piątek, 14 listopada 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

Wpatrywałem się z uporem w sufit. W mojej głowie toczyła się bitwa pytań. Jedno było podstawowe: jak często Dekiel robił ze mnie idiotę? Niestety... na to jak i na inne nie potrafiłem konkretnie odpowiedzieć. Może to był tylko kolejny głupi i bezsensowny żart? Z resztą... co mi to da jak będę tak leżał i myślał "co będzie jeśli"? Raczej nic.
- Carpe Diem. - Rozbrzmiał głos. - Jak tam dzionek mija?
I było oczywiste że to był Dekiel siedzący na biurku. Norma.
- Filozof od siedmiu boleści się odezwał. - Rzuciłem beznamiętnie, spoglądając kątem oka jak bazgra coś na kartce, na kolanach.
- Źle na ciebie działam, więc zapewne ty też taki jesteś. - Zaśmiał się krótko nie odrywając wzorku od szkicu.
- Wymyśl coś lepszego. - Mruknąłem z powrotem wpatrując się w sufit.
- To jest ponad czasowe, jak teks na odpowiedź na "Was is das?", "Kapusta i kwas".
Westchnąłem tylko w odpowiedzi. Tyle pytań i osoba pod ręką która mogłaby na nie odpowiedzieć, lecz mam swój, pewnego rodzaju honor i on dobrze o tym wiedział.
- Ty na serio masz siostrę. - Oznajmił spokojnie.
Podniosłem jedną brew ze zdumienia, lecz nie spojrzałem na niego.
- Przyrodnią ale jednak. - Przestał rysować. - Chociaż nie polubiłbyś jej. - Po chwili znów było słychać "dźwięk" ołówka.
Zamknąłem oczy i starałem się usnąć, maszyną nie jestem więc mój zdrowy rozsądek twierdzi że powinienem się zdrzemnąć.
- Nie przejmuj się, do puki się tu ni pojawi nie masz nad czym dramatyzować. To jest tak jakbyś mruczał że dostaniesz jedynkę ze sprawdzianu dzień wcześniej, a nawet byś się nie uczył.
- Ta iluzja do mnie nie dotarła. - Stwierdziłem sennym głosem.
- To jest tak jakbyś był Oz. - Już się boję co on zacznie klepać... - Który stwierdził że lew i tak zje skrzydlatą małpę przebraną za boja hotelowego i nie chciał jej ratować. - Piękne porównanie... tylko ja tego nie czytałem i nie mam pojęcia czy zabrał to z powietrza.
- Ta małpa to...? - Nie mogłem się pohamować.
- To bez znaczenia. A jaki byłby tego skutek? Sumienie. - Podkreślił ostatnie słowo.
Czyżby zmierzał do cudownego przemówienia na temat sumienia?
- I widzisz... dziwnie to bywa z tym sumieniem. - Bingo, czas się zmywać zanim mi uszy odpadną.
- Duszno się zrobiło, idę się przejść. - Wstałem szybko z łóżka i podszedłem do drzwi.
- Już milczę! - Rzucił w moją stronę ołówek.
Odwróciłem się w jego stronę i spiorunowałem go wzrokiem. Ten zaś powoli odwrócił kartkę na której pisało: "Dopiero to zrobisz".
- I to bazgrałeś przez cały czas? - Spytałem z drwiną wpatrując się w niezdarnie nabazgrane litery.
- Nie kpij ze mnie. Nie mam wprawnego oka co do estetyki. - Zmiął kartkę w kulkę i celnie rzucił do kosza stojącego w kącie pokoju.
Co do estetyki... nasunęło mi się na myśl sytuacja z jego butem... ale starałem się przemilczeć to wspomnienie.
- Ale za to cela masz. - Zaśmiałem się krótko.
- A wiesz przynajmniej o co mi chodziło? Co chciałem ci przypomnieć? - Spytał grzebiąc mi po szufladach biurka.
-  O mój sen? - To jedyne co mi przyszło do głowy... chociaż brakowało temu logiki... skąd niby miał o nim wiedzieć?
- Tak... - w jego głosie była niepewność, chyba usłyszał moje zdziwienie, lecz nie przestawał penetrować zakamarków.
- Mniejsza. - Podszedłem do Ducha, który właśnie schylał się i zaglądał pod łóżko. - Czego ty właściwie szukasz w moim pokoju? - Zaakcentowałem słowo "moim".
- Kota. - Odpowiedział krótko. - Płci żeńskiej. - Wstał z podłogi i otrzepał się. - O, jest. - Wskazał palcem za mnie.
- Rokita to kocur. - Oznajmiłem nie odwracając się za siebie.
- To nie jest Rokita, to nie jest kocur, to nie jest kot Ayato. - Stwierdził i zmieszany przejechał ręką po włosach i wbił wzrok w sufit aby uniknąć mojego spojrzenia.
Podniosłem brwi z zdziwieniu i odwróciłem się za siebie. Wzdrygnąłem się ze zdziwienia, gdyż ten kot rzeczywiście nie był kocurem mej Alfy. Jego wzrok przenikał na wylot i właśnie to było powodem mego nieprzyjemnego wzdrygnięcia. Miał złoto-kremowo-brązowe futro. Był jednokolorowy, w sensie... trudno mi określić kolor jego futra.
- Skąd wiozłeś tego mutanta? - Cofnąłem się do tyłu o krok.
- Mutanta? - Wręcz wykrzyczał te pytanie z nie małym zdezorientowaniem.
- Znam te spojrzenie. - Tłumaczyłem nieco zdenerwowany.
- Bo to nie jest mutant, to nie jest kot, to jest... Bella. - Chrząknął.
- ŻE CO?! - Chwyciłem go za bluzę i nim potrząsnąłem.
Zamiast odpowiedzi od Dekla, usłyszałem syk kota, który zwinnie wskoczył na biurko i usiadł na jego krawędzi wdzięcznie obwijając ogon wokół łapek. Puściłem Dokiego i podszedłem do kocicy. Nie mogłem uwierzyć w to, w co zaraz zrobię.
- Bella?
Zwierzak mruknął cicho w odpowiedzi.
Oniemiały odwróciłem się znów w stronę Ducha.
- Kiedy mi to wytłumaczysz? - Spytałem siląc się na opanowanie.
- Potem. - Uśmiechnął się z premedytacją i znikł.
Westchnąłem i nie mając pojęcia co robić w obecnej sytuacji, powróciłem do planu "drzemka". Położyłem się powoli na posłaniu i gdy zamykałem oczy usłyszałem po raz kolejny mruknięcie, a po chwili drapanie po ręce. Na początku to zignorowałem, ale przekaz chyba nie dotarł.
- Tutaj nie jesteś moją szefową.
Bella głośno zasyczała co zapewne miało oznaczać "jestem nią, zawsze i wszędzie idioto".
Więc, nieco niezadowolony z obrotu spraw położyłem się na boku, ustępując tym samym nieco miejsca kocicy.
Mam wrażenie że pojęcie "mój dom" straciło już dla mnie całkowicie sens. Chyba najwyższy czas trochę nauczyć ich pokory... ale jak? Skoro to oni(Dekiel i Bella) zachowują się tak jakby mi dawali do zrozumienia że muszę się ogarnąć bo w przeciwnym razie wszyscy będą mną pomiatać. A może właśnie o to im chodzi... raczej nie, to nie w ich stylu... mniejsza, muszę nieco zregenerować siły, chociaż wątpię abym mógł spokojnie usnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz