niedziela, 16 listopada 2014

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

- Chciałabym miło tu spędzić czas, ale ... - Zawahałam się nieco.
- Co? - Chciał bym skończyła.
- Chciałabym też odwiedzać chmury. - Odparłam zdołowana.
- Damy radę. - Pocieszył mnie.
On zawsze był uosobieniem osoby, która pomoże mi samymi słowami. Wiele osób nie potrafi czegoś takiego, musiało by mnie dotknąć, a on jak taki rycerz z bajki potrafił wszystko. Dbał o mnie, pocieszał, chronił i wiedział czego mi potrzeba. Był niby chodzącym ideałem, ale wiedziałam, że nie zawsze będziemy razem, w końcu na zawsze nie mogę żyć w strachu.
- Nie przejmuj się już, może chcesz piosenkę? - Zapytał.
- Hymn. - Powiedział krótko.
W tym momencie Heyou zaczął cicho śpiewać hymn Sylyfów, który jest śpiewany w ich języku. Języku, który jest wymarłym. Nasz naród był spokojny, jednak gdy nadchodziła wojna i ciężkie czasy, często się go śpiewało. Ta znana mi melodia zawsze mnie pocieszała i sprawiała, że czułam się naładowana dobrem. Do tego dołączało się, to że on miał świetny głos. Ja nie śpiewałam, bo podobno swoim głosem sprawiałam, że wszyscy pogrążali się w smutku wokół mnie, za to gdy moja siostra śpiewała wszyscy byli szczęśliwi. Kiedy skończył śpiewać hymn, spojrzałam na niego jakoś pewniej i kiwnęłam głową, że już mi lepiej. Uśmiechnął się do mnie.
- Co teraz robimy? - Zapytał zaciekawiony.
- Może pójdziemy się przejść? - Zaproponowałam.
- Masz na myśli konkretne miejsce? - Uniósł jedną brew.
- Nie. - Odparłam, krótko, zwięźle i na temat.
- Jakąś osobę? - Nadal usilnie próbował zgadnąć gdzie mnie ciągnie.
- Nie. - Dalej trzymałam się jednego słowa.
- Rozumiem. - Odparł po dłuższej chwili.
Ruszyliśmy w końcu w trasę. Nie wiedzieliśmy gdzie idziemy, po co, do kogo, ani nic w ten deseń. Najzwyczajniej w świecie poszliśmy przed siebie.
- Myślisz, że kogoś spotkamy? - Zapytałam Heyou.
- Może. Nigdy nie wiadomo. - Odparł patrząc przed siebie.
- Jeśli kogoś spotkamy.... To co? - Zadawałam mu nurtujące mnie pytania.
- Powiemy, że zostajemy. - Czy on zawsze jest taki...- Tak, zawsze jestem taki. -  Czytał mi chyba w myślach.
- Co? - Spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Podejrzewam, że teraz o tym myślałaś. - Uśmiechnął się do mnie.
- Może. - Teraz ja patrzyłam przed siebie.
Nagle się potknęłam i poleciałam prosto na piach, ale co by to było gdyby nie na twarz! Reakcja mojego towarzysza była oczywista, kucnął i powiedział:
- Nie patrz przed siebie, bo jak zwykle się o coś potykasz.
- Nic mi nie jest. - Mruknęłam.
- Wstawaj. - Powiedział wstając
Wstałam szybko i dalej ruszyliśmy, tym razem patrzyłam pod nogi..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz