasz zrobić coś, co jej pomoże? – Początkowo chciałem po prostu rzucić się na niego…ale wiedziałem, że to tylko nabyty odruch… Nawet jeśli nie wiedział, że właśnie w tym momencie sprawdziłem dokładnie jej stan…to miał rację. Gdyby były to zwykłe rany – potrafiłbym sam sobie z tym poradzić. Jednak tutaj nie wiedziałem co zrobić. Arwe była teraz gdzieś na granicy rzeczywistości i tego drugiego, mniej śmiertelnego świata. W tym czasie do dziewczyny podszedł czarny kot. Nieufnie patrzył na mnie, jeżąc sierść. Niemożliwe. Wyglądał jakby miał zamiar jej bronić…
- Rozumiem, że Ty też dzielnie już tę pomoc niesiesz? – zwróciłem się do mego rozmówcy tylko na chwilę, by ostrożnie wstać, jednocześnie podnosząc Arwe tak delikatnie, jak potrafiłem. Nawet nie drgnęła, bezwładnie opadła mi na rękach. Skrzywiłem się i wyprostowałem. Na prawdę jej nie słyszałem, nie czułem. Prawie jej nie było. Zacisnąłem zęby.
- Taki miałem zamiar, zanim nie wparowałeś tutaj z całym tym „splendorem”, przerywając mi i drzemkę – zakpił – i mój zamiar doprowadzenia jej do kogoś, kto powinien umieć jej pomóc – ciekawe…nawet w takiej chwili stać go było na ironię. Spojrzałem na niego wzrokiem trochę pustym i nie pasującym do tego groteskowym uśmiechem.
- Skoro takiś chętny. Prowadź. – W tym momencie było mi wszystko jedno kim był. Jeśli był wrogiem, spokojnie może mnie zabić. Traciłem wiarę, że moje przybycie miało jakikolwiek sens…jeśli Arwe zniknie. Nie próbowałbym nawet się bronić.  Jeśli jednak był w stanie wskazać mi kogoś, kto naprawi mój błąd…cóż, może zyskamy coś więcej niż każde z nas się spodziewa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz