środa, 12 listopada 2014

(Wataha Ognia) od Arwe

Nie podejrzewałam siebie, że mogę tak szybko usnąć, ale ciepło bijące od wody szybko otuliło mnie płaszczem senniejszym, niż niejeden lek. Sny oczywiście miałam niespokojne, dodatkowo nadal czułam lekkie pieczenie na plecach, które odzwierciedlało się w snach ciągłymi atakami jakichś czarnych, pokracznych stworzeń. Wśród sennych cieni wciąż dostrzegałam jedną postać – Rain. Cały czas na wyciągnięcie ręki…a jednocześnie zbyt daleko. Wszystko w dziwnej, czarno-czerwonej przestrzeni, w której każdy cień zmieniał się, rósł, rozpadał, atakował, szarpał. Wszędzie ból, który wnikał w najmniejszy skrawek ciała i duszy? Nawet tutaj nie potrafiłam płakać, choć miałam wrażenie, że moje ciało wybuchnie. Zaraz…jakie ciało? Czy ja miałam jakieś ciało? Czy coś istniało poza tą ciemnością i strachem?...
Jedna z poczwar sennych w końcu uczepiła się moich ramion. I już miał pchnąć mnie w czarnizną czeluść i rozerwać, gdy poczułam, że się unoszę. Latałam? Nie. Ktoś mnie unosił, wyrywając z ciemnych majaków. Kto to był? Nie widziałam. Czułam tylko czyjąś obecność od której biło bezpieczeństwo i ciepło. Cały strach gdzieś minął. Kim jesteś?
Ciemność gdzieś zniknęła i pozostał ze mną maleńki ciepły kształt, który przyciągnęłam do siebie. Teraz nie czułam bólu. Zapadłam w sen bez jakichkolwiek zmor, czy majaków. Byłam bezpieczna, a mruczące ciepło koiło poszarpane wcześniej nerwy….zaraz…mruczenie?
O tworzyłam ostrożnie oczy. Przede mną, bardziej wtulony we mnie leżał zwinięty w kłębek kto. Rokita? Co ty tutaj robisz?.... Zaraz. Zaraz…leżałam na łóżku. Czy ja się kładłam do łóżka? Gdzie ja byłam?
Powoli przytomniałam i kojarzyłam kolejne fakty. Kładłam się…przy źródle? Czy czegoś nie pamiętałam? Uniosłam się powoli na łokciu, odgarniając z twarzy, potargane nieco włosy. Zamarłam w pół-ruchu.
Leżałam na łóżku. Tak. A na brzegu, siedział oparty o ścianę…Ayato. Wstrzymałam oddech próbując zahamować rosnąca panikę. Jak ja się tu do cholery znalazłam? Jak?! Uspokoiłam się nieco dopiero, gdy dostrzegłam, że Alfa ma przymknięte oczy. Oddychał miarowo. Spał? Choć tego nie mogłam być pewna. W końcu często widywałam go właśnie w takiej pozycji.
I co teraz zrobi? Przecież nie zwiję cichaczem? A może?...Tylko co niby potem miałabym mu powiedzieć? Westchnęłam cicho. A czemu mam uciekać?...
Podniosłam się do pozycji siedzącej, czym zbudziłam Rokitę, niezadowolonego chyba z faktu, że stracił dodatkową „grzałkę” w postaci moich ramion. Pogłaskałam go, a ten łobuz wtarabanił mi się na kolana.
- Złaź Przystojniaku…muszę wstać – powiedziałam najciszej jak potrafiłam. Jednak jak widać…niewystarczająco cicho dla wprawnego ucha.
- Wybierasz się gdzieś? – głos Ayato rozbrzmiał po pomieszczeniu. Odwróciłam się w jego kierunku. Na jego twarzy widniał znajomy leniwy uśmiech. Oczy miał zdecydowanie otwarte. Czyli jednak nie spał. Odwzajemniłam uśmiech, choć mój raczej wyrażał więcej paniki niż rozleniwienia.
- A tak…tylko…- zaczęłam nieco niepewnie, ale weźcie…czy ja zawsze muszę się tak przy nim zachowywać? Podniosłam wyżej oczy, patrząc wprost w jego błękitne ogniki. – Jak się tu znalazłam?
Ayato nadal siedząc w tej samej pozycji, najpierw zlustrował mnie od góry do dołu, by dopiero potem odpowiedzieć na moje pytanie.
- Cóż…. Znalazłem Cię przy MOIM źródle, więc uznaję, że wszystko co się tam znajduje...jest moje… – Ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował, a ja prawie się zakrztusiłam. Po chwili jednak wykrzywiłam usta w uśmiechu. Przysunęłam się bliżej krawędzi łóżka i skrzyżowałam ręce.
- Czyli…jakbyś znalazł tam przykładowo Kuro…to też byś go TUTAJ przyniósł?
Błękitnowłosy przymrużył oczy, ale czułam, że rozbawiłam go tymi słowami. Przechylił leniwo głowę na bok, nadal mnie obserwując. Odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A Ty…do każdego pokoju wchodzisz, pod nieobecność właściciela? Przykładowo…do Kuro? – zawiesił głos widząc moją minę, ale nadal rozbawione ogniki tańczyły w jego oczach. Oczywistym było, że się domyśli mojej wcześniejszej wizyty tutaj. I jak teraz wybrnąć?
- Tylko w bardzo wyjątkowych…sytuacjach? I…to nie jest to samo. Ja nie uznałam tego pokoju za swój…
- Czemu nie? – prawie się zaśmiał. Nie no…już głupiałam przy nim. Co niby sobie wyobrażał? Wydęłam usta mrużąc przy tym oczy. Ładnie tak sobie ze mną pogrywać? Wstałam z łóżka i szybko stanęłam przed nim. Miałam cichą satysfakcję widząc jego zaskoczenie. Uśmiech nadal drgał na jego ustach. Usta…kolczyk…cholera. Czy on musiał być tak przystojny? Podniosłam znowu spojrzenie na oczy. Wyciągnęłam rękę i palcami pchnęłam go w pierś.
- Bo…- znowu ten sam myk, jak w sytuacji pod drzewem. Złapał mnie za rękę, ale tym razem po prostu przyciągnął do siebie. Prawdopodobnie wylądowałabym na nim…ale zatrzymałam się drugą ręką opierając ją o jego bark. Moje włosy opadały na jego twarz. Jego oczy otworzyły się szeroko. Opanowałam odruch szybkiej ewakuacji i rosnącego gorąca. Odezwałam się cicho, dalej kontynuując przerwane zdanie - …nie zawłaszczam sobie cudzych rzeczy…czekam aż same zechcą być moje. – po czym odepchnęłam się od jego ramienia i wstałam z rosnącym uśmiechem. Odeszłam dwa kroki i jak gdyby nigdy nic rozejrzałam się po pokoju kolejny raz (od wczoraj). Ayato tymczasem dalej bawił się w obserwatora. Założył dłonie pod głowę i z kpiarskim uśmiechem patrzył na moje poczynania.
- Piękna gitara, świetne gry… – wyliczałam wskazując palcami, a w momencie gdy miałam rzucić jakiś tekst o ilości broni na ścianie, lżący do tej pory kot zeskoczył na ziemię, lądując przy rzeźbionej szafce. I niby jak to kot, zaczął bawić się jakimś niedużym białym przedmiotem, który zawieruszył się gdzieś pod szufladami. Schyliłam się zaciekawiona, a kocur niemal z dumą odsuną się, pokazując swoją „zabawkę”. Dodatkowo łasząc się do mojej nogi, jakbym odkryła jakiś skarb. Podniosłam ów przedmiot. Tabletka? Niewielkim druczkiem widniał na nim napis „vicodin”. Odwróciłam się w stronę Ayato.
- Co to…jest? – pierwszy raz dostrzegłam zmieszanie na twarzy Alfy. Zacisnął usta, a całe wcześniejsze rozbawienie prysło niczym mydlana bańka – co to jest? – powtórzyłam pytanie, czułam że jest z tym coś związane większego. Ayato podniósł się i zbliżył powoli do mnie. Na jego twarzy pojawił się dziwny twardy wyraz. Cofnęłam się lekko. Stanął przede mną.
- Nic…czym powinnaś się interesować – powiedział chłodno. Zbyt chłodno. Wyciągnął rękę, chyba po to bym mu oddała owe znalezisko.
- Skoro jest to nic…- siliłam się na opanowanie, ale zabolała mnie jego reakcja. – to pozwolisz, że to sobie zachowam…- cofnęłam się znowu o krok. Ayato zmarszczył brwi. Wyglądał teraz, jakby walczył sam ze sobą. Zignorowałam kolejną falę smutku i przyoblekłam maskę uśmiechu. Po czym nic już nie mówiąc odwróciłam się i ku mojemu większemu smutkowi – niezatrzymywana, wyszłam z pokoju. Pozostałą część drogi do wyjścia pokonałam biegiem, nadal zaciskając dłoń na „znalezisku”. Po drodze nie mijałam już zostawionego biurka, więc Damp musiał go jednak wstawić znowu do swojego pokoju. Samego Dampa też nie widziałam…choć może to i dobrze. Nie miałam siły chwilowo z nikim rozmawiać. Ruszyłam biegiem, niemal w locie zmieniając się w wilka. Musiałam gdzieś odsapnąć. Szczególnie, że skóra na plecach niemal jak na komendę znowu paliła ostrym bólem. I teraz już nie wiedziałam, czy kręciło mi się w głowie od natłoku myśli? Czy od czegoś zupełnie innego. Skrzywiłam się. Może powinnam się nauczyć, że nic nigdy nie idzie tak jakbyśmy chcieli… Ostatecznie nie wiem gdzie trafiłam, choć czułam, że jestem gdzieś na granicy Watahy Ognia. Wbiegłam do pierwszej lepszej jaskini i ułożyłam pod ścianą, czując kolejną fale bólu. Zupełnie jak we śnie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz