Sory zniknęła. Zaczynało mnie to martwić (oczywiście Kuro nie obchodziło to w najmniejszym stopniu, zawsze twierdził, że ze zmartwieniami wyrabiam normę za naszą dwójkę). Owszem, zwykle Sorze niejeden raz zdarzało się zniknąć na dłuższy czas, ale jednak... Mimo tej świadomości nie mogłem przestać się martwić jej nieobecnością.
Westchnąłem. W jaskini byłem sam, nawet nie było tutaj Gościa od Jednorożca, więc przy jej wielkości wydawała się pusta i odrobinę przygnębiająca, ale tak serio to mogłaby być mniejsza, bo miałem dziwne wrażenie, że jeśli ktoś wejdzie tam za głęboko to się zgubi. Wątpiłem, abym tą osobą był ja lub Kuro (zbyt dobra orientacja w terenie), ale jednak... Westchnąłem ciężko.
Pewnie i tak znowu jest w jakimś innym wymiarze, albo coś. Wiedząc, że o ile nie zacznę robić coś innego to znowu wrócę do szukania Sory, podniosłem z półki pierwszą lepszą książkę. Nawet, jeśli zrobiłem tutaj kompletne przemeblowanie to wszystkie stare książki zostawiłem - być może mogły zawierać jakąś ciekawą treść lub zaklęcie (kiedyś próbowałem szukać zaklęcia na odbudowanie kręgosłupa moralnemu pewnej osobie, ale nic takiego nie znalazłem - może to oznaczało, że w pewnych ciężkich przypadkach już nawet magia nie pomoże?).
Uśmiechnąłem się pod nosem. Wątpiłem, aby jemu cokolwiek pomogło, ale były zalety takiego towarzystwa. Ilekroć chciałem się odstresować wystarczyło pomyśleć, jak mu przykładam i od razu poprawiał mi się humor, a jeśli jeszcze naprawdę udało mi się to zrobić to prawie nic nie mogło mi popsuć humoru przez pozostałą resztę dnia.
Książka w sumie nic ciekawego... A raczej zrozumiałego. Coś na temat medycyny, ale osobiście nigdy nie musiałem się tym zajmować i miałem nadzieję nie mieć, ponieważ wątpiłem, abym miał w tym talent - dla mnie ta książka równie dobrze mogłaby być napisane językiem protoberberyjskim* (a nie znam tego języka zbyt dobrze, bądźmy szczerzy - w ogóle go nie znam) i bym zrozumiał mniej więcej tyle samo.
Odłożyłem książkę na półkę. Podejrzewałem, że na razie będzie ona tylko stała i systematycznie pokrywała się kolejną warstwą kurzu o ile nie znajdziemy, jakiegoś medyka - ale komu chciałoby się przychodzić na takie odludzie? Wątpiłem, aby ktokolwiek nowy się tutaj pojawił w najbliższym czasie. Nie sądziłem, aby hobby wszystkich wilków były odwieczne wędrówki, a nawet jeśli były i jakiś by tutaj przypadkowo trafił nic nie gwarantowało, że taki osobnik tutaj zostanie.
Westchnąłem zaglądając do jednej z wnęk jaskini. Z wrażenia wypuściłem powietrze i moje ręce zacisnęły mi się pięści. Ostatnim razem mu odpuściłem, ale teraz...
Patrzyłem na piękny pokoik w kucyki pony, przy wejściu była karteczka "pokój Akkiego". Taaak... Tym razem mu już nie odpuszczę, jak zrobiłem po tym, jak wspaniałomyślnie przyczynił się do spalenia jednej z łąk i kawałka lasu.
Wątpiłem, aby na jednej części jaskini się skończyło. Złe przeczucia poprowadziły mnie do następnych grot.
Co było dalej?
Sala do tortur
Stajnia dla czegoś co wyglądało, jak zmutowany z pszczołą kucyk pony (skąd on to wytrzasnął), cud, że to jeszcze nie rzygało tęczą... A może... Kto wie.
Spojrzałem na podłogę. Gorzej. To nie rzygało tęczą. To srało tęczą.
Kolejna komora była wypełniona niezidentyfikowaną mazią (może karmą dla kucyka?), miałem co do tego złe przeczucia. Najpierw wziąłem monetę z mojej kieszeni i rzuciłem. Stopiła się od razu po zetknięciu z tym czymś. Zresztą wszystko w pobliżu tego włącznie ze skałą jaskini też powoli się topiło. Znowu w mojej głowie pojawiło się pytanie "skąd on to wytrzasnął?".
Przywróciłem wszystko do prawidłowego stanu prawidłowego, a stado (tak, było ich więcej) niezidentyfikowanych genetycznie mutantów-kucyków posłałem do innego wymiaru, żeby tam wszystko smarowały swoimi tęczowymi odchodami. Oczywiście z każdą kolejną grotą i nowością, jaką przygotował Kuro mój poziom irytacji się podnosił. Jakim cudem przez te kilkaset lat nie wyczerpały mu się te głupie pomysły. Był niczym mały irytujący bachor, który nie znał swojego miejsca. Owszem, silny bachor, przebiegły bachor, ale jednak bachor.
Problem był w tym, że mądrą osobę jest o wiele trudniej zabić od przykładowego potężnego głupka, nawet jeśli jest od niego słabsza. Kuro ewidentnie nie był głupkiem i był całkiem potężny, więc zabicie jego było dosyć trudne, jeśli miałbym zabierać się do tego sam... Chwila, a co jeśli nie będę tego robił sam. Znałem dosyć dużo osób, które by się go pozbyło i nawet tutaj znałem taką pewną osóbkę, która była tutaj całkiem potężna, chociaż ostatnio zdawała się za mną odrobinkę nie przepadać, to myślę, że w tym przypadku nie będzie miała nic przeciwko współpracy. Nienawiść przeciwko niemu potrafi pogodzić innych ludzi.
Wyszedłem z jaskini Mroku i stanowczym krokiem skierowałem się w stronę Ognia. Już niemalże po chwili natrafiłem na zapach Mayi, jednak było oprócz tego coś jeszcze... Zwolniłem kroku zastanawiając się co to mogło być, lub raczej: kto to mógł być. Z tego co wiedziałem dotychczasowo Wataha Ognia liczyła dwie wadery i tylko tyle, więc...?
Usłyszałem, jakiś szelest przed sobą. Kolejny powód, aby zwolnić. Słodko. Czyli tutaj było o wiele więcej osób, niż mogłoby się początkowo wydawać. Nieznany osobnik, Maya, Shy, ja... I co jeszcze? Jakoś nie miałem ochoty się dowiadywać, ponieważ cichy głosik rozsądku w mojej głowie (coś co większość osób wprost uwielbia ignorować) podpowiadał mi, aby tak się nie spieszyć. Poczekać chwilę i będzie po wszystkim.
W sumie to Initium wspominała coś, że ta kraina niekoniecznie jest nastawiona przyjaźnie pod każdym względem do jej mieszkańców - skojarzyło mi się. - Może coś tam było?
Cokolwiek to było nie minęło dużo czasu, nim to dziwne wrażenie zniknęło, więc po prostu ruszyłem dalej przy okazji zauważając, że zapach tajemniczego wilczego osobnika znacznie się osłabił, jednak Mayi i Shy pozostał taki sam. Podsumowując: rozdzielili się. Mi to pasowało, nie chciałem mieszać do tego osób trzecich, które nie miały z tym bachorem nic wspólnego, ponieważ mogłyby z tego wyniknąć problemy.
W końcu dotarłem do tej dwójki.
- Akki, co ty tu robisz? - Maya zadała rzeczowe pytanie.
- Widziałyście gdzieś Kuro? - Zapytałem.
Żądza mordu, jak do tej pory wciąż mnie nie opuściła, chociaż odrobinkę, ale to dosłownie odrobinkę się osłabiła.
- Zaręczam ci, że gdyby Kuro był gdzieś w pobliżu to już tu byłby wielki krater - zamiast Mayi odpowiedziała Shy.
W sumie to bym się nie zdziwił, gdyby tak było z jego talentem do irytowania ludzi.
- Co znowu zrobił? - Zapytała Maya.
Wolałem nie wdawać się w szczegóły z jego pomysłowością.
- To może pomożesz mi go szukać, a potem we troje - czemu uwzględniłem w tym Shy nie wiedziałem, w końcu była raczej jedną z nielicznych osób, które nie miały z nim nic wspólnego - a potem we troje zrobimy wielki krater? - Zaproponowałem.
- Proponujesz mi spisek przeciw Kuro? - Zapytała zainteresowana.
Najwyraźniej szybko pojmowała.
- No tak - potwierdziłem.
- Przeciwko Kuro... Zawsze, wszędzie i z każdym - odpowiedziała kompletnie ignorując swoją towarzyszkę, która nie wydawała się być zbytnio zachwycona tym pomysłem.
- Słuchaj... Co rozzłościłoby Kuro na maksa, wiesz, tak, że sam by do nas przyleciał?
Zastanowiłem się chwilę. Było takie jedno pudełko pączków za którego zniknięcie mógłby zniszczyć całe Immortal Wolves, ale wątpię, aby był na tyle nierozsądny i wracał do jaskini, jeśli wziął pod uwagę fakt, że mogę tam być, więc raczej odpada.
Hmmm... Coś, aby go rozzłościć, ale zaraz... Czemu od razu go denerwować? Przecież celem tego jest, aby on sam tutaj przyszedł, więc wystarczy osiągnąć ten cel.
- Mam pewien pomysł - przyznałem. - Niekoniecznie go rozzłości, ale na pewno będzie bardzo skuteczny, jeśli chcesz go zaciągnąć - powiedziałem.
Maya czekała na kontynuację.
- Potrzebne będzie pudełko pączków... - Mruknąłem zamyślony.
Nie znałem się zbytnio na pączkach, a na pewno nie w takim stopniu, jak Kuro, ale próbowałem sobie przypomnieć, jakie były jego ulubione, a przynajmniej takie, które lubił i których zapach zwróciłby jego uwagę.
W końcu w moich rękach pojawiło się, jakieś pudełko pączków (nie, żebym potrafił wymówić tą nazwę, to był jakiś zagraniczny ludzki specjał).
- Czemu akurat pączki? - Zainteresowała się Maya.
- Bo on ma słabość do pączków? - Zaserwowałem jej tą niezwykle użyteczną informację.
- Chodźcie - powiedziałem ruszając w stronę Mroku, uznałem, że powinno się je zostawić w miarę blisko naszej watahy, jeśli chciało się zwrócić jego uwagę, jednak nie musiałem tego robić zbyt blisko, ponieważ miał on nos, który potrafił wyczuć świeże pączki z odległości kilkunastu kilometrów i określić ich dokładną markę (nie pytajcie się mnie, jak to działa, ponieważ dla mnie to wygląda niczym czarna magia).
- I teraz wystarczy chwilę poczekać - podsumowałem po zostawieniu pączków. - Może w jakimś miejscu w którym od razu, by nas nie zauważył.
- To zadziała? - Usłyszałem zwątpienie w głosie Mayi.
- Zadziała - zapewniłem ją. - W jego przypadku to na pewno zadziała.
Nie minęło nawet 15 minut, kiedy w pobliżu wyczułem obecność Kuro, który podświadomie lub świadomie kierował się w stronę tego zapachu, czyli prosto do mnie i Mayi. Pewnie wiedział, że to pułapka, ale nawet jeśli to wiedział to i tak przyszedł.
Obrzucił wzrokiem pudełko pączków leżące na pniu, wziął je, otworzył, usiadł i zaczął jeść, a w momencie kiedy skończył odwrócił się w naszą stronę.
- A więc o co chodzi? - Zapytał. - Jeśli chodzi o zastanawianie pułapek to najwyraźniej nie macie w tym talentu - dodał. - Ponieważ ta chyba właśnie nie zadziałała.
- A kto mówił, że to miała być pułapka? - Zapytałem wychodząc z cienia drzewa. Maya stała obok mnie. - Po prostu użyłem skutecznego sposobu, aby ciebie tutaj zaciągnąć.
- Jeśli rzeczywiście ci o to chodziło to wtedy owszem, mogę przyznać, że jest to skuteczny sposób - odparł. - A więc zobaczmy co my tutaj mamy... - Przyjrzał się nam. - Dwie, nie... Trzy osoby, aczkolwiek nie znam intencji tej trzeciej do końca - chyba miał na myśli Shyine. - Które wydają się mieć przeciwko mnie jakiś spisek - oznajmił. - W dodatku Maya zdaje się być dosyć chętna do walki zawsze i wszędzie ze mną, a u ciebie wyczuwam podwyższoną rządzę mordu - przyjrzał się nam. - Mam mówić dalej, czy od razu przejdziemy do rzeczy? Spróbujecie mnie zabić, nie uda wam się i wszyscy szczęśliwie się rozejdą...? - Zawiesił głos.
- Chętnie - powiedziała Maya. - Tylko, że wszyscy szczęśliwie się rozejdą po zobaczeniu twojego trupa.
- Wybacz, ale na to pozwolić nie mogę - uśmiechnął się niewinnie. - Mam jeszcze parę rzeczy i pomysłów, które chcę zrealizować w życiu. Poza tym myślałem raczej o zorganizowaniu sobie jakieś ciekawszej śmierci, niż z ręki dziewczyny, która nie potrafi zapanować nad swoim temperamentem - zaserwował jej niewinny uśmiech.
On chyba naprawdę prosił się o to, aby tak chociaż z raz, albo dwa razy zabić. W każdym razie na pewno zamierzał doprowadzić Mayę do szewskiej pasji, nawet jeśli wiedział, że stanę po jej stronie, a nie po jego. Ciekawe tylko niby jak zamierzał z tego wszystkiego wyjść żywy, ponieważ ja zamierzałem zrobić wszystko, aby to temu bachorowi, który uwielbiał się bawić kosztem innych utrudnić.
____________________________________________________________________
*jeden z prajęzyków (tą dziwną nazwę wyszukałam na wikipedii, jako ciekawostkę xd)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz