piątek, 28 listopada 2014

(wataha ognia) Od Maji

- Maya tak w ogóle to mogę wiedzieć co chciałaś osiągnąć poprzez walkę z Kuro?- zapytał Akki, a ja zamarłam. Nie wiem czemu (czyt. nie wiem co znowu Shy namieszała w mojej głowie) ale poczułam nagłą chęć powiedzenia mu wszystkiego. Jednak zbyt długo chowałam swoje sekrety przed światem i zbyt wiele wysiłku w to włożyłam by teraz to ujawnić, chociaż Kuro z łatwością wyciągał ze mnie te informacje.
- Pamiętasz swój tekst, że są rzeczy o których nie mówi się każdemu? - odpowiedziałam w końcu, choć to raczej było pytanie. Akki milczał przez chwilę, chyba sądził że to pytanie retoryczne, ale w końcu się odezwał:
- Pamiętam.
- To jedna z tych rzeczy.
- Wielka mi tajemnica. Uznała, że tylko Kuro może ją zabić- odezwała się nie wiadomo czemu i po co Shy.
- Zabić?- zapytał Akki
- SHY- warknęłam na Shy
- Nie przejmuj się tak. Często wpadam na różne pomysły i nie mam w zwyczaju nad nimi myśleć. Jestem człowiekiem czynu.- odpowiedziałam żartobliwym tonem, przynajmniej tak się starałam.
- Jasne- powiedziała Shy bardziej do mnie niż do Akkiego, ale jej głos był zupełnie pozbawiony jakiś uczuć, które mogłyby zasugerować Akkiemu, że to sarkazm. Ja siedziałam Shy w głowie, więc dokładnie wiedziałam o co jej chodzi.
- Może lepiej dołącz już do Kuro i tego pana "strasznego"- zaproponowałam
- Pewnie masz rację.
- Kuro nieco przedawkował pączki i nie wiadomo co z tego wyniknie.- zaśmiałam się.- pogadamy później.
- Miej na niego oko- dodała Shy na odchodnym.
- To nie może się dobrze skończyć- powiedziałam już raczej tylko do Shy.
- Wiem- odpowiedziała mi - Mój instynkt jeszcze nigdy mnie nie oszukał.
- Wiem. Wracamy do watahy- rozkazałam i ruszyłam w jej stronę, Shy poszła za mną. Byłam tak zajęta myśleniem o tajemniczym zagrożeniu, że zapomniałam nakrzyczeć na Shy za zdradzenie Akkiemu mojej tajemnicy.

(wataha mroku) od Nigela

Ciemność... ciemność była wszędzie. W każdym podmuchu wiatru, w każdym oddechu, w każdym słowie i ruchu, w każdym z ludzi którzy tu byli, w każdej roślinie. Zmierzała ku mnie, płynęła jak fala, niepowstrzymana przez żadną przeszkodę. Opływała każdy kształt i wracała do swojej poprzedniej formy, Była wszystkim, ogarniała wszystko. Dotknęła mnie z całym swoim impetem, a jednak delikatnie i z jakąś dziwną formą czułości. Jakby od zawsze była mi przeznaczona. Nie mogłem się bronić, nie mogłem jej pokonać i nie chciałem móc. Wnikała we mnie przez moje oczy, nos i usta. Wnikała w każdą moją komórkę zmieniając ją w siebie. Stawała się mną, moim ciałem i moją duszą. Wypalała jakby kwasem solnym moje uczucia, całe moje człowieczeństwo, ale chciałem tego jakbym czekał na to od urodzenia. Jakby to miało zagwarantować moje zwycięstwo. Jakaś dziwna forma rozkoszy i przyjemności. Pragnąłem jej, ciągle chciałem więcej i więcej, mimo że wlewała się we mnie już kilka godzin ciągle wydawało mi się że jest jej za mało. W końcu poczułem, że dzieło zostało spełnione, teraz to ja byłem mrokiem. Czułem swoją wewnętrzną potęgę, czułem że chcę władzy i wiedziałem, że ją zdobędę, choć jeszcze nie teraz. Ciemność mnie przemieniła w kilka godzin, zmieniła nie tylko moje ciało i moją duszę, zmieniła mój mózg, sposób myślenia i charakter. Choć przemiana była jeszcze zbyt słaba by można było nazwać ją trwałą. Teraz już wiedziałem o co chodziło tym wszystkim ludziom, którzy mówili "W odpowiednim czasie dowiesz się wszystkiego". Nadszedł odpowiedni czas...mrok wszystko mi wyjaśnił.
Wstałem, dalsze leżenie teraz nie miało czasu. Wszyscy zamarli. Patrzyli na mnie jak na jakieś nadzwyczajne zjawisko. Zdumieni zaczęli szeptać między sobą
- Jak to możliwe?
- To nie tak powinno być.
- Oglądaliśmy to setki razy.
- Coś musiało pójść źle.
- Nic nie poszło źle- przerwałem im swoim nowym władczym głosem, który zbił ich całkowicie z pantałyku. Rozglądnąłem się po całym zbiorowisku mistrzów naszego klanu.
- I wy macie mnie uczyć- powiedziałem szyderczo, co wywołało wśród nich oburzenie.- Doskonałego zabójce nic nie może zaskoczyć to pierwsza zasada, a druga to jeśli już go coś zaskoczy to nie może tego ujawnić. A wy równie dobrze moglibyście napisać sobie na czołach "zbity z pantałyku", bo i tak każdy by to zauważył.- nadal z nich szydziłem.
- Oburzające- ktoś krzyknął
- Oburzenie też widać. A teraz nauczcie mnie wszystkiego- rozkazałem i ruszyłem w stronę jaskiń ćwiczebnych.

czwartek, 27 listopada 2014

(wataha ognia) od Arwe

Ciemność ogarnęła mnie tak szybko, że już nie pamiętałam o czymkolwiek innym. Ciemność pod powiekami i w myślach niczym żrący jad przenikała i wypalała najmniejsze cząstki…mnie. Ciemność, która wchłaniała i drgała niczym struny jakiejś pokracznej gitary. A wszystko to przeplecione bólem. Dziwne. W końcu jeśli tylko śniłam, to nie powinnam odczuwać takich bodźców? Rozumiem strach…ale ból? A w moim przypadku jedno i drugie przeplatało się ze sobą, jakby walcząc o królowanie… Do tego przenikliwy chłód, który raczej palił, wypalał i krążył wokół, zataczając coraz bardziej ostre kręgi.
Całość tej dziwnej, mrocznej maskarady, zostało przerwane przez…ciepło? Nie wiem, jak mogłabym to nazwać inaczej. Niczym mała kula kojącej aury, która przylgnęła do mnie, dając tę maleńka chwilę oddechu i światła. Choć nie przeganiało ciemności, to dawało nikłą nadzieję, że się w końcu obudzę, albo wyjdę?
Nieustające głosy wokół mnie drażniły, straszyły, śmiały się. I jeden znajomy głos, który kiedyś znałam. Głos uspokajający i przepraszający, który jednak nikł pośród tłumu zgrzytów, warknięć i szeptów. Czemu mnie tu zostawiasz samą?
Z całej tworzącej się masy głosów i cieni, w końcu dotarł mnie głos bardziej czysty, wyraźny. Ten też znałam. Skąd? I czego chciał? 
Szarpnięcie. I ciemność zaczęła się rozmywać. Budziłam się? To był tylko sen? A może nadal śniłam?
Twarz, która pojawiła się przede mną wydawał się bardziej realna od pozostałych cieni. Znałam właściciela tej „dziecięcej” buźki. Diabełek.
-  Kuro?. - Wypowiedziałam jego imię, nadal nie będąc pewna, co tak naprawdę jest rzeczywiste. Byłam teraz w jaskini…ale cienie nadal tańczyły wokół. Tylko asasyn Mroku i…kot, wydawali się być moimi łącznikami z rzeczywistościom. Wszystko wokół zaczęło wirować, mieszać się, drgać i zmieniać, niczym ciasto. Jedne kształty powstawały, by po chwili runąć na ziemię i pełznąc w moją stroną w zupełnie innej formie. I znowu wyraźniejszy obraz. Znowu Kuro.
- Arwe…Możesz mi powiedzieć, co się tutaj dzieje? – Arwe? To chyba było moje imię, ale brzmiało dziwnie obco. Nie rozumiałam o co mnie pytał. Nie rozumiałam w ogóle co się dzieje. Nie byłam pewna nawet, czy mój głos ma dźwięk, czy to kolejna złuda.
- …Ale o co chodzi? – a jednak to był MÓJ głos. Mój…więc musiałam istnieć. Nie byłam jednym z cieni. Trzeba mi chyba wrócić? Oparłam się dłonią o chłodną skałę…czemu miałam tak lepkie dłonie? I ten drażniący, słodki, metaliczny zapach. Nie podobało mi się to, ale chciałam wyjść…
Z chwilą jednak, gdy o tym pomyślałam, coś chwyciło mnie z każdej strony i wciągnęło w dół. Nie dałam rady się bronić, gdy wbili pazury w moje ciało wlewając ból i przerażenie. Próbowałam krzyczeć, ale mogłam tylko jęknąć.
Zapadł w ciemność jeszcze większą niż na początku. Myślałam, że zostałam sama, ale wszystko ucichło tak bardzo, że słyszałam przestraszone bicie własnego serca. Nie byłam sama. Ktoś stał tuz za moimi plecami. Ktoś bardzo, bardzo znajomy. Ktoś, kogo nie widziałam bardzo długo, a mimo tego wiedziałam kim był.
- Rain? – wyszeptałam cicho. Mimo tego, mój głos rozszedł się echem, potęgując efekt, więc imię brzmiało jeszcze chwilę w moich uszach. Chciałam się obrócić, ale nie pozwolił mi, kładąc dłoń na moich plecach.
- Jeszcze nie…ale już niedługo się zobaczymy…siostrzyczko… - nie chciałam płakać, nie dało się przecież płakać w snach prawda? A mimo to, pierwszy raz od wielu lat, gorące krople spływały mi po policzkach. Jego głos rozbrzmiał jeszcze raz – i przepraszam za to, ale nie miałem innej drogi…- po tych słowach poczułam, jak coś ostrego wbiło mi się w plecy,. Niczym szponami, rozdarł skórę i wbił się głębiej w ciało, do kości. Krzyknęłam przeraźliwie, by po chwili, w końcu zapaść w cichą ciemność bez jakichkolwiek majaków, zjaw, czy cieni. Wszystko ucichło.

środa, 26 listopada 2014

(Wataha Mroku) od Kuro

Miałem wrażenie, że kogoś mi przypominał, jednak nie mogłem skojarzyć kto by do niego pasował, a jednak... Było w nim coś znajomego. Coś... Co kazało mi być ostrożnym w jego przypadku.
- Mrok, prawda? - Mruknął pod nosem.
- Dokładniej Asasyn - sprecyzowałem, nie żeby miało to znaczenie, ale jaki jest sens to ukrywać?
- To zabawię trochę u was - wyszczerzył zęby.
Dosyć szybko podjął tą decyzję. Być może myślał już o przerwie od jakiegoś czasu. W końcu każdy prędzej czy później ma ochotę na małą przerwę w podróży.
- Domyślam się - stwierdziłem. Lekko zrezygnowanym tonem, ponieważ zaczynałem się poddawać w odgadnięciu kto jest do niego podobny.
...79...80...81...82... Trzask gałęzi i po chwilę później runęła w dół. Czekałem, aż jej właściciel podąży jej śladem. Przyznam, że taki widok sprawiłby mi niejaką przyjemność, aczkolwiek wątpiłem, aby tak się stało.
Kogo on mi przypominał...?
- Mówiłem - mruknąłem.
Zniknął. Hmm... Może to by wyjaśniało, jak się tutaj dostał bezgłośnie.
Sekundę później pojawił się na moich kolanach.
 - ZŁAŹ! - Zareagowałem odruchowo.
Nie lubiłem, jak coś szło nie po mojej myśli.
- Hehe - zaśmiał się i po chwili siedział na wyższej gałęzi beztrosko machając swoimi nogami tuż nad moją głową.
Kogo on mi do cholery przypomina?! - Zirytowałem się. To znajome wrażenie było tak przytłaczające. W dodatku jego osoba działała na mnie dziwnie... Znajomo irytująco.
Wybuchł śmiechem. Taaa... Jak widać doskonale się bawił. Hmmm...
- Wiem! - Wykrzyknąłem podekscytowany.
ZNAŁEM ODPOWIEDŹ na to pytanie. Była tylko jedna, jedyna osoba, którą znałem i która działała na innych w podobny spokój.
Zamilkł lekko zaskoczony. Teraz to ja się uśmiechnąłem, a po chwili wybuchłem śmiechem.
Przyjrzał się mi.
- Wiem kogo mi przypominasz... - Przyjrzałem mu się.
- Kogo? - Zainteresował się.
Spojrzałem na niego. Zastanawiałem się czy mu o tym powiedzieć. A może lepiej nie? Przecież jestem pewien, że sam to odkryje.
- Hmmm... - Przyjrzałem mu się. - Myślę, że sam jesteś w stanie się domyślić. Poza tym... Nie jest ciekawiej, jak pewne rzeczy sam odkryjesz? Chyba nawet tobie nie powinno zająć to zbyt długo czasu... - Zabrzmiało to nieco, jak wyzwanie. Myślę, że w ciągu... 5 dni byłbyś w stanie odgadnąć - posłałem mu nieco wyzywające spojrzenie.
3 dni... Nie wątpiłem, że przesadziłem (i to nawet bardzo), ale teraz raczej mi nie odmówi.
- Myślę, że wystarczą trzy dni - odparł. - To i tak będzie dużo.
- Jak chcesz - powiedziałem.
Zeskoczyłem z drzewa.
- W każdym razie ja mam jeszcze parę spraw do załatwienia, więc muszę już iść.
Odszedłem poza jego pole widzenia znikając wśród drzew.
Oczywiście. Było to zwykłe kłamstwo. Po prostu nie miałem ochoty na ułatwianie mu tego zakładu. Niech sam się trochę wysili. Chociaż może... Nie do końca kłamstwo.
Aachh... - Nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. - Zapomniałem o tym, że w sumie o nic się nie założyliśmy, a szkoda... Byłoby ciekawiej - pomyślałem nieco rozczarowany.
Była jedna rzecz na którą do tej pory nie zwracałem uwagi. To nieregularne rozłożenie aury. Nic niepokojącego, jednak na pewno nie należało to do normy, a zauważyłem to tylko dlatego, że byłem to już od kilku dni. Dla większości innych wilków, które były tutaj po raz pierwszy pewnie nie miało to zbyt dużego znaczenia. W końcu tak jak wcześniej nic szczególnie nie odchodziło od normy.
Westchnąłem.
Cokolwiek, by to nie było chyba wypadałoby się tym zająć.
Chwilę później natrafiłem na demona. Niby nic dziwnego, ale w Ogniu? Rozumiem, w Mroku u nas to nie jest dziwny widok i już parę widziałem, chociaż nie były zbytnio chętne do walki :c, ale jak do tej pory to raczej unikały tych terenów.
Teraz już miałem pewność, że coś jest nie tak.
Spojrzałem niechętnie na bestię. Kilkadziesiąt kilogramów nienawiści, mocy i czegoś co jest na pewno obrzydliwe przeniesione z innego wymiaru. Przyznam, że te widoki nie należały do najpiękniejszych. Może po drugiej stronie są jakieś salony piękności? Jeśli tak to temu stanowczo przydałaby się wizyta w jednym, ponieważ nawet wilki potrafiłyby zwrócić obiad na widok czegoś takiego. Pewnie niejedna osoba cieszyłaby się na moim miejscu, że nic nie jadła.
Skrzywiłem się.
Naprawdę nie mieli czegoś ładniejszego?
Był tak z dwa razy większy ode mnie. Kolor skóry, a przynajmniej tego czegoś co powinno wyglądać na skórę, aczkolwiek konsystencja tego czegoś bardziej kojarzyła mi się ze strukturami błoniastymi, takimi jak w komórkach człowieka tylko bardziej powiększonymi i ciemno fioletowymi. Ogólnie nawet nie warto zagłębiać się w opis tego czegoś. Nie wątpiłem, że najbardziej niebezpieczną i porażającą bronią tego potwora był jego wygląd. Patrząc na niego można było mieć wrażenie, że zaraz się oślepnie.
- Ciekawe co taka słodka istotka robi w tych stronach - nie dało się nie wyczuć ironii i nacisku przy słowie "słodka".
Nie liczyłem też na żadną odpowiedź ze strony demona. Nie wydawał się być zbyt inteligentny. Samo już paradowanie na otwartym terenie w takiej postaci było niczym krzyczeniu "jestem demonem, jak chcesz to chodź i mnie zabij".
Spojrzałem w jego oczach, a one rozbłysły nienawiścią.
Chyba nie przepadał zbytnio za wilkami.
Rzucił się na mnie niemal od razu i muszę szczerze przyznać... Jak na swoją wagę (moim zdaniem on to miał duużąą nadwagę - powinienem my chyba polecić jakiś fitness czy coś) to poruszał się niezwykle szybko.
Jednak nie na tyle szybko, aby był w stanie mnie chociaż zadrasnąć. Szybko odskoczyłem patrząc, jak pazury mijają moją twarz o... może dwa centymetry.
Oparłem się o drzewo.
Zastanawiało mnie co coś takiego robiło w tym miejscu. Jak do tej pory tereny Mroku przyciągały te istoty, więc jest to dosyć duża odmiana. Nie wątpiłem, że miało to związek z którymś z wilków Ognia. W końcu zanim się one pojawiły to wszystko było w normie, więc to musi być któryś z tych wilków.
Maya. Shyine. Arve i ten którego zauważyłem kiedy alfa oprowadzała go po swoich terenach.
Maya i Shy... Ta cicha z góry odpadała, jeśli już to była ta pierwsza, ale wątpiłem, aby miała ochotę ze mną pogadać, więc powinienem się raczej zwrócić do Arve.
Odskoczyłem przed kolejnym atakiem, tymczasem pazury tym razem dosięgły drzewa o które jeszcze niecałą sekundę się opierałem.
- Ktoś tu chyba nie nauczył się, że powinno się dbać o zieleń - skomentowałem patrząc na zniszczenia, jakich dokonał.
Średnie. Nie miał zbyt dużej siły rażenia, więc raczej nie był na tyle silny, aby był w stanie sam się tutaj przedostać.
Pozostawał tylko jeden problem. Jak go zniszczyć? Jedno było pewne: nie zamierzałem się tego bez potrzeby dotykać, więc opcja, aby zwyczajnie użyć siły odpadała. Jakbym to przeciął na pół to wnętrzności tego mogłyby na mnie wytrysnąć (to chyba też wolałbym sobie darować), więc chyba zostaje tylko użycie jakiś konkretnych mocy.
- Wygląda na to, że to już koniec naszej zabawy - uśmiechnąłem się do niego z moją klasyczną miną małego dziecka, któremu zabawka zaczynała się już nudzić.
Wokół niego pojawiła się bariera, która osłoniła otoczenie od ewentualnych odprysków z wnętrzności tego pięknego i słodkiego demonka, a potem skóra oddzieliła się od jego wnętrza i podzieliłem go jeszcze na trzy części. Chociaż dokładniej mówiąc po prostu sprawiłem, że atomy się oddaliły od siebie rozrywając go na części.
Bardzo skuteczne, jednak dosyć męczące. Bardzo wiele lat zajmuje dokładne opanowanie władania nad atomami no i trudno jest w 100% kontrolować (co prawda małych) tyle cząsteczek.
Oparłem się o inne drzewo.
Nie powstrzymałem się przed ciężkim westchnięciem. Naprawdę lubiłem tą moc. W końcu była skuteczna. Można jej było użyć wszędzie i na wszystkich, ale jednak każdy miał swoje ograniczenia w jej używaniu. W ogóle mało kto był w stanie jej użyć i nawet ja miałem małe problemy z robieniem czegoś takiego dużo razy pod rząd, albo na większą skalę.
Aura demona powoli znikała. Dopiero teraz byłem w stanie dokładnie wyczuć kierunek z którego wyczuwałem to coś dziwnego. Tą nieregularność w rozłożeniu energii. Wyczuwałem w tym też... Arve. Było to dziwne, a co najmniej niespodziewane.
Po chwili zanim się zorientowałem siedziałem już na trawie pod tym drzewem. Oczywiście wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał stąd wstać, ale tak z 5 minut posiedzieć... W końcu tej nocy nie spałem.
Jakieś 10 minut później zamierzałem wstać spod tego drzewa. Dopiero teraz poczułem zmęczenie (koniec adrenaliny?). Zdecydowanie to było bardzo męczące. Na pewno nie zamierzałem tego robić dwa razy tego samego dnia, bo potem nie będę mógł się ruszyć z łóżka przez następne dwa dni, jeśli przesadzę.
Do zmęczenia dochodził jeszcze przenikliwy ból głowy. To nie należało, jednak do objawów użycia tych potężnych mocy. Bardziej przypominało... To co wtedy poczułem tuż przed spotkaniem z Heyou i Ayato. Tylko, że było tak z 10 razy intensywniejsze. Nie podobało mi się to.
Może by tak odpocząć jeszcze z godzinkę? - Zastanowiłem się. - Naprawdę się przespać, ponieważ wtedy przed pojawieniem się Treya to zbytnio nie spałem.
Niee... To już lepiej wszystkim się wcześniej zająć i pójść wcześniej spać.
Zmusiłem moje ciało, które zaczynało się mi powoli buntować, aby się podniosło. Mięśnie dosyć szybko zdążyły mi zdrętwieć. To akurat było objawem użycia tej mocy.
Westchnąłem ciężko.
Oby było warto się tym zająć i oby to nie trwało długo.
Wolnym krokiem ruszyłem kierując się w stronę tej aury.
W końcu doszedłem do północnej granicy ognia. Do tej pory nie zauważyłem, ale wśród drzew była ukryta malutka jaskinia. Bardziej wyglądająca, jak jakaś grota.
Wszedłem do cicho do jaskini.
Tak, jak myślałem - w środku była Arve i kot.
Wyraźnie blada leżała tuż pod jedną ze ścian jaskiń. Tymczasem zwierzę ułożyła się przy jej szyi delikatnie się w nią wtulając.
Mimo, że nie wchodziłem jakoś szczególnie cicho to i tak nie usłyszałem z jej strony żadnej reakcji.
Powoli podszedłem bliżej niej i się nachyliłem, a potem potrząsnąłem za ramię.
Dopiero teraz powoli otworzyła oczy.
- Kuro? - Usłyszałem z jej ust.
Powoli usiadła opierając się o ścianę. Moje oczy przyciągnęła ściana, która była zabarwiona czerwonym kolorem. Krwią.
- Arve... Możesz mi powiedzieć co się tutaj dzieje? - Zapytałem się jej.
- ...Ale o co chodzi? - Nie wydawało się, aby dokładnie zdawała sobie sprawę co się dzieje.
Chyba była "ciut" nieprzytomna, ponieważ nawet nie zauważyła tej krwi.
Wygląda na to, że znalazłem już źródło problemu tej aury. Wypełniała ona całą jaskinię.
Problem był jedynie w tym, że nie jestem wszechmocny i wszechwiedzący, więc raczej nie byłem w stanie jej zbytnio pomóc, ale za to znałem tutaj jedną osobę, która zdawała się uchodzić za doskonałą i ona powinna być w stanie pomóc.
Taak... Bez pomocy Initium się nie obędzie.
Oparłem się o ścianę jaskini, tymczasem Arve chyba chciała wstać, ponieważ się od tej ściany odsunęła. Dopiero teraz mogłem zobaczyć jej plecy. Powiem szczerze, że nie należał on do najpiękniejszych widoków w moim życiu. Krew pokrywała jej całe plecy.
Dziwne. Gdyby wdała się w jakąś ciężko walkę jej rany na pewno nie ograniczyłyby się do pleców. W dodatku ta aura. Chwila... Ona nie miała tam przypadkiem, jakiegoś tatuażu? Wtedy wydał on mi się dosyć dziwny i na pewno nie pełnił on roli tylko ozdoby. Może to ma coś z tym wspólnego?
W międzyczasie Arve wstała, wciąż zdawała się nie orientować co się wokół niej dzieje. Kot w międzyczasie przeszedł trochę dalej i się mi przyjrzał.
"Zrób coś" mówiły jego oczy.
"Niby co mam ci zrobić?" posłałem mu spojrzenie.
- Arve... Powiedz mi o tym swoim tatuażu - poprosiłem spokojnym tonem.
Przeniosła swoje nieprzytomne spojrzenie na mnie i po chwili znowu w przyspieszonym tempie opadła na ziemię, jednocześnie towarzyszył temu wydobywający się z jej ust przeciągły jęk. Brzmiał on, jakby się bała, albo... Jakby podczas walki otrzymała jakąś nadzwyczaj bolesną ranę. Szybko ją złapałem i ułożyłem, żeby się nie poobijała.
Super. Teraz jest nieprzytomna. Jeszcze bardziej zaczęła krwawić - zauważyłem mimochodem. - Jakbym i tak nie miał dużo problemów.
Oczywiście to byłoby dziwne, jakby się na tym skończyło. Wyglądało na to, że szykowało się jeszcze więcej niespodzianek. Właśnie patrzyłem się na kolejną z nich.
Przestrzeń zadrgała. Brama? Coś tutaj najwyraźniej próbowało się przedostać... Coś lub raczej ktoś.

wtorek, 25 listopada 2014

(Wataha Ziemi) od Initium

Czekałam na odpowiedź Alfy Wody z poważnym wyrazem a twarzy a ten wyrwał dłoń mówiąc:
- Nie Twój interes. - Nie był zadowolony, ja także.
- Owszem. Mój.
- Nie prosiłem o pomoc 'babci'.
Chłopak zaczął się ubierać a ja zastanawiałam się co zrobić z nim i z ta sytuacją. To wręcz niedopuszczalne by Alfa dopuszczał się takich rzeczy.
- Ktoś wie? - Zapytałam ze spokojem.
- Tak. - Warknął niczym szczenie.
Och Arwe. Kochana mała Arwe... No tak.
- I jaka więc była jej bądź jego reakcja na tą nowinę.? - Spytałam.
- Po raz kolejny.: nie powinno Cię to obchodzić. - Odpowiedział szczeniacko.
- Jestem odpowiedzialna za tą krainę, a więc i za wilki tutaj przebywające. Nie mogę pozwolić, aby któryś z nich, a tym bardziej Alfa tak się zachowywał.
- Peszek. - Odparł lekceważąco i kiedy miał odwrócić się by odejść, złapał go za przegub. Tchórze uciekają od problemów, od nie wygodnych sytuacji.
- Posłuchaj. - Pogroziłam palcem. - Masz mi z tym skończyć. To niebezpieczne dla Ciebie nawet jako wilka.
- Jakbym nie wiedział. - Wymamrotał niby potulnie.
- Arwe. Jak byś się czuł, gdyby to ona była na Twoim miejscu, a Ty na jej?
Patrzyłam na jego zmarszczone brwi. Wydawało się że trafiłam na jego czuły punkt i uda się go ogarnąć.
- Odciągnąłbym ją od tego.
- Więc pozwól sobie pomóc.
- Niestety muszę odmówić. - Powiedział, a ja w duchu westchnęłam z goryczą.
Nagle poczułam że nas ktoś obserwuje. Damp. Każdy wilk by poczuł że ktoś mu się przypatruje a Ayato jedną noga w innym jeszcze świecie nie potrafił tego ustalić.
- Przeszkadzam w czymś? - Podszedł do nas obserwator.
- Witaj Dampie. - Przywitałam młodzieńca swoim jednym z firmowych uśmiechów.
- Dzień dobry. - Odparł a na jego wargach błąkał się nieśmiały uśmiech.
- Won. - Syknął Alfa do jednego ze swoich podwładnych.
O nie, tak nie może być.
- Nie, co ty jesteś? Na pewno nie moją matką.. ojcem też nie... alfą jesteś, więc się zamknij. - Dampowi się wymsknęło a Ayato urażony i zdenerwowany, zrobił się czerwony i zacisnął pięści.
- Spierd***j. - Warknął.
Szaman spokojnie zwrócił się do mnie.
- Przeszkodziłem w rozmowie? A może mogę jakoś pomóc?
Spojrzałam na Ayato który stał z małymi drgawkami ze złości. Dalej patrząc uważnie na Alfe odpowiedziałam Dampowi spokojnie.
- Nie przeszkodziłeś. My już i tak prawie kończyliśmy.  - Przeniosłam wzrok na mojego rozmówce i uśmiechnęłam się do niego. - Ale dziękuję za pytanie.
- Moge już isć? Rzygac mi się chce keidy słysze te uprzejmowaći. - Powiedział Ayato.
- Ej. - Złapałam go za rękę i przyciągnęłam do siebie. Spojrzałam mu w oczy i cicho powiedziała aby Dapm nie usłyszał. - Masz być grzecznym szczeniaczkiem. Będę Cię obserwować kochanieńki. Czasami szczeniaki trzeba umieć zdyscyplinować. - Moje oczy kiedy to mówiłam zrobiły się jaskrawo szmaragdowe i "hipnotyzowały".
Puściłam go i uśmiechnęłam promienie po czym klasnęłam w dłonie.
- To chyba tyle. - Powiedziałam. Ayato "doszedł" do siebie a Damp stał jakby w osłupieniu. - Dziękuje za rozmowę, chyba że macie jeszcze jakieś problemy, pytania chętnie je rozstrzygnę. - Przypominając sobie w myślach reakcje Ayato na Dampa. Ahh te spory o dziewczynę. Śmieszne.


Damp? Ayato?


Przepraszam ze za "inny" styl mojego pisania, ale trochę na szybko oraz bez pomysłu. Mam nadzieje że mimo to się podobała c:

piątek, 21 listopada 2014

(Wataha Wody) Od Dampa

- Wstawaj, bo cię obślinię. - Usłyszałem cichy głos nad sobą.
Kto to mógł być? Takie śmiałe gadki, które raczej nie spełnia, z mojego otoczenia... osoba którą znam... facet, bo miał męski głos... ton miał żartobliwy, więc raczej nie chce mi się rzucić do gardła z nożem... to chyba oczywiste(że to nie Ayato *pokerface*)...
- Doki. - Usłyszałem piszczący głosik, a po chwili syk kota. - RYBY I DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ! - W połowie tych słów rozległ się huk. Czyżby zrzucił z łóżka Bellę?
- Ta kocica nie zalicza się do ryb... - Mruknąłem wciąż drzemając. - Po za tym, czemu ciągle siedzisz mi w głowie?
- Szukam guza. - Odpowiedział.
- Piękna i jakże dwu znaczna odpowiedź. - Oznajmiłem przewracając się na brzuch i chowając głowę w poduszkę. - Teraz spadaj i daj spać.
- Ćpać? - Udawał zdziwienie.
- Nie przekręcaj. - Burknąłem, a poduszka tłumiła mój głos.
- CO? NIC NIE SŁYSZĘ! - Wydarł się po czym poczułem jak ściąga ze mnie koc którym byłem przykryty. - Jestem taki zawstydzony, czerwienię się? - Spytał ponownie cieniutkim głosikiem.
- Nie widzę powodu. - Przewróciłem oczyma nie puszczając poduszki.
- Niewiele widzisz z tego punktu. - Burknął od niechcenia i wyrwał brutalnie z mojego uścisku poduszkę.
Wstałem od niechcenia po czym rozciągnąłem się tak jak zawsze(staję przed łóżkiem, wyciągam ręce ku górze, staję na palcach, jakbym chciał sięgnąć gwiazd... jaki wierszyk, mało wierszykowaty. XDDD) i ziewnąłem głośno.
- Po co był ten cyrk? - Powstrzymywałem kolejne ziewnięcie.
- Chciałem zasugerować kocicy iż jesteś bez gatek, aby opuściła pomieszczenie. - Tłumaczył.
- W którym momencie się powiodło? - Rozejrzałem się, nie było to żadnego zwierzaka(Doki się niestety nie zalicza...).
- Gdy chwyciłem za koc. - Uśmiechnął się szyderczo.
Zaśmiałem się krótko i przybiliśmy "pionę".
- Ale z ciebie dziecko. - Podsumowałem.
- Skuteczne dziecko. - Odparł.
- Wytłumaczysz mi czemu Bella jest tu... w tej krainie... w dodatku pod postacią kota?
- Nie teraz, teraz łapaj mapę i pędź niczym wiatr! - Znikł.
Mapa? Od razu widać że była wykonana tak... byle jak. Mimo tego, odszyfrowałem ją szybko i udałem się w miejsce zaznaczone krzyżykiem - przy niebieskiej plamie. Pewnie to było jezioro, bo niby co innego? Potwierdziłem moje przypuszczenia, już po dziesięciu minutach moim oczom ukazała się scenka rozmawiających ze sobą dwóch osób, Ayato i Inituim. Podszedłem do nich niepewnie. Z jednej strony... Ayo nie ma prawa mnie skrzywdzić w towarzystwie osoby od której bije aż tak potężna aura. Z drugiej strony... chyba jest do tego zdolny.
- Przeszkadzam w czymś? - Wtrąciłem się podchodząc do nich szybko.
- Witaj Dampie. - Przywitała mnie Ziemianka.
- Dzień dobry. - Odrzekłem w jej stronę z małym uśmiechem.
- Won. - Syknął w moją stronę Ayato, a jego oczy... były nieco inne, takie... mało jego?
- Nie, co ty jesteś? Na pewno nie moją matką.. ojcem też nie... alfą jesteś, więc się zamknij. - Tak jakoś mi się wyrwało...
Ayato się zagotował w środku, tak że było to bardzo widać... zacisnął pięść i powtórzył w nieco jaśniejszych słowach.
- Spierd***j.
Niewzruszony zwróciłem się do Alfy Ziemi.
- Przeszkodziłem w rozmowie? A może mogę jakoś pomóc?

środa, 19 listopada 2014

(Waha Wody.) Od Ayato.

Podczas mojego 'treningu' wyczułem silną postać na swoich terenach. Któraś z Alf. Paralda nie miała tak mocnej aury. Akatsuki miał znacznie mroczniejszą. Maja lub Initium. Obstawiałem tą drugą.
Po chwili okazało się, że nie myliłem się. Podeszła do brzegu tafli jeziora i spokojnie na mnie spojrzała. Jakby czekając. Skrzywiłem się mentalnie. Było w niej coś dziwnego.
- Młodzieńcze, chodź do mnie.
Lepiej zobaczyć co 'babcia' ma do powiedzenia. Podpłynąłem do niej i wyszedłem na brzeg łapiąc głęboki oddech. W wodzie nie czułem zmęczenia. Na brzegu czułem, jak nogi uginają się pode mną.
- Witaj. - Zlustrowała mnie wzrokiem.
A co to.? Dzień podziwiania Alfy.?
- Witaj Initium. - Mruknąłem cicho.
Złapała mnie za nadgarstek i ewidentnie niezadowolona spytała.:
- Co brałeś i po co t bierzesz Ayato.?
- Nie Twój interes. - Syknąłem wyrywając jej rękę.
- Owszem. Mój. - Patrzyła uparcie na mnie.
- Nie prosiłem o pomoc 'babci'. - Złapałem koszulkę z kamienia i założyłem na siebie. To samo uczyniłem ze spodniami.
Zwęziła oczy i dalej mi się przyglądała.
- Ktoś wie.?
- Tak. - Warknąłem.
- I jaka więc była jej bądź jego reakcja na tą nowinę.? - Spytała poważnie.
- Po raz kolejny.: nie powinno Cię to obchodzić.
- Jestem odpowiedzialna za tą krainę, a więc i za wilki tutaj przebywające. Nie mogę pozwolić, aby któryś z nich, a tym bardziej Alfa tak się zachowywał.
- Peszek. - Odparłem i zamierzałem się odwrócić, ale ponownie złapała mnie za przegub.
- Posłuchaj. - Pogroziła mi palcem. - Masz mi z tym skończyć. To niebezpieczne dla Ciebie nawet jako wilka.
- Jakbym nie wiedział. - Wymamrotałem.
- Arwe. Jak byś się czuł, gdyby to ona była na Twoim miejscu, a  Ty na jej.?
Zmarszczyłem brwi. logiczne, że robiłbym wszystko, aby ją od tego odciągnąć. Ale po ostatnich wydarzeniach muszę zdać się na siebie, bo wątpliwe, żeby jeszcze chciała się do mnie odezwać.
- Odciągnąłbym ją od tego.
- Więc pozwól sobie pomóc.
- Niestety muszę odmówić.

____
Arwe.? To jak.? Ratujesz Ayato kiedyś.? XD



(Wataha Mroku.) Od Trey'a.

Zawędrowałem tutaj dziwnym zbiegiem okoliczności prowadzony przez duchy. Przypadek.? Nie wydaje mi się. W powietrzu unosiła się wyraźna wilcza woń, czyli musiało tu być ich sporo. Właściwie zaszyłbym się gdzieś tymczasowo. Podróże bywają męczące. A kto wie.? Może bd ktoś godny mojej uwagi.?
Zaśmiałem się gardłowo pod nosem by po chwili wybuchnąć głośnym śmiechem po potknięciu się o jakiś kamień. Po kilku minutach złapałem się za bolący brzuch po ataku śmiechu i odgarnąłem włosy z oczu.
Moment później, spokojnie maszerując, zobaczyłem postać na drzewie. Chłopak. Całkiem ładny. Ewidentnie był z Mroku chociaż tereny pasowały bardziej do ognia. Zaszurałem głośno. Zero reakcji.
Ruszyłem żwawym krokiem w stronę postaci mocno przy tym hałasując. Nadal nic.
Zatrzymałem się pod drzewem i zadarłem głowę. Stałem w jego wielkim cieniu. Wyszczerzyłem zęby i wykorzystując zacienienie rozpłynąłem się w powietrzu, aby po chwili być tuż przed chłopakiem. Pochyliłem się nad nim i dokładnie przyjrzałem. Delikatne, wręcz dziecięce rysy, ciemno blond włosy. Mimo to nie wydawało mi się, aby był młody. Musiał mnie słyszeć a mimo to siedział spokojnie czekając. Nachyliłem się jeszcze bliżej niego a ten w tym samym momencie otworzył swoje śliczne, czerwono brązowe oczy. Oblizałem wargi i uśmiechnąłem się.
- Cześć przystojniaku. - rzuciłem rozbawiony jego zaskoczeniem.
Odruchowo cofnął się, chyba zapominając gdzie był. Zaczął lecieć w dół ze zrezygnowaną miną.
Złapałem go bez wysiłku jedną ręką. Podciągnąłem go z powrotem na konar obok siebie.
Basior znów wyglądał na... zmieszanego.?
- A więc kim jesteś.? - Oparł się o pień drzewa i zadał pytanie.
- Trey.
- Hmm... - Zamyślił się na chwilę. Ciekawe co teraz krążyło po jego głowie. Przekrzywiłem głowę na bok a ten po chwili kontynuował. - Tak nawiasem mówiąc co powiesz, żeby przenieść się na dół.? Ta gałąź złamie się za najdalej 82 sekundy. - Spojrzał na pęknięcie przede mną. - Nie wiem czy masz ochotę na mały lot ku ziemi, ja osobiście wolę schodzenie w tradycyjny sposób, kiedy jest się 25 metrów nad ziemią na drzewie. - Znów przerwał wypowiedź. - A właśnie... Nie przedstawiłem się. Jestem Kuro.
- Mrok, prawda.? - Mruknąłem pod nosem.
Skinął głową.
- Dokładniej Asasyn.
- To zabawię trochę u was. - Wyszczerzyłem się.
- Domyślam się. - Odparł zrezygnowany.
Usłyszeliśmy głośny trzask a gałąź pod moimi stopami odłamała się od reszty.
- Mówiłem... - Mruknął Kuro.
Znów ta sama sztuczka jednego dnia. Po słonecznej stronie to nie byłoby możliwe. Rozpłynąłem się i pojawiłem na jego kolanach. Jego oczy rozszerzyły się po czym wydarł na cały głos.
- ZŁAŹ.!
- Hehe. - Zaśmiałem się i momentalnie siedziałem na gałęzi powyżej z nagami dyndającymi nad jego głową.
Widać było, że w tym momencie gotował się ze złości. Ups. Jak na mój gust wyglądał komicznie więc po chwili nie mogłem już opanować szyderczego 'rechotu'.

___
A więc także Wam, drodzy czytelnicy muszę przekazać złą wiadomość. Za jakiś bliżej nieokreślony czas nie bd miała dostępu do kompa gdyż ponieważ idzie do naprawy. Nwm kiedy dokładnie to bd i na ile.
Łączmy się w bólu.
Cicha San. ;-;

PS. Chyba coś mi dziś nie idzie, bo pierdyliard razy musze edytować tekst coś poprawiając.


niedziela, 16 listopada 2014

(Wataha Powietrza) Od Paraldy

- Chciałabym miło tu spędzić czas, ale ... - Zawahałam się nieco.
- Co? - Chciał bym skończyła.
- Chciałabym też odwiedzać chmury. - Odparłam zdołowana.
- Damy radę. - Pocieszył mnie.
On zawsze był uosobieniem osoby, która pomoże mi samymi słowami. Wiele osób nie potrafi czegoś takiego, musiało by mnie dotknąć, a on jak taki rycerz z bajki potrafił wszystko. Dbał o mnie, pocieszał, chronił i wiedział czego mi potrzeba. Był niby chodzącym ideałem, ale wiedziałam, że nie zawsze będziemy razem, w końcu na zawsze nie mogę żyć w strachu.
- Nie przejmuj się już, może chcesz piosenkę? - Zapytał.
- Hymn. - Powiedział krótko.
W tym momencie Heyou zaczął cicho śpiewać hymn Sylyfów, który jest śpiewany w ich języku. Języku, który jest wymarłym. Nasz naród był spokojny, jednak gdy nadchodziła wojna i ciężkie czasy, często się go śpiewało. Ta znana mi melodia zawsze mnie pocieszała i sprawiała, że czułam się naładowana dobrem. Do tego dołączało się, to że on miał świetny głos. Ja nie śpiewałam, bo podobno swoim głosem sprawiałam, że wszyscy pogrążali się w smutku wokół mnie, za to gdy moja siostra śpiewała wszyscy byli szczęśliwi. Kiedy skończył śpiewać hymn, spojrzałam na niego jakoś pewniej i kiwnęłam głową, że już mi lepiej. Uśmiechnął się do mnie.
- Co teraz robimy? - Zapytał zaciekawiony.
- Może pójdziemy się przejść? - Zaproponowałam.
- Masz na myśli konkretne miejsce? - Uniósł jedną brew.
- Nie. - Odparłam, krótko, zwięźle i na temat.
- Jakąś osobę? - Nadal usilnie próbował zgadnąć gdzie mnie ciągnie.
- Nie. - Dalej trzymałam się jednego słowa.
- Rozumiem. - Odparł po dłuższej chwili.
Ruszyliśmy w końcu w trasę. Nie wiedzieliśmy gdzie idziemy, po co, do kogo, ani nic w ten deseń. Najzwyczajniej w świecie poszliśmy przed siebie.
- Myślisz, że kogoś spotkamy? - Zapytałam Heyou.
- Może. Nigdy nie wiadomo. - Odparł patrząc przed siebie.
- Jeśli kogoś spotkamy.... To co? - Zadawałam mu nurtujące mnie pytania.
- Powiemy, że zostajemy. - Czy on zawsze jest taki...- Tak, zawsze jestem taki. -  Czytał mi chyba w myślach.
- Co? - Spojrzałam na niego zaciekawiona.
- Podejrzewam, że teraz o tym myślałaś. - Uśmiechnął się do mnie.
- Może. - Teraz ja patrzyłam przed siebie.
Nagle się potknęłam i poleciałam prosto na piach, ale co by to było gdyby nie na twarz! Reakcja mojego towarzysza była oczywista, kucnął i powiedział:
- Nie patrz przed siebie, bo jak zwykle się o coś potykasz.
- Nic mi nie jest. - Mruknęłam.
- Wstawaj. - Powiedział wstając
Wstałam szybko i dalej ruszyliśmy, tym razem patrzyłam pod nogi..

sobota, 15 listopada 2014

(Wataha Ziemi) od Initium

      Ulewa przemieniła się w deszczyk, aż w końcu całkowicie ustało. Spojrzałam w niebo na powoli rozsuwające się chmury przez które przedzierał się blask słońca, a wraz z tym powoli rozjaśniały mi się myśli, które były, jak chmury zwiastujące deszcz.
     Podniosłam się z leżącej pozycji, aby usiąść, a następnie wyciągnęłam rękę w stronę mojego lwa, który cierpliwie czuwał nade mną przez ten cały czas wsłuchując się w moje myśli, ale nie starał się zbytnio nie interweniować w moje rozmyślania. Z moich ust rozległo się głośne westchnięcie, zawierające dotychczasowe zmęczenie. Puritas przejechał swoim aksamitnym językiem po mojej ręce, a ja powoli wstałam, aby rozprostować kości, jednocześnie posyłając mu subtelny uśmiech.
      Zauważając powoli zbliżający się wieczór uznałam, że nadchodzi czas, aby pożegnać słońce, a zaprosić nad nieboskłon tarcze księżyca.
Takie małe drobiazgi z pozory nieistotne, jak te, które wypełniały moje codzienne życie, wciąż cieszyły moje oczy, które były w stanie zbudzić równie wielki zachwyt, jak wielka rzecz młodszym wilkom. Nie dojrzały jeszcze na tyle, aby zrozumieć, że w życiu ważna jest każda chwila i małe podarunki od losu, a nie tylko i wyłącznie heroiczne wyczyny poszczególnych osobników.
     Mój wzrok opadł na pobliską skałę - najwyższy punkt na tym wzgórzu. Jej powierzchnia zdawała się być wyrzeźbiona, jakby na sam jej szczyt prowadziły schody. Pewnym krokiem ruszyłam na górę, wraz z dreptającym za mną Puritasem.
     Odbyłam ten codzienny rytuał pożegnania słońca, jednocześnie witając księżyc. Mój wzrok padł na księżyc rozjaśniający niebo. Uznałam, że nadeszła idealna pora, aby powrócić na zielone tereny mojej watahy i udać się na spoczynek.
     W jaskini podążyłam dotychczasowo nieuczęszczaną przeze mnie na co dzień częścią korytarzy. Świadczyła o tym powoli, aczkolwiek systematycznie zwiększająca się warstewka kurzu i innych pyłów, która nadawała ścianom matowy wygląd.
Pajęczyna korytarzy ciągnęła się chyba w nieskończoność. Niektóre były już dawno zapomniane, najciekawsze było to że za każdym razem jak wchodzę głębiej do "niezamieszkałej" części mojej jaskini jest inni rozkład korytarzy, to tak jakby po prostu się przemieszczały by zmylić potencjalnego przeciwnika.
Może coś tu jest o czym nie wiem? Możliwe, przecież tutaj kiedyś mieszkały różne wilki. Różne osobowości, charaktery no i na pewno pomysły co do ukrycia różnych rzeczy.
Po pewnym czasie doszłam do małej jaskini która kończyła, pewnie tylko wizualnie, korytarze., W rogu stały jakieś regały, podeszłam bliżej i zobaczyłam księgi które mówiąc szczerze widziałam pierwszy raz na oczy. Podeszłam i wzięłam jedną do ręki. Dmuchnęłam na okładkę a omany kurzu wniosła się ku górze, przez chwilę pole widzenia było znikome. Księga nie było zatytułowana przynajmniej na okładce. Postanowiłam ją wziąć a po pozostałe książki przyjść przy okazji.
       Wróciłam do głównej lokalizacji jaskini, Puritas siedział przy legowisku czekając na mnie.
Położyłam się koło niego i zaczęłam czytać, jednak ta lektura szybko zmrużyła sen z powiek. Zmęczenie dało się we znaki. Odpłynęłam.
       Obudziłam się wczesnym rankiem, bez problemu wstałam i wyszłam przed "mieszkanie". Mgła ciężko unosząca się na ziemią w oczach rozrzedzała się.
Z uśmiechem na ustach powitałam słońce i pożegnałam tarcze księżyca. Wróciłam do środka, przebrałam się w białą suknię a na to nałożyłam ciemnozielony płaszcz.
Zamierzałam się przejść.
- Idziesz kochany przyjacielu się przejść obudzić naszych pobratymców? - Zapytałam lwa który przeciągał swe ciało na wszystkie strony świata.
~ Oczywiście ~ Odpowiedział mi dostojny głos w głowie.
Uśmiechnęłam się.
Wyszliśmy z groty i zaczęliśmy przemierzać lasy, cicho pośpiewywałam i budziłam zwierzęta a tych co zwlekali ze wstaniem osobiście podchodziłam i go budziłam. Tak było z pewną sarną. Podeszłam do niej, dotknęłam głowy.,
- Kochanie wstawaj, śniadanie czeka.- Przy naszych nogach powstał solidny stóg siana i koniczyn. Zwierzę otworzyło oczy, zamrugało parę razy. Ukłoniło się i podeszło do jedzenie. Uśmiechnęłam się nieznacznie. Zaczęłam się oddalać by kontynuować moją pracę.
      Pod moimi nogami przypałętał się borsuk. Jako zwierze nocne zmykało do swojej nory by przeczekać dzień. Nagle stanął obrócił się w moją stronę i skinął na mnie łebkiem na znak pożegnania, skinęłam także.
Rozejrzałam się, takim oto sposobem zawędrowałam jakimś cudem do Ziem wilków wody. Cóż, jak budzisz wszystkich to wszystkich. Tutaj moja praca się nie zakończyła, niektóre zwierzęta i chyba w tej części krainy lubiły sobie solidnie pospać. Moja praca zakończyła się wczesnym popołudniem.
Postanowiłam jeszcze się przejść po terenach wody zanim wróciłam do siebie, a kawał drogi mam.
Przechodziłam koło pewnego zbiornika wody kiedy zauważyłam pływająca postać. Był to Alfa Wody - Ayato.
- Młodzieńcze, chodź do mnie. - Podpłynął do mnie po czym wyszedł z wody. - Witaj. - Zlustrowałam go wzrokiem. Jego źrenice były rozszerzone a skóra bladowa jakby matowa na dodatek.
- Witaj Initium. -Powiedział cicho i nutą nie swojego głosu. Złapałam go za przegub i niezadowolona zapytałam.
- Co brałeś i po co to bierzesz Ayato?

(Wataha Mroku) od Akatsukiego

Hmm... Należałoby tego przybłędę zaprowadzić do jaskini, bo nie wydawał się znać tych terenów. Nie chciało mi się tego robić, ale no cóż... Domyślałem się, jak będzie wyglądało to w wykonaniu Kuro. Najzwyczajniej w świecie go zostawi stwierdzając, że nie chce mu się nim zawracać głowy, ponieważ ważniejsza wyda mu się przykładowo popołudniowa drzemka.
- Akki! - Zawołała mnie Maya widząc mój zamiar odejścia.
Odwróciłem się. Domyślałem się co chciała powiedzieć, ale i tak chyba wypadało zostać. Nie dało się nie zauważyć jej nastawienia w stosunku do przybysza, a więc również nie dało się nie odgadnąć, jaki temat obierze ta rozmowa.
- Idźcie, dogoni was - powiedziała w stronę tamtej dwójki.
Kiedy zniknęli, wśród leśnego krajobrazu zapytałem Mayi o odpowiedź na pytanie, które doskonale już znałem.
- Co jest?
- On jest niebezpieczny i nie ma dobrych zamiarów - oznajmiła zamiast niej Shyine.
- Cóż... Nie wydaje mi się osobiście, aby to spotkanie było przypadkowe. Musiał mieć, jakiś cel, skoro się tutaj pojawił - przyznałem. - I rozumiem wasze nastawienie co do niego, ale spójrzcie na to tak, że w ten sposób można go trzymać pod ręką i kontrolować - powiedziałem spokojnie. - W ten sposób najłatwiej będzie dokładnie dowiedzieć się w którym momencie ktoś będzie coś kombinował no i niekoniecznie od razu się pokaże wrogowi, celowi czy jak chcesz go nazwać, że stracił element zaskoczenia.
- Wątpię, aby to wystarczyło - powiedziała Maya.
- Ostatecznie można go usunąć z tego świata. Kuro, by się spodobała ta opcja. Mi... Niekoniecznie. Za dużo z tym zachodu i ewentualnych problemów, poza tym nie lubię zbytnio zwracać na siebie uwagi takimi rzeczami.
Nie wydawała się być zbytnio przekonana moimi argumentami.
- Po prostu wynikną z tego kłopoty - stwierdziła.
- Niejeden raz musiałem sobie radzić z kłopotami - powiedziałem. - Podobnie pewnie, jak ty. Poradzisz sobie i z tym.
- Akatsuki - po raz pierwszy od dłuższego czasu użyła pełnej formy mojego imienia. - Powiedz mi... Mówiłeś, że on nie znalazł się tutaj bez celu... Czy wy również macie tutaj jakiś cel?
Spojrzałem na nią.
- Wiesz Maya, prawdopodobnie, gdybym zapytał ciebie o coś takiego to odpowiedziałabyś, że nie jest to coś o czym będziesz mówić każdej osobie, która się o to zapyta. Moja odpowiedź jest taka sama, chociaż mogę powiedzieć, że my nie trafiliśmy do tej krainy przez czysty przypadek.
Odwróciłem się z zamiarem odejścia, ale się chwilę zawahałem. Czułem potrzebę dowiedzenia się o co chodziło z tą chęcią walki Mayą. Powiedziałbym, że za tym kryło się coś więcej, niż początkowo mogłoby się wydawać.
- Maya tak w ogóle to mogę wiedzieć co chciałaś osiągnąć poprzez walkę z Kuro?
Spojrzała na mnie uważnie, może nawet odrobinę wrogo, ale ja po prostu czekałem spokojnie na jej odpowiedź.

piątek, 14 listopada 2014

(Wataha Mroku) od Kuro

Siedziałem, a raczej leżałem po raz kolejny na drzewie (jak pewnie niejedna osoba zdążyła zauważyć mam pewną skłonność do siedzenia w wysokich miejscach. Może ze względu na to, że mogę na wszystko spojrzeć z innej perspektywy... Chociaż ktoś miał kiedyś taką teorię, iż po prostu lubię na wszystkich patrzeć z góry [to brzmi nawet bardziej prawdopodobnie xd]).
Znowu poczułem krótki, aczkolwiek bolesny ból głowy. W związku z tym nie miałem zbyt wesołych przeczyć, ale może to przez ten kompletny brak snu? Kiedy ostatnio spałem? Mogło to być jednak coś innego. Choroba... Nienawidziłem chorować. Stawałem się, wtedy bardziej nieobliczalny (i to w tym negatywnym sensie) niż zwykle, jeśli miałem już naprawdę słaby punkt, który można było przeciwko mnie wykorzystać to moja niezwykle niska tolerancja, a nawet wprost całkowita nietolerancja na choroby. Nie miałam ochoty, aby przykładowa Arve się o tym dowiedziała - nie wątpiłem w to, że mogłaby to wykorzystać przeciwko mnie, gdyby miała do tego okazję. Poza tym nie miałem też czasy na choroby. W końcu w mojej głowie pojawiło się już kilka pomysłów, jak "umilić" życie reszcie watahy.
Z dala... No może niekoniecznie z dala, ale na pewno nie z bliska dobiegł mnie szelest. Około 15 może 20 metrów ode mnie - oceniłem pobieżnie. - Kłopoty? Niekoniecznie. Maya raczej tutaj wparowałaby bez myślenia o skradaniu się, czy spokojnej przechadzce w moją stronę. Akki, jeśli chciałby mi zafundować jakieś kłopoty to byłby niemalże niesłyszalny. Wątpiłem, aby to był Ayato. Owszem, mógł chcieć odwiedzić Watahę Ognia, ale na pewno nie wziąłby mnie za Arve. W końcu on zdawał się wyczuwać obecność innych z pewnej odległości. Oczywiście to były moje domysły, ale wydawały mi się one dosyć prawdopodobne. Heyou pewnie jest już z Paraldą lub gdzieś w powietrzu, więc ewentualne kłopoty lub próby zabicia mojej szanownej osoby były dosyć wątpliwie od tajemniczego osobnika.
Wciąż z zamkniętymi oczami wsłuchałem się w kroki. Szybkie i rytmiczne trochę, jak Arve, lecz niewątpliwie nie należały do niej. Takie nie do końca dziewczęce. A właśnie... Ja wciąż jestem w Watasze Ognia - zdałem sobie sprawę. - Najwyraźniej wszędzie czuję się, jak u siebie skoro już przestaję zawracać sobie głowę zbędnymi detalami. Maya na pewno będzie zachwycona, że tak polubiłem tereny jej watahy i że będzie mogła mnie częściej spotkać, wbrew swojej woli oczywiście.
W międzyczasie tajemniczy właściciel kroków zdawał się dotrzeć pod moje drzewo, a teraz było cicho... Zatrzymał się? Po kilku sekundach ciszy otworzyłem oczy. Nie wszystko było takie, jakie myślałem.
Od czego powinienem zacząć? Może od tego, że chłopak, który okazał się właścicielem tajemniczych kroków wcale nie stał pod drzewem. Był tuż przede mną na drzewie. Jakim cudem wszedł tak bezgłośnie nawet nie chcę wiedzieć. Nachylił się nade mną i się mi przyglądał. Jego twarz była blisko. Bardzo blisko. ZBYT blisko.
- Cześć przystojniaku.
Mocno zaskoczony odruchowo się odsunąłem na chwilę zapominając fakt, że byłem na drzewie. Błąd. Teraz czekał mnie krótki lot w dół i spotkanie z ziemią.
Powstrzymałem ciężkie westchnięcie - teraz nie było na to czasu.
Przygotowałem się już na upadek obracając się tak, aby wylądować na nogach i niczego nie połamać (nie byłoby to dla mnie zbyt dużym problemem... w końcu to upadek tylko z jakiś 25 metrów, ale sami przyznacie, że łamanie kości nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, które można robić w życiu).
Kolejna niespodzianka. Po chwili przestałem opadać. Spojrzałem w górę. Ten chłopak trzymał mnie za rękę. Warto zauważyć, że robił to bez wysiłku. Wnioskując: Potrafi poruszać się bezszelestnie i jest dosyć silny. Hmm... Warto wiedzieć.
Wciągnął mnie na górę. Znowu blisko. Zbyt blisko. Po raz pierwszy w życiu miałem wrażenie, jakby moja przestrzeń osobista (to czego innym ludziom posiadać nie dawałem przy mnie) została odrobinkę naruszona. Dziwne wrażenie.
- A więc kim jesteś? - Zapytałem prosto z mostu opierając się o pień drzewa, aby mi było wygodniej.
- Trey - odparł.
Cóż... Prosto z mostu.
- Hmm... - Zastanowiłem się.
Dziwne. Dwie osoby jednego dnia. Nie minęło nawet pół roku, a do odwiecznie pustej krainy przybywa nagle dziwnym zbiegiem okoliczności kilka wilków, jeśli już ktoś wiedział, jakim cudem tak się stało to pewnie tylko Initium. Nie, żebym zamierzał ją o to zapytać.
- Tak nawiasem mówiąc co powiesz, żeby przenieść się na dół? - Spytałem. - Ta gałąź złamie się za najdalej 82 sekundy - oceniłem patrząc się na malutką szparkę przez butami Treya, która się poszerzała. - Nie wiem czy masz ochotę na mały lot ku ziemi, ja osobiście wolę schodzenie w tradycyjny sposób, kiedy jest się 25 metrów nad ziemią na drzewie. -  A właśnie... Nie przedstawiłem się - przypomniało mi się. - Jestem Kuro.

(Wataha Wody) Od Dampa

Wpatrywałem się z uporem w sufit. W mojej głowie toczyła się bitwa pytań. Jedno było podstawowe: jak często Dekiel robił ze mnie idiotę? Niestety... na to jak i na inne nie potrafiłem konkretnie odpowiedzieć. Może to był tylko kolejny głupi i bezsensowny żart? Z resztą... co mi to da jak będę tak leżał i myślał "co będzie jeśli"? Raczej nic.
- Carpe Diem. - Rozbrzmiał głos. - Jak tam dzionek mija?
I było oczywiste że to był Dekiel siedzący na biurku. Norma.
- Filozof od siedmiu boleści się odezwał. - Rzuciłem beznamiętnie, spoglądając kątem oka jak bazgra coś na kartce, na kolanach.
- Źle na ciebie działam, więc zapewne ty też taki jesteś. - Zaśmiał się krótko nie odrywając wzorku od szkicu.
- Wymyśl coś lepszego. - Mruknąłem z powrotem wpatrując się w sufit.
- To jest ponad czasowe, jak teks na odpowiedź na "Was is das?", "Kapusta i kwas".
Westchnąłem tylko w odpowiedzi. Tyle pytań i osoba pod ręką która mogłaby na nie odpowiedzieć, lecz mam swój, pewnego rodzaju honor i on dobrze o tym wiedział.
- Ty na serio masz siostrę. - Oznajmił spokojnie.
Podniosłem jedną brew ze zdumienia, lecz nie spojrzałem na niego.
- Przyrodnią ale jednak. - Przestał rysować. - Chociaż nie polubiłbyś jej. - Po chwili znów było słychać "dźwięk" ołówka.
Zamknąłem oczy i starałem się usnąć, maszyną nie jestem więc mój zdrowy rozsądek twierdzi że powinienem się zdrzemnąć.
- Nie przejmuj się, do puki się tu ni pojawi nie masz nad czym dramatyzować. To jest tak jakbyś mruczał że dostaniesz jedynkę ze sprawdzianu dzień wcześniej, a nawet byś się nie uczył.
- Ta iluzja do mnie nie dotarła. - Stwierdziłem sennym głosem.
- To jest tak jakbyś był Oz. - Już się boję co on zacznie klepać... - Który stwierdził że lew i tak zje skrzydlatą małpę przebraną za boja hotelowego i nie chciał jej ratować. - Piękne porównanie... tylko ja tego nie czytałem i nie mam pojęcia czy zabrał to z powietrza.
- Ta małpa to...? - Nie mogłem się pohamować.
- To bez znaczenia. A jaki byłby tego skutek? Sumienie. - Podkreślił ostatnie słowo.
Czyżby zmierzał do cudownego przemówienia na temat sumienia?
- I widzisz... dziwnie to bywa z tym sumieniem. - Bingo, czas się zmywać zanim mi uszy odpadną.
- Duszno się zrobiło, idę się przejść. - Wstałem szybko z łóżka i podszedłem do drzwi.
- Już milczę! - Rzucił w moją stronę ołówek.
Odwróciłem się w jego stronę i spiorunowałem go wzrokiem. Ten zaś powoli odwrócił kartkę na której pisało: "Dopiero to zrobisz".
- I to bazgrałeś przez cały czas? - Spytałem z drwiną wpatrując się w niezdarnie nabazgrane litery.
- Nie kpij ze mnie. Nie mam wprawnego oka co do estetyki. - Zmiął kartkę w kulkę i celnie rzucił do kosza stojącego w kącie pokoju.
Co do estetyki... nasunęło mi się na myśl sytuacja z jego butem... ale starałem się przemilczeć to wspomnienie.
- Ale za to cela masz. - Zaśmiałem się krótko.
- A wiesz przynajmniej o co mi chodziło? Co chciałem ci przypomnieć? - Spytał grzebiąc mi po szufladach biurka.
-  O mój sen? - To jedyne co mi przyszło do głowy... chociaż brakowało temu logiki... skąd niby miał o nim wiedzieć?
- Tak... - w jego głosie była niepewność, chyba usłyszał moje zdziwienie, lecz nie przestawał penetrować zakamarków.
- Mniejsza. - Podszedłem do Ducha, który właśnie schylał się i zaglądał pod łóżko. - Czego ty właściwie szukasz w moim pokoju? - Zaakcentowałem słowo "moim".
- Kota. - Odpowiedział krótko. - Płci żeńskiej. - Wstał z podłogi i otrzepał się. - O, jest. - Wskazał palcem za mnie.
- Rokita to kocur. - Oznajmiłem nie odwracając się za siebie.
- To nie jest Rokita, to nie jest kocur, to nie jest kot Ayato. - Stwierdził i zmieszany przejechał ręką po włosach i wbił wzrok w sufit aby uniknąć mojego spojrzenia.
Podniosłem brwi z zdziwieniu i odwróciłem się za siebie. Wzdrygnąłem się ze zdziwienia, gdyż ten kot rzeczywiście nie był kocurem mej Alfy. Jego wzrok przenikał na wylot i właśnie to było powodem mego nieprzyjemnego wzdrygnięcia. Miał złoto-kremowo-brązowe futro. Był jednokolorowy, w sensie... trudno mi określić kolor jego futra.
- Skąd wiozłeś tego mutanta? - Cofnąłem się do tyłu o krok.
- Mutanta? - Wręcz wykrzyczał te pytanie z nie małym zdezorientowaniem.
- Znam te spojrzenie. - Tłumaczyłem nieco zdenerwowany.
- Bo to nie jest mutant, to nie jest kot, to jest... Bella. - Chrząknął.
- ŻE CO?! - Chwyciłem go za bluzę i nim potrząsnąłem.
Zamiast odpowiedzi od Dekla, usłyszałem syk kota, który zwinnie wskoczył na biurko i usiadł na jego krawędzi wdzięcznie obwijając ogon wokół łapek. Puściłem Dokiego i podszedłem do kocicy. Nie mogłem uwierzyć w to, w co zaraz zrobię.
- Bella?
Zwierzak mruknął cicho w odpowiedzi.
Oniemiały odwróciłem się znów w stronę Ducha.
- Kiedy mi to wytłumaczysz? - Spytałem siląc się na opanowanie.
- Potem. - Uśmiechnął się z premedytacją i znikł.
Westchnąłem i nie mając pojęcia co robić w obecnej sytuacji, powróciłem do planu "drzemka". Położyłem się powoli na posłaniu i gdy zamykałem oczy usłyszałem po raz kolejny mruknięcie, a po chwili drapanie po ręce. Na początku to zignorowałem, ale przekaz chyba nie dotarł.
- Tutaj nie jesteś moją szefową.
Bella głośno zasyczała co zapewne miało oznaczać "jestem nią, zawsze i wszędzie idioto".
Więc, nieco niezadowolony z obrotu spraw położyłem się na boku, ustępując tym samym nieco miejsca kocicy.
Mam wrażenie że pojęcie "mój dom" straciło już dla mnie całkowicie sens. Chyba najwyższy czas trochę nauczyć ich pokory... ale jak? Skoro to oni(Dekiel i Bella) zachowują się tak jakby mi dawali do zrozumienia że muszę się ogarnąć bo w przeciwnym razie wszyscy będą mną pomiatać. A może właśnie o to im chodzi... raczej nie, to nie w ich stylu... mniejsza, muszę nieco zregenerować siły, chociaż wątpię abym mógł spokojnie usnąć.

(Wataha Mroku) od Kuro


Maya wydawała się co najmniej zawiedziona tym, że nie byłem zbytnio nastawiony na walkę. Przyznam też, że ja nie miałbym w sumie nic przeciwko, jeśli chodzi o walkę, ale nie zamierzałem też pokazywać Mayi, że będę jej tańczył, jak ona mi zagra i za każdym razem, jak będzie miała kaprys, żeby coś zrobić to będzie mnie mogła w tym wykorzystać.
- Poddajesz się? Tak od razu? - Zapytała z lekko wyzywającym tonem.
- Nie, oczywiście, że nie - odparłem spokojnie.
Jak miałem się poddać skoro nie zamierzałem wcale walczyć?
Maya obdarzyła mnie swoim zirytowanym spojrzeniem. Oczywiście, znałem jej źródło irytacji - była nim moja skromna osoba.
- Maya stój! - Shyine wyrwała się z rozkazem w stosunku do jej osoby. Niecodzienne z jej strony, aby przyjmowała swoją inicjatywę lub wydawała komukolwiek, z zwłaszcza Mayi rozkazy.
- Bo co? - Tym razem wyzywającej nuty nie dało się nie usłyszeć w jej głosie.
- Bo ten twój plan jest głupi i szalony? - Oznajmiła.
Chyba przez chwilę udało im się zapomnieć o mojej obecności. Plan... Jaki plan? I ciekawe co niby z tym ja miałem wspólnego, bo w to, że coś miałem to nie wątpiłem. Rzuciłem ukradkowe spojrzenie Akkiemu, a on tylko nieznacznie wzruszył ramionami ze spojrzeniem "mnie się nie pytaj, co jej chodzi po głowie".
- Jaki plan? - Zainteresowałem się.
- Nie twoja sprawa - Maya wysyczała.
Powoli zdawała się tracić panowanie nad sobą. Ach, ten wpływ mojej obecności na wszystkich.
- Moja, skoro już o tym przy mnie mówicie - byłem pewien, że gdybym to ja przy niej wspomniał o czymś takim, to by chciała to poznać, więc czemu ja nie mogę chcieć według niej?
- Ta tajemnica pozostanie tajemnicą - powiedziała i znowu ruszyła przed siebie, a konkretniej w moim kierunku z zamiarami, które nie pozostawiały cienia wątpliwości dla uważnego obserwatora w postaci Akkiego, lub bezpośredniego uczestnika wydarzeń, czyli mnie.
Bez wątpienia chciała mnie zaatakować.
 - Czyżbyś nie słyszała? - Zauważyłem. - Nie zamierzam się bić - oznajmiłem.
- Maya odpuść - poprosiła ją Shy.
Usłyszałem szelest i chwilę później westchnięcie Akatsukiego. On też zdawał się to zauważać i może Shy... W przeciwieństwie do Mayi, która chwilowo była zbytnio wciągnięta w wymianę zdań. Ja ją raczej odrobinkę ignorowałem.
- Powinnaś jej posłuchać, powalczyć zawsze możemy później - dodałem.
- Zamknij się Kuro - krzyknęła. Teraz zdawała się też to zauważać, ponieważ jej wzrok podążył w kierunku krzaków zza których, lub raczej w których rozlegały się te tajemnicze szelesty.
Nie dało się nie zgadnąć co przebiegło przez myśli wszystkich (tak, włącznie ze mną) przez sekundę w głowie. "Niebezpieczeństwo". Niecałą (kolejną) sekundę za nią stała Shy.
Zza krzaków wyłoniła się postać. Nie sprawiała wrażenia niebezpiecznej, raczej zdawała się wzbudzać sympatię, więc dlaczego miałem te złe przeczucia kiedy na niego patrzyłem? Nie potrafiłem tego zrozumieć, jednak miałem wrażenie, że nie wszystko jest takie na jakie wygląda. Przykładem tego jestem ja. Większość osób, które mnie nie zna i spotyka po raz pierwszy zanim coś zrobię lub zdążę otworzyć buzię (a nie znam żadnego sposobu, który utrzymałby mnie skutecznie długo zamkniętym) to myśli, że jestem sympatyczną niewinną osobą, która nie ma zielonego pojęcia o okrucieństwie tego świata. Cóż, w praktyce jest trochę inaczej. To większość świata nie ma pojęcia o moich okrucieństwie.
- Ohh... nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie pooglądam sobie waszą walkę. Jestem Nigel.- przywitał się.
Shy i Maya, wciąż stały w pozycjach bojowych, jednak zarówno ja i Akki nie daliśmy po sobie poznać co o nim sądzimy. Po prostu nadmierne okazywanie wrogiego nastawienia przeważnie nie podbija serc innych ludzi przy pierwszych spotkaniach.
- Akatsuki - powiedział krótko.
- Kuro - dodałem pod swoim adresem.
 Stłumiłem ziewnięcie, jednocześnie stwierdzając, że Maya nie patrzyła już na mnie bojowo... Raczej na tamtego... Jak mu było? Nie-coś tam? Niu...Nit... - Spróbowałem sobie przypomnieć. -  Aa... Nigela - w końcu trafiłem.
- Robi się gorąco - odpowiedziała, - mam złe przeczucia.
- Może Kuro i Akki go stąd wyrzucą - usłyszałem jej głos pełen nadziei.
Jednak Akki wcale nie zamierzał go tak wyganiać. Było nas dosyć mało, więc nawet jeśli było z nim coś nie tak to mogliśmy go utrzymać krótko na smyczy, aby nie było problemów, a nowe osoby przy tej liczebności, by się przydały. Czyste ocenianie potencjalnych zysków i strat wskazywało na to, że jednoznacznie przeważały zyski.
- Akki! - Zawołała go. W mojej głowie po raz kolejny pojawiło się to samo pytanie "od kiedy oni tak dobrze się dogadują?".
- Idźcie, dogoni was - powiedziała Maya.
Odeszliśmy dalej, a ja doprowadziłem do granicy watahy Mroku, a następnie do jaskini.
- Rób sobie co chcesz - powiedziałem. - Ale wiedz, że jeśli spróbujesz coś wywinąć to nie obędzie się bez konsekwencji - zapewniłem z miną aniołka. - A zapewniam ciebie, że nie chcesz ich poznać^^. Także wiesz... Radzę dwa razy pomyśleć, zanim cokolwiek zrobisz.
Wyszedłem bez słowa pożegnania kierując się z powrotem do Ognia. Myślałem, żeby odwiedzić Arve, ale to może, jak się prześpię... W końcu ostatniej nocki miałem ciekawsze zajęcia z Ayato i Heyou niż spanie.
Spojrzałem w górę na drzewa i wybrałem jedno, które wydawało się w miarę wygodne i stabilne.
___________________________________________________________________________
Opowiadanko miało być już wczoraj, ale siła wyższa mi zabrała mi laptopa, a ja nawet nie miałam siły o niego walczyć...

czwartek, 13 listopada 2014

(Wataha mroku ) od Nigela

- Ona musi zginąć.
- Zgadzam się. Nie możemy pozwolić by żyła.
- Nie może jej się udać nas zgładzić.
- Przecież jest zarażona.
- Jest zbyt silna by zakażenie coś dało.
- Ona może je pokonać.- W niewielkiej, mrocznej jaskini do której się zbliżałem panował haos. Jeden osobnik krzyczał przez drugiego.
- Ale kto się podejmie tej misji?-zapytał dobrze mi znany głos. A potem wszyscy jednocześnie zaczęli wykrzykiwać imiona kandydatów.
- A może Nigel?- zaproponował ktoś
- Głupku przecież...- ktoś inny zaprotestował, a raczej próbował protestować.
- to dobry kandydat- odezwał się przewodniczący
- A co jeśli obudzą się w nim ludzkie uczucia lub odruchy?
- Tacy jak on nie mają ludzkich uczuć- ktoś krzyknął
- A skąd Ty niby to wiesz?- zapytał.
-Zajmę się tym- mój głos odbił się echem po całej jaskini, a ja wyłoniłem się z mroku korytarza. Wszyscy zebrani zamarli, nikt nie śmiał się poruszyć ani odezwać jakby mój głos zamienił ich w posągi. Tylko spuszczali głowy pod moim spojrzeniem jakby ono ich przytłaczało. Władza tutaj nie opierała się na miłości czy zaufaniu. Tu rządził strach, a oni się mnie bali, więc ja tu rządziłem.
- Ale jesteś pewien?- głos przewodniczącego przerwał ciszę, posłałem mu mordercze spojrzenie i patrzyłem jak zgina się pod jego ciężarem. Zadanie, które na siebie brałem było inne, trudniejsze niż wszystkie. Wymagało doświadczenia i dużych umiejętności, ale również dokładności i opanowania. Tylko ja miałem szanse je wykonać i nie zgiąć się pod presją.
- To zadanie powierzone musi zostać najlepszemu, a szali jest nasze istnienie. Wszyscy wiemy, kto jest najlepszy. Jeśli ktoś ma jakieś obiekcje niech wypowie je teraz- zabrzmiałem, a odpowiedziała mi tylko głucha cisza- Skoro tak to zacznijmy przygotowania do naszego planu. 
Przez kilka tygodni obserwowałem moją ofiarę, poznawałem jej słabe strony, jej przyjaciół, jej wrogów i jej przyzwyczajenia...
Była... ale musiała zginąć.
Mój plan był prosty, ale wymagający cierpliwości, a ja miałem tysiące lat by się jej nauczyć...
- Zameldujcie, że zaczynam fazę drugą- rozkazałem moim towarzyszom, a ci posłusznie się oddalili.
 Ohh... nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie pooglądam sobie waszą walkę. Jestem Nigel.- odezwałem się wychodząc z krzaków. Aktorstwo to podstawa sukcesu w moim zawodzie. Równocześnie bacznie obserwowałem reakcje pozostałych osób, szukając słabego, nic nie podejrzewającego punktu. I znalazłem go. 

(Wataha Wody.) Od Ayato.

Przymknąłem oczy i odprężyłem się. Ostatnio mało czasu miewam na odpoczynek. Czekałem cierpliwie jakiś czas, aż dziewczyna się obudzi.
Po pewnym czasie jej oddech zmienił się. Minimalnie przyspieszył. Obudziła się. Po chwili dało się usłyszeć jak wciągnęła powietrze z sykiem. Czyżby dotarło gdzie się znajduje.?
- Złaź Przystojniaku... muszę wstać. - Powiedziała ledwie słyszalnie.
- Wybierasz się gdzieś.? - Na moich ustach pojawił się leniwy uśmiech.
Odwzajemniła go, lecz jej był bardziej nerwowy.
- A tak... tylko... - Odezwała się cicho i popatrzyła mi w oczy. - Jak się tu znalazłam.?
- Cóż... znalazłem Cię przy MOIM źródle, więc uznaję, że wszystko co się tam znajduje... jest moje.
Spojrzałem na nią intensywnie przy ostatnim słowie. Na jej twarz wpełzł mały uśmiech, skrzyżowała ręce i przesunęła się do krawędzi łóżka.
- Czyli... jakbyś znalazł tam przykładowo Kuro... to też byś go TUTAJ przyniósł.?
Przymrużyłem oczy rozbawiony jej słowami.
- A Ty... do każdego pokoju wchodzisz pod nieobecność właściciela.? Przykładowo... do Kuro.? - Zrobiła śmieszną minę.
- Tylko w bardzo wyjątkowych... sytuacjach.? I... to nie jest to samo. Ja nie uznałam tego pokoju za swój...
- Czemu nie.? - Zaśmiałem się.
Wydęła usta i przymrużyła oczy. Szybko wstała z łóżka i stanęła przede mną. Zaskoczyła mnie takim posunięciem. Fakt. Mimowolnie ciągle na moich ustach tańczył cień uśmiechu.
Wyciągnęła rękę i pchnęła mnie w pierś.
- Bo... - Nie pozwoliłem jej dokończyć tylko złapałem za rękę i pociągnąłem w swoją stronę. Złapała się drugą ręką mojego barku. Jej włosy rozsypały się niczym czarna aureola dookoła mojej głowy. Jak zwykle wyczułem zapach lawendy.
- ... nie zawłaszczam sobie cudzych rzeczy... czekam aż same zechcą być moje. - Odepchnęła się ode mnie i wstała z szerokim uśmiechem.
To miała być jakaś aluzja.? Zapewnienie.? Swoista obietnica.?
Odeszła kilka kroków i zaczęła rozglądać się po wnętrzu. Założyłem dłonie pod głowę i obserwowałem to wszystko z rozbawieniem.
- Piękna gitara, świetne gry... - Wyliczała na palcach. Miała coś jeszcze dodać, lecz jej uwagę przykuł kot, który długim skokiem wylądował bod biurkiem.
Jakby od niechcenia zaczął bawić się czymś znalezionym na podłodze. Arwe przykucnęła a Rokita z dumą odsunął się i zaczął łasić do jej nóg. Wzięła przedmiocik na ręce i obejrzała dokładnie.
Odwracając się spojrzała zdziwiona na mnie. Zmarszczyłem brwi patrząc na jej rękę. Cholera. Znalazła jedną z rozsypanych tabletek. Zmieszałem się patrząc na jej zaskoczoną minę.
- Co to... jest.? -  Zacisnąłem usta a dobry nastrój zniknął równie szybko jak się pojawił. - Co to jest.? -Powtórzyła bardziej zdecydowanie.
Podniosłem się i zbliżyłem ciągle patrząc na małą, białą pigułkę. Przybrałem kamienny wyraz twarzy na co dziewczyna cofnęła się minimalnie.
- Nic... czym powinnaś się interesować. - Stwierdziłem chłodniej niż zamierzałem.
Wyciągnąłem rękę po przedmiot.
- Skoro jest to nic... - Starała się być opanowana. Nawet jej to wyszło. - ... to pozwolisz, że to sobie zachowam...
Cofnęła się o krok, jakby się czegoś bała. Odczułem to jakby ktoś porządnie mi przyłożył. Zmarszczyłem brwi jeszcze bardziej. Chciałem ją zatrzymać, wszystko wyjaśnić... ale jak to zrobić.? Gdy pozna moją ciemniejszą stronę, nie odezwie się. Zmieszałem się jeszcze bardziej. Nikt nigdy nie przyparł mnie w ten sposób do muru.
Ognista dziewczyna uśmiechnęła się smutno i ze szklistymi oczami wyszła z pokoju zabierając ze sobą znalezisko. Wyciągnąłem za nią rękę chcąc ją zatrzymać, lecz tylko zacisnąłem dłoń w pięść.
Zakląłem głośno.
- Musiałeś to do cholery zrobić.? - Syknąłem do kocura a ten zadowolony odwrócił się i podreptał w ślad za dziewczyną.
Podszedłem zrezygnowany do szafki i otworzyłem ją. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w zawartość. Złapałem jedną ze szklanych fiolek i cisnąłem nią o ścianę w nagłym ruchu. Szkło jak i tabletki vicodinu rozsypały się po całym pokoju.
Złapałem kurtkę z krzesła i wybiegłem w stronę jeziora. Potrzebowałem spokoju jaki oferowała woda. Nie bacząc na chłód ściągnąłem koszulkę i spodnie by po chwili w samych bokserkach nurkować w tafli wody.
Kilka głębokich oddechów i zacząłem okrążać jezioro kraulem aż do całkowitego wyczerpania.

środa, 12 listopada 2014

(Wataha Ognia) od Arwe

Nie podejrzewałam siebie, że mogę tak szybko usnąć, ale ciepło bijące od wody szybko otuliło mnie płaszczem senniejszym, niż niejeden lek. Sny oczywiście miałam niespokojne, dodatkowo nadal czułam lekkie pieczenie na plecach, które odzwierciedlało się w snach ciągłymi atakami jakichś czarnych, pokracznych stworzeń. Wśród sennych cieni wciąż dostrzegałam jedną postać – Rain. Cały czas na wyciągnięcie ręki…a jednocześnie zbyt daleko. Wszystko w dziwnej, czarno-czerwonej przestrzeni, w której każdy cień zmieniał się, rósł, rozpadał, atakował, szarpał. Wszędzie ból, który wnikał w najmniejszy skrawek ciała i duszy? Nawet tutaj nie potrafiłam płakać, choć miałam wrażenie, że moje ciało wybuchnie. Zaraz…jakie ciało? Czy ja miałam jakieś ciało? Czy coś istniało poza tą ciemnością i strachem?...
Jedna z poczwar sennych w końcu uczepiła się moich ramion. I już miał pchnąć mnie w czarnizną czeluść i rozerwać, gdy poczułam, że się unoszę. Latałam? Nie. Ktoś mnie unosił, wyrywając z ciemnych majaków. Kto to był? Nie widziałam. Czułam tylko czyjąś obecność od której biło bezpieczeństwo i ciepło. Cały strach gdzieś minął. Kim jesteś?
Ciemność gdzieś zniknęła i pozostał ze mną maleńki ciepły kształt, który przyciągnęłam do siebie. Teraz nie czułam bólu. Zapadłam w sen bez jakichkolwiek zmor, czy majaków. Byłam bezpieczna, a mruczące ciepło koiło poszarpane wcześniej nerwy….zaraz…mruczenie?
O tworzyłam ostrożnie oczy. Przede mną, bardziej wtulony we mnie leżał zwinięty w kłębek kto. Rokita? Co ty tutaj robisz?.... Zaraz. Zaraz…leżałam na łóżku. Czy ja się kładłam do łóżka? Gdzie ja byłam?
Powoli przytomniałam i kojarzyłam kolejne fakty. Kładłam się…przy źródle? Czy czegoś nie pamiętałam? Uniosłam się powoli na łokciu, odgarniając z twarzy, potargane nieco włosy. Zamarłam w pół-ruchu.
Leżałam na łóżku. Tak. A na brzegu, siedział oparty o ścianę…Ayato. Wstrzymałam oddech próbując zahamować rosnąca panikę. Jak ja się tu do cholery znalazłam? Jak?! Uspokoiłam się nieco dopiero, gdy dostrzegłam, że Alfa ma przymknięte oczy. Oddychał miarowo. Spał? Choć tego nie mogłam być pewna. W końcu często widywałam go właśnie w takiej pozycji.
I co teraz zrobi? Przecież nie zwiję cichaczem? A może?...Tylko co niby potem miałabym mu powiedzieć? Westchnęłam cicho. A czemu mam uciekać?...
Podniosłam się do pozycji siedzącej, czym zbudziłam Rokitę, niezadowolonego chyba z faktu, że stracił dodatkową „grzałkę” w postaci moich ramion. Pogłaskałam go, a ten łobuz wtarabanił mi się na kolana.
- Złaź Przystojniaku…muszę wstać – powiedziałam najciszej jak potrafiłam. Jednak jak widać…niewystarczająco cicho dla wprawnego ucha.
- Wybierasz się gdzieś? – głos Ayato rozbrzmiał po pomieszczeniu. Odwróciłam się w jego kierunku. Na jego twarzy widniał znajomy leniwy uśmiech. Oczy miał zdecydowanie otwarte. Czyli jednak nie spał. Odwzajemniłam uśmiech, choć mój raczej wyrażał więcej paniki niż rozleniwienia.
- A tak…tylko…- zaczęłam nieco niepewnie, ale weźcie…czy ja zawsze muszę się tak przy nim zachowywać? Podniosłam wyżej oczy, patrząc wprost w jego błękitne ogniki. – Jak się tu znalazłam?
Ayato nadal siedząc w tej samej pozycji, najpierw zlustrował mnie od góry do dołu, by dopiero potem odpowiedzieć na moje pytanie.
- Cóż…. Znalazłem Cię przy MOIM źródle, więc uznaję, że wszystko co się tam znajduje...jest moje… – Ostatnie słowo wyraźnie zaakcentował, a ja prawie się zakrztusiłam. Po chwili jednak wykrzywiłam usta w uśmiechu. Przysunęłam się bliżej krawędzi łóżka i skrzyżowałam ręce.
- Czyli…jakbyś znalazł tam przykładowo Kuro…to też byś go TUTAJ przyniósł?
Błękitnowłosy przymrużył oczy, ale czułam, że rozbawiłam go tymi słowami. Przechylił leniwo głowę na bok, nadal mnie obserwując. Odpowiedział pytaniem na pytanie.
- A Ty…do każdego pokoju wchodzisz, pod nieobecność właściciela? Przykładowo…do Kuro? – zawiesił głos widząc moją minę, ale nadal rozbawione ogniki tańczyły w jego oczach. Oczywistym było, że się domyśli mojej wcześniejszej wizyty tutaj. I jak teraz wybrnąć?
- Tylko w bardzo wyjątkowych…sytuacjach? I…to nie jest to samo. Ja nie uznałam tego pokoju za swój…
- Czemu nie? – prawie się zaśmiał. Nie no…już głupiałam przy nim. Co niby sobie wyobrażał? Wydęłam usta mrużąc przy tym oczy. Ładnie tak sobie ze mną pogrywać? Wstałam z łóżka i szybko stanęłam przed nim. Miałam cichą satysfakcję widząc jego zaskoczenie. Uśmiech nadal drgał na jego ustach. Usta…kolczyk…cholera. Czy on musiał być tak przystojny? Podniosłam znowu spojrzenie na oczy. Wyciągnęłam rękę i palcami pchnęłam go w pierś.
- Bo…- znowu ten sam myk, jak w sytuacji pod drzewem. Złapał mnie za rękę, ale tym razem po prostu przyciągnął do siebie. Prawdopodobnie wylądowałabym na nim…ale zatrzymałam się drugą ręką opierając ją o jego bark. Moje włosy opadały na jego twarz. Jego oczy otworzyły się szeroko. Opanowałam odruch szybkiej ewakuacji i rosnącego gorąca. Odezwałam się cicho, dalej kontynuując przerwane zdanie - …nie zawłaszczam sobie cudzych rzeczy…czekam aż same zechcą być moje. – po czym odepchnęłam się od jego ramienia i wstałam z rosnącym uśmiechem. Odeszłam dwa kroki i jak gdyby nigdy nic rozejrzałam się po pokoju kolejny raz (od wczoraj). Ayato tymczasem dalej bawił się w obserwatora. Założył dłonie pod głowę i z kpiarskim uśmiechem patrzył na moje poczynania.
- Piękna gitara, świetne gry… – wyliczałam wskazując palcami, a w momencie gdy miałam rzucić jakiś tekst o ilości broni na ścianie, lżący do tej pory kot zeskoczył na ziemię, lądując przy rzeźbionej szafce. I niby jak to kot, zaczął bawić się jakimś niedużym białym przedmiotem, który zawieruszył się gdzieś pod szufladami. Schyliłam się zaciekawiona, a kocur niemal z dumą odsuną się, pokazując swoją „zabawkę”. Dodatkowo łasząc się do mojej nogi, jakbym odkryła jakiś skarb. Podniosłam ów przedmiot. Tabletka? Niewielkim druczkiem widniał na nim napis „vicodin”. Odwróciłam się w stronę Ayato.
- Co to…jest? – pierwszy raz dostrzegłam zmieszanie na twarzy Alfy. Zacisnął usta, a całe wcześniejsze rozbawienie prysło niczym mydlana bańka – co to jest? – powtórzyłam pytanie, czułam że jest z tym coś związane większego. Ayato podniósł się i zbliżył powoli do mnie. Na jego twarzy pojawił się dziwny twardy wyraz. Cofnęłam się lekko. Stanął przede mną.
- Nic…czym powinnaś się interesować – powiedział chłodno. Zbyt chłodno. Wyciągnął rękę, chyba po to bym mu oddała owe znalezisko.
- Skoro jest to nic…- siliłam się na opanowanie, ale zabolała mnie jego reakcja. – to pozwolisz, że to sobie zachowam…- cofnęłam się znowu o krok. Ayato zmarszczył brwi. Wyglądał teraz, jakby walczył sam ze sobą. Zignorowałam kolejną falę smutku i przyoblekłam maskę uśmiechu. Po czym nic już nie mówiąc odwróciłam się i ku mojemu większemu smutkowi – niezatrzymywana, wyszłam z pokoju. Pozostałą część drogi do wyjścia pokonałam biegiem, nadal zaciskając dłoń na „znalezisku”. Po drodze nie mijałam już zostawionego biurka, więc Damp musiał go jednak wstawić znowu do swojego pokoju. Samego Dampa też nie widziałam…choć może to i dobrze. Nie miałam siły chwilowo z nikim rozmawiać. Ruszyłam biegiem, niemal w locie zmieniając się w wilka. Musiałam gdzieś odsapnąć. Szczególnie, że skóra na plecach niemal jak na komendę znowu paliła ostrym bólem. I teraz już nie wiedziałam, czy kręciło mi się w głowie od natłoku myśli? Czy od czegoś zupełnie innego. Skrzywiłam się. Może powinnam się nauczyć, że nic nigdy nie idzie tak jakbyśmy chcieli… Ostatecznie nie wiem gdzie trafiłam, choć czułam, że jestem gdzieś na granicy Watahy Ognia. Wbiegłam do pierwszej lepszej jaskini i ułożyłam pod ścianą, czując kolejną fale bólu. Zupełnie jak we śnie…

(Wataha Wody) Od Dampa

- Co to tu ciągle robi? - Syknął.
- Eeee... Stoi? Pozbędę się tego. - Uśmiechnąłem się sztucznie.
Skinął głową i rozejrzał się, wzrok miał taki jakby miał laser w oczach...
Spojrzałem w stronę Dekla po czym szepnąłem.
- Czy on cię widział?
- Odpowiem za pięć sekund. - Rzucił spokojnie.
- Może jednak zamierzasz mi opowiedzieć o co tu chodzi? - Wzrok Ayato wrócił w moją stronę.
Chyba lubiał mieć przewagę nad innymi.. więc postanowiłem zaspokoić jego ego niekontrolowanymi jękami z których wynikało, lecz gdy ujrzałem Paraldę w dzrwiach stwierdziłem iż to jest już idealne "wyczucie czasu".
 - No nie. - Nie mogłem się powstrzymać.
- Hmmm, jeszcze ona do kolekcji? - Spojrzał na nią
- Nie ekscytuj się tak, już wychodzę. - Stwierdziła i spokojnie ruszyła do wyjścia.
- Pięc sekund minęło więc już mówię. - Usiadł obok mnie na krawędzi. - Otóż stwierdziłem iż sytuacja musi się ruszyć i jego ego musi zostać zaspokojone.
- Co ty nie powiesz... - Burknąłem cicho.
- Więc ukazałem się teraz mu jako przezroczysta postać, do której jak wiesz, nie potrzeba dużej wyobraźni aby ją ogarnąć, ale bez obaw, już mnie nie widzi. - Tłumaczył, a jego ton był przesycony ostrożnością.
Chciałem już wstać i jakoś zareagować, gdyż przypomniało mi się jak doskakiwał do Arwe w dniu gdy się poznaliśmy... bądźmy szczerzy - powinienem mu w tedy dać w pysk, gdyż ledwo go znałem, a nie ślepo na to patrzeć. Tak doskakiwać do płci przeciwnej? Zero szacunku. Jednak gdy już wstawałem Doki szybkim i mocnym ruchem pociągnął mnie z powrotem na miejsce, więc zareagowałem werbalnie.
- Ayato zostaw ją, przecież...
- Daj jej dojść do słowa. - Wszedł mi w słowo... a szkoda gdyż chciałem wygłosić nieco przydługawą wypowiedź... takie bablanie bez sensu... zawodowy bełkot, tak, coś takiego.
- Miałem tego nie mówić ale powiem. - Zaśmiał się głośno opierając głowę o moje ramię, dobrze że go nie widzą i nie słyszą... na wszelki przypadek sprawdziłem w jego aurze czy rzeczywiście tak jest.
- A czemu niby mi teraz to powiesz? - Nie odrywałem oczu od konwersacji Ayato i Paraldy, wciąż utrzymując cichy ton.
- Zauważywszy że masz tutaj jakby to określić... coraz gorzej, gdyż wszystko się komplikuje a twa Alfa jest coraz bardziej obojętna na ciebie, BODAJŻE jedynego członka watahy, a coraz więcej czasu spędza do klejenia się do osoby zwanej Arwe i sprawia wrażenie takiego, jakbyś sprawiał mu duży kłopot... więc... sprowadzę tu twą przyrodnią siostrę lub Bellę. - Podsumował i westchnął głęboko. - Cieszę się że to zrzuciłem na ciebie... miłego dzionka. - Klasnął i znikł również mi z widoku.
Powiedziałbym coś tak wymownego na pół ekranu ale większość byłaby to cenzura więc wyrażę się nieco jaśniej. OD KIEDY NIBY JA MA PRZYRODNIĄ SIOSTRĘ? CZEMU MI O TYM NIC NIE WIADOMO? I ZA JAKIE GRZECHY! A więc jest też jedno ważne pytanie - w czym pomoże sprowadzenie mojej nieznajomej i obcej mi przyrodniej siostry lub mej szefowej Belli?
- Nie przyprowadzaj jej tu więcej. Same z nią kłopoty. Później dokończymy naszą rozmowę. - Jego słowa wybiły mnie z stanu zamyślenia i pewnego rodzaju szoku.
Przez zdezorientowanie nie poszedłem za dziewczyną która zapewne mnie już nienawidzi, ani nie poszedłem zagrodzić drogi mej alfie i ratować jakoś Chochlika. Dowiedzieliście się kiedyś czegoś od osoby która posiadał informacje które powinieneś znać, a ona zaś nie powinna wiedzieć? To właśnie było takie uczucie... gniew, zdezorientowanie, szok, przygnębienie i tysiące pytań, na które za pewne nikt nie będzie raczył mi odpowiedzieć.
Westchnąłem głęboko. Wstałem i z całych sił przepchnąłem biurko przez uchylone drzwi do mojego pokoju. Gdy już to zrobiłem, trochę ogarnąłem pomieszczenie i wyrzuciłem wszystkie pigułki z szuflad. Pomieszało mi się już wszystko, a nie miałem zamiaru ryzykować. Po skończonych porządkach rzuciłem się bezwładnie na łóżko i wpatrywałem się w roślinę która w dzień nie świeciła, a nocą wręcz oślepiała. Możliwe że Arwe też mnie znienawidzi... może też ta Maja? Miałem jej pomóc, pełnia się zbliża a tu proszę... największy czub-kumpel oznajmił mi iż mam rodzeństwo? Przyrodnie no ale jednak. Mimo iś prawie całą noc nie spałem, zmęczenie nie dawało mi się już we znaki.

________________
Możliwe że nieco obraziłam tu Ayato, ale NIE CICHUTKĄ. Proszę tego nie mylić. xd

(Wataha Powietrza) Od Heyou

Gdy Ayato odszedł ja wstałem i odchrząknąłem głośno, co miało oznaczać, że wszyscy mają ładnie ujmując, wynosić się z tego o to miejsca. Wszyscy z automatu wstali i odeszli tam gdzie obecnie mieszkali. Ja za to znudzony przygotowywałem się mentalnie na rozmowę o tym wszystkim. Nagle liście zaszeleściły, a z nich wyszła urocza istotka na, którą czekałem.
- To dzisiaj. - Podeszła do mnie.
- Dzisiaj, ale to twój wybór. - Spojrzałem na nią chłodno, bo wiedziałam co mogę zaraz usłyszeć.
- Heyou.... Ja chyba znalazłam tu swoje miejsce. - Mruknęła.
W jej głosie dało się wyczuć dużo emocji, takich jak strach, czy smutek. Było to naturalne u niej, ale i tak wzbudziła we mnie współczucie. W końcu boi się ludzi, ufa tylko mi. To trudne kiedy nagle musi zmienić swój tryb życia.
- Jak chcesz. Wiesz na co się narażasz. - Odparłem.
- Heyou... Ja... Ja Ciebie nie stracę przez tą decyzję, prawda? - Po jej oczach pomknęły łzy, a ciało zaczęło się trząść.
Nade wszystko ona stała jak laleczka, jej twarz nie wskazywała na to co czuje, tylko oczy połyskiwały jej uczuciami.
- Nie, nie powinnaś mnie przez to stracić. Obiecałem Cię bronić. - Odpowiedziałem ze szczyptą zdziwienia.
- Nie o to chodzi, chodzi o to, że nie pozwolisz sobie odejść z tego świata. - Nadal czekała na odpowiedź.
Wiedziałem, że nie mogę dać jej jednoznacznej odpowiedzi, ale wiedziałem też, że nie mogę być brutalny.
- Wiesz dobrze, że nie mogę Cię zapewnić o mojej śmiertelności. Mogę tylko obiecać, że będę Cię bronić.- Powoli mój czas rozpusty się kończył.
- Przepraszam. - Odparła i padła delikatnie na ziemię.
- Nie rozklejaj się, tylko zbierz się w sobie. - Mruknąłem i kucnąłem na przeciwko niej.
- Kryje te emocje jak tylko mogę. - Zaszlochała.
- Wiem, ale musisz się postarać bardziej. Mogę Cię wspomóc tylko słownie.- Przypomniałem jej.
- Wiem, to głupie, że jestem taką łamagą. - Uśmiechnęła się najsmutniejszym jak dotąd uśmiechem.
- Nie jesteś tak na prawdę łamagą. Boisz się swojej siły. - Znowu zacząłem rozdrapywać stare rany.
- To nie tak. - Wzdrygnęła się.
- Wiem, nie powinienem tego mówić. - Westchnąłem głośno.
Chwile posiedzieliśmy w ciszy. Po jej policzkach powoli przestawały płynąć łzy,a  ciało przestawało szaleć. Siedziała tak patrząc się w glebę i prawdopodobnie rozmyślając nad  wszystkim, co przyprawiało mnie o nie zbyt dobry humor. Przy niej uśmiech gościł rzadziej na mojej twarzy, za to umiejętności rosły, a pokora jeszcze bardziej. Nikt nie wiedział kim ona tak naprawdę jest,a  raczej była i co przeżyła. Chociaż może ktoś się domyśla co się kiedyś działo z przeszłością Sylyfów.  Chociaż Paralda miała szczęście, bo mogła się lepiej schronić i czuć od niej wilka, a nie Sylyfa, co zadziwia nawet mnie. Jest nie tylko wyjątkowa pod względem krwi, czy bagażu przeszłości, ale także przez swój charakter. Nawet dla mnie jest ogromną tajemnicą. Wiele tajemnic pewnie jeszcze w sobie skrywa. Dla mnie jest tajemnicza jej moc, bo nigdy jej nie widziałem. Jej skrzydeł także nigdy nie widziałem... Z rozmyśleń wyrwało mnie gdy dziewczyna jakby nigdy nic wstała i zamachnęła włosami delikatnie.
- Chodźmy. - Powiedziała kierując się nad jeziorko.
Gdy tam doszliśmy to przykucnęła przy wodzie i zamoczyła dłonie. Nabrała trochę wody i oczyściła twarz.

(Wataha Ognia) od Maji

Hmmm... Kuro nie chciał walczyć. Zawiodłam się na nim.
"Maja zamierzasz zostać masochistką?" Shy siedziała w mojej głowie.
"Daj spokój Shy " uciszyłam ją. Skoro już siedzi w mojej głowie to niech chociaż będzie cicho.
- Poddajesz się? Tak od razu?- zapytałam.
- Nie, oczywiście że nie.- odpowiedział Kuro, a swoim spokojem doprowadzał mnie do szału. Dostawałam szału na sam widok Kuro.
"Majka uspokój się"
"Nie...mów...do... mnie...Majka" wysyczałam we własnej głowie i ruszyłam w kierunku Kuro.
- Maja stój!- rozkazała mi Shy
- Bo co?- zapytałam wyzywająco
- Bo ten twój plan jest głupi i szalony.- odpowiedziała, co do szalonego to się z nią zgadzałam, co do głupoty to nie.
- Jaki plan?- chciał wiedzieć Kuro, Akki też wyraźnie nadstawił uszy.
- Nie twoja sprawa- syknęłam do niego.
- Moja skoro już o tym przy mnie mówicie- jak zwykle pewny siebie.
- Ta tajemnica pozostanie tajemnicą- powiedziałam i ruszyłam w jego kierunku z zamiarem zaatakowania go.
- Czyżbyś nie słyszała? Nie zamierzam się bić- zwrócił się do mnie, ale go olałam.
- Maja odpuść- odezwała się Shy
- Powinnaś jej posłuchać, powalczyć możemy później
- Zamknij się Kuro- krzyknęłam do niego i skupiłam się na szeleście dochodzącym z krzaków, już drugi raz go słyszę dzisiaj. Reakcja Shy była natychmiastowa. Stanęła za mną i skupiła się.
"Niebezpieczeństwo" szepnęłam do niej w myślach.
Po chwili z krzaków wyłoniła się postać.
- Ohh... nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie pooglądam sobie waszą walkę. Jestem Nigel.- przywitał się. Akki i Kuro chyba też się przedstawili, ale ja i Shy nie ufałyśmy mu.
-Shy, co sądzisz?- zapytałam ją kiedy Akki i Kuro zajmowali się rozmową z tym nowym.
- robi się gorąco- odpowiedziała- mam złe przeczucia.
- Może Kuro i Akki go stąd wyrzucą- powiedziałam z nadzieją, która szybko prysła, bo Akki oświadczył, że Nigel zostaje w watasze mroku.
- Akki!- zawołałam go, bo on i Kuro mieli zamiar zaprowadzić nowego do jaskini. Pewnie obawiał się co Kuro może zrobić zostawiony sam na sam z nowym.
- Idźcie, dogoni was- powiedziałam do Kuro i nowego.
- Co jest?- zapytał
- On jest niebezpieczny i nie ma dobrych zamiarów- powiedziała Shy.

(Wataha Wody) Od Ayato.

- To też zaczynam.! - Kuro wstał i podniósł głos. - Co o sobie powiedzieć.? - Zastanowił się chwilę. - Hmm... Życiowa pasja... Poniżanie innych. Hobby... Organizowanie rozrywki. Ostatnio do tego doszło szczepienie smoków przeciwko wściekliźnie. - Skrzywił się minimalnie. - Odkryłem, że tego nie lubię.
Zlustrowałem go dokładnie wzrokiem.
- Czyżby to był powód dla którego prawą rękę masz bardziej bladą.? - Zdziwiłem go tym pytaniem.
Uniósł obie ręce i przyjrzał się im. Niby praktycznie niezauważalny szczegół, ale jednak istotny.
- Możliwe. - Przyznał. - W końcu miesiąc temu ten smok był na tyle wdzięczny, że mi ją odgryzł, ale minę na widok strzykawki miał bezcenną. - Uśmiechnął się do wspomnień.
Czyli Kuro musi mieć zdolność regeneracji. Skrzywiłem się.
- W przeciwieństwie do Heyou nie zamierzam, aby moja ciekawa przeszłość przeminęła z wiatrem, więc radzę wam oczekiwać ciekawej przyszłości o ile wszyscy tutaj zostaniemy. - Kontynuował. - I to chyba na tyle, ponieważ muszę się jeszcze czymś zająć. - Zakończył.
Wstał od stołu i przechodząc dosłownie po pijanych osobach ruszył w swoją stronę.
- Na mnie także już pora. - Spojrzałem na niebo, gdzie pierwsze, blade promienie słońca bezskutecznie próbowały rozproszyć panujący mrok.
Szybko dopiłem zawartość szklaneczki i zniknąłem z oczu Heyou w cieniach lasu.
Zmieniłem postać na wilczą i biegiem ruszyłem do swojej watahy wyczuwając gości.
Szybko docierając na miejsce znów przybrałem człowieczy wygląd. Wszedłem na podwyższenie do wejścia jaskini i usłyszałem głosy. Jeden z pewnością należał do Damp'a. Ustałem w cieniu, aby moja sylwetka nie była widoczna a moim oczom ukazała się dość ciekawa scena. Chłopak siedząc na krawędzi biurka stojącego przed swoją komnatą rozmawiał z mglistą postacią. Tak jak myślałem ostatnio. Dla mnie to rozmyta postać, lecz dla niego prawie normalna osoba. Duch wskazał na mnie, powiedział coś i się zaśmiał.
Damp odwrócił głowę i zrobił wielkie oczy.
- Ayato.?
Podchodząc wskazałem na mebel.
- Co to tu ciągle robi.?
- Eeee... Stoi.? Pozbędę się tego. - Chyba chciał mnie udobruchać.
Skinąłem tylko głową i przeskanowałem jaskinię. Nasza dwójka, Paralda za drzwiami i Arwe.
- Może jednak zamierzasz mi opowiedzieć o co tu chodzi.? - Spytałem znów wracając myślami do chłopaka przede mną. Zaczął otwierać usta, aby od powiedzieć, lecz z jego ust wydobył się jęk.
- No nie.
W drzwiach stała oczywiście Alfa Powietrza. Bez towarzysza musi spać u innych.? Boi się go.?
- Hmmm, jeszcze ona do kolekcji.? - Posłałem jej chłodne spojrzenie.
- Nie ekscytuj się tak, już wychodzę.
Wyminęła mnie i wolno ruszyła ku wyjściu. Zablokowałem jej drogę.
- Najpierw chciałbym wiedzieć co tu się dzieje. - Zmusiłem ją do cofnięcia się pod ścianę.
Damp patrzył na to wszystko z dystansu. Oczywistym było, że nie chce się wtrącać.
- No, słucham. - Mruknąłem patrząc na nią obojętnie.
- Ayato zostaw ją, przecież... - Basior chciał się wtrącić.
- Daj jej dojść do słowa. - Przerwałem mu.
- Nie widzisz.? - Przybrała niby obojętną maskę. - Nie jest to oczywiste.? Nie rób z siebie głupka.
- Od kiedy to taka wyszczekana jesteś.? - Zaintrygowało mnie to trochę.
- Nie zależy Ci na tej odpowiedzi, więc po co je zadałeś.?
- Hę.?
Czyżby bez obecności swojego towarzysza także pokazywała inną naturę.? Mimo wszystko nie pasuje mi to do niej. W jej oczach ciągle jest ta sama melancholia i strach.
- taka prawda. Nie obchodzi Cię to, szybciej to co Damp ma Ci do powiedzenia. Nie jestem z Twojej watahy, nie dotyczę Twojego życia. Generalnie jestem w Twoim mniemaniu nikim. Tak, więc po co pytasz.?
Zaskoczyła mnie tym. Głęboki smutek ciągle widoczny w jej oczach. Nie wie nawet na co mogłoby ją stać gdyby się go wyzbyła. Ale cóż. To już nie mój problem.
Odsunąłem się minimalnie i pozwoliłem jej przejść.
- Nie przyprowadzaj jej tu więcej. Same z nią kłopoty. - Mruknąłem w stronę oniemiałego chłopaka. - Później dokończymy naszą rozmowę.
Mówiłem to już znikając w głębszych korytarzach zawiłej jaskini. Im bliżej gorących źródeł i mojej komnaty tym silniejszy był zapach lawendy. Arwe...
Znalazłem ją śpiącą przy ciepłej wodzie. Wykorzystała to, aby móc się ogrzać. Przykucnąłem i delikatnie wziąłem ją na ręce. Była wyjątkowo lekka , lecz nie za chuda. Miała smukłą, wysportowaną sylwetkę. Idealną. Pochyliłem głowę i nosem przejechałem po linii jej szyi. Mruknęła coś i przytuliła się do mojego torsu. Uśmiechnąłem się pod nosem i zszedłem po schodkach do mojego pokoju. Tutaj zapach był jeszcze bardziej intensywny. Musiała tu być.
Zwaliłem śpiącego na łóżku kota i ostrożnie ułożyłem ją na miękkim materacu. Rokita szybko zwinął się w kłębek obok niej. Dziewczyna znów coś mruknęła i przygarnęła go bliżej siebie.
Usiadłem w nogach łóżka, oparty plecami o ścianę i obserwowałem jak śpi.

wtorek, 11 listopada 2014

Wataha Mroku - Nigel

Postać wilka: 

Druga postać, ale jej nikomu nie pokazuje:

Postać ludzka:

Imię: Nigel
Płeć: Facet
Wiek: Dużo…bardzo dużo
Stanowisko: Zwiadowca
Żywioł: Mrok
Moce: Cóż nikt dokładnie nie wie jakimi mocami dysponuje, wiadomo tylko że są one potężne. Walki unika, jeśli ktoś mu rzuca wyzwanie odwraca się i odchodzi. Jeśli ma walczyć używa głównie mocy mentalnych. Po prostu skłania przeciwnika do zmiany decyzji. Z obserwacji można wyczytać, że ma też jakieś moce poza mentalne, ale ich nie ujawnia.
Jest wyszkolonym zabójcą.
Talizman: naszyjnik zrobiony z kości, o nieznanej mocy. Wiele wilków twierdziło, że to właśnie on pozwala mu tak świetnie ukrywać swoją prawdziwą twarz i blokować wszelkie „ludzkie” odruchy, a raczej uczucia.
Charakter: Cóż jest to czarny charakter, ale ciii… Jest grzeczny i miły, raczej lubiany przez innych. Jest spokojny i opanowany. Nic go nie rusza (nawet Kuro), jest niezwykle cierpliwy. Porusza się bezszelestnie i ogólnie stara się nie zwracać na siebie uwagi. Jest świetnym aktorem i jest niezwykle tajemniczy.
Ale z drugiej strony, tej którą świetnie skrywa jest bezlitosny i wyrachowany. Nie żywi do nikogo głębszych uczuć i w sumie nic nie jest w stanie powstrzymać go przed osiągnięciem celu, jeśli taki ma. Sprawia wrażenie osoby przyjaźnie nastawionej do wszystkich, ale to tylko pokaz talentu aktorskiego. Nie lubi mówić o sobie, tak naprawdę jego prawdziwa twarz jest jego słabą stroną, chociaż jak na razie świetnie mu idzie jej zasłanianie.
Rodzina: Cóż… ma córkę, ale nie zna jej.
Przeszłość: Przez setki lat uczył się swojego fachu, a potem przez tysiące lat go realizował.  

Partner/ka: może kiedyś, a może…nie
Właściciel/ka: kuba32
Etykieta: bad guy

(Watach Powietrza) Od Paraldy

Gdy Damp zostawił mnie w swoim pokoju byłam nieco zdziwiona,w  końcu mogłam spać gdziekolwiek. Westchnęłam i wpakowałam się na łóżko, po czym szybko usnęłam.
Następnego ranka usłyszałam jakieś głosy, więc poszłam sprawdzić o co chodzi. Przecierając oczy stanęłam w drzwiach i ujrzałam dwóch chłopaków, z czego jeden mnie nieco przestraszył.
- No nie. - Damp wyglądał na totalnie załamanego.
- Mmmm, jeszcze ona do kolekcji? - Chłopak zbliżył się do mnie dość blisko, a ja postanowiłam nie tracić kontroli.
- Nie ekscytuj się tak, już wychodzę. - Sprawnie go wyminęłam i ruszyłam ku wyjściu.
Oczywiście Ayato zablokował mi drogę.
- Najpierw chciałbym wiedzieć co tu się dzieje. - Przygwoździł mnie do ściany.
W normalnej sytuacji byłby przy mnie Heyou, ale nie mogłam tym razem an nikogo liczyć. W końcu Arwe sobie gdzieś poszła, a na Damp'a nie mogłam liczyć, bo w końcu nie jest typem, który ratuje kogoś w opałach, tylko się podporządkowuje.
- Nooo słucham. - W jego oczach była jakby obojętność, ale wiem, że to tylko złudzenie, tak naprawdę był zły.
- Ayato zostaw ją, przecież... - Basior chciał coś zdziałać.
- Daj jej dojść do słowa. - Nagle wyprzedził go Ayato.
- Nie widzisz? - Na mojej twarzy pojawił się kamienny wyraz twarzy. - Nie jest to oczywiste? Nie rób z siebie głupka. - Powiedziałam.
- Od kiedy to taka wyszczekana jesteś? - Teraz wydawał się być zaintrygowany.
- Nie zależy Ci na tej odpowiedzi, więc po co je zadałeś? - Pokerowa twarz wiele potrafi zdziałać.
- Hę? - Odsunął się lekko.
- Taka prawda. Nie obchodzi Cię to, szybciej to co Damp ma Ci do powiedzenia. Nie jestem z  twojej Watahy nie dotyczę twojego życia. Generalnie jestem w twoim mniemaniu nikim. Tak, więc po co pytasz? - Teraz to ja panowałam nad naszą rozmową.
Chłopak mnie nie docenił i chyba to zauważył, odsunął się. Ja go ominęłam i wyszłam z jaskini. Gdy tylko wiedziałam, że już mnie nie widzą westchnąłem głęboko i zastanowiłam się co dalej.

Wataha Mroku - Trey.









Imię:  Trey Mills.
Płeć: Samiec.
Wiek: 897.
Stanowisko:  Wojownik.
Żywioł: Mrok.
Moce: Wszelkie moce duchowe. Rozmowy, przyzywanie duchów. Wszystkie moce związane z żywiołem. Rozpływanie się w ciemnościach. Czarna katana, którą uwielbia walczyć posiada dodatkowe nieznane umiejętności (od ostrza zawsze bije delikatny, czerwony blask). Potrafi wpłynąć na czyjeś zachowanie swoim głosem.
Talizman: Tatuaż na żebrach pozwalający bez zagrożeń podróżować między światami żywych i umarłych. Dodatkowo może kraść dusze innym.



Charakter: Otwarty, bezpośredni chłopak posiadający swoje dziwne upodobania i często bardzo zmienny nastrój. Potrafi z minuty na minutę zmienić się drastycznie. Jest pewny siebie oraz posiada wiele odpychających cech. Uwielbia docinać innym, bawić się ich kosztem. Kocha wszelkie kłopoty. Wręcz je przyciąga. Ma niesamowicie hipnotyzujący głos, czasami śpiewa i gra na perkusji. Posiada całą gamę tatuaży na całym ciele.
Przeszłość: Żył chwilą, był w kilku zespołach rockowych, często ostro imprezował z ich członkami.
Rodzina: Opuścił ich. Nie wie co aktualnie się z nimi dzieje.
Partner/ka: *biseksualny z przewagą własnej płci* Podrywa kazdego, kto mu się aktualnie spodoba. Nie cofnie się przed niczym.
Właściciel: Cicha San. *hwr - Cichutka09*
Etykieta: Servant.