niedziela, 2 listopada 2014

(Wataha Ognia) Od Arwe

Paralda okazała się bardzo ciekawą osóbką, przynajmniej przy nieco bliższym poznaniu. Początkowo wydawała mi się bardzo odległa i zdystansowana, co przypominało mi o pewnych osobach, które strasznie się przez to wywyższają. Nie było tak w przypadku Paraldy. Choć nadal czuło się tę samą dziwna aurę „odpychania”, musiało się to wiązać z czymś zupełnie innym…a ten smutny uśmiech, którym zazwyczaj obdarzała otoczenie, musiał mieć coś z tym wspólnego.
Tak czy inaczej…Paralda – ją wpisałam w ramy osóbek, które zaczynałam bardziej lubić. Za to ten jej ochroniarz (śmiać mi się chciało na samo przypomnienie jego zachowania)…zwyczajnie działał mi na nerwy. A fakt jak traktował kobiety, tym bardziej sprawiał, że jego notowania leciały na łeb na szyję w dół. Nie wiedziałam, co musiałby zrobić, żeby mnie do siebie przekonać. Na razie, planowałam jedynie przy nadających się okazjach go nieco…podrażnić.
Dodatkowym atutem towarzystwa Paraldy, była akcja. Od momentu jak wpadłam na pomysł, by się z nią spotkać, miała miejsce seria wydarzeń. Dodam, że bardzo ciekawych wydarzeń i nie miałam też zamiaru rezygnować z takiej ciekawej zależności. Widać w jakiś sposób osoba Paraldy przyciągała „kłopoty”. A ja zazwyczaj lubiłam kłopoty…(może obie je jakoś kumulowałyśmy?).
Ostatecznie wpadłyśmy na pomysł, by jeszcze trochę pospacerować…dokładniej, w kierunku Watahy Wody. I tak chciałam dokończyć rozmowę z Dampem, choć (zdałam sobie z tego sprawę chwilę po tym jak zaproponowałam wizytę), że raczej nie powinnam wtedy mieć towarzystwa. Paralda zareagowała dość nerwowo na fakt, że zbliżamy się do celu. Przypomniała mi w końcu czemu…dziwna sytuacja z Ayato na polanie podczas spotkania. Do tej pory nie rozumiałam o co biegało, ale samo przypomnienie imienia Alfy Wody wywoływało u mnie dreszcze…dlatego sama nieco nerwowo zacisnęłam dłonie. Nie bardzo wiedziałam co miałabym mu powiedzieć, jeśli i na niego wpadniemy. Coś się wymyśli.
Tymczasem trafiłyśmy na Dampa wcześniej. Chciałoby się zapytać, czemu sobie tak sam o tej porze chodził, czy tez błąkał…ale przecież, same łaziłyśmy (było dobrze po północy) jak te nocne mary. Coś mi się skojarzyło, że dziś jeszcze było Hallowen, czy jak to się dokładnie nazywało…nigdy się tym zbytnio nie interesowałam, choć musiałam kojarzyć, bo był to czas najbardziej aktywny pod względem koszmarów. Mogłam się spodziewać, że dzisiejsza noc nie będzie należała do spokojnych… Zresztą, jakbym miała ostatnio w nocy pod tym względem jakiś spokój…. Westchnęłam w duchu, a na twarz przyoblekłam swój kolejny, nieco groteskowo radosny uśmiech, jaki miałam w szerokim wachlarzu zastosowania (powinnam może je jakoś ponumerować?).
- Damp! – krzyknęłam radośnie, by zaznaczyć naszą obecność. Sam szaman wydawał się mocno…zamyślony? Zmęczony? Oba? Ogólnie trochę znieczajony. Mina wyraźnie była dziwną mieszanką emocji, których nie byłam w stanie jednoznacznie określić. Zdecydowanie musiałam z nim pogadać…Dodatkowo, chyba widok Paraldy nieco go peszył.
Krótka i bardzo szybka wymiana uprzejmości pomiędzy tą dwójką.
- Hej.
- Cześć.
No patrzcie. Jaki ten Damp w ogóle lekki na wspomnienie…
- Właśnie Cię szukałyśmy. Na szczęście Cię spotkałyśmy – ej…nawet mi się zrymowało. Mój uśmiech się poszerzył.
- Coś się stało? – nie byłam pewna, czy mówił to do faktu, że go szukałyśmy, czy do faktu, że się dziwnie uśmiechałam (do czego, chyba powinien się już nieco przyzwyczaić).
- Nie, po prostu chciałam porozmawiać – położyłam nacisk na ostatnie słowo z nadzieją, że zrozumie o co mi chodzi. - …ale może zostawię to na później.
Wpadłam na pomysł…że może jednak mogłabym sama odwiedzić Ayato. To znaczy…może powinnam mu wytłumaczyć przynajmniej część tej całej historii. Może się oszukiwałam, ale…wydawało mi się, że był niezadowolony z faktu, że ostatnio więcej czasu przebywam z Dampem. A całość można dość opacznie zrozumieć… Głupio wyjdzie, jeśli się mylę, ale mniejsza o to. Najwyżej wymyślę coś na poczekaniu. W tym akurat byłam dobra, choć nie wiem, czy można było mnie nazwać mistrzem improwizacji. Odwróciłam się do Paraldy.
- Zostawiam Cię w dobrych rękach – i z miną niewiniątka szybko ruszyłam, zostawiając zaskoczoną dwójkę samym sobie (tak, wiedziałam, że Damp będzie chciał mnie za to udusić...przynajmniej lekko). Nie żebym była złośliwa, czy coś…po prostu „wykorzystałam nadarzające się okazje”. I byłam przekonana, że akurat Damp jest bardzo odpowiednim kompanem dla każdego. I jakkolwiek by to nie zabrzmiało, ja osobiście uwielbiałam jego towarzystwo.
Pozwoliłam myślom oddalić się od faktu, gdzie się kierowałam. Przed samym wejściem zatrzymałam się. Wszędzie było ciemno, a ciszę przerywał tylko szum wody. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka. Jakoś nie miałam problemu ze znalezieniem odpowiedniej komnaty. Znajomy zapach była na tyle charakterystyczny, że ciężko byłoby go pomylić z czymś innym. Wszędzie panowała cisza. Nikogo nie było?
Stałam teraz przed wejściem do JEGO pokoju z zawieszoną dłonią przed drzwiami. Tak, miałam zamiar zapukać. Tylko wydawało mi się to strasznie głupie. Dopiero po chwili zauważyłam, że drzwi są lekko uchylone, a z wewnątrz tli się blade światło. Spał? Czy może jednak go nie było?
Pchnęłam wejście. Uchyliły się bez jakiegokolwiek skrzypnięcia. Okazało się, że pokój był pusty…no prawie. Na łóżku spał czarniuchny kot – Rokita. Nawet nie podniósł głowy jak weszłam do środka. Może…jednak nie powinnam? Mimo, że nie miałam przecież zamiaru nic złego robić, to czułam się dziwnie…Nigdy nie byłam przecież u niego. A jeśli się dowie…najwyżej znowu dostanę jakąś „karę”, a na samą myśl co może tym razem wymyślić, zrobiło mi się gorąco.
Rozejrzałam się. Pierwsze co rzucało się w oczy, to Xbox i półka z grami oraz książkami. Aż gwizdnęłam cicho. Ciekawe, czy miał Witchera?. Na podłodze leżał miękki dywan, którego kolor zdecydowanie przypominał odcień oczu Ayato. Na ścianie broń, ale tego akurat mogłam się spodziewać. Moje spojrzenie w końcu spoczęły na czymś, co tknęło pewną wrażliwą strunę w moim sercu. W kącie stała gitara akustyczna. O bogowie…kiedy ja ostatnio miałam w rękach jakąkolwiek gitarę? Jak lunatyczka niemal sięgnęłam po to cudo. Po prostu nie mogłam się oprzeć, a dłonie same mi się rwały do gry.
Usiadłam na łóżku i sprawdziłam kilka dźwięków. Była widocznie starszej daty i nieco rozstrojona, więc poprawiłam co trzeba. W końcu dźwięki były czyste. Zagrałam kilka pierwszych tonów mojej ukochanej piosenki  „Bard’s song”, po czym rozejrzałam się zaniepokojona. Nadal jednak nikogo nie było i tylko kot przeciągnął się przysiadając bliżej mnie. Kojące mruczenie towarzyszyło kolejnym dźwiękom wspomnianej melodii.
- Co przystojniaku…podoba Ci się piosenka? – oczywiście odpowiedział mi mruczeniem, a ja uśmiechnęłam się ciepło. Odłożyłam gitarę na swoje miejsce i pogłaskałam nadal mruczące stworzonko.
- Chyba lepiej pójdę, bo jeszcze tu zasnę…i byłoby głupio, jakby mnie tak znalazł…nie sądzisz? – znowu zwróciłam się do kota – Tylko pamiętaj, żeby na mnie nie naskarżyć… – zaśmiałam się przy tym sama do siebie. Ruszyłam do wyjścia i wtedy mnie tknęło, żeby zostawić maleńki woreczek z lawendą. Ostatecznie, włożyłam go pod poduszkę i wycofałam cicho. Teraz nie miałam wątpliwości, że Ayato domyśli się kto był „nieproszonym” gościem podczas jego nieobecności. Może serio nie powinnam tu być, ale cóż, za późno…i nadal uśmiechnięta, nucąc pod nosem graną wcześniej nutę wyszłam na zewnątrz…kierując się w końcu na tereny Ognia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz