sobota, 27 grudnia 2014

(Wataha Ognia) Od Arwe.

Ciemność wcale nie była tak przerażająca, jak mogłoby się wydawać. Ciemność, niczym ciepły koc otulał mnie, chroniąc przed każdym niepotrzebnym teraz zmysłem. Ciemność, która broniła mnie przed rozdzierającą na pół przestrzenią. Z jednej strony niezliczona ilość niepewnych szeptów, wołań, krzyków, bólu, śmiechów…a po drugiej jakaś cicha pewność, kojąca…ale ostateczna.
Wisiałam pomiędzy tymi przestrzeniami nie mogąc się poruszyć. Ciemność oddzielała mnie od każdej z nich. W myślach tkwiła mi tylko jedna myśl – „wybór”. Ktoś…ktokolwiek to był pozwolił mi wybrać, gdzie mam pójść. Z jednej strony tej krzykliwej, pełnej dźwięków i niezrozumiałych odczuć, ciągnęła maleńka cienka nić. Wystarczyło szarpnąć…i zerwę wszystko. Wszystko zniknie, będę mogła pójść w stronę ostateczną. Tylko...czego chciałam? I czego chciałam? Nie pamiętałam przecież nawet tego, kim byłam…a mimo to, wiedziałam, że te dwa kolory były mi ważne. Tylko…po co miałam za nimi iść? Po co miałam iść, gdy czuło się ten dziwny chłód…pojawił się obraz. Ktoś…istota o czarnych jak skrzydło kruka włosach, o niezmiernie bladej cerze…i ziejącym chłodem. Bałam się jej dotknąć…bałam się…bo…musiałabym wrócić do niej? Przerażał mnie ten fakt, że musiałabym złączyć się z tym…zimnym…ciałem. Nie!
Cofnęłam się, próbując wyrwać ciemności, by już nie męczyła mnie obrazami…które mimo mego sprzeciwu wciąż napływały do myśli. Nie mogłam jednak płakać, nie mogłam krzyczeć. Odczuwałam tylko wszystko z każdą chwilą intensywniej, wciąż zmieniające się kolejne obrazy i uczucia. Czy tak będzie bez końca? Ta niepewność…była przerażająca. Może więc…ruszyć w tę drugą drogę? Tę kojącą…ale bez powrotu. Tak…chyba tak…
Potem usłyszałam głos. Głos? Tutaj? Odwróciłam się, próbując znaleźć jego źródło. Szept, który do mnie dotarł wbił się w moja głowę i nie chciał odejść. Tak bardzo znajomy głos, tak bardzo wytęskniony…tak bardzo ukochany...tak bardzo oddalony.
Zielony cień, który szedł po nici w moja stronę. Niewyraźny, zamazany, ale zdecydowanie znajomy. Potrzebowałam go. Chciałam, by się zbliżył, by mnie wyciągnął…ale nie poruszyłam się więcej. Zielony cień też stał, niczym przed szklaną ścianą. Dopiero po chwili moja ciemność przesunęła mnie bliżej nici, bliżej bariery, która oddzielała mnie przed każdą z dróg. Byłam pomiędzy.
Szept powtórzył się. Tym razem niosąc z sobą rozpacz…i radość jednocześnie. Nie rozumiałam co mówił, ale czułam, jak zielona fala, jedna po drugiej próbowały się przebić przez  przeszkodę. Nie działało przecież. Nic się tu nie przedostanie…nic…dopóki sama nie zechcę. Czy więc chciałam?
Zielony cień, niczym szmaragd błyszczał emocjami, które pulsowały i jaśniały z każdym słowem, których nie rozumiałam…ale czułam. Ciepło, które próbowało przekonać mnie, bym poszła z nim, błaganie, które miała mnie przychylić do niego, złość...tak żywa złość, która iskrami sypała się na cienistą postać, raniąc go coraz mocniej…raniąc i mnie. Nie chciałam jego bólu. Chciałam przygarnąć go…a jednocześnie bałam się to zrobić. Stałam już sam milimetr od szklanej ściany przede mną. Ciemność teraz stała tylko za mną, otaczając niczym płaszczem. Dotknęłam dłonią ciepłej powierzchni, dokładnie w momencie, gdy szmaragdowy cień powtórzył mój gest. Teraz już słyszałam co mówił.
- Arwe…
To było moje imię. To byłam ja.
To był moment, moment świadomości, ze jednak wybrałam. Moment, który pozwolił dostrzec iskrzący błękit nici, moment, gdy mój brat – Rain, otulił mnie ramionami, kryjąc przed rozpraszającą się ciemnością, kryjąc przed wszystkim, co mogło mnie zranić, kryjąc przed tym wszystkim, czego się bałam. Tak, już wybrałam wybrała. Teraz muszę jeszcze wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz