czwartek, 27 listopada 2014

(wataha ognia) od Arwe

Ciemność ogarnęła mnie tak szybko, że już nie pamiętałam o czymkolwiek innym. Ciemność pod powiekami i w myślach niczym żrący jad przenikała i wypalała najmniejsze cząstki…mnie. Ciemność, która wchłaniała i drgała niczym struny jakiejś pokracznej gitary. A wszystko to przeplecione bólem. Dziwne. W końcu jeśli tylko śniłam, to nie powinnam odczuwać takich bodźców? Rozumiem strach…ale ból? A w moim przypadku jedno i drugie przeplatało się ze sobą, jakby walcząc o królowanie… Do tego przenikliwy chłód, który raczej palił, wypalał i krążył wokół, zataczając coraz bardziej ostre kręgi.
Całość tej dziwnej, mrocznej maskarady, zostało przerwane przez…ciepło? Nie wiem, jak mogłabym to nazwać inaczej. Niczym mała kula kojącej aury, która przylgnęła do mnie, dając tę maleńka chwilę oddechu i światła. Choć nie przeganiało ciemności, to dawało nikłą nadzieję, że się w końcu obudzę, albo wyjdę?
Nieustające głosy wokół mnie drażniły, straszyły, śmiały się. I jeden znajomy głos, który kiedyś znałam. Głos uspokajający i przepraszający, który jednak nikł pośród tłumu zgrzytów, warknięć i szeptów. Czemu mnie tu zostawiasz samą?
Z całej tworzącej się masy głosów i cieni, w końcu dotarł mnie głos bardziej czysty, wyraźny. Ten też znałam. Skąd? I czego chciał? 
Szarpnięcie. I ciemność zaczęła się rozmywać. Budziłam się? To był tylko sen? A może nadal śniłam?
Twarz, która pojawiła się przede mną wydawał się bardziej realna od pozostałych cieni. Znałam właściciela tej „dziecięcej” buźki. Diabełek.
-  Kuro?. - Wypowiedziałam jego imię, nadal nie będąc pewna, co tak naprawdę jest rzeczywiste. Byłam teraz w jaskini…ale cienie nadal tańczyły wokół. Tylko asasyn Mroku i…kot, wydawali się być moimi łącznikami z rzeczywistościom. Wszystko wokół zaczęło wirować, mieszać się, drgać i zmieniać, niczym ciasto. Jedne kształty powstawały, by po chwili runąć na ziemię i pełznąc w moją stroną w zupełnie innej formie. I znowu wyraźniejszy obraz. Znowu Kuro.
- Arwe…Możesz mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? – Arwe? To chyba było moje imię, ale brzmiało dziwnie obco. Nie rozumiałam o co mnie pytał. Nie rozumiałam w ogóle co się dzieje. Nie byłam pewna nawet, czy mój głos ma dźwięk, czy to kolejna złuda.
- …Ale o co chodzi? – a jednak to był MÓJ głos. Mój…więc musiałam istnieć. Nie byłam jednym z cieni. Trzeba mi chyba wrócić? Oparłam się dłonią o chłodną skałę…czemu miałam tak lepkie dłonie? I ten drażniący, słodki, metaliczny zapach. Nie podobało mi się to, ale chciałam wyjść…
Z chwilą jednak, gdy o tym pomyślałam, coś chwyciło mnie z każdej strony i wciągnęło w dół. Nie dałam rady się bronić, gdy wbili pazury w moje ciało wlewając ból i przerażenie. Próbowałam krzyczeć, ale mogłam tylko jęknąć.
Zapadł w ciemność jeszcze większą niż na początku. Myślałam, że zostałam sama, ale wszystko ucichło tak bardzo, że słyszałam przestraszone bicie własnego serca. Nie byłam sama. Ktoś stał tuz za moimi plecami. Ktoś bardzo, bardzo znajomy. Ktoś, kogo nie widziałam bardzo długo, a mimo tego wiedziałam kim był.
- Rain? – wyszeptałam cicho. Mimo tego, mój głos rozszedł się echem, potęgując efekt, więc imię brzmiało jeszcze chwilę w moich uszach. Chciałam się obrócić, ale nie pozwolił mi, kładąc dłoń na moich plecach.
- Jeszcze nie…ale już niedługo się zobaczymy…siostrzyczko… - nie chciałam płakać, nie dało się przecież płakać w snach prawda? A mimo to, pierwszy raz od wielu lat, gorące krople spływały mi po policzkach. Jego głos rozbrzmiał jeszcze raz – i przepraszam za to, ale nie miałem innej drogi…- po tych słowach poczułam, jak coś ostrego wbiło mi się w plecy,. Niczym szponami, rozdarł skórę i wbił się głębiej w ciało, do kości. Krzyknęłam przeraźliwie, by po chwili, w końcu zapaść w cichą ciemność bez jakichkolwiek majaków, zjaw, czy cieni. Wszystko ucichło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz